A. Setman - opowiadania.doc

(178 KB) Pobierz

autor: Andrzej Setman, źródło: "Nie...chcę żyć", wydawca: Za zgodą autora

 

Fragment książki Andrzeja Setmana pt. „Nie...chcę żyć"

 

MUSZĘ CZY MOGĘ-?

[...]

 

Następnego dnia nie pojawiły się na śniadaniu. Z pewnością nie poszły od razu spać i dlatego zrezygnowały z porannej uczty.

Wykupiłem dwudniową wycieczkę na Santorini, upewniwszy się, że Arnold będzie naszym przewodnikiem. Postanowiłem nie proponować im nawet tego wyjazdu. Bardzo chciałem pobyć sam ze sobą, a poza tym uważałem, że powinny teraz dostać szansę na szczerość zamiast niedomówień, którymi się latami karmiły.

Zająłem całkiem niezłe miejsce w wodolocie i obłożywszy się książkami, przygotowałem się do długiej drogi. Miałem wrażenie, że tę wycieczkę wykupił zupełnie inny gatunek turystów niż klienci Złotego Sklepu, również dlatego, że wodolot był w jednej trzeciej pusty. Wyjątek wśród stonowanych pasażerów stanowiła Lala z neurotycznym Maćkiem, nieustannie chwalącym się swoimi tytułami naukowymi i opowieściami o tym, czego to on już nie zwiedził sam, a co zobaczył ze swoją Lalą, której wiek można było określić na „gdzieś pomiędzy trzydziestką a sześćdziesiątką". Urody Lali natomiast nie dałoby się w żaden sposób nazwać, nawet korzystając z pomocy zdolnego weterynarza.

Arnold pomieszał mi moje plany czytelnicze. Nie dość, że ciekawie opowiadał o Malcie, to na dodatek wplatał do swoich dykteryjek różne zdania z aluzjami, które chyba były skierowane tylko do mnie, ale możliwe, że to samo myśleli także inni.

Santorini okazało się piękną bajką, przyprawiało o zawrót głowy ukształtowaniem krajobrazu i kolorami. To chyba jedyne miejsce w naturze wyglądające lepiej niż w folderach biur podróży.

Na miejscu czekał na nas luksusowy hotelik, doskonała kolacja oraz, być  może, nudnawy wieczór.

Usiadłem z książką w kącie hotelowego baru, twarzą do drzwi wejściowych i starałem się zagłębić w lekturę. Nie musiałem długo czekać. Arnold pojawił się już po kilku stronach, jakbyśmy byli umówieni co do minuty. Wstałem na powitanie, aby nie miał wątpliwości, że go zapraszam do stolika. Zapytałem, czy czegoś się napije.

- Dziś z radością napiję się alkoholu, bo już nie będę przewodnikował - rzekł z przyjaznym uśmiechem.

- Skoro jesteśmy w Grecji, proponuję Retsinę, Metaxę lub Ouzo. Co wybierasz? - spytałem, wymieniając wszystkie znane mi trunki greckie.

- Pozwolisz, że ja zamówię? - spytał niepewnie, chyba nie chciał mnie urazić.

- O.K., ale ja zapraszam i płacę.

- Jasne, dziś ty miej przyjemność.

Powiedział to takim tonem, jakby płacenie rachunków należało do największych radości życia albo najcenniejszych prezentów, jakie można ofiarować drugiemu człowiekowi. Skinął na kelnera i wytłumaczył mu, co chce, i w jakiej kolejności. Po chwili na naszym stole pojawiły się koktajlowe kieliszki z przeźroczystym płynem i oszronione szklanki z grubego szkła, przypominające nasze dawne poczciwe musztardówki, wypełnione gęstą białą cieczą.

- To jest specjalna mieszanka na rozwiązanie języków. - Uroczystym gestem uniósł kieliszek i patrząc mi prosto w oczy, wyszeptał tajemniczo: - Oby dobry Bóg pozwolił ci zapamiętać ten wieczór do końca twoich dni.

Duszkiem wychylił przezroczysty płyn i natychmiast, dużymi łykami popił go białym płynem. Zrobiłem to samo. Ale myślałem, że to jest wino i odważnie wlałem sobie do gardła przeźroczystą ciecz.  Poczułem tylko, że mi płoną wnętrzności. To było Ouzo, i chyba dużo mocniejsze niż typowe pięćdziesięcioprocentowe. Oczy wyszły mi z orbit, jakbym grał główną rolę w filmie Maska. Chwyciłem szklankę z białą mazią, popiłem... Na szczęście był to kefir, cudowny płyn gaszący pożar i przywracający uczucie równowagi smaków.  

Bóg wysłuchał toastu Arnolda. Do dziś, kiedy biorę do ust Ouzo, wracam myślami do tamtego wieczoru i tamtej rozmowy, która stała się punktem zwrotnym w moim życiu. Takim, przy którym stawia się drogowskaz z napisem: „Dalsze życie".

- Czemu wróciłeś na Maltę? - spytałem obcesowo, ale język miałem już rozwiązany i wyparzony.

- Bo tylko tam jestem szczęśliwy.

- Jesteś z Anią?

- Nie, ale czuję, że ona cały czas jest ze mną.

- Nie rozumiem.

- Ona mi otworzyła oczy. Była ze mną tylko kilka miesięcy. Nie wiedziałem, dlaczego mnie wybrała. Bo to zawsze kobieta wybiera faceta, nigdy nie dzieje się odwrotnie - mówił nieskładnie, jakby Ouzo działało na jego język bardziej niż na mój. - Zakochałem się . Wybrała mnie, biednego obcokrajowca, który przyjechał do Niemiec, żeby zarobić na dom. Po trzech latach oszczędzania nie miałem nawet połowy potrzebnej kwoty, ale przez te trzy lata stałem się zgorzkniałym skąpcem żałującym kilku marek na pizzę i odżywiającym się obrzydliwymi parówkami albo chińskimi zupkami z Aldi. Każda zaoszczędzona marka, przybliżając mnie do wizji domu, oddalała mnie od radości życia. Któregoś dnia, jeszcze przed naszym wyjazdem w góry, Ania zapytała mnie, co bym zrobił, gdybym się dowiedział, że mam jeszcze tylko rok życia. Nie miałem pojęcia. Ja, który zaplanowałem sobie życie na kilkadziesiąt lat do przodu, do późnej starości, nie miałem pomysłu na najbliższy rok! Wykonywałem brudną robotę, której nie znosiłem z całego serca. Codziennie rano szedłem do pracy, nienawidząc swojego losu, a gdy nadchodził upragniony wieczór, czułem ulgę, jaką przeżywa skazaniec wypuszczony po kilkudziesięciu latach na wolność, ale i pustkę rozbitka z bezludnej wyspy na poddaszu.  

- Pewnie wielu ludzi tak żyje - powiedziałem bez większego sensu.

- Dobrze wiesz, że to nie jest życie. Obaj wiemy, że życie może wyglądać inaczej.

- My może wiemy, ale bardzo dużo ludzi wciąż wegetuje w taki sposób. Czekają wakacji jak zbawienia, a kiedy minie połowa urlopu, chodzą smutni, bo trzeba iść do pracy. Nie potrafią się cieszyć pozostałymi dwoma wolnymi tygodniami, spędzają je przed telewizorem, zamartwiają się albo przeraźliwie się nudzą. Moja kuzynka, nauczycielka, traci chęć do życia już pierwszego sierpnia. Wtedy nagle  stwierdza, że wakacje się skończyły, mimo że ma jeszcze cztery tygodnie wolnego od szkoły. Gdy ją zapytałem, co będzie robić na emeryturze, najpierw głęboko westchnęła, a potem z rozrzewnieniem odpowiedziała: „leżeć". Dla wielu ludzi życie jest tylko ciężarem i niczym więcej.

- Jak ja to dobrze znam! Też tak żyłem i pewnie dalej bym tak żył, planując śmierć na starość.

- Zaplanowałeś datę swojej śmierci? - zdziwiłem się.

- Nie zaplanowałem, bo to nie zależy ode mnie.

- Kiedyś przecież musisz umrzeć.

- Nie muszę - powiedział dobitnie. - Nic nie muszę! Człowiek nic nie musi! I to jest największa prawda o życiu.

- Wybacz, ale nie masz racji - próbowałem załagodzić sprawę. - Nie chcę się z tobą spierać, ale nigdy mnie nie przekonasz, że żyjemy w idealnym społeczeństwie i nie musimy płacić podatków, służyć w wojsku, a na dodatek jeść, pić, sikać, oddychać, umierać. Może anioły w niebie nic nie muszą, ale my musimy robić wiele rzeczy.

- Jeżeli mnie przez chwilę uważnie posłuchasz... - powiedział i zamilkł.

- Chętnie...

- Jeżeli mnie przez chwilę uważnie posłuchasz... - powtórzył i znów zamilkł.

- To co?

- Jeżeli mnie przez chwilę uważnie posłuchasz - powiedział jeszcze raz i zamilkł, jakby zakończył zdanie.

- Jeżeli cię uważnie posłucham, to co? - spytałem nieco już rozdrażniony.

- To zrozumiesz, że zdanie: „Jeżeli mnie przez chwilę uważnie posłuchasz" jest zdaniem warunkowym, a to znaczy, że aby miało jakikolwiek sens, musi się pojawić także druga część tego zdania. Sama część warunkowa nie jest pełnym zdaniem. Mówiąc: „jeżeli do dwóch dodam trzy" - tu zrobił dłuższą pauzę - przedstawiam tylko warunkową część zdania, która samoistnie nie ma logicznego sensu, bo występuje bez części wynikowej. Aby zdanie warunkowe miało sens logiczny, musi zawierać część wnioskującą, czyli: „jeżeli do dwóch dodam trzy, to otrzymam sześć".

- Pięć! - poprawiłem natychmiast.

- O, widzisz! Zdanie nabrało sensu, bo przestałeś pytać „to co?", ale było fałszywe i natychmiast zareagowałeś. Zdanie: „jeżeli do dwóch dodam trzy, to otrzymam pięć", ma sens logiczny i jest prawdziwe. Podobnie będzie, jeśli powiem: „muszę do trzech dodać cztery". Jest to zdanie niedokończone i nie ma wartości logicznej. Po prostu jest bez sensu. Nie można powiedzieć, czy jest prawdziwe, czy fałszywe. Dopiero zdanie „muszę do trzech dodać cztery, aby otrzymać sześć" ma wartość logiczną, ale jest fałszywe. Zdanie zbudowane logiczne to: „muszę do trzech dodać cztery, aby otrzymać siedem". Zgadzasz się?

- Całkowicie! I na dodatek to zdanie jest prawdziwe - potwierdziłem, że rozumiem jego wywód.

- Jeżeli mnie wysłuchasz do końca, sam stwierdzisz, że mówię prawdę...

- Mówisz prawdę, to zdanie jest prawdziwe... - potwierdziłem z przekonaniem.

- „Trzeba mnie wysłuchać do końca, aby móc stwierdzić, czy mówię prawdę..." jest zdaniem warunkowym podobnym do poprzedniego. Każde zdanie, które zawiera czasownik modalny „musieć", można zamienić na podobne zdanie warunkowe, zaczynające się od słowa „jeżeli". Na przykład zamiast zdania: „Muszę zapłacić podatki", mogę powiedzieć „Jeżeli zapłacę podatki". I wtedy od razu widzę, że zdanie ze słowem „jeżeli" nie ma żadnego sensu. Reasumując: zamiast zdania: „Muszę zapłacić podatki, aby nie pójść do wiezienia" mogę powiedzieć: „Jeżeli zapłacę podatki, to nie pójdę do więzienia". I wtedy od razu inaczej czuję wymowę takiego zdania.

- No ale... przecież każdy człowiek musi umrzeć - upierałem się przy swoim.

- No to dokończ zdanie: „Jeżeli każdy człowiek umrze, to...".

- To...  - Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy poza tym, że wtedy ludzkość wyginie, ale to było masło maślane, a ja chciałem być oryginalny.  - To cmentarze będą pełne.

- Brawo! - ucieszył się. - Powtórz teraz na głos całe zdanie: „Każdy człowiek musi umrzeć, aby cmentarze były pełne".

- Po co?

- Bo cię o to proszę - rzekł głosem tak łagodnym, że nie mogłem się sprzeciwić.

- Każdy człowiek musi umrzeć, aby cmentarze były pełne - spełniłem jego prośbę.

- Czy to, co powiedziałeś, wywołuje w tobie jakieś negatywne emocje?

- Nie, to mnie śmieszy.

- Oczywiście, ponieważ pozwala logicznie myśleć.

- No, ale... przecież każdy człowiek musi umrzeć - nie dawałem za wygraną.

- A jaki stan wywołuje u ciebie zdanie, które właśnie wypowiedziałeś?

- Smutek, bo ta myśl uświadamia mi nieuchronność przemijania i to, że kiedyś będę musiał umrzeć - powiedziałem i posmutniałem jeszcze bardziej.

- Nie, nie będziesz musiał - wyszeptał, jakby przekazywał mi niezwykłą tajemnicę nieśmiertelności. - Po prostu umrzesz, i to niezależnie od tego, czy będziesz chciał, czy nie.

- No właśnie. Nic na to nie poradzę.

- „Każdy człowiek umrze" - wrócił do tonu profesora lingwistyki, wykładającego w auli pełnej słuchaczy inteligentnych inaczej. - To jest zdanie oznajmujące i na dodatek prawdziwe. Słowo „musieć" odnosi się wyłącznie do czynności, na jaką mamy jakikolwiek wpływ.  „Muszę zapłacić komorne, aby mnie nie wyeksmitowali", czyli mam wpływ na to, czy zapłacę, czy nie. „Muszę zatankować, aby nie stanąć po drodze", i znów - to ja mogę zdecydować, czy będę jechał, czy drałował z kanistrem na stację paliw. Na naszą śmierć w pewnym momencie nie będziemy mieli żadnego wpływu i nic nie pomoże to, czy będziemy chcieli, pragnęli, błagali. Ona nastąpi niezależnie od naszych działań. To będzie niezależne od nas. Ty nic nie będziesz musiał - po prostu umrzesz. Równie bezsensowne byłoby zdanie: „Muszę świecić słońcem" albo „Muszę poruszać chmurami". Żyją na tym świecie ludzie przekonani o tym, że siłą woli, bez używania hamulców, są w stanie zatrzymać rozpędzony autobus. Ci ludzie, jeśli jeszcze żyją, zamieszkują pokoje bez klamek.

- No, ale dlaczego zdanie: „każdy człowiek musi umrzeć" wydaje mi się tak zgodne z rzeczywistością?

- Dlatego, że od najmłodszych lat żyjemy w stanie  przymusu: musimy sprzątnąć zabawki, musimy zjeść wszystko z talerza, musimy chodzić do szkoły, musimy myć zęby... Ciągle słyszymy musisz, trzeba, należy, powinieneś. Kiedy byliśmy dziećmi, nie zastanawialiśmy się nad sensem tego, co do nas mówią i jak do nas  mówią dorośli. My się od nich uczymy. Przejmujemy sposób rozumowania naszych rodziców. Przejmujemy nie tylko religię, kulturę, tradycję, język, gramatykę, akcent, ale także poglądy i sposób myślenia. Dorastamy i mówimy do naszych dzieci nie tylko takim samym językiem, jakim zwracali się do nas nasi rodzice, ale nawet używając tych samych zwrotów. Tak się dzieje od wielu pokoleń. Już jako małe dzieci opanowujemy wyjątkową, w świecie istot żywych, zdolność posługiwania się językiem do komunikowania się z innymi przedstawicielami naszego gatunku.

- Zwierzęta też się komunikują - zauważyłem rezolutnie, przechylając kieliszek z ostatnia kroplą Ouzo. - I komputery...

- Oczywiście, to co nas różni od zwierząt, to wykorzystanie języka do myślenia werbalnego. - Nagle zmienił temat. - Smakowało ci Ouzo z mlekiem?

- Bardzo! - przyznałem szczerze, bo przecież widział, jak przed chwilą wylizywałem kieliszek. - Dawno nie piłem czegoś tak fantastycznego.

- No to koniecznie musisz wypić jeszcze jedno Ouzo. Kelner! - zawołał w stronę baru.

- Nie chciałbym ci sprawić przykrości, ale proszę, żebyś już dla mnie nie zamawiał alkoholu. - Nie wiedziałem, jak się wywinąć od dalszego picia. Zacząłem podejrzewać, że Arnold chce mnie upić, i  postanowiłem asertywnie wykręcić się od dalszej libacji.  - Jutro muszę wstać bardzo wcześnie i nie chcę mieć kaca.

- Co się stało? Dlaczego nie chcesz się ze mną napić? Straciłeś dobry nastrój? - zasypał mnie pytaniami.

- Nie, humor mi się nie zmienił - skłamałem. - Tylko już trzeba iść spać...

- Przecież masz urlop i musisz z niego korzystać - jowialnie poklepał mnie po ramieniu.

- Pozwól, że sam zdecyduję, w jaki sposób będę korzystał ze swojego urlopu - odrzekłem rozdrażniony.

Pojawił się kelner. Arnold zamówił coś po grecku. Kelner skinął uprzejmie głową i odszedł. Poczułem się wmanipulowany w niezrozumiałą dla mnie sytuację, tym bardziej że mój rozmówca patrzył mi prosto w oczy i uśmiechał się głupkowato.

- Pozwolisz, że się już pożegnam i podziękuję ci za miłą rozmowę - powiedziałem tak spokojnie, jak tylko potrafiłem, wstając od stolika i podając mu dłoń. Gotowało się we mnie, ale nie chciałem wybuchnąć.

- Nie pozwolę... - rzekł tonem tak łagodnym, jakby mówił do rozpłakanego dziecka, ujmując moją dłoń w swoje obie dłonie. - Nie pozwolę, żebyś teraz odszedł, bo źle byś się czuł, i to zupełnie bez powodu. Usiądź, proszę, jeszcze na trzy minuty, zdradzę ci wielką tajemnicę, która może zmienić życie każdego człowieka..

- Dobrze... - zgodziłem się. Wtedy nie wiedziałem, czy to dotyk jego dłoni, czy łagodny ton głosu spowodował, że połowa mojej irytacji po prostu się ulotniła.

- Posłuchaj mnie uważnie - mówił dalej tym swoim hipnotycznym głosem. - Każde wspomnienie wywołuję w nas pozytywne lub negatywne emocje. Dla mnie jednym z takich cudownych wspomnień na zawsze pozostaną wieczory u mojej babki. Kochałem ją i czułem, że ona też mnie bardzo kocha. Przed zaśnięciem opowiadała mi bajki na dobranoc. Jedną pamiętam do dziś. Jest bardzo krótka.  Chciałbym ci ją teraz opowiedzieć, zanim się pożegnamy i pójdziesz spać. Zgodzisz się?

- Chętnie... - odpowiedziałem zaintrygowany, siadając na krześle obok niego.

- Dawno, dawno temu, opowiadała babka, dobry Bóg stworzył świat... - Arnold patrzył mi prosto w oczy. - Dobry Bóg stworzył też Ziemię będącą istnym rajem. Dobry Bóg stworzył też ludzi, którzy byli niezmiernie radośni, mieli uśmiechnięte twarze i ogromną chęć do życia, bo wiedzieli, że wszystko mogą osiągnąć dzięki swojej chęci do bycia ludźmi  szczęśliwymi i spełnionymi. Ale zły Lucyfer nie mógł ścierpieć nadmiaru radości, jaką ludzie przeżywali. Wiedział, że zrzucenie bomby wodorowej nie jest dobrym pomysłem, bo dobry Bóg natychmiast odbudowałby stworzony przez siebie Eden. Dlatego wysłał na Ziemię złośliwego diabełka o imieniu Atram. Diabełek miał za zadanie popsuć ludziom raj. Chodził po raju przez nikogo nierozpoznany, bo nie różnił się wyglądem od innych, nawet dla niepoznaki miał nieco kartoflany nos, a jego sztuczny uśmiech wyglądał zupełnie jak prawdziwy. Rozmawiał z ludźmi ich ubogim jeszcze językiem, bo ludzie dopiero wymyślali słowa, żeby nazywać przedmioty, czynności i uczucia. Atram znał więcej słów, i to z różnych języków. Wpadł więc na iście szatański pomysł, że najlepszym sposobem będzie po prostu nauczenie człowieka słów, których użycie spowoduje, iż wypowiadane zdania zawsze będą kłamstwem.  Wymyślił kłamliwe słowa odbierające człowiekowi chęć, radość i fantazję. Kiedy ludzie się ich nauczyli, sami zamienili sobie raj w piekło na ziemi. Wystarczyło użyć któregoś z nich, a nie trzeba go nawet było wymawiać głośno, wystarczyło tylko pomyśleć, i dobry humor odlatywał jak piórko zdmuchnięte przez wiatr i nie dawał się już tak łatwo złapać...

Kelner postawił na stoliku dwie kawy i dwie lampki koniaku.

- A teraz jeśli chcesz - mówił Arnold - możesz się ze mną jeszcze napić kawy, możesz mnie także zapytać, co to za słowa, jeżeli się jeszcze nie domyśliłeś, możesz również pójść spać. Wybór należy do ciebie, bo dobry Bóg dał ci wolną wolę i prawo wyboru, z którego możesz dowolnie korzystać. Co wybierasz?

- Czy te słowa to śmierć, ból, choroba, cierpienie? - zainteresowałem się bajeczką.

- Nie, śmierć, ból, choroba, cierpienie są faktycznymi stanami, jakie człowiek czasami przeżywa. Słowa, o których mówię, powodują, że każde ich użycie jest zakamuflowanym kłamstwem.

- To ja nie znam takich słów - odrzekłem z przekonaniem.

- Skoro nie znasz - Arnold uniósł palec wskazujący, zupełnie jakby licytował dzieło sztuki warte milion dolarów - to powiedz, proszę, chociaż jedno zdanie ze słowem „muszę", które byłoby prawdziwe.

- Godzinę temu już mi to wytłumaczyłeś. Zdanie: „muszę do trzech dodać dwa, aby otrzymać pięć" jest prawdziwe. - Byłem zdezorientowany.

- Nie. To zdanie jest zbudowane logicznie, ale nie jest prawdziwe. Ponieważ wcale nie muszę do trzech dodawać dwóch, aby otrzymać pięć, mogę również do jednego dodać cztery, albo do czterech i siedemdziesięciu czterech setnych dodać dwadzieścia sześć setnych.

- No, ale przecież jeśli mam dwa, to muszę dodać trzy, żeby otrzymać pięć - zauważyłem logicznie.

- Mogę również do dwóch dodać dwa i dodać jeden i też otrzymam pięć - odpowiedział natychmiast, najwyraźniej już wcześniej poznał taką możliwość. - Mogę również do dwóch dodać pół i pomnożyć przez dwa, albo dodać trzy i odjąć jeden, albo dodać dwadzieścia trzy i wyciągnąć pierwiastek kwadratowy, albo znaleźć nieskończenie dużą liczbę innych sposobów, żeby otrzymać pięć.

- Masz rację! - Czułem że przeżywam iluminację. Jak wtedy, kiedy na pierwszym roku studiów odkryłem, że wzór wykładniczy opisuje funkcję trygonometryczną równie rzeczywiście jak geometria trójkąta. Dziś świat odkrył przede mną następny rąbek swojej tajemnicy. Nagle moją senność i zmęczenie zastąpiła fascynacja dokonanym odkryciem. Mój mózg doznał olśnienia i przez następne kilkanaście sekund  wykonał więcej operacji niż przez cały dzień. Nie rozważałem tego werbalnie, ale w jakiś przedziwnie niezrozumiały dla mnie sposób, jakbym myślał przy użyciu emocji, obrazów, intuicji. Nagle dotarło do mnie, że przyjechałem na Santorini nie po to, żeby się rozkoszować pięknem widoków, lecz aby odkryć nieporównywalnie piękniejszą prawdę zmieniającą moje życie. - Użycie słowa „muszę", unieważnia wszelkie inne rozwiązania. Masz całkowitą rację. Właśnie zrozumiałem, że podobną funkcję pełni słowo „trzeba". Powiedz mi, proszę, jakie jeszcze wyrazy działają podobnie.

- „Powinno się", „należy" - odrzekł natychmiast, wyczuwając, że nie potrzebuję dodatkowego komentarza.

- Słowami ułatwiającymi dostrzeganie wielu rozwiązań są w takim razie „mogę" i „chcę". Jakie znasz inne?

- „Potrafię", „umiem" - odparł, patrząc na mnie tak przenikliwie, jakby czytał w moich myślach.

- Rozumiem, że „muszę" nie tylko kłamie i odbiera możliwość znajdywania innych rozwiązań, ale czyni jeszcze więcej zła, niż przypuszczałem. - Coś mi świtało, ale nie wiedziałem, jak mam to uchwycić. Jakby w ciemności latał przede mną robaczek świętojański i od czasu do czasu świecił.   - Powiesz mi, nauczycielu, czy mam się sam domyślić?

- Domyśl się - roześmiał się szczerze.

- Proszę cię chociaż o wskazówkę, bo szkoda, abym teraz, kiedy przeżywam iluminację, tracił czas na szukanie zamiast wykorzystywać go na myślenie. - Chciałem maksymalnie wykorzystać niezwykły stan mojego umysłu, do jakiego miałem wtedy dostęp.

- Każde słowo ma jakieś zabarwienie emocjonalne... - Arnold podsunął mi początek.

- Chyba zaczynam rozumieć, ale proszę o jeszcze jedną wskazówkę. - Robaczek świętojański zamienił się w migającą żarówkę.

- Koniecznie musisz wypić jeszcze jedno Ouzo - rzekł, unosząc kieliszek z koniakiem.

Ta iluminacja była dużo silniejsza od pierwszej. Nagle robaczek stał się fajerwerkiem rozświetlającym całe niebo. Przecież to jasne! Każde „muszę" zabija „chcę"! Każde „muszę" niszczy najlepszy nastrój.

- Arnold! Nie masz pojęcia, jak ci dziękuję, za to co zrobiłeś! Twoje zdrowie! - Uniosłem kieliszek ze złocistym płynem i wychyliłem do dna. Tak jak się spodziewałem, była to Metaxa rozlewająca się słodyczą w przełyku. -  Zauważyłeś, że mam chęć wypić jeszcze jedno cudowne Ouzo z zsiadłym mlekiem i ukatrupiłeś nie tylko moją chęć, ale i dobry humor jednym zwrotem: „koniecznie musisz". Dzięki ci za to! Gdybym sam tego nie odczuł, byłabym jak niewierny Tomasz, nie uwierzyłbym, jak to silnie działa. Zrozumiałem, że każde „muszę", odbierając nam chęci i motywacje do działania, wpycha nas do dołka wypełnionego negatywnymi emocjami jak gównem. Ale mam wrażenie, że to jeszcze nie wszystko, co chciałeś mi dziś przekazać. Czyżbym się mylił? [...]

 

Andrzej Setman

                                                                                            Terapeuta, stworzył skuteczną terapię zaburzeń seksualnych u kobiet zwanych potocznie pochwicą

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin