NALEŻEĆ DO KOŚCIOŁA.doc

(49 KB) Pobierz
NALEŻEĆ DO KOŚCIOŁA

NALEŻEĆ DO KOŚCIOŁA

 

Napisał ks. Andrzej Siemieniewski   

W denominacyjnej niewoli?

Jeden z byłych katolików, rozczarowany poznanym przez siebie obliczem Kościoła katolickiego (nazwał go z amerykańska "denominacją"), wyznał niedawno na łamach pewnego chrześcijańskiego, choć niekatolickiego czasopisma: "Wyszliśmy z kościoła denominacyjnego i wiemy, jak bardzo niewola denominacyjna niszczy i zabiera wolność, rozwój, hamuje przepływ Ducha; widzimy dzisiaj jeszcze ludzi, którzy żyją w denominacji, jak bardzo moce ciemności wiążą ich i wstrzymują".Owocem tej drogi stał się tak zwany "wolny Kościół", a więc stowarzyszenie ludzi wierzących w Biblię, którzy nie czują się związani z tradycyjnymi formami chrześcijaństwa, zwłaszcza w postaci ludowej wiary. Podobnych wydarzeń było ostatnio więcej i są one dobrą okazją, aby postawić dwa pytania: cóż może znaczyć pojęcie "wolności chrześcijańskiej"? i czy katolik może uważać się za wolnego chrześcijanina?

a. Chrześcijanin - wolny uczeń Jezusa

Chrześcijanin ma być człowiekiem wolnym. Obdarzeni jesteśmy Duchem Świętym, a "gdzie Duch Pański - tam wolność" (2 Kor 3, 17). Istnieje jednak niebezpieczeństwo popadnięcia na nowo w niewolę. "Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli" (Ga 5, 1). Zawsze zdarzyć się mogą "fałszywi bracia", którzy chcą "na nowo nas pogrążyć w niewolę" (Ga 2, 4), a mamy przecież być dziećmi Kościoła wolności: "Górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matką" (Ga 4, 26). Jak praktycznie ma wyglądać życie wolnego chrześcijanina, który chce kształtować swoją odzyskaną na nowo wolność według nauk Pisma Św.?Czy ma to być radosna twórczość w stylu: "założyć Kościół każdy umie"? Przy płytkim i niebiblijnym myśleniu można by tak zrozumieć hasło wolności. Tak przecież postępują ludzie tego świata: jeśli nie mogą porozumieć się w partii lub stronnictwie - zakładają sobie nowe organizacje. Jeśli można założyć pięćdziesiąt sześć partii politycznych, to dlaczegóżby nie miało być pięćdziesięciu sześciu - albo i więcej - Kościołów? Przecież mamy demokrację! Czy mogę się swobodnie rozwijać duchowo, jeśli muszę liczyć się z kimś, kto mi nie odpowiada? Z gronem starszych pań odmawiających w parafialnym kościele różaniec?! A może nawet, o zgrozo, z proboszczem!? Pierwszy wniosek, jaki wyciąga Pismo Św. z odzyskanej wolności, to jednak nie - jak można by powierzchownie przypuszczać - anarchia. Pierwszym wnioskiem jest służba. "Powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie" (Ga 5, 13). Być wolnym po chrześcijańsku, to przede wszystkim być wolnym od egoizmu. Być na tyle wolnym, by umieć pozwolić ożywiać się miłością. Także wobec starszych osób, które modlą się inaczej, niż podoba się to nawet tak bardzo ważnej osobie, jak JA. Nawet, jeśli przez to "nie mogę swobodnie rozwijać się duchowo". Gdyż celem chrześcijańskiej wolności nie jest przyglądanie się, jak wzrasta moje duchowe JA. Cel jest - biblijnie rzecz ujmując - całkiem, ale to całkiem inny. A nawet dokładnie przeciwny: "Jeśli jest jakieś napomnienie w Chrystusie - dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich. To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie" (Flp 2, 1-5). Kto wie, może rzeczywiście MÓJ nieskrępowany w żadnym aspekcie rozwój duchowy nie jest tak okropnie ważny? Może najważniejsza wolność, to uwolnienie od egoizmu własnego JA? Także od duchowego egoizmu? To jest pierwszy aspekt wolności. Trudno ukryć, że jest on po większej części zapomniany. Do tego stopnia, że dziś niektórzy nie są już w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś na przykład potrafi wstąpić do zakonu czy posługiwać całe życie chorym i ubogim. W niektórych rodzi to od razu podejrzenie, że ktoś taki nie wierzy w bezinteresowną dobroć Bożą i chce sobie zaskarbić względy u Boga, próbując zasłużyć sobie na łaskę zbawienia. Nie byłaby to specjalnie szczytna motywacja, ponieważ - jak wiadomo - Pismo Św. uczy, że zbawieni jesteśmy z wiary, a nie z uczynków (por. Ef 2, 8-9). Nie można więc "zarobić sobie dobrymi uczynkami na zbawienie". Ale żeby z tego powodu zaraz podejrzewać każdą siostrę zakonną czy wszystkich chrześcijan posługujących w dziełach miłosierdzia o duchowe wyrachowanie? Pewien przywódca chrześcijan krytycznie nastawionych wobec Kościoła katolickiego wołał kiedyś: "Niech Matka Teresa z Kalkuty nie myśli sobie, że swoją pracą zdobędzie zasługę zbawienia!" Stan umysłu, który takie podejrzenia rodzi, jest rzeczywistością bardzo smutną. Wydaje się, że nie dopuszcza nawet możliwości, że chrześcijanin może to wszystko robić w ogóle nie myśląc w danej chwili o swoim własnym zbawieniu. A nawet w ogóle nie myśląc o sobie! Niektórym jakby nie przychodzi do głowy, że można coś trudnego zrobić nie dla siebie, nawet nie dla własnego zbawienia, ale - z miłości. Na przykład z miłości do Jezusa Chrystusa. I to jest właśnie pierwszy stopień wolności, kiedy "miłość nie szuka swego" (1 Kor 13, 5).Po drugie, wolność oznacza, że nie jesteśmy już podlegli przepisom Prawa Starego Testamentu. "Prawo nie opiera się na wierze, lecz mówi: Kto wypełnia przepisy, dzięki nim żyć będzie. Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił" (Ga 3, 12-13). Jesteś uwolniony od religijnego życia polegającego na drobiazgowych przepisach, w których miałbyś pokładać ufność! Jaki pełen zachwytu dla wolności był kiedyś chrześcijański apologeta należący do Kościoła anglikańskiego, C. S. Lewis po wizycie na nabożeństwie prawosławnym. Napisał: "Jeden tam klęczał, drugi stał, a pewna staruszka modliła się leżąc nawet na podłodze! I nikt się tam niczemu nie dziwił, a nawet - co jeszcze ważniejsze - nikt niczego w ogóle nie zauważył!"

b. Prawo wolności
 
Nie oznacza to jednak, że nie podlegamy w ogóle żadnemu prawu. Żyjemy tak samo jak Apostołowie, "nie będąc wolnymi od prawa Bożego, lecz podlegając prawu Chrystusowemu" (1 Kor 9, 21).To nowe prawo nazywa się w Biblii "prawem wolności" i polega na życiu w miłości i służbie innym. "Mówcie i czyńcie tak, jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa wolności. Będzie to sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia: miłosierdzie odnosi triumf nad sądem. Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy sama wiara zdoła go zbawić?" (Jk 2, 12-14). Jest tu mowa o sądzie, przed którym wszyscy chrześcijanie stanś po śmierci. "Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre" (2 Kor 5, 10). Biblia uczy, że może się zdarzyć, że sąd ten okaże się "nieubłagany". To surowe słowa, nieprawdaż? Takie właśnie są - ale tylko dla ludzi surowego i oschłego serca, bo "miłosierdzie odnosi triumf nad sądem".Nowe prawo wolności polega też na posłuszeństwie! Jak pogodzić jedno z drugim? Czy posłuszeństwo nie jest przeciwieństwem wolności? W więzieniu pewnie tak. A często też w wojsku lub w przedsiębiorstwie. Ale Kościół nie przypomina ani wojska, ani firmy, a zwłaszcza więzienia! Kościół przypomina rodzinę. A w rodzinie posłuszeństwo wraz z wolnością składają się na owocną miłość: "Bądźcie posłuszni waszym przełożonym i bądźcie im ulegli, ponieważ oni czuwają nad duszami waszymi i muszą zdać sprawę z tego. Niech to czynią z radością!" (Hbr 13, 17).Nowe prawo wolności to także trudna walka z grzechem. "Jak ludzie wolni postępujcie, nie jak ci, dla których wolność jest usprawiedliwieniem zła" (1 P 2, 16). W przeciwnym razie popada się w prawdziwą niewolę: "Wolność im głoszą, a sami są niewolnikami zepsucia. Komu bowiem kto uległ, temu też służy jako niewolnik" (2 P 2, 19). Kto uważa, że wolność chrześcijanina polega na samowoli i zachciankach, niech dowie się z Pisma Św.: "Kiedy byliście niewolnikami grzechu, byliście wolni od służby sprawiedliwości. Jaki jednak pożytek mieliście wówczas z tych czynów, których teraz się wstydzicie? [...] Teraz zaś, po wyzwoleniu z grzechu i oddaniu się na służbę Bogu, jako owoc zbieracie uświęcenie" (Rz 6, 20-22). Wolność chrześcijańska to służba Boża.Wolny chrześcijanin to ten, co idzie za Jezusem. Ufa Jego Słowu i chce według niego żyć. Z tego powodu żyje w posłuszeństwie swoim kościelnym przełożonym, żyje w służbie i miłości wobec braci i sióstr, prowadzi zwycięską walkę z grzechem. Katolik jest wolnym od egoizmu uczniem Jezusa. Jego Pan wyzwolił go od niewoli troszczenia się nieustannie o swoje własne JA, o służbę temu egoistycznemu bożkowi, który każdy sam nosi we własnym wnętrzu. Wolny uczeń Jezusa swoim życiem świadczy, co to znaczy, że "miłość nie szuka swego".
 
c. Chrześcijaństwo ponaddenominacyjne?

Ze słowem "denominacja" (tak określa się zgodnie z amerykańskim zwyczajem rozmaite wyznania chrześcijańskie) wiąże się jeszcze jedno ważne zjawisko: "chrześcijaństwo ponaddenominacyjne", czyli ponadwyznaniowe. Zjawisko to występuje w dwóch formach.Po pierwsze więc, część "biblijnych chrześcijan" głosi tezę, że uczeń Jezusa nie powinien być w ogóle członkiem denominacji (katolickiej, prawosławnej, luterańskiej, baptystycznej, zielonoświątkowej czy jakiejkolwiek innej), gdyż wszystkie one, według nich, opierają się tylko na ludzkich ideach i interpretacjach wiary. Prawdziwe chrześcijaństwo, głoszą, ma być "ponaddenominacyjne", czyli niezwiązane z żadnym dotychczasowym wyznaniem. Ludzie tacy nazywają się "chrześcijanami" w bardzo specjalnym znaczeniu. Mówią: "nie jestem ani katolikiem, ani baptystą, ani luteraninem: jestem za to chrześcijaninem".Idea ponadwyznaniowego chrześcijaństwa pojawia się regularnie od wieków, zwłaszcza w amerykańskiej wersji protestantyzmu, i nieodmiennie, również od wieków, skutkuje powstawaniem dziesiątek i setek coraz to nowych wyznań. To zresztą zrozumiałe: fakt, że ktoś nazwie swoje wyznanie "organizacją ponadwyznaniową" nie sprawi, że nie będzie to wyznanie; nazwanie kolejnego Kościoła "wspólnotą ponadkościelną" nie spowoduje, że nie będzie to  Następny Kościół. Nowe nazwy nie zmienią starej rzeczywistości. Stosowana w latach osiemdziesiątych nazwa "masło roślinne" na określenie pewnej odmiany margaryny nie sprawiła, że nagle margaryna stała się masłem.Często tacy chrześcijanie głoszą, że jest rzeczą niewłaściwą, aby na danym terenie lub w danej miejscowości były różne wyznania chrześcijańskie. Uczą, że zgodnie z Biblią lokalna wspólnota chrześcijan ma być tylko jedna i powinna nazywać się "Kościołem lokalnym". Nie trzeba jednak zbyt wielkiej wyobraźni, aby zgadnąć, co ma to oznaczać: wszystkie wyznania powinny zniknąć, poza jednym tylko - ich właśnie. Druga forma omawianego zjawiska to cały szereg organizacji "ponaddenominacyjnych" w innym jeszcze sensie. Oto w takich grupach, jak "Młodzież z Misją", "Nawigatorzy", "Ruch Nowego Życia" proponuje się wspólny cel - ewangelizację - chrześcijanom różnych wyznań. W praktyce chrześcijanie wyznania katolickiego zapraszani bywają do ekumenicznej współpracy z wiernymi pochodzącymi ze środowisk zielonoświątkowych lub baptystycznych we wspólnym dziele głoszenia Ewangelii ludziom oddalonym od Chrystusa. Jeśli uczestnicy takich form działania są solidnie zakorzenieni w swoich wyznaniowych wspólnotach, to często przynosi to bardzo dobre owoce. Dary wnoszone przez chrześcijan różnych wyznań sumują się w nową jakość, pełną mocy zwyciężania świata dla Chrystusa. Zdarza się jednak, że zakorzenienie to jest czysto zewnętrzne, a formacja proponowana w takiej organizacji w praktyce zastępuje uczestnikom poprzednie sposoby modlitwy i życia w Kościele. Łatwo domyślić się, co wtedy następuje: mamy klasyczną sytuację chrześcijaństwa deklarującego się jako bezwyznaniowe, co oczywiście z konieczności prowadzi do utworzenia wspólnoty "wyznaniopodobnej" na bazie rzekomo ponaddenominacyjnej organizacji. Słowa nie mają magicznej mocy. Powtórzmy raz jeszcze: użycie określenia "organizacja ponadwyznaniowa" dla nazwania wspólnoty chrześcijan, która wszystkie formy modlitwy ma wspólne, która podejmuje wspólne dzieła i w praktyce nie dba o regularne, cotygodniowe kontakty z macierzystymi Kościołami, nie zmieni faktu, że jest to nowe wyznanie, choćby nazywało się, na przykład "ponaddenominacyjną wspólnotą "Gwiazda Syjonu". Ludzkie słowa tylko nazywają rzeczywistość, ale nie mogą jej tworzyć. Dynamika trudnych nieraz kolei losu takich wspólnot stanie się jeszcze bardziej zrozumiała, gdy uświadomimy sobie pojęcie Kościoła, jakie wnoszą wyznawcy chrześcijaństwa uformowani w środowisku baptystycznym, metodystycznym czy zielonoświątkowym. Dla nich przejście do innego wyznania z powodu zmiany miejsca zamieszkania, osobistych upodobań czy dla towarzyszenia przyjaciołom nie jest często niczym szczególnym ani niczym specjalnie dramatycznym. Odczuwają to trochę tak, jak katolik zmianę jednej parafii katolickiej na inną z powodu przeprowadzki do sąsiedniego miasta. Postawa ta jest trudno zrozumiała dla katolików, którzy mają odmienne pojęcie wspólnoty kościelnej: Kościół katolicki widzą mianowicie na kształt rodziny Bożej. Opuszczenie rodziny odbierane jest jako bolesna zdrada powodująca zranienie na całe lata. Katolik nie wyraża w ten sposób swoich uprzedzeń ani wrogości wobec chrześcijan innych wyznań, a jedynie nazywa głośno to, w jaki sposób rozumie swój Kościół. Różnica wrażliwości jest znaczna i trzeba zdawać sobie z niej sprawę. W środowisku zdominowanym przez myślenie "wolnokościelne" katolik będzie się spotykał z radą: "Jeśli masz trudności w swoim Kościele, to zmień Kościół na taki, który ci bardziej odpowiada". Rada ta nie będzie wypływała ze złej woli brata zielonoświątkowca lub baptysty, nawet bardzo ekumenicznie usposobionego. Po prostu wielu z nich ubiera tylko w słowa swoje pojęcie Kościoła. O tym, jakie jest to pojęcie, trzeba po prostu wiedzieć. Jest bardzo odmienne i pociąga to za sobą przy planowaniu wspólnych przedsięwzięć (pożytecznych przecież i często owocnych) potrzebę przewidywania także kłopotów i trudności. Chrześcijanie tego typu dzieląc się swoim przeżywaniem Chrystusa i Jego zbawczej łaski będą także równocześnie dzielić się takim właśnie przeżywaniem Kościoła: jako federacji stowarzyszeń chrześcijańskich, formowanych w znacznej mierze na bazie osobistych upodobań i indywidualnych przeżyć uczestników. Federacja wspólnot, między którymi trwa nieustanny przepływ ludzi, gdzie można wędrować w poszukiwaniu odpowiadającego mi osobiście miejsca... Wizja ta pasuje do katolickiego rozumienia różnych ruchów i grup odnowy, ale nie do katolickiego pojęcia Kościoła. Ruchy i grupy według katolika należą do jednego widzialnego Ciała, jakim jest Kościół katolicki. Ich jedność jest, owszem, przede wszystkim duchowa, ale nie tylko; jest także organizacyjna. Jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy, ekumenizm budujemy na iluzji. Chrześcijanin zaś powinien żyć realiami, a nie złudzeniami. Różnicę tę należy wziąć pod uwagę przede wszystkim tam, gdzie po bolesnych doświadczeniach podziałów i rozłamów próbuje się obecnie mozolnej drogi pojednania. Czy wystarczy powiedzieć wtedy: "Stary, nie przejmuj się tak, minęło już tyle lat, o co ci właściwie chodzi? Było, minęło, teraz podajmy sobie ręce - i naprzód!" Może jednak trzeba wstępnie zapytać: "Ale jakie pojęcie Kościoła nosisz teraz w swoim wnętrzu?" Pamiętajmy o katolickim pojęciu wspólnoty ludzi wierzących i o związanej z tym wrażliwości serca! Czy ojciec rodziny może mieć pewność, że kolejna jego ukochana córka nie zostanie uwiedziona?

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin