Barnett Jill - Cuda.pdf

(982 KB) Pobierz
7098575 UNPDF
Tytuł oryginału
WOHDBRFUL
Copyright © 1997 by JHł Bnrnett Stadler
Ilustracja na okładce
Robert Pawlicki
Opracowanie graficzne okładki
Sławomir Skryśkiewicz
ZAPOMNIANA LEGENDA
Skład i łamanie
[FlortlglSlSUBll
MILANÓWEK
PIEŚŃ HARFISTY
Całuję ją
Otwartymi ustami
I jestem pijany
Bez piwa
Z „Księgi króla Inyotefa".
władcy starożytnego Egiptu
For the Polish translation
Copyrighi © 1998 by Wydawnictwo Da Capo
Dawno, dawno temu, zanim jeszcze nastali rycerze i herol­
dowie, zanim królowie pobudowali pałace, a na dziedzińcach
zaczęto organizować turnieje, zanim krzyżowcy udali się na
wyprawy, był sobie pewien napój - specjalne piwo o dziwnych
i potężnych właściwościach.
Nazywano je piwem wrzosowym.
Twórcami owego piwa byli pogańscy wojownicy, którzy
mieszkali w górach Szkocji i malowali swe ciała na niebiesko.
Piktowie - albowiem Piktami ich zwano - wypijali wrzosowe
piwo, nim ruszyli do bitwy, i stawali się dzięki niemu tak
waleczni, że nawet Juliusz Cezar nie mógł ich pokonać.
Przepisu na piwo strzeżono jak oka w głowie, krążyły
najrozmaitsze pogłoski o jego składnikach. Niektórzy twier­
dzili, iż w skład tajemniczego napoju wchodzą zioła, kwiaty
księżycowe, magiczne kryształy i, oczywiście, pewien gatunek
krwistego wrzosu.
For the Polish edition
Copyright © 1998 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie!
ISBN 83-7157-213-1
Printed in Germany
by ELSNERDRUCK-Berlin
5
Inni sądzili, ze nie tyle sam napój był zaczarowany, lecz ci,
którzy go warzyli - karły zamieszkujące owe dzikie wzgórza.
Zwolennicy tej teorii wiązali zatem moc napoju raczej
z umysłem, myślami i nadziejami tego, kto go tworzy.
Nikt wszak nie wiedział, dlaczego piwo nabiera mocy.
Niemniej jednak taką moc posiadało.
Tajemniczy przepis umarł wraz ze starożytnymi Piktami,
ale przez wiele lat próbowano go odtworzyć. Jedni robili
podkopy pod wzgórzami w poszukiwaniu tajemniczych skrzyń,
należących niegdyś do wytatuowanych karłów. Inni warzyli
dziwne zielone rośliny w dużych czarnych garnkach, śpiewając
przy tym pieśni, których nikt nie rozumiał.
1
Karczmarki wrzucały do saganów kawałki kryształów
i wlewały do nich najprzeróżniejsze eliksiry, po czym utrzy­
mywały, że jest to właśnie ów legendarny napój. Sceptycy
z kolei uważali, iż cała ta historia jest wyssana z palca.
Według nich, piwo nigdy nie istniało.
Wielu wierzyło jednak w piwo Piktów. Niektórzy twierdzili
nawet że mieli okazję go próbować - ciemną nocą, podczas
pełni, wówczas gdy pojawiały się skrzaty i elfy, a nawet
upiory i duchy. W takie noce kwaśny jabłecznik zamieniał się
w wino, słoma w złoto, a miłość była wyjątkowo cudowna.
Zamek Camrose, 1269 r.
O jciec lady Clio twierdził, że jasne, niemal srebrzyste
włosy stanowią jej największy atut. Może zresztą sam zamie­
rzał go wykorzystać, zważywszy, iż to właśnie na nim
spoczywał obowiązek wydania córki za mąż za jakiegoś
biednego, naiwnego głupca.
Patrząc na lady Clio można było odnieść wrażenie,
że ta łagodna istota stanowi uosobienie wszystkiego, co
rycerz, król, wieśniak i kupiec pragnie znaleźć w żonie,
by poczuć się odważniejsżym i silniejszym. W żonie na
tyle potulnej, by pozwoliła mężowi na niepodzielne rządy
w jego własnym domu. W żonie, nad którą zawsze górowałby
intelektem.
Wedle Kościoła, kolor kobiecych włosów zdradzał jej
7
JILL BARNETT
CUDA
prawdziwą naturę. Teoria ta opierała się na założeniu, że
włosy wyrastają bezpośrednio z mózgu.
Ogniste loki ostrzegały przed diabelskim usposobieniem
właścicielki. Pospolite sploty koloru kory drzew świadczyły
o braku wyobraźni. Włosy czarne jak noc, uważane po­
wszechnie za typowe dla czarownic, ozdabiały głowy niewiast
odznaczających się nadmiernym rozumem i dziwnymi skłon­
nościami. Hierarchowie Kościoła przypominali nawet, ze Ewa
miała włosy czarne niczym kobiecy grzech.
Jasnowłose niewiasty uznano za ideał.
Niestety, propagatorzy tej teorii nie znali Clio. Prawdziwa
natura dziewczyny kryła się bowiem pod srebrzystymi puklami
równie skutecznie, jak kolczasty jeż na polu jaskrów.
Clio odznaczała się uporem i stanowczością — cechami
podziwianymi u mężczyzn, lecz budzącymi niechęć u kobiet.
Ojciec dziewczyny przysięgał, że objawiła te cechy już
w chwili narodzin.
Przed wydaniem na świat Clio matka dziewczynki straciła
pięcioro dzieci. Przy szóstym bóle porodowe nadeszły jak
zwykle przed terminem, toteż maleńka urodziła się o dwa
miesiące za wcześnie. Kiedy zaś ksiądz chciał udzielić
ostatniego namaszczenia słabowitemu, sinemu stworzonku,
dziecina kopnęła go w rękę i - wedle relacji jej ojca
- otworzyła buzię, po czym wydała okrzyk, od którego zamek
zatrząsł się w posadach.
Ku ogromnemu zdziwieniu całej rodziny i bliskich, Clio
przeżyła.
Już od pierwszej chwili walczyła z czymś, z czym wygrać
nie można. Z własnym przeznaczeniem.
Oczywiście, ona nie uważała się wcale za osobę upartą.
Była po prostu wytrwała. Bo co by jej groziło, gdyby
zrezygnowała z trudu narodzin?
Śmierć. Cóż by innego?
Zatem Clio wierzyła w stanowczość i determinację. Nie
mogła dopuścić do tego, by ktokolwiek kontrolował jej życie,
jako że tylko ona miała nad nim władzę.
Wierzyła, że wytrwałość przynosi sukcesy. Gdyby któryś
z jej cudownych planów nie przyniósł pożądanego efektu,
zawsze miała w zanadrzu następny.
Była niepozorną osóbką o sercu giganta. Jej umysł pracował
czasami zdecydowanie zbyt szybko. Jeśli już raz wbiła sobie
do głowy jakiś niecny pomysł, rzadko brała pod uwagę jego
konsekwencje, choć zwykle ich nie brakowało.
Natomiast zarzut, że nie uczy się na błędach, z pewnością
bardzo by ją skrzywdził. Lady Clio nie należała do gąsek
i nigdy nie popełniała po raz dragi podobnej pomyłki, tylko
zawsze inną.
W ten sposób panowała jednak nad przyszłością, gdyż
nawet jeśli na drodze, którą obrała, czaiły się pozostałości
klęsk - były to jej własne kieski.
Clio nigdy nie dopuściłaby do sytuacji, w której, brak
wprawy zniechęciłby ją do działania. Wierzyła bowiem
święcie, iż doskonałość przychodzi wraz z praktyką. Rzecz
jasna, nie opierała swej wiary na żadnych racjonalnych
przesłankach. Przeciwnie, historia, logika i doświadczenie
nakazywałyby inne podejście do zagadnienia.
Niemniej jednak Clio kochała wyzwania. Znajdowała roz­
kosz w przezwyciężaniu trudności. Złośliwi nazywali jej
uporczywe wysiłki upartą realizacją bezowocnych dążeń. Ale
Clio nigdy się nie poddawała. Co najwyżej opracowywała
kolejny plan lub nowy pomysł.
Zawsze zresztą wysoko je ceniła. Wtajemniczeni w jej
fiaska nieomylnie rozpoznawali symptomy ostrzegawcze.
Nagły spokój i bezruch. Cienka zmarszczka na czole. Przy-
8
9
JILL BARNETT
CUDA
gryzanie dolnej wargi lub obracanie pierścionka na palcu.
Gołębie spojrzenie.
Ilekroć jednak lady Clio zastygała jak słup soli, lub
co gorsza - stwierdzała głośno, że przyszedł jej do
głowy wspaniały pomysł, wszyscy wokół dostawali białej
gorączki,
I nie bez powodu.
Gdy ukończyła dziesięć lat, ojciec zapłacił pokaźną sumę
gregoriańskim mnichom za coś, co określił jako psalmodia za
pomoc Kilka miesięcy później oświadczył, że warto było jeść
co wieczór tanią, żylastą wołowinę, ponieważ już w Dzień
Świętego Tomasza trzeba było wyciągać z fosy nową katapulte.
Chociaż gdy dwa lata wcześniej taki sam los spotkał wóz
druciarza, kosztowało go to dwukrotnie drożej.
Jako dwunastolatka Clio wzięła igłę oraz nitkę, by zszyć
ranę biskupa, który właśnie odwiedził zamek. Po tym wyda­
rzeniu ojciec dziewczynki wydał całe złoto, by nabyć dla niej
odpust za grzechy.
Najwyraźniej nie wiedział, że ów rozpustny biskup ścigał
Clio przez cały tydzień, by w końcu dopaść ją na schodach,
gdzie skradł dziewczynce całusa i ściskał jej maleńką pierś.
Tak więc, gdy nadszedł czas, by opatrzeć mu skaleczenie,
Clio uśmiechnęła się tylko słodko i zszyła ranę, nadając jej
kształt trzech szóstek — symbolu diabła.
W wieku lat piętnastu młodą pannę wyrzucono z dworu
królowej po zaledwie dwóch dniach, a jej ojciec w nadziei na
modlitwę za zbawienie swej jedynej córki musiał podarować
papieżowi kielich wysadzany perłami.
Modły najpewniej odniosły skutek, gdyż tydzień później
rycerz krzyżowy, Merrick Beaucourt - dbający o interesy
króla i Kościoła pod pretekstem zwalczania pogan - poprosił
ojca Clio o rękę dziewczyny.
Ona zapytała tylko, jakim człowiekiem jest sir Merrick, na
co ojciec odparł, że to wielki rycerz.
Niedokładnie takiej odpowiedzi oczekiwała.
Chciała raczej wiedzieć, czy jest wysoki, miły i czy ma
ładną twarz. A także i to, czy potrafi grać na lutni i śpiewać
pieśni miłosne. Czy poda jej serce na srebrnej tacy?
Ojciec roześmiał się tylko i powiedział, że sir Merrick
zapewni jej opiekę, więc to zupełnie nieważne, czy się jej
podoba, czy nie, bo i tak małżeństwo dojdzie do skutku. Jego
zawarcie nakazał im bowiem sam król Henryk we własnej
osobie.
De Beaucourt postanowił jednakże spędzić na wyprawach
krzyżowych kolejne cztery lata, a ojciec Clio pewnego
zimowego popołudnia bardzo się przeziębił i kilka dni później
umarł.
Lady Clio została podopieczną króla. Królowa Eleanora
nadal zakazywała młodej damie wstępu na dwór - jedna
wizyta wystarczyła jej bowiem w zupełności - i zapropono­
wała, by Henryk scedował obowiązek opieki nad Clio na
jednego ze swych wrogów, na przykład na księcia Walii.
Król odmówił. Nie miał ochoty wszczynać wojny.
W tej sytuacji lady Clio musiała spędzić kolejne cztery lata
w zakonie, gdzie jej życie wyglądało podobnie jak na zamku
i było pasmem „cudownych pomysłów".
10
CUDA
2
Daleko za nim rozległ się nagle tętent kopyt i szczek zbroi.
Merrick zerknął przez ramię na łąkę rozciągającą się u stóp
wzgórza, na którym stał.
Spiąwszy konia ostrogami, ruszył galopem na dół, nisko
pochylony nad grzbietem wierzchowca. Wiatr rozwiewał mu
kruczoczarne włosy, peleryna wydęła się niczym balon.
Wciągnął w płuca zapach żyznej ziemi. Czuł się tak, jakby
odnalazł oazę na pustyni. Właśnie tych najprostszych,
najzwyklejszych rzeczy brakowało mu najbardziej na ob­
czyźnie.
Merrick lubił szybką jazdę, odgłos podków na ziemi
i przyspieszone bicie własnego serca.
Słyszał coraz głośniejszy tętent.
Pościg.
Nadstawił ucha — to był tylko jeden koń.
Dźgnięty lekko ostrogą rumak Merricka ruszył z kopyta.
Jeździec i jego wierzchowiec przeskoczyli przez niski kamien­
ny mur, po czym skręcili ostro w lewo, pędząc trawiastym
zboczem w stronę doliny.
Rozpryskując wokół wodę pokonali strumyk, kilkoma
susami przeprawili się przez most i pogalopowali w dół
kolejnego wzgórza, jakby ścigały ich wichry pustyni
Gnając w kierunku pobliskiego zagajnika, Beaucourt wy­
czuwał swego prześladowcę. Skręcił gwałtownie w prawo
i objechał drzewa.
Zerknął w lewo, wypatrzył prześwit, znów gwałtownie
skręcił i znalazł się na polanie. Jednym zwinnym ruchem
wyciągnął miecz, zeskoczył z konia i przyjął pozycje bojową.
Był gotów.
Zza drzew nie dochodziły jednak żadne dźwięki.
Odniósł wrażenie, że jeździec zaniechał pościgu.
Merrick pozostał na miejscu, nieruchomy, wyczulony na
Anglia, 1275 r.
Merrick de Beaucourt patrzył na swą ojczyznę mądrzej
i dojrzalej niż w młodości. Wszystko tutaj żyło i jaśniało od
barw, choć gęste drzewa w Puszczy Arundelyjskiej blokowały
dopływ promieni słonecznych:
Nad mokrą ziemią - niczym dym z wygasającego ogniska
- unosiła się niebieskawa mgła. Merrickowi nie przeszkadzała
wilgoć na ciele i ubraniu, gdyż nie był to pot, ale chłodna rosa
tak typowa dla Anglii.
Zniknęły kilometry piasku. Nie wiały suche, gorące wiatry.
Nie Świeciło okrutne, wszechobecne słońce, wypalające ludzi
równie łatwo, jak ziemię.
W powietrzu pachniało porostami i zielenią. Było mokro,
chłodno i obco.
12
13
Zgłoś jeśli naruszono regulamin