Zagadka polowań na czarownice.doc

(86 KB) Pobierz
JACEK SALIJ OP

JACEK SALIJ OP

Zagadka polowań na czarownice

 

Oskarżanie Kościoła, że w swoim czasie patronował polowaniom na czarownice — jeśli mogę sądzić po listach, które otrzymuję — ostatnio chyba się nasiliło. Moim zamierzeniem nie jest pisanie tekstu apologetycznego. Chciałbym zwrócić uwagę na to, że antykatolicki ton mówienia na ten temat 1 wprowadza go w koleiny raczej utrudniające dotarcie do prawdy niż do niej przybliżające.

Chciałbym poruszyć dwa wątki. Po pierwsze, przypomnę, że uprawianie czarów i ściganie czarowników jest zjawiskiem, które można spotkać w bardzo wielu kulturach. Na wszelki wypadek od razu się zastrzegę, że zdecydowanie nie chcę szukać w ten sposób okoliczności łagodzących dla oceny grzechów i zbrodni, które w wyniku oskarżeń o czary zostały popełnione przez ludzi Kościoła lub za ich przyzwoleniem. Słowem, nie chodzi mi o budowanie argumentu: „Inni też podobne grzechy popełniali, zatem nie jesteśmy tacy źli”. Chcę zwrócić uwagę na zastanawiającą powszechność zarówno uprawiania czarów, jak i działań przeciwko czarownikom, ażeby przynajmniej postawić pytanie, o czym oba te zjawiska świadczą i jak je wyjaśnić.

Po wtóre, przypatrzymy się nieco pytaniu, dlaczego histeria polowań na czarownice pojawiła się w chrześcijańskiej Europie dopiero na początku czasów nowożytnych. Poszerzymy je o pytanie niewątpliwie ważniejsze, a zarazem niezwykle intrygujące: jak mogło dojść do tego, że tysiące, a może i miliony chrześcijan, ludzi przecież wierzących w Bożą wszechmoc i w wszechogarniającą Opatrzność, uległo tak przemożnemu lękowi przed czarami.

 

Czary w różnych kulturach

Na wszelki wypadek ustalmy, że pod wyrazem „czary” będziemy rozumieć działania magiczne odwołujące się do określonych lub nieokreślonych sił pozaempirycznych, a mające na celu osiągnięcie ponadludzkiej mocy, zawładnięcie osobą lub rzeczą, a zwłaszcza sprowadzenie na kogoś klęsk i niepowodzeń, a nawet śmierci. Otóż tego rodzaju działania, a również ściganie osób je podejmujących lub tylko o to podejrzanych, można spotkać w bardzo wielu kulturach.

W starożytnym Rzymie za uprawianie czarów groziła kara śmierci, o czym informuje encyklopedia prawa rzymskiego:

MALA CARMINA — formuły magiczne, które śpiewano w intencji sprowadzenia śmierci, choroby lub innych nieszczęść na osobę trzecią. Według ustawy XII tablic, traktowane jako przestępstwo, były karane śmiercią 2.

Najbardziej szczegółowy opis polowania na czarowników w starożytnym Rzymie dotyczy wydarzeń z roku 186 ery przedchrześcijańskiej, a zawdzięczamy go znanemu historykowi Liwiuszowi, który urodził się pół wieku przed Panem Jezusem. Śledztwo objęło wówczas „wiele tysięcy ludzi”, a „więcej ludzi ukarano wtedy śmiercią niż więzieniem” 3.

Chodziło wówczas o potajemne spotkania typu bachicznego, zapoczątkowane przez pewnego Greka, który „przybył jako kapłan ofiarniczy i wieszczek, jednakże nie taki, który w otwartych praktykach religijnych jawnie uprawia swój zawód dla zarobku, sycąc umysły ludzkie złudą, lecz jako mistrz tajnych, nocnych obrzędów kultowych”. Miały one polegać na tym, że mężczyźni, jakby szałem tknięci, wpadają w nastrój wieszczy wśród opętańczych konwulsji ciała, mężatki w stroju bachantek, z rozpuszczonymi włosami, pędzą z płonącymi pochodniami nad Tyber, zanurzają pochodnie w wodzie, po czym — ponieważ te są nasycone naturalną siarką i wapnem — wydobywają je z wody nadal z żywym płomieniem. Mówi się, że bogowie porywają ludzi, gdy ich się przywiązuje do odpowiedniej machiny i unosi z oczu do ukrytych lochów. A są to właśnie ci, którzy nie chcą przystąpić do sprzysiężenia czy brać udziału w zbrodniach, czy wreszcie poddać się nierządowi.

Zdaniem Liwiusza, rozpusta i orgie były integralną częścią tych spotkań, a podobno dochodziło nawet do ciężkich zbrodni:

Z tej samej kuźni zepsucia wychodzili fałszywi świadkowie, fałszerze pieczęci i testamentów, kłamliwi donosiciele. Tu było źródło trucicielstwa, tajnych morderstw, tak że czasem nie było nawet zwłok, żeby je pogrzebać. Na wiele rzeczy ważono się skrycie, na wiele przy użyciu gwałtu.

Nie wiem, co o tych oskarżeniach sądzić. Faktem jest jednak, że informacje o popełnianych przez czarowników zbrodniach, które ścigane są w każdym normalnym państwie, nieraz towarzyszą opowieściom o ich „dokonaniach” ściśle czarodziejskich. Wspomina o tym nawet — przechodzę teraz do zupełnie innego kręgu czarodziejstwa — wielki jego entuzjasta, zarazem alergicznie antychrześcijański John Myrdhin Reynolds. Oto, co pisze na temat ofiary z kóz i bawołów, którą składają siaktowie we wschodnich Indiach i w Nepalu, w celu uzyskania różnych czarodziejskich mikstur:

Ofiara ta przybiera często formę publicznego rytuału odbywającego się przy świątyniach Kali w Kalkucie i w Katmandu. Sam kilkakrotnie byłem jej świadkiem. W niektórych tantrycznych sektach w Indiach czy w Nepalu czasami składa się nawet ofiarę z człowieka, co oczywiście jest niezgodne z prawem obowiązującym w obydwu krajach. Przyłapany na tym kapłan zostaje oskarżony o morderstwo i odpowiednio ukarany. Złożenie człowieka w ofierze odbywa się albo przez obcięcie głowy ochotnikowi, mężczyźnie, na cześć bogini Kali w jakiejś odległej świątyni, albo jest to magiczny akt mający na celu umieszczenie duszy w jakimś budynku czy świątyni. Ludzkiego mięsa używa się też do pewnych kadzideł i eliksirów, które dzięki temu uzyskują magiczne właściwości. Ludzkie ofiary wśród druidów czy Azteków nie były okryte taką tajemnicą, ale stanowiły publiczne rytuały ofiarowania dla niebiańskich bogów. Jedzenie ludzkiego mięsa wciąż stanowi regularną praktykę joginów Aghori, wyznawców Śiwy, którzy odwiedzają pola kremacyjne, ażeby uzyskać ludzkie mięso z pozostawionych tam zwłok 4.

Autor tych przerażających informacji konsekwentnie unika jakiejkolwiek negatywnej oceny. Tym bardziej bez cienia zgrozy, od której zapewne nie potrafilibyśmy się powstrzymać, opowiada o symbolicznym kanibalizmie, który jest uprawiany w mniej skrajnych sektach hinduskich:

Do kotła z czaszki dakinie wrzucają części ludzkich ciał, które poćwiartowały na polu kremacyjnym, miejscu tantrycznej uczty. W kotle przygotowuje się miksturę ambrozji i nektaru, żeby poczęstować nią wszystkich gości zaproszonych na ucztę. Tak więc zupełnie tak samo jak w chrześcijańskich fantazjach na temat sabatu czarownic czy jak w wyobrażeniach chrześcijan na temat podziemnych, heretyckich i satanistycznych sekt, ten nocny i orgiastyczny kult wymaga rytualnego morderstwa, kanibalizmu i rozwiązłego stosunku seksualnego.

Sądzę, że trudno byłoby znaleźć kulturę, która by nie znała czarownictwa wraz z charakterystycznie ambiwalentnym stosunkiem do tego zjawiska, tzn. fascynacji i uczestnictwa oraz lęku i prześladowania. Claude Lévi–Strauss stwierdził istnienie procesów o czary nawet u łagodnych Indian Zuni z Nowego Meksyku. Znany antropolog opisuje proces o czary wytoczony chłopcu, który tak nieszczęśliwie chwycił dziewczynę za rękę, że ta doznała szoku nerwowego. Kiedy tłumaczenia, że jest niewinny, sąd odebrał jako dowód zatwardziałości w złu i już miała być wymierzona kara śmierci, chłopiec zmienił taktykę i przyznał się do tajemnych praktyk. Sąd wymagał dowodów, dlatego chłopiec wymyślał coraz to bardziej niewiarygodne historie, ażeby udowodnić, że jest czarownikiem. Udało mu się uratować życie tylko dlatego, że w końcu przekonał sąd o swojej „winie”, a zarazem wyznał, iż jakiś czas temu złe siły go opuściły i odtąd nie ma już z nimi nic wspólnego 5.

Tak się złożyło, że najwięcej wiadomości na temat czarowników — i to wiadomości poniekąd bezpośrednich, bo wprost od misjonarzy — dochodziło do mnie z Afryki. Wielu Afrykańczyków, którzy uwierzyli w Chrystusa i przyjęli chrzest, nie przestaje się lękać bóstw i duchów swojej dotychczasowej religii, toteż często się zdarza, że w Kamerunie czy Zairze czarownicy stanowią cichą, ale i groźną konkurencję wobec misjonarza, a zwłaszcza wobec tubylczego księdza. Groźną — bo ludzie naprawdę się ich boją, a strach oraz nie do końca przezwyciężona mentalność bałwochwalcza każe im korzystać z ich usług. Nieraz zresztą trzeba niemałej odwagi, żeby się całkowicie uniezależnić od miejscowych czarowników. Niekiedy bowiem można być za to ukaranym nawet trucizną 6.

Jak trudno nam zrozumieć mentalność, w której świecie czary stanowią siłę realną i potężną, niech świadczy relacja Czesława Miłosza na temat wydarzenia, które miało miejsce w roku 1929 we francuskiej Afryce Zachodniej 7. Ojciec zgłosił zaginięcie trzyletniego dziecka i oskarżył swoją rodzoną siostrę oraz sąsiadkę o to, że je ukradły, zabiły, ugotowały i zjadły. Obie przyznały się do winy i nawet nie usiłowały się usprawiedliwiać, zostały zatem skazane na śmierć. Na szczęście nie wolno było wtedy wykonywać takiego wyroku bez zatwierdzenia przez sąd apelacyjny. Ten wytknął sądowi pierwszej instancji rażące zaniedbania: że nie sprawdził miejsca, w którym zbrodnia została dokonana, nie szukał kości, które po dziecku musiały przecież pozostać, ani kotła, w którym jego ciało zostało ugotowane. W rezultacie dodatkowego śledztwa okazało się, że dziecko umarło śmiercią naturalną, ojciec osobiście je pogrzebał, ale czarownik wyjaśnił mu, że sprawczyniami śmierci są te dwie kobiety. Nam zapewne najtrudniej pojąć, jak to było możliwe, że nawet w obliczu czekającej je kaźni orzeczenie czarownika było dla tych kobiet ważniejsze niż ich własna wiedza, że one przecież tej zbrodni nie popełniły.

Przy okazji zwróćmy uwagę na zupełnie inny charakter procesu tych kobiet oraz procesu, który wytoczono wspomnianemu chłopcu z plemienia Zuni. Młody Indianin był oskarżony o czary, dwie Afrykanki — o zbrodnię, której ściganie nakazywał kodeks karny, okoliczność zaś, że mogła być ona popełniona z jakichś zaangażowań czarodziejskich, była dla sądu czymś drugorzędnym. Postawmy więc kropkę nad i: proces dwóch kobiet, chociaż omal nie doprowadził do wyrządzenia oskarżonym krzywdy najwyższej, na pewno nie należy do historii polowań na czarownice; należy zaś do niej sąd Indian Zuni opisany przez Lévi–Straussa.

 

W jaki sposób niechrześcijański lęk przed czarami opanował chrześcijan?

Wydaje się, że źródłem zarówno atrakcyjności czarów, jak i lęku przed nimi jest mentalność politeistyczna, dla której świat jest pełen nieznanych duchów i sił, nieraz wrogich człowiekowi, które jednak można sobie obłaskawiać, a nawet wykorzystywać do naszych interesów. Współczesne odrodzenie czarownictwa odzwierciedla narastającą apostazję społeczeństw europejskich od chrześcijaństwa. Skoro urządzamy nasz świat tak, jakby Boga nie było, trudno dziwić się temu, że naszą wyobraźnię zaczynają zaludniać różne bóstwa oraz dobre i złe duchy, które budzą lęk i potrzebę obrony przed nimi, ale i pokusę posłużenia się nimi do własnych celów. Jedno tylko jest gruntownie obce mentalności politeistycznej: jej bogowie i duchy ani nie kochają nas, ani ich nie sposób pokochać.

Wbrew wrażeniu, jakie powyższy przegląd zjawiska czarownictwa oraz lęku przed nim może wywołać, nie jest ono powszechne. Są trzy religie, na których ścisłym terenie nie do pomyślenia jest ani jedno, ani drugie — ani zajmowanie się czarami, ani potrzeba zabezpieczania się przed nimi (a już zwłaszcza poprzez unieszkodliwianie czarowników). I jakkolwiek w historii każdej z tych religii dochodziło do „zapomnienia się”, a w historii chrześcijaństwa zdarzyła się nawet histeria polowań na czarownice, to niewątpliwie było to niezgodne z najgłębszą istotą tych religii. Te trzy religie, nieinteresujące się czarami oraz dziwiące się lękowi przed czarownikami, to, oczywiście, judaizm, chrześcijaństwo oraz islam. W religiach monoteistycznych nie ma dogmatycznie miejsca na porzucenie prawdy o wszechogarniającej i dogłębnie nam życzliwej Bożej Opatrzności. Poszukiwanie bezpieczeństwa poprzez lawirowanie w chaosie rozmaitych sił i duchów jest sprzeczne z wiarą w jednego Boga (por. 2 Krl 17,17; Mdr 12,4n; Ap 9,21).

Jak doszło do tego, że wiara w czary głęboko zakorzeniła się w znacznej części chrześcijańskiej Europy, a lęk przed czarami ogarnął nie tylko prostaczków, ale również elitę intelektualną oraz kręgi kościelne? Badacze zagadnienia 8 zazwyczaj podkreślają przełomowy wpływ na wzrost poziomu lęku w społeczeństwach europejskich wielkiej zarazy, która w XIV wieku (w kilku swoich nawrotach) uśmierciła jedną czwartą, a może nawet jedną trzecią całej ówczesnej populacji. Co prawda, prześladowania czarownic na wielką skalę dokonywały się dopiero w wieku XVI i XVII, ale zegary historii lubią chodzić raczej powoli.

Mógł zaś ów lęk ogarniać chrześcijańskie społeczeństwo, gdyż masowo i powierzchownie schrystianizowane ludy barbarzyńskie (jak nazywano kiedyś ludy nienależące wcześniej do cesarstwa rzymskiego) wciąż nie odrzuciły do końca swojej dawnej mentalności politeistycznej. Źródła mówiące o pracy duszpasterskiej wśród tych ludów dostarczają niezbitych dowodów na to, że w Kościele zdawano sobie sprawę z tych pogańskich pozostałości i starano się zarówno wiarę w czary i wiedźmy, jak i aktywne uprawianie czarów i zabobonów przezwyciężać przez pogłębianie postaw autentycznie chrześcijańskich.

Pierwszym znanym mi świadectwem takiej sytuacji, że chrześcijanin posądza innego chrześcijanina o uprawianie czarów, jest napisany w sierpniu 597 roku list papieża Grzegorza Wielkiego do jego pełnomocnika na Sycylii, diakona Cypriana, ażeby wziął w obronę nieznaną nam bliżej Paulę, którą niejaki Teodor

bez żadnej przyczyny znienawidził do tego stopnia, iż — aż strach mówić — usiłuje szkodzić jej przez to, że ją posądza o bezbożne praktyki czarodziejskie, a ludzie Kościoła messyńskiego podjudzają go do zemsty za tę rzekomą zbrodnię. Niech przeto Miłość Twoja postara się, by nikt z ludzi kościelnych nie próbował w tej sprawie być przeciwnikiem wspomnianej niewiasty 9.

Z drugiej jednak strony zabobony — w tym również zajmowanie się czarami — pleniły się na długo przed owym XIV wiekiem, w którym pod wpływem atakującej zarazy bardzo się wzmogły. Mam przed sobą obszerny poradnik duszpasterski z epoki karolińskiej, którego autorem jest Regino z Prüm (840–915). Ówczesny duszpasterz — dowiadujemy się z tego dzieła — powinien zakazywać swoim podopiecznym sporządzania nie tylko mikstur, „aby nie móc mieć dzieci”, ale również „śmiercionośnego napoju do zabicia człowieka” 10. Powinien też pytać penitentów, „czy nie kłaniają się [świętym] drzewom albo źródłom, albo kamieniom niby przed ołtarzem, i czy nie zdarza im się tam przynosić świecy albo jakiegokolwiek daru, tak jakby tamta siła mogła sprowadzić jakieś dobro albo zło” 11, „czy nie piją napoju, w którym zabita została łasica albo mysz, albo jakieś inne nieczyste zwierzę” 12, „czy nocą nie śpiewają nad zmarłym diabelskich pieśni, czy nie jedzą i nie piją, tak jakby się z tej śmierci cieszyli” 13.

Sporządzony w XII wieku Dekret Gracjana, średniowieczny „kodeks” prawa kanonicznego, podpowiada nawet duszpasterzom, jak się mają zachować, kiedy słyszą opowieści o sabatach czarownic. Chociaż średniowieczni prawnicy nie domyślali się, że prawdopodobnie chodzi tu o przeżycia pod wpływem środków halucynogennych, nie mieli jednak wątpliwości, że są to „zwidy i widma”. Jaka szkoda, że nie pamiętano o tych trzeźwych pouczeniach dwieście i...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin