Związani 6.rtf

(61 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ 6

 

22 października

 

 

Dzień 24 (czwartek — ciąg dalszy)

 

— Chyba powinniśmy wstać — powiedział Malfoy sennym głosem długi czas później.

— Tak, raczej tak — odparł Harry po chwili zastanowienia. Przez kilka sekund słuchali uderzających w okno kropel deszczu. — Nie wiedziałem, że się rozpadało.

— Niedawno zaczęło.

— Och. — Zapadła długa cisza. — Czy to normalne, żeby czuć się po tym zmęczonym? — spytał Harry w końcu.

— Tak, czasami... — Malfoy ziewnął.

— Wydaje mi się, że mógłbym spać przez tydzień.

— To prawdopodobnie przez zaklęcie — odpowiedział Malfoy jakiś czas później.

— Hmm — mruknął Harry. — Ale po co? To bez sensu... — Również ziewnął. — Inne rzeczy, jak ból, gdy nas ktoś dotyka czy potrzeba bliskości są logiczne, by zmusić nas do zażyłości, jednak zmęczenie po orgazmie... w czym może pomóc?

— A kto to wie? — odparł Malfoy tonem sennym i beztroskim. — Nie zapominaj, że zostaliśmy przeklęci przez idiotę.

— Racja. — Harry leżał, słuchając deszczu i oddechu Ślizgona i rozmyślając beznamiętnie o tym, że jeszcze nigdy odkąd zostali związani nie czuł od niego tak kompletnego braku wrogości. — Racja. Cóż, nie będę leżał przez cały dzień — powiedział w końcu, zdając sobie sprawę, że jeśli on ich nie wyciągnie z łóżka, zapewne zostaną w nim do następnego ranka.

— A co chcesz robić w zamian? — spytał Malfoy obojętnie.

— Zamierzam polatać.

Po tych słowach miał okazję doświadczyć niewątpliwej przyjemności, gdy patrzył, jak oczy Malfoya otwierają się szeroko z zaskoczenia, a jego twarz rozjaśnia prawdziwy uśmiech.

 

***

 

— Brakowało mi tego — powiedział Malfoy, kiedy pędzili w kierunku jeziora. Przy wiejącym wietrze jego słowa były prawie niesłyszalne.

— Mnie też — odparł Harry, czując, że głupi, bezużyteczny sentymentalizm ściska go za gardło. Dopóki nie wystartowali, nie dopuścił do siebie myśli, jak bardzo tak naprawdę tęsknił za lataniem.

— Tam... — wskazał Malfoy. — Na tamtym wzgórzu jest dobry punkt obserwacyjny... Kieruj się za mną. — Skręcił gwałtownie, więc Harry zrobił to samo, doświadczając czystej radości bycia znowu w powietrzu, bycia wolnym, co napełniało jego ciało energią.

Wyznaczony punkt osiągnęli dużo szybciej, niż którykolwiek z nich oczekiwał i przez chwilę się nad nim unosili.

— Lądujemy, czy lecimy dalej? — spytał Harry.

— Lecimy dalej! — rzucił Malfoy z uśmiechem i Harry musiał się mocno postarać, aby nadążyć, gdy Ślizgon wzbijał się do góry.

Jest niezły, pomyślał, kiedy się ścigali. Leciał bez wysiłku, jakby sam był częścią wiatru, a z powodu więzi zrozumiał, że Malfoy czuje się dokładnie tak samo. Jak gdyby, kiedy tylko wsiądzie na miotłę, stawał się wolny od wszystkiego poza wirującym wokół niego powietrzem.

Wolność — tym właśnie było latanie.

— Potter! — wrzasnął Malfoy, przekrzykując wiatr.

— Co?

— Mam ochotę na trochę akrobacji. Nie ociągaj się! — powiedział Ślizgon i rzucił się w dół jeszcze w trakcie mówienia.

Harry uśmiechnął się i ruszył za nim. Jakoś automatycznie zaczęli wykonywać standardowe ćwiczenia rozgrzewki dla zawodników quidditcha: nurkowanie, beczki, opadanie, zwroty, pozorowane ataki. Fakt, że musieli pozostać blisko siebie, jeszcze potęgował wyzwanie. Cudownie było znowu mierzyć się z partnerem, przy którym nie musiał oszukiwać. Malfoy dorównywał mu w każdym akrobatycznym wyczynie, tak że powoli konkurencja między nimi narastała, nadal jednak zachowywali się stosunkowo przyzwoicie — bardziej w stylu „spójrz, co potrafię” niż złośliwe „patrz, o ile jestem od ciebie lepszy”.

— Malfoy! — krzyknął Harry, kończąc beczkę.

— Tak?

— Gramy w szukającego? Wygrywa ten, który złapie znicz trzy na pięć razy.

Ślizgon nie zadał sobie trudu, aby odpowiedzieć, w zamian od razu pognał w stronę zamku i przechowalni sprzętu do quidditcha. Harry poleciał za nim i czekał na miotle, podczas gdy Malfoy wpadł do składziku, wyniósł z niego pudło z przyborami, wypuścił znicza i natychmiast wzbił się w powietrze.

Odczekali dziesięć sekund, dając zniczowi czas na oddalenie się, po czym ruszyli za nim.

Czysta radość, pomyślał Harry. Tym właśnie to było. Zręczność przeciw zręczności, żadnych tłuczków, kafli, pałkarzy, ścigających i obrońców. Nic, tylko dwaj szukający, przeciwstawiający swą szybkość i refleks złotemu zniczowi i sobie nawzajem.

A znicz właśnie tam był — tańcząc tuż przy twarzy Malfoya. Ślizgon już wyciągał po niego rękę, więc Harry zanurkował, z rozpędu prawie strącając go z miotły. Malfoy krzyknął z oburzeniem i odwdzięczył się tym samym, tak że Harry runął w dół, tracąc wysokość i gorączkowo próbując odzyskać równowagę.

— Jasna cholera! — krzyknął i przyspieszył, aby dogonić Malfoya, który gwałtownie wyrwał przed siebie, wystarczająco szybko, aby zrównać się ze zniczem, jednocześnie prawie spadając z miotły, gdy wyciągał rękę, by go złapać, zanim złota piłeczka ponownie uciekła do tyłu.

W momencie, kiedy palce Ślizgona zacisnęły się na zdobyczy, jego triumfalny okrzyk rozdarł powietrze. Harry odepchnął od siebie uczucie rozczarowania i skinął mu sztywno głową, gestem tym informując, że mogą rozpocząć kolejną rundę.

I obaj znowu byli wolni. Pod niewiarygodnie jaskrawobłękitnym niebem, wśród podmuchów świeżego, czystego wiatru nie istniało nic poza dwoma szukającymi i zniczem.

 

***

 

— Boże, ale bym chciał móc nadal grać — rzucił Harry, kiedy wreszcie jednakowo wyczerpani, spoceni i zadyszani wylądowali przy punkcie widokowym i wspięli się na szczyt wzgórza.

— Ja też — odparł Malfoy cicho, zapatrzony na taflę wody.

— To takie zdumiewające uczucie, prawda?

— Tak.

Harry usiadł i spojrzał na Ślizgona, zauważając, że jego podekscytowanie z powodu wygranej w czasie lotu nad jezioro zdawało się znacznie osłabnąć.

— Stało się coś złego? — Malfoy potrząsnął głową i usiadł obok. — Co się dzieje?

— Nic. Po prostu bardzo bym chciał znowu zagrać.

— Taa.

— Chciałbym... — zaczął Malfoy po chwili ciszy. — Chciałbym, żeby wiele rzeczy było takich jak kiedyś.

Harry przytaknął, patrząc na jezioro. Dobry nastrój wywołany lotem powoli zaczął zanikać.

— Powinniśmy byli zabrać ze sobą jedzenie — zauważył.

— Następnym razem — powiedział Malfoy. — Wracamy?

— Nie, dzięki. Poleżę trochę, jestem wykończony. — Harry podparł się na łokciach, nie odrywając oczu od wody.

— Więc co robimy?

— Coś z listy?

Malfoy zaczął protestować, jednak po chwili wzruszył ramionami i z rezygnacją kiwnął głową.

— Dobra, niech będzie. Pamiętasz z niej cokolwiek?

— Eee... jeden punkt mówił o quidditchu.

— Nie, dzięki — odparł Malfoy szorstko i Harry wyczuł, że akurat teraz ten temat jest dla niego zbyt bolesny.

— No to... Wydaje mi się, że mieliśmy też rozmawiać o tym, co myśleliśmy o małżeństwie przed klątwą.

— Niech będzie.

— Więc?

— Co więc?

— Myślałeś w ogóle o małżeństwie, kiedy dorastałeś?

— O nie, ty pierwszy — powiedział Malfoy, również podpierając się na łokciach.

Harry wyrwał z ziemi małą koniczynę i skubał ją w zamyśleniu.

— Cóż, mówiąc szczerze, nie zastanawiałem się nad tym zbyt wiele. Nie wiedziałem nawet, czy dożyję dorosłości. I nadal nie wiem.

— Naprawdę nigdy o tym nie myślałeś?

— Pewnie trochę tak. Chyba chciałem tego, co mieli moi rodzice. To znaczy tego, o czym mi powiedziano, że mieli. Wiesz, to, z czego się tak nabijałeś, mugolski romantyzm. Chciałbym kogoś, kogo bym kochał i komu bym ufał. Z kim miałbym dzieci. Kto byłby moim przyjacielem.

— Ale sam tego nie widziałeś. Nie znałeś swoich rodziców.

— Moja ciotka i wuj wydawali się być dobrym małżeństwem. Nienawidzili mnie, ale ze sobą byli szczęśliwi, Bóg jeden wie dlaczego.

— Nienawidzili cię?

— Oni... mniejsza z tym. To zupełnie inny temat. Ze sobą czuli się dobrze i sądzę, że tego właśnie chciałem. — Malfoy skinął głową. — A o czym ty pomyślałeś?

Ślizgon przez moment zagryzał dolną wargę, zastanawiając się.

— Też nie myślałem o tym wiele. Sądzę... ciekawiło mnie, jaka będzie jej rodzina. Co osiągnie moja własna, kiedy się z nią połączy. Jakie będą nasze dzieci. Jakie cechy otrzymają od matki i jak wzbogacą one linię Malfoyów.

— Imponująco romantycznie.

Ślizgon wzruszył ramionami.

— Chodzi o układ polityczny. Cała reszta to tylko dodatkowe korzyści.

— Twoi rodzice nie zgadzają się ze sobą?

Malfoy wydał się zakłopotany tym pytaniem.

— Nie, wręcz przeciwnie, świetnie się dogadują. Są do siebie bardzo podobni. Wydaje mi się, że tworzą udane małżeństwo... — przerwał.

Zaległa długa cisza. Harry w milczeniu obserwował, jak Malfoy rozmyśla.

— I co dalej? — odezwał się w końcu.

Ślizgon drgnął lekko, jakby zapomniał, że nie jest sam.

— Wiesz... ciągle możesz mieć to, czego pragniesz. Znajdziesz kogoś, kogo pokochasz i wszystkie te bzdety, zakładając oczywiście, że istnieje dziewczyna na tyle szalona, żeby odwzajemnić twoje uczucia. — Harry zauważył, że zniewadze brakowało zwyczajowej złośliwości, jak gdyby Malfoy kierował się jedynie odruchem wrogości. — Nie będziesz mógł nazywać jej swoją żoną, ale całą resztę nadal możesz mieć. — Wstał i wrzucił do jeziora mały kamyk. — A ja nie. Teraz nie mogę poślubić nikogo innego. Wypadłem z obiegu. W moim pokoleniu nie będzie żadnego przymierza — dodał z goryczą.

— Czy to naprawdę takie ważne?

Malfoy wywrócił oczami.

— Oczywiście nie dla ludzi takich, jak twoi rodzice czy przeklęci Weasleyowie. Ale dla starych czarodziejskich rodów tak, to jest cholernie ważne. — Wrzucił do jeziora kolejny kamień, wkładając w to dużo więcej siły niż poprzednio.

Harry milczał. Nie miał ochoty wdawać się w kolejną dyskusję na temat różnic w ich podejściu do małżeństwa.

— Przykro mi — powiedział tylko. Malfoy wzruszył ramionami, rzucając następny kamyk. — Czy fakt, że więź nie jest dobrowolna, ma jakieś znaczenie? Mam ma myśli... czy jakaś rodzina nie mogłaby nadal chcieć zawrzeć z twoją innego rodzaju przymierza, nawet jeśli nie można by go było nazwać małżeństwem?

— Więź to więź, nie można mieć więcej niż jednej naraz. Żadna szanująca się rodzina nie pozwoliłaby córce związać się z mężczyzną, który nie jest w stanie dać jej nawet nazwiska.

— To nie w porządku.

— Tak, nie w porządku jak jasna cholera, ale tak właśnie jest. Coś podobnego przydarzyło się jakieś dwadzieścia lat temu w starej niemieckiej rodzinie Verbindungów. Spadkobierca był osiemnastoletnim idiotą, który po pijanemu związał się z nic nieznaczącą irlandzką czarownicą. Gdy wytrzeźwiał, zrozumiał, w co się wpakował, ale ona nie zgodziła się na rozwiązanie małżeństwa. I tak już zostało. Nie mieszkają razem, nic ich nie łączy, ale dopóki ta kobieta żyje i nie chce rozerwać więzi, on nie może poślubić nikogo innego. Nie uwierzyłbyś, jak wiele jego rodzina straciła na prestiżu.

— To okropne.

— Wiesz, mój ojciec jest nieco sprytniejszy niż Herr Verbindung, a poza tym to, co się stało, nie wynikło z powodu czegoś tak krępującego jak pijaństwo. Prawdopodobnie nasza pozycja nie ucierpi równie mocno. Ale i tak nie jest dobrze.

— Faktycznie, sądzę, że nie.

Malfoy zapatrzył się na jezioro, rzucając jeden kamień po drugim, więc Harry czekał cierpliwie, aż poradzi sobie ze swą frustracją. Już nie po raz pierwszy zastanawiał się, czy kiedykolwiek w pełni zrozumie czarodziejów. Nawet po siedmiu latach nadal miał problemy związane z niespodziewanymi różnicami między światem mugolskim a czarodziejskim i brakami w swojej znajomości panujących w tym ostatnim norm i zwyczajów. W czym dobrze by się orientował, gdyby jego rodzice żyli i zajmowali się jego wychowaniem.

Długi czas później Malfoy chyba w końcu się uspokoił.

— Przynajmniej kwestia spadkobiercy nie stanowi problemu — powiedział z rezygnacją, wrzucając do wody ostatni kamień. — Chociaż jestem pewien, że w czasie ciąży będziesz niemożliwy.

— W czasie czego?

— Ciąży.

— Co?

— Przecież ktoś musi je urodzić, Potter — odparł Malfoy niecierpliwie.

— Co? — powtórzył Harry bezmyślnie.

— Jak myślisz, skąd się biorą spadkobiercy?

— Ale czy zwykle to nie jest sprawą kobiet?

— Widzisz tu jakąś kobietę? Skąd męskie pary biorą dzieci? — Harry nie mógł oderwać od niego oczu. — No i? — spytał Malfoy.

— Mówisz poważnie? — Harry usiadł.

— Więc jak sobie z tym radzą mugole?

— Adoptują dzieci lub namawiają jakąś kobietę, aby je dla nich urodziła. Żartujesz? — powiedział Harry, który wreszcie otrząsnął się z szoku, zastąpionego teraz ogromnym niedowierzaniem.

— Wśród mugoli nie zdarzają się męskie ciąże?

— Nie!

— To raczej seksistowskie z ich strony, nieprawdaż?

— Malfoy, ty żartujesz, tak?

— Nie mogę uwierzyć, że nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałeś. Byłoby to pierwszą rzeczą, o jakiej bym pomyślał, gdybym sam był małżonkiem niższego stanu. Bo to właśnie on zachodzi w ciążę w przypadku męskich związków...

— Co?!

— Mój Boże, Potter, twoja skóra stała się zastraszająco zielona... — I wtedy dopiero Harry’emu rozjaśniło się w głowie wystarczająco, by spróbował sięgnąć do umysłu Malfoya i wyczuć, co naprawdę kryje się za jego słowami i zachowaniem.

— Ty gnoju! — krzyknął zaszokowany, gdy Malfoy w końcu się poddał. — Ty absolutny, pieprzony palancie!

Ślizgon zaniósł się śmiechem i opadł na ziemię, niezdolny do niczego więcej poza parowaniem ciosów Harry’ego, który okładał go wściekle pięściami po głowie.

— Nie mogę UWIERZYĆ...

— A ja nie mogę uwierzyć, że dałeś się... — zdołał wydyszeć Malfoy między wybuchami śmiechu. — Szczerze, Potter, twoja twarz... Oddałbym wszystko za aparat fotograficzny Creeveya... — Ponownie poddał się nieopanowanemu śmiechowi i Harry wreszcie także wykrzywił usta, a potem zachichotał.

— Dobra, dobra, w porządku, udało ci się mnie nabrać — powiedział, unosząc ręce. — Cudownie, kpijcie sobie wszyscy z wychowanego przez mugoli cymbała, ale przysięgam, jeśli powiesz o tym swoim ślizgońskim kumplom, to sprawię, że na nosie wyrosną ci macki.

Malfoy przytaknął, ale jego twarz nadal była cała czerwona, a on sam nie był w stanie mówić.

Harry usiadł, czekając, aż Ślizgon się uspokoi i rozważając, jak rzadko można zobaczyć go tak zupełnie pozbawionym opanowania. Zastanowił się, czy Malfoy w domu wyrzekał się swojej samokontroli i czy jego rodzicom, a w zasadzie ojcu, trudno było go tego oduczyć.

— Och, mój Boże. — Ślizgon wytarł oczy. — Naprawdę nie mogę uwierzyć, że dałeś się nabrać. — Potrząsnął głową, nadal chichocząc.

— A skąd miałem wiedzieć?

— Szczerze, Potter, mężczyźni i rodzenie dzieci?

— Gdybyś siedem lat temu powiedział mi, że ludzie mogą latać na miotle czy stawać się niewidzialnymi lub zamieniać się w zwierzęta, powiedziałbym, że jesteś chory psychicznie. W porównaniu z tym męska ciąża to nic wielkiego.

— Ale wszystko, co wymieniłeś, jest przydatne. Czarodzieje robią to, bo chcą. Za to męska ciąża? Po co to komu?

— To ciekawe, dlaczego ktoś chciałby hodować sklątki tylnowybuchowe, co? A przecież obaj wiemy, jak to robić?

— Dobra, w porządku.

— Więc co z tym rodzicielstwem? Zakładam, że jednak będziesz miał spadkobiercę, prawda?

Malfoy beztrosko wzruszył ramionami.

— Prawdopodobnie jakaś kobieta urodzi mi dziecko, które nazwę swoim spadkobiercą, ale ono będzie bękartem. Skazą na honorze. I także nie z jakiejś bardzo dobrej rodziny.

— Dlaczego nie?

— Żadna porządna rodzina nie pozwoliłaby swojej córce mieć dziecka z mężczyzną, z którym nie jest związana.

— To takie ważne?

— W jakim sensie?

— Czy taki czarodziej będzie mniej kochał swoje dziecko, jeśli nie będzie miało odpowiedniego rodowodu?

— Nie wiem, czy kochał mniej, ale na pewno mniej cenił. Każdy postąpiłby tak samo.

— Żartujesz.

— Nie zadawaj pytań, jeżeli nie chcesz usłyszeć na nie odpowiedzi — powiedział Malfoy spokojnie.

Harry uznał, że zmiana tematu to raczej dobry pomysł. Przez kilka kolejnych minut podobnie jak Malfoy jedynie obserwowali jezioro, aż w końcu popatrzył na zegarek.

— Chyba powinniśmy wracać.

Ślizgon już miał przytaknąć, ale popatrzył na piętrzący się w oddali zamek. Harry podążył wzrokiem za jego spojrzeniem. Dwie duże grupy uczniów właśnie wychodziły ze szkoły, jedna szła w stronę chaty Hagrida, druga na boisko quidditcha.

— Nie bardzo mam ochotę teraz na kogoś wpaść, a ty? — spytał Malfoy.

— Ja też nie. — Harry ponownie wsparł się na łokciach, skierował twarz do słońca i zamknął oczy. — Tutaj nie jest źle — zauważył. — Choć przydałoby się jakieś lżejsze ubranie.

— Po co?

— Zgrzałem się podczas latania, tylko że wiatr jest za chłodny na samą koszulkę. Ale w sumie... — uniósł się i zdjął sweter — ...do diabła z wiatrem. — Zwinął sweter, podłożył go sobie pod głowę i ponownie zamknął oczy. — Taa, wcale nie jest tak zimno.

Zaległa długa cisza, w czasie której Harry poczuł ukłucie niepokoju. Uniósł powieki i zobaczył, że Malfoy, z lekko zarumienioną twarzą, wpatruje się z wielką determinacją w taflę jeziora.

— Co się stało? — Ślizgon prychnął coś z rozdrażnieniem, ale nawet na niego nie spojrzał. — No co? — Harry podniósł się z ziemi.

— Do diabła, Potter, ale jesteś tępy — warknął Malfoy niecierpliwie.

— Och — mruknął Harry, nagle świadomy emocji Malfoya. Odchrząknął z zakłopotaniem, zastanawiając się, czy założenie swetra z powrotem będzie posunięciem rozsądnym czy idiotycznym.

— Spokojnie — rzucił Ślizgon, odwracając się. — Nie jesteś aż taki pociągający — dodał i zaczął wstawać. Harry złapał go za rękę, zanim nawet pomyślał, co robi.

— Czego?...

— Mamy się poznać, tak? — powiedział spokojnie. — Muszę nauczyć się nie bać twoich uczuć... — zawahał się — ani swoich własnych. — Malfoy jedynie na niego patrzył, więc Harry wziął głęboki oddech i przysunął się trochę bliżej, przypominając sobie, że dziś rano nie wydarzyło się nic złego. A właściwie, że było to raczej przyjemne. Przytłaczające również, podobnie jak to, co stało się w gabinecie Dumbledore’a zeszłego wieczoru, ale ogólnie przyjemne. Skupił się na emocjach Malfoya, wyczuwając podniecenie i... — Dlaczego jesteś zdenerwowany?

— Nie zdenerwowany — odparł Malfoy szybko. — Tylko... nie wiem, co zaraz zrobisz. — Po tych słowach zamknął oczy, poddając się zalewającemu go zakłopotaniu. — To znaczy, nie, to nie... Ciągle się spodziewam, że spanikujesz albo coś.

— A czy spanikowałem?

— Nie, ale...

— W takim razie nie spodziewaj się — powiedział Harry, trochę rozbawiony jego obawami. To śmieszne, jaki Malfoy był drażliwy, a jednak opanowany, dopóki Harry go unikał, jednocześnie zaś, gdy robił jakieś postępy, Ślizgon stawał się wyraźnie zaniepokojony.

Harry przysunął się do niego jeszcze bardziej i przebiegł dłonią po jego przedramieniu, na koniec splatając ich palce. Malfoy gwałtownie wciągnął powietrze i spojrzał mu w oczy.

— Eee... Potter, to miejsce nie jest za bardzo prywatne...

Jednak Harry już zdecydował, że mało go to obchodzi. Pochylił się i pocałował Malfoya, a ten wydał z siebie pełen przerażenia dźwięk, podejrzanie brzmiący jak pisk, po czym odwzajemnił pocałunek i uniósł ręce, jedną kładąc Harry’emu na policzku, a drugą bliżej go do siebie przyciągając.

Och, w ogóle nie ma się czego bać, pomyślał Harry, gdy pocałunek się pogłębił, a on zaczął się pogrążać w stanie, w którym nie istniało nic poza pieszczącymi się nawzajem wargami i dłońmi. Prawdę mówiąc, robienie tego z Malfoyem było zdecydowanie milsze niż robienie z nim czegokolwiek innego. W czasie pieszczot nie musieli martwić się o resztę rzeczy — rodzinę, przyjaciół, szkołę, cokolwiek. Wszystko inne zupełnie znikało w przypływie podekscytowania i fizycznej przyjemności.

Och, tak, jęknął Harry w duszy, popychając Ślizgona na plecy, trącając nosem jego szyję i uśmiechając się z powodu sposobu, w jaki ręce Malfoya zacisnęły się na jego ramionach. Coś, co było najgorszym aspektem ich więzi, zmieniało się w najlepszy. Malfoy mówił prawdę. Lubienie się czy kochanie nie miało nic wspólnego z seksem.

Harry westchnął, gdy ręce partnera stały się bardziej natarczywe, przyciągając go bliżej, wplatając mu palce we włosy i zdecydowanie odginając jego głowę na bok, aby wyeksponować szyję, na której Malfoy mógł wytropić ustami ścieżkę aż do ucha, i och, jak udało mu się żyć bez czegoś takiego aż tak długo...

— Potter — szepnął Malfoy kilka minut później, gdy Harry próbował nieporadnie wyjąć mu koszulę ze spodni. — Potter, zaczekaj — dodał, łapiąc go za ręce.

— Czemu? — spytał Harry niecierpliwie.

— Co robisz?

— Jak to co? — Harry zamrugał ze zdziwienia.

— No co?

— Wydawało mi się, że to się nazywa pieszczoty — odparł Harry, czując się lekko rozdrażnionym. Gdy Malfoy wywrócił oczami, pomyślał, że irytacja na twarzy Ślizgona byłaby raczej odpychająca, gdyby nie równoważył jej szybki oddech, zarumienione policzki i zaczerwienione usta.

— Pytam, dlaczego robimy to tutaj, gdzie każdy może nas zobaczyć. Czemu nie wrócimy do naszej kwatery?

— Nie sądzę, by ktoś tu spojrzał — odpowiedział Harry, wracając do szyi Malfoya. — A nawet jeśli — dodał między pocałunkami — będzie zbyt daleko, aby rozpoznać, kim jesteśmy.

— Naprawdę? — Malfoy zadrżał lekko, gdy wargi Harry’ego dotarły do szczególnie wrażliwego miejsca. Kontynuował jednak, mimo że miał nieznaczne problemy z oddychaniem. — Nawet bez powiększających zaklęć dwóch chłopaków, obściskujących się... och... eee, obściskujących się w środku dnia, kiedy wszyscy inni są na lekcjach... uważasz, że nie domyślą się, kim jesteśmy?

— A jakie to ma znaczenie? — Harry schował twarz we włosach Malfoya, z przyjemnością chłonąc wrażenie, jakie wywoływały dłonie Ślizgona głaszczące go po plecach i ramionach.

— Dlaczego tutaj, Potter? Dlaczego nie w naszej sypialni?

Harry westchnął, odsunął się i ponownie podparł na łokciach, nie odrywając od Malfoya wzroku.

— Czemu pytasz?

— Ponieważ tam czułbym się wygodniej. A już szczególnie nie życzę sobie, aby ten cholerny aparat Colina Creeveya zrobił nam zdjęcie.

Harry z frustracją wypuścił powietrze.

— Nigdzie w pobliżu nie ma Colina Creeveya. Ale skoro tak cię to denerwuje, dlaczego nie pójdziemy tam? — Kiwnął głową w stronę niewielkiego wzniesienia. — Poza zasięg wzroku kogoś patrzącego z zamku.

— A dlaczego nie pójdziemy tam? — Malfoy z kolei kiwnął głową właśnie w kierunku szkoły. — Gdzie żaden przeklęty, wielki korzeń nie będzie dźgał mnie w plecy za każdym razem, gdy ty... och... — Głos Malfoya powoli cichł, gdy chłopak stawał się coraz bardziej rozproszony ustami Harry’ego, skubiącymi właśnie jego ucho. — Nie, przestań na chwilę. — Odsunął się zdecydowanie i odchrząknął. — Potter, to jest niewygodne.

— Racja. — Harry złapał go za ramiona i przetoczył się na plecy, ciągnąc go na siebie i śmiejąc się z wystraszonych okrzyków. — Lepiej? — Spojrzał na Malfoya z dołu, nagle zdezorientowany i trochę zaskoczony. Ślizgon górujący nad nim i on sam, bezradnie leżący na plecach i częściowo przygnieciony do ziemi — to nie było to samo. Malfoy odsunął się od niego z dziwną miną.

— O co chodzi?

Harry potrząsnął głową, próbując przegnać swój niepokój.

— O nic. — Ponownie przyciągnął Malfoya do siebie. Ślizgon odpowiedział chętnie na kilka gorących pocałunków, po czym odsunął się i podparł na przedramionach.

— Potter, dość tego. Wcale ci się to nie podoba. Właściwie to jesteś cholernie spięty. I ciągle mi nie odpowiedziałeś, dlaczego musimy to robić tutaj, zamiast... — Malfoy przerwał, z zaciekawieniem przechylając głowę na bok. — Czekaj. Dlaczego zawsze, kiedy wspominam naszą kwaterę, ty cały się spinasz?

Harry spojrzał na Malfoya, rozważając, czy warto próbować go rozproszyć. W końcu zrezygnował i dał mu znak, aby przesunął się na bok.

— Nie wiem — powiedział, siadając.

Malfoy także się podniósł, otarł usta i przebiegł palcami po włosach, wyciągając wplątany w nie liść. Harry objął rękami kolana i położył na nich głowę, pragnąc, aby było tam mniej emocji, które trzeba uporządkować, ponieważ tak dobrze mu teraz znane połączenie pobudzenia, niecierpliwości, frustracji, lęku i zakłopotania stawało się raczej męczące.

— Potter?

— Nie wiem, w porządku? — warknął, zamykając oczy.

Malfoy prychnął z rozdrażnieniem i usiadł. Dopiero po długiej chwili ciszy Harry poczuł jego rękę, dotykającą go nieśmiało. Zalało go znajome, uspokajające doznanie, ścierające najgorsze negatywne emocje i zastępujące je nieco przejrzystszą, spokojniejszą perspektywą.

— Kiedy jesteśmy w naszym pokoju nie istnieje nic, co mogłoby powstrzymać nas przed posunięciem się zbyt daleko — powiedział w końcu.

— Co?

— Ja nie... Ja... myślę, że to dobrze, ale... — Harry zająknął się i zamilkł, potrząsając bezradnie głową i za diabła nie wiedząc, jak wyrazić coś, co nie było jasne nawet dla niego samego, mimo że już się uspokoił.

— Nie chcesz posunąć się dalej niż to, co zrobiliśmy dziś rano? — spytał Malfoy powoli.

— Nie.

— Więc czemu, do jasnej cholery, po prostu mi tego nie powiesz?

Harry żałośnie skulił ramiona.

— Nie wiem, jasne? Nie mogę... Ja nie...

Malfoy zakrył dłońmi oczy i wziął kilka głębokich oddechów. Harry był w stanie wyraźnie wyczuć, że Ślizgon ze wszystkich sił starał się opanować, aby nie krzyczeć z frustracji.

W końcu jednak uniósł wzrok i zmierzył go spokojnym spojrzeniem.

— Potter. Nie mam zamiaru zmuszać cię do czegokolwiek — zaczął wyjątkowo rozsądnym tonem. — Chciałbym jednak zasugerować, abyś, jeśli tylko potrafisz, doszedł ze sobą do ładu choćby w minimalnym stopniu, tak żeby między nami układało się spokojniej. — Gdy podnosił się z ziemi, Harry próbował sobie uświadomić, kogo przypomina mu ostrożny ton Ślizgona. — Wiesz, to tylko sugestia. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, możemy wykorzystać nasz czas mądrze, trzymać się od siebie z daleka i poćwiczyć te niewerbalne zaklęcia, których musimy się nauczyć na przyszły tydzień. Nie zamierzam zawstydzać cię, zmuszając do zajmowania się zagadnieniami płciowości, z którymi większość ludzi jest już zaznajomiona, gdy skończy dwanaście lub trzynaście lat.

Harry zadrżał lekko, gdyż wreszcie go olśniło — Malfoy mówił jak jego ojciec, Lucjusz w najbardziej lodowato uprzejmym i pogardliwym wydaniu. Zastanowił się, czy Ślizgon celowo imituje swojego tatę, czy raczej przychodzi mu to w sposób naturalny. Uznał, że absolutnie nie chce tego wiedzieć. Nie miał pojęcia, która z odpowiedzi niepokoi go bardziej.

Westchnął, patrząc, jak Malfoy oddala się i bierze za gromadzenie materiałów do ćwiczeń. Czuł się niewygodnie świadomy faktu, że z nich dwóch to właśnie Ślizgon podchodzi do sytuacji dużo rozsądnej i dojrzalej. I prawdopodobnie dla niego samego nadszedł czas, aby „dorosnąć” i wtajemniczyć Malfoya — i siebie także — w to, co się działo w jego głowie. Ponieważ to, co teraz robił, było nie w porządku w stosunku do nich obu.

Westchnął ponownie. Analizowanie własnego wnętrza z pewnością nie było czymś, co szczególnie lubił. Być może zastanowi się nad tym później.

Teraz, jak sugerował Malfoy, mógłby rozsądnie spędzić czas i pouczyć się na test. Całe szczęście, że sprawdzian będzie się składał z trzech serii po trzynaście zaklęć, które mieli rzucać w plenerze na różne rzeczy: rośliny, kamienie, ziemię, owady i, jeśli się uda, także na małe zwierzęta.

A więc dobrze. Harry zaczął rozglądać się za przedmiotami potrzebnymi do pierwszej serii. Cztery rośliny, cztery kamienie, cztery owady i jedno puste miejsce, czekające, aż w pobliżu pojawi się jakiś pechowy ptak lub gryzoń.

Myśli Harry’ego wbrew jego woli powędrowały do zeszłego wieczoru i gabinetu Dumbledore’a. Zmusił się do ponownego skupienia nad wykonywanym zadaniem, zaraz jednak zrozumiał, że przygotowania w zasadzie nie wymagały jego pełnej koncentracji. Może mógłby zobaczyć, w jakim kierunku powędrują jego myśli.

Ostrożnie układając cztery kamienie w bezpiecznej od siebie odległości, myślał o tym, jak bardzo był wczoraj przestraszony. Tak uparcie niechętny zbliżeniu się do Malfoya, tak oburzony faktem, że w końcu będzie musiał to zrobić, nieważne czy chce, inaczej zostanie do tego zmuszony jakimś zaklęciem lub eliksirem. A potem nagle jego lęk, opór i uraza na moment odeszły na bok z powodu podekscytowania wywołanego bliskością Malfoya i robieniem tego, za czym tęsknił od tak dawna. Prawdę mówiąc, w pewnej chwili niejasno zastanowił się nawet, dlaczego tak uparcie tego unikał. I być może teraz nadeszła odpowiednia chwila, aby ponownie na ten temat pomyśleć.

A więc czego właściwie się bał? Dlaczego nie chciał posunąć się dalej? Co dokładnie stanowiło problem?

Skończył właśnie pierwszą serię ćwiczeń i rozpoczął kolejną, ani na moment nie przestając się zastanawiać. Cóż, na początku ich więzi był strasznie nerwowy na samą myśl o Malfoyu zmuszającym go do zrobienia czegoś, czego nie chciał. Nienawidzili się nawzajem. Ślizgon był okrutny. Do tego miał swobodne podejście do seksu, ale bez protestów zaakceptował ich małżeństwo. Początkowo przez krótką chwilę Harry był przerażony, że Malfoy po prostu weźmie to, co mu oferowała więź, z jego pozwoleniem czy bez, tylko dlatego, że może to zrobić.

Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Ani razu od feralnego dnia, w którym rzucono na nich zaklęcie, Malfoy do niczego go nie zmusił. Już trzykrotnie doszło między nimi do kontaktu fizycznego — wczoraj, dziś rano i kilka minut temu, ale zawsze było to zainicjowane przez niego samego. Ponieważ w przeciwieństwie do wszystkiego, o co kiedykolwiek mógł posądzać Ślizgona, ten nie złamał obietnicy. Czy to za sprawą eliksiru cierpliwości, zdolności więzi, by sprawić, że Malfoy czuje to, co on, czy tylko z tego powodu, że objawiła się ta część Ślizgona, której nigdy wcześniej nie widział, Harry przez cały czas był absolutnie bezpieczny od jakiegokolwiek nacisków.

Kończąc przygotowania do drugiej serii ćwiczeń, zrozumiał, że tak naprawdę w ogóle nie był już przestraszony.

Rozpoczął zbieranie akcesoriów do trzeciej.

Uświadomił sobie, że lęk z powodu braku wiedzy na temat seksu zdecydowanie od początku był problemem. Przez jawną pogardę dla jego niedoświadczenia i długą historię wyśmiewania się ze wszystkiego, co zrobił, Harry czuł się nerwowy jak diabli na myśl jakichkolwiek kontaktach ze Ślizgonem. Był pewien, że Malfoy odniesie się z pogardą do tego, co między nimi zajdzie i będzie z niego drwił bez końca, sprawiając, że poczuje się głupi i dziecinny.

I znowu się pomylił. Malfoy, wbrew wszelkim poprzednim doświadczeniom Harry’ego, okazał się niezdecydowany, niemal nieśmiały za każdym razem, gdy robili coś intymnego. Zarówno zeszłej nocy, jak i dziś rano poprzez więź Harry był w stanie wyczuć, że z powodu nadmiernie pobudzenia Ślizgon niemalże stracił zmysły. Nieistotne, czy stało się tak przez magię więzi, czy umiejętności Harry’ego — Malfoy nie okazał pogardy i nie żalił się, nawet w duchu, na jego niedoświadczenie. Właściwie wydawał się trochę zaszokowany faktem, jak bardzo zawładnęły nim własne reakcje.

I w końcu to, co Malfoy robił jemu — sposób, w jaki go całował i dotykał, tak że prawie doprowa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin