Jerzy Zapadko-Mirski - SIEDEMNAŚCIE GODZIN(1).pdf

(222 KB) Pobierz
SIEDEMNAŚCIE GODZIN
JERZY ZAPADKO MIRSKI
O siódmej wieczorem 26 września było już ciemno. Ściągnąłem już ostatnie, wysunięte
czujki. Rozrzuceni we wnękach okiennych, wzdłuż szerokiej alei, niecierpliwie czekaliśmy, z
napiętymi nerwami, wiedząc, że byliśmy ostatnimi, którzy zostali na Mokotowie. Wszystkie
inne jednostki z tego rejonu Mokotowa albo już poddały się, albo wcześniej wycofały się
kanałami do Śródmiescia. Resztki Batalionu "Parasol," którymi dowodziłem, otrzymały
rozkaz wycofania się po zapadnięciu zmroku jako straż tylna. (1)
Punktualnie o 9-tej opuściliśmy nasze pozycje i, przylegając do murów, przemknęliśmy się
pustymi ulicami do włazu u zbiegu ulic Puławskiej i Szustra. Przy włazie do kanału, obok
domu na ul. Szustra 6, natknęliśmy się na grupę ludzi - cywilów, którzy wspomagali nasze
oddziały na Mokotowie. Nie było to zaplanowane, ale ustawiliśmy ich w szeregu i po jednym
opuszczaliśmy ich do kanału. Szło to powoli, bo byli oni o wiele od nas starsi. W końcu
nadeszła nasza kolej. Ostatni raz spojrzałem w ciemne, puste i ciche ulice i zsunąłem się do
włazu.
Szliśmy pochyleni w ciemności, dotykając jeden drugiego, aby nie utracić kontaktu. Znaliśmy
ten odcinek kanału z poprzedniego przejścia z Czerniakowa na Mokotów, ale teraz
posuwaliśmy sie bardzo wolno, a po pół godzinie zatrzymaliśmy się zupełnie. Posłałem do
przodu pytanie poprzez linię ludzi: "Co się tam dzieje, dlaczego nie wchodzimy do głównego
burzowca?" Szybko nadeszła odpowiedź, że główny kanał był zablokowany niemiecką
barykadą z drutu kolczastego, przez którą nie można przejść.
Usiedliśmy w wąskim kanale ściekowym, opierając na przemian głowy i nogi o zakrzywione
ściany, z pośladkami w śmierdzących odchodach, które przemakały przez odzież.
Wyciagnąłem z panterki bochenek chleba, który przy włazie wcisnęła mi jakaś niewiasta.
Otwarłem scyzoryk i poprosiłem o światło. Ktoś zapalił zapałkę, ale płomień natychmiast
zgasł, podobnie było z drugą i trzecią. Zapałki były suche ale nie wystarczało tlenu dla
podtrzymania płomienia. Wytarłem chusteczką śmierdzącą maź z rąk i kroiłem kromki
chleba, posyłając je wzdłuż linii. Moją małą porcję zjadłem bez smaku, ale jakoś i bez odrazy,
bo byłem bardzo głodny.
Czas wlókł się. Nic nie ruszało się na przedzie, nie wiedziałem co się tam działo. Nagle
wyobraziłem sobie najeżoną drutem barykadę, aż do sklepienia kanału, wodę po brodę i...
panie w średnim wieku, próbujące wspiąć się na tę barykadę, która kaleczyła, chwiała się,
uginała, ale nie ustępowała. - "Co się dzieje na tej barykadzie? Zapytajcie w przodzie" -
Odpowiedź nie przyszła. Poczekałem jeszcze kilka minut i rozkazałem przedrzeć się do
przodu. Popychając się nawzajem, szybko doszliśmy do burzowca.
Z mieszanym uczuciem złości i współczucia zdałem sobie sprawę z tego, co nas
wstrzymywało: Niemcy rozsypali w kanale grudy karbidu, który jak zamoknął, to wydzielał
duszące gazy. Wielu starszych ludzi (niektórzy zresztą z dowództwa Mokotowa), którzy szli
przed nami, zagazowało się dymami karbidowymi i nie miało sił, aby iść dalej, blokując
przejście. Niektórzy z nich byli już nieprzytomni, inni upadli, lecz błagali o pomoc.
Próbowaliśmy im pomóc. Zaczęliśmy ich podnosić i ciągnąć naprzód. Z każdym krokiem
woda stawała się głębsza, powietrze bardziej duszące, a nasz ludzki ładunek cięższy.
Nagle potknąłem się w wodzie o coś miękkiego. Z przerażeniem stwierdziłem, że to było
ludzkie ciało. Próbowałem je podnieść i ciągnąć, ale potem... było jeszcze drugie, trzecie...
jeszcze żywi i ruszający się. Co robić? Sami z trudem oddychaliśmy - gaz, brak tlenu - siły
nas opuszczały. Jedna z naszych dziewcząt zemdlała, potem chłopak. Gorączkowo
pomyślałem sobie, że nie możemy tak trwać, bo zostaniemy tutaj, pogrzebani na zawsze.
"Przepychać się" - warknąłem.
Następne sto metrów było niekończącym się piekłem - wspinaliśmy się po śliskich ciałach
ludzi, z których niektórzy chwytali się naszych nóg i ubrań. W końcu osiągnęliśmy pierwszą
barykadę. Brudna woda sięgała tutaj niemal naszych głów, ale przeszliśmy. Od tego miejsca
posuwaliśmy się szybciej, woda nie była już tak głęboka i nikt nam nie utrudniał. Przy
następnej barierze z drutu kolczastego, przenikało nieco światła z otwartego włazu... Niemcy!
W absolutnej ciszy szukaliśmy przerw w drutach, wyciętych wcześniej przez naszych
żołnierzy. Znaleźliśmy je, pod wodą. Trzymając się drutu kolczastego, kolejno
przepłynęliśmy. Udało się nam wszystkim.
Cuchnąca woda, brak powietrza, brak poczucia kierunku i czasu, ciała leżące w poprzek
kanału. Wyczerpani, opierając się jeden o drugiego, łapiąc oddech, przedzieraliśmy się
naprzód. Gdzieś tutaj w pobliżu powinna być odnoga kanału, która prowadziła do
Śródmieścia. Ale gdzie? Jak ją znaleźć? Gdzie, do diabła, był ten obiecany łącznik, który miał
na nas czekać? Moje rozkazy, aby trzymać się razem już nie skutkowały. Nasz szereg
rozciągał się i pękał.
W dodatku, zaczęliśmy natykać się na żołnierzy, zabłąkanych z innych oddziałów, które szły
przed nami. Zagubieni, wychodzili z bocznych kanałów, których włazy zasypane były
rumowiskiem. Na wpół obłąkani, błąkali się tam i z powrotem, szukając jakiegoś wyjścia.
Niektórzy krzyczeli histerycznie, że nie ma już tlenu, że Niemcy nas gazowali. Jeden z nich
chciał rzucić granat na zamknięty właz. Inny wrzeszczał - "To już koniec."
Nogi uginały się pode mną. Przez moment, bezsilny, oparłem się o mur kanału. Czerwone
płaty latały mi przed oczami. Pytałem się sam siebie, czy to już był rzeczywiście koniec.
Nagle otrzeźwiałem. Podmuch świeżego powietrza powiał mi w twarz i w twarz stojącego
obok mnie żołnierza - "Zojki." Powoli, posuwając rękę po murze kanału, natrafiłem na otwór.
W bladym żółtym światełku mojej prawie że wyczerpanej latarki zauważyłem literę "S",
napisaną kredą na murze kanału. - "Boże, daj, aby znaczyło to Śródmieście! - Znalazłem
wyjście!" Zawołałem do innych: "Zgrupujcie się koło mnie!" Kilka postaci, jak cienie,
zatrzymało się, ale inni, nie zwracając uwagi, przeszli obok, rozpaczliwie przepychając się
naprzód. W końcu, kilku moim żołnierzom z "Parasola" udało się zatrzymać ich siłą.
Wysłałem "Zojkę," żeby zbadał ten boczny kanał. (2)
Wtedy ktoś krzyknął do mnie, że nie
ma z nami "Scarlett," że razem z
dwoma innymi szła ona na czele
kolumny, że musieli oni natknąć się na
Niemców. Byłem bezsilny, aby im
pomóc. Staliśmy wyczerpani, opierając
się o mur. Raptem straszliwą ciszę
przerwał głośny plusk wody. Po
dłuższej chwili "Scarlett" i inni
dołączyli do nas. Okazało się, że doszli
oni aż do włazu na Zagórnej, na
Czerniakowie, gdzie jeden z nich
wyjrzał na powierzchnię. Przy włazie
stał strażnik niemiecki. Szybki chwyt
za jego buty i obaj stoczyli się do
kanału. Kiedy odchodzili od martwego strażnika pozostawionego w wodzie, słyszeli
krzyczących i przeklinających Niemców, ale żaden z nich nie odważył się wejść za nimi do
kanału.
Żołnierz którego wysłałem do bocznego kanału, wrócił z łącznikiem ze Śródmieścia. Okazało
się, że było to właściwe wyjście! Z nowymi siłami, posuwaliśmy się na czworakach przez
wąski, cuchnący kanał. Po jakimś czasie przeszliśmy po drabinie do wyższego kanału, który
doprowadził nas wprost do włazu, przez który po linie wyciągnęli nas na ulicę. Do
dzisiejszego dnia uważam to za cud.
Jasne światło słoneczne oślepiło mnie. Zajęło mi kilka sekund, żeby rozpoznać Aleje
Ujazdowskie. Była godzina druga popołudniu. Upłynęło 17 godzin od naszego wejścia do
kanału na Mokotowie. Weszliśmy do najbliższego budynku, gdzie w jakimś bocznym pokoju
znalazłem przytulne schronienie pod stołem. Obok mnie usadowił się cały oddział "Parasola,"
z którym przyszedłem, półżywi, ale w całości. (3) Zasnąłem.
9908529.007.png 9908529.008.png
 
1. Żołnierze Batalionu "Parasol" działali już byli poprzednio dwukrotnie jako straż
tylna przy wycofywaniu się kanałami: 2 września ze Starówki do Śródmieścia
(wówczas ostatnia sekcja nie zdążyła już wejść do włazu przy pl. Krasińskich i
poległa tam), a drugi raz (32 ludzi) 20 września z Czerniakowa na Mokotów,
osłaniając od tyłu grupę ppłk. "Radosława."
2. Wg relacji Eugeniusza Kraszewskiego-"Zojki" z oddziału "Mirskiego", szukano
wówczas wyjścia jeszcze przez dwie inne odnogi kanału.
3. Z oddziału "Parasola" dowodzonego przez "Mirskiego," podczas tego przejścia
kanałami, zginął "Buks" (Jerzy N.N.). "Buks" zasłabł od oparów karbidu i został
wyniesiony na powierzchnię przez właz na ul. Zagórnej przez "Fabiana" (Janusza
Wernera) i "Małego" (Stanisława Szatkowskiego). Na powierzchni "Buks" został
zastrzelony przez Niemców, zaś "Mały" zdołał wskoczyć z powrotem do kanału, a
"Fabian" ukryć się w ruinach i przepłynąć w nocy Wisłę.
Nota edytorska:. Pierwodruk tych wspomnień w wersji angielskiej ukazał się w The
Quarterly Review , XXVI, No. 3, July-Sept. 1974, Falls Church, VA. Wersja polska (tutaj
publikowana), autoryzowana przez Jerzego Mirskiego, ukazała się w zbiorze wspomnień
pt. "Kanały w Powstaniu Warszawskim," opr. Andrzej M. Kobos, Zeszyty Historyczne 109,
str. 55-86, Instytut Literacki, Paryż 1994. (AMK)
Copyright © 1997-1999 Zwoje
9908529.009.png 9908529.005.png 9908529.006.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin