6.docx

(26 KB) Pobierz

Rozdział szósty


Snape zdołał - w większej części - odzyskać opanowanie, zanim Harry wrócił do jego komnat później tego popołudnia. Usłyszenie, jak Potter zastanawia się, czy nazywać go "wujkiem", czy - Merlinie, pomóż nam, świat chwieje się w posadach - "tatą", wystarczyło, aby musiał zażyć dwie porcje wywaru uspokajającego i położyć sobie zimną szmatkę na czole.

Nawet gdyby Voldemort nie istniał, a Lily i James wciąż żyli, nieprawdopodobne byłoby, aby Snape był mile widzianym gościem w domu Potterów, nie wspominając już o przyjaznych stosunkach z ich latoroślą. Prostoduszne komentarze chłopca wstrząsnęły mistrzem eliksirów do głębi. Dla mężczyzny, który od najmłodszych lat prawie całkowicie unikał bliskich przyjaźni, naiwne słowa dziecka były aż nazbyt zgubne.

Snape dopiero co wyszedł ze wstrząsu, jakim była utrata przyjaźni Lily, kiedy przyjął Mroczny Znak. Służba Voldemortowi oraz wojna, w jaką byli zaangażowani, zajmowała cały jego czas i kierował ku nim wszelkie wysiłki, zdecydowanie nie był też skłonny zaprzyjaźnić się z nikim spośród śmierciożerców. Dla czystokrwistych był istotą niższą, tolerowaną wyłącznie dlatego, że zdolności w dziedzinie eliksirów uczyniły go jednym z ulubieńców Czarnego Pana, z całą pewnością jednak nie kimś, z kim można by się zaprzyjaźnić. Sam Snape wciąż był niezgrabnym wyrostkiem, jeżeli chodzi o związki międzyludzkie, zaś wiedza, jak potężnie sknocił przyjaźń z Lily, czyniła go jeszcze mniej chętnym do ryzykowania znowu podobnego bólu. Gdy został szpiegiem Światła, zbyt niebezpieczne było zbliżenie się do kogokolwiek - zarówno ze względu na możliwość ujawnienia swoich tajemnic, jak i narażenia na niebezpieczeństwo osoby, na której mu zależało.

Wtedy nadeszło to okropne Halloween i Severus poczuł, że jego życie się skończyło. Wycofał się do ciemnego, gorzkiego, ponurego świata, z którego nikt - a już najmniej on sam - nawet nie starał się go wyciągnąć. Albus próbował, jednak jego uwagę odwróciły te wszystkie inne obowiązki, Severus zaś walczył z nim zębami i pazurami. W końcu dyrektor z żalem zrezygnował i poprzestał na czekaniu, aż posępny mężczyzna sam postanowi się zmienić.

Do czasu, kiedy ból emocji zaczął cichnąć, Snape żył już życiem Złego Nietoperza Z Lochów, kwintesencji Ślizgona, którego zjadliwy język zniszczył mnóstwo dzieciństw. Jak mógł choćby pomyśleć o "normalnych" przyjaźniach, kiedy jego jedynym doświadczeniem w tej materii była przyjaźń z rudowłosą wiedźmą prawie dwie dekady temu? Nie miał pojęcia o byciu z ludźmi w dobrych stosunkach - znał się tylko na zastraszaniu, odstraszaniu i innych sposobach odstręczania. Gdyby nie Dumbledore, spędzałby dosłownie całe miesiące, nie zamieniwszy słowa z inną istotą ludzką. Spalił za sobą wszystkie mosty łączące go z resztą personelu szkoły w ciągu pierwszych tygodni po dołączeniu do ciała pedagogicznego, a uporczywe plotki - stosownie upiększane przez roczniki hogwarckich uczniów - o jego (literalnie) Mrocznej Przeszłości zdecydowanie nie czyniły z niego kandydata na wymarzoną randkę ani nawet kogoś, z kim można by się napić w Dziurawym Kotle.

Może więc nie było zaskakujące, że słowa Harry'ego zatrzęsły posadami świata Severusa. W wielu kwestiach, pomimo (lub może właśnie z powodu) samotnych lat pełnych gniewu, wciąż był tym niezgrabnym wyrostkiem, desperacko szukającym miłości i sympatii. A bezwarunkowa, niezachwiana miłość dziecka była bardzo, bardzo kusząca.

Dla zasady - był mimo wszystko Ślizgonem - Snape spodziewał się najgorszego, doszedł zatem do wniosku, że nastawienie bachora do jego osoby zmieni się zaraz po tym, jak Harry znajdzie się wśród Weasleyów. Wszak byli oni archetypicznymi rodzicami. Ich dzieci wyraźnie ich uwielbiały i okazywały bezwzględną lojalność, pomimo ograniczonych środków materialnych rodziny. Molly i Artur prawdopodobnie wiedzieli, jak radzić sobie z wszelkiego rodzaju kryzysami i nie nazywali swoich dzieci obraźliwymi określeniami, nie wspominając już o posyłaniu ich na ścianę uderzeniem w twarz. Może to oklepane, lecz praktycznie czuło się miłość emanującą ze ścian Nory. Snape zawsze twierdził, że to wywołujące cukrzycę ciasteczka Molly są winne, iż jest mu niedobrze, gdy z rzadka odwiedza tę rodzinę - zwykle w związku z ponadprogramowymi zajęciami bliźniaków - po prawdzie jednak to ewidentne wrażenie bycia w domu zawsze go wytrącało z równowagi.

Harry niewątpliwie rozkwitnie pod ich opieką i zapomni o wrednym samotniku, który żyje w lochach i nie ma najbledszego pojęcia, jak być miłym dla dziecka. Jak terroryzować dzieci - och tak. Nawet jego Ślizgoni go nie lubili. Poważali go, doceniali jego zażartą opiekuńczość, szanowali jego lojalność... i unikali go jak zarazy. Bez względu na to, jak bardzo ckniło im się za rodzicami, stęsknieni ślizgońscy pierwszoklasiści niezmiennie szukali pociechy raczej u któregoś z prefektów niż u opiekuna ich domu.

A jednak mimo jego wybuchowego charakteru, jego zgryźliwych uwag, jego kompletnego braku łagodności czy pobłażliwości, jakoś Snape sprawił na Harrym wrażenie "miłego". Chociaż nawet nie próbował. A właściwie mimo że bardzo się starał taki nie być. Lecz Harry nie dał się odstraszyć staraniom Snape'a. Zamiast tego w jakiś sposób zrozumiał je opacznie do takiego stopnia, że otwarcie wolał mistrza eliksirów od dziadkowego podejścia dyrektora, pochlebstw i słodyczy pielęgniarki czy wręcz schlebianiu jego własnej opętanej na punkcie quidditcha opiekunki domu. Ślizgońskie serce Snape'a radowało się na myśl, jak bardzo ten stan rzeczy musiał irytować jego kolegów, lecz jego historia przekonywała go, że to nie potrwa długo. Triumfowanie teraz doprowadzi tylko do cierpienia później, gdy Harry się go wyrzeknie i pozostali będą mieli okazję do zemsty.

Snape usiadł, zrzucił kompres z oczu i z furią rozejrzał się po komnacie. Co z nim było nie tak? Żeby się zachowywać, jakby obchodziło go, czy bachor żyje, czy umrze? Cóż, w porządku - to go akurat obchodziło. Ale tylko ze względu na jego Wieczystą Przysięgę. Bo wcale za knut nie obchodził go ten mały potwór. Nielojalny szczeniak, którym z całą pewnością był. Zobaczymy, ile czasu zajmie Weasleyom przeciągnięcie go na swoją stronę.

Snape założył na siebie jeden ze swych niezmiennie czarnych strojów. Z rzadkim dla siebie poczuciem wrażliwości wybrał szaty, które - choć całkiem porządne - nowymi trudno było nazwać. W nich nadal mógł okazać gospodarzom szacunek, jednak bez podkreślania różnicy między ich zasobami a jego. Zerknął na zegar i zaklął. Gdzie się ten mały zasmarkany...

Pukanie przeszkodziło mu w rozkręceniu porządnej tyrady gromów. Skinięciem różdżki otworzył drzwi i do komnaty wpadł zaczerwieniony, zdyszany Harry.

- Przepraszam! - zawołał zanim Snape zdążył warknąć na niego, że się spóźnił. - Profesor McGonagall i Oliver trzymali mnie tam całą wieczność. Kazali mi łapać tą małą złotą rzecz. Wciąż i wciąż, i wciąż, aż myślałem, że mi palce odpadną. A oni tylko byli coraz bardziej podnieceni i mówili w kółko: "Jeszcze raz!" Nie wiem, co w tym takiego specjalnego, a pan?

Snape patrzył na urwisa krzywym wzrokiem. To tyle, jeśli chodzi o szanse jego domu na puchar. Sądząc po tym, jak ten mały idiota beztrosko paplał o łapaniu znicza "wciąż i wciąż", prawie niemożliwym będzie pokonanie Gryffindoru.

Niezrażony brakiem odpowiedzi opiekuna, Harry zrzucił torbę z ramienia, po czym rozciągnął mięśnie pleców i potarł pośladki.

- Takie długie siedzenie na miotle boli, wie pan? Nie miałem pojęcia, że quidditch jest taką ciężką pracą. Jutro będę cały obolały. Czuję się zupełnie jak wtedy, gdy musiałem wypleć wszystkie klomby ciotki Petunii.

Snape jeszcze bardziej się skrzywił na wspomnienie o tym, jak ci mugole zmusili czarodziejskie dziecko do bycia ich służącym. Jednym krokiem znalazł się przy chłopcu. Zignorował wzdrygnięcie dziecka, które było rezultatem niespodziewanego podejścia dorosłego, oraz późniejszy rumieniec.

- Gdzie cię boli? - spytał, badając plecy i ramiona jedenastolatka.

Harry błogo zamknął oczy, wijąc się z rozkoszy pod improwizowanym masażem.

- Urr, właśnie tam. Między łopatkami. I niżej z tyłu.

Snape zmarszczył brwi, gdy wyczuł napięte mięśnie pleców chłopca. Mięsień czworoboczny był zdecydowanie naciągnięty, zaś część lędźwiowa nadszarpnięta przez wszystkie te akrobacje.

- Gdzie jeszcze?

- Erm, no, niżej - wyznał nastolatek, czerwieniejąc. - No wie pan... tam, gdzie się siedzi.

Ignorując pełne zażenowania piski Harry'ego, nauczyciel zmusił go do pochylenia się i kontynuował badanie. Faktycznie, mięsień pośladkowy wielki był nadwerężony przez zbyt długi trening, a skóra na tyłku i udach prawdopodobnie poobcierana i obolała od ściskania miotły podczas niezliczonych nurkowań i zwrotów. McGonagall to totalna fanatyczka, warknął Snape w duchu, poirytowany, że ta wiedźma zachęcała jego podopiecznego do nadwątlenia stanu zdrowia w taki sposób. Czy nie zdawała sobie sprawy, że mięśnie chłopca są wyczerpane? Parę minut więcej i siły by go zawiodły, najpewniej akurat podczas ryzykowania jego głupim karkiem przy jakiejś absurdalnej akrobacji, do której namówiłaby go ta para idiotów.

- Au. Auć - protestował Harry, gdy silne palce mistrza eliksirów ugniatały jego obolałe plecy i pupę. Musiał jednak przyznać, że czuł się dużo lepiej po tym, jak jego mięśnie zostały rozmasowane.

Profesor puścił w końcu chłopca i przywołał zaklęciem ze składziku fiolkę z eliksirem oraz jakiś słoik. Nastolatek obserwował go z ciekawością.

- Wypij to - rozkazał nauczyciel.

Harry skrzywił się. Mógł byś nowy w czarodziejskim świecie, lecz zdążył się już nauczyć, jak paskudnie smakuje ogromna większość mikstur. Zerknął ukradkiem na mężczyznę, mając nadzieję, że może zdoła go nakłonić do zmiany zdania, ale wystarczył mu jeden rzut okiem na surową twarz Snape'a, żeby nawet nie próbował. Westchnął i wziął eliksir. Zacisnąwszy palce jednej ręki na nosie, drugą przytknął fiolkę do ust i przechylił ją gwałtownie, aby jak najszybciej wypić lekarstwo.

- Ble! - zawołał, wzdrygając się ostro. - To smakuje gorzej niż brudne skarpetki.

- Czego można się spodziewać, jeżeli wziąć pod uwagę, że są one głównym składnikiem - odparł profesor sucho.

Harry wybałuszył na niego oczy.

- Naprawdę? - szepnął. Nagle poczuł, że mu niedobrze.

- Idiota. Oczywiście, że nie. - Snape przewrócił oczami. "Gryfoni!" - Widzę, że wyrównawcze zajęcia z eliksirów odegrają ważną rolę w pana przyszłości, panie Potter. Przed naszą następną lekcją przedstawi mi pan dwunastocalowe wypracowanie na temat prawdziwych składników eliksiru uzdrawiającego.

Harry roześmiał się w głos.

- Złapał mnie pan! - przyznał wesoło ku kompletnemu zaskoczeniu nauczyciela. Właśnie obraził bachora i nałożył na niego (dość niesprawiedliwie, biorąc pod uwagę, że to pierwszoklasista po pierwszym tygodniu lekcji) karne wypracowanie, a chłopiec uważa to za świetny żart?

Harry przeciągnął się, szczęśliwy. Profesor Snape wciąż się tak o niego troszczył! Mimo że - co profesor McGonagall starannie mu wyjaśniła - Harry będzie grał przeciwko drużynie domu Snape'a, opiekun interesował się jego sprawdzianem kwalifikacyjnym. Co więcej, gdy tylko Harry wspomniał, że nie czuje się dobrze, mężczyzna zaczął dookoła niego skakać, wnikać, co jest nie tak, i naprawiać to. Harry wcale nie miał niczego na myśli, kiedy napomknął o bólu. Dursleyowie lubili, jak sobie pojęczał, bo uważali, że to pokazuje, jak ciężko pracował, więc miał w zwyczaju trochę marudzić. Nie na tyle, żeby móc być oskarżonym o biadolenie, rozumie się - wystarczająco, żeby nie było, że się obija.

Ale nigdy, nawet za milion lat, ciotka ani wuj nie masowaliby jego pleców - albo tyłka! - żeby poczuł się lepiej, nie wspominając o podaniu mu lekarstwa. Harry zwijał się z czystego szczęścia. Profesor bardzo, bardzo dobrze się nim opiekował.

Był też zabawny. Udawał, że Harry naprawdę wypił brudne skarpetki! Wyszczerzył zęby w uśmiechu. To było całkiem niezłe - będzie musiał sprawdzić, czy uda mu się nabrać na to inne dzieciaki. I dał mu pozwolenie, żeby uczył się do przodu? To kolejny znak, jak miły jest profesor Snape. Dursleyowie nigdy nie pozwoliliby mu odrobić zadanej pracy domowej, żeby przez niego Dudley nie sprawiał wrażenia jeszcze głupszego, niż jest, przez co większość nauczycieli wierzyła, że Harry jest tak leniwy i tępy, jak jego kuzyn. Wszystkie pytania, jakie zadawał w związku z tym, czego się uczył, kwitowane były prostymi, krótkimi odpowiedziami, bo przecież tak nierozgarnięty uczeń nie byłby w stanie zrozumieć bardziej złożonych pojęć. A profesor Snape nie tylko oczekiwał po Harrym, że będzie znać odpowiedź, ale również chciał, żeby sam się zastanawiał, jeśli jej nie znał.

Harry lubił czytać - u Dursleyów to była jego jedyna ucieczka - więc powiedzenie mu, że ma się czegoś dowiedzieć, było dla niego wymarzonym powodem, dla którego mógł spędzać więcej czasu ze swoimi książkami. Zaś wiedza, że profesor zamierza poświęcić czas na przejrzenie tego, co podopieczny znalazł, i powiadomienie go, czy miał rację, czy nie... No, to był większy wysiłek niż ktokolwiek kiedykolwiek z własnej woli poświęcił Harry'emu.

- Jak się teraz czujesz? - spytał Snape, zastanawiając się, czy eliksir nie zareagował niespodziewanie z toksynami przepracowanych mięśni, co wywołało paradoksalną frywolność. Z jakiegoż innego powodu chłopiec, er, bachor, miałby szczerzyć do siebie zęby w tak osobliwy sposób?

- Lepiej - odparł Harry natychmiast. Po raz ostatni potarł swój tyłek. - Wciąż trochę mnie boli, ale jest znacznie lepiej, niż było. Ten eliksir jest genialny, nawet jeśli smakuje okropnie!

Mistrz eliksirów skrzywił się (bardziej dla zasady niż z jakiegokolwiek konkretnego powodu) i podał chłopcu słoiczek.

- Wmasuj tę maść w pośladki i uda zanim położysz się spać oraz rano. Te mięśnie są szczególnie nadwyrężone, ponieważ nigdy wcześniej nie latałeś. Będziesz musiał ćwiczyć je stopniowo przez parę kolejnych tygodni. - Zamilkł na chwilę, gdy coś mu nagle przyszło do głowy. - Czy Wood mówił ci o rozciąganiu przed treningiem i po?

Harry zdecydowanie zaprzeczył.

- Nie, proszę pana. To miotłę się rozciąga?

- Idiota. - Nauczyciel z irytacją pokręcił głową. - Rozciąga się mięśnie, aby zapobiec dokładnie tym problemom, jakich właśnie doświadczasz. - Zmrużył oczy, obmyślając, w jaki sposób zemścić się odpowiednio na kapitanie gryfońskiej drużyny. Już on oduczy Wooda ignorowania zdrowia pierwszoklasisty w bezmyślnym podekscytowaniu znalezieniem nowego szukającego.

- Proszę pana? - Głos podopiecznego odciągnął go od przyjemnych fantazji o jękach, z jakimi Wood zacznie szorować piętnasty kociołek tej nocy. Och, już on pokaże temu cymbałowi, jakie cierpienie sprawiają bolące plecy!

- Co? - rzucił.

- Czy nie powinniśmy już iść do Weasleyów, proszę pana? - spytał Harry z wahaniem. Wcale nie byłby zaskoczony, gdyby okazało się, że Weasleyowie zmienili zdanie. W końcu profesor był świetnym opiekunem i już teraz troszczył się o niego znacznie lepiej, niż nastolatek kiedykolwiek śmiał marzyć. Posiadanie jeszcze drugiej rodziny do tego wszystkiego, no, to prawie jak chciwość. Całkowicie by zrozumiał, gdyby Weasleyowie uznali, że mają dosyć dzieci i są wystarczająco zajęci, i nie potrzebują bezwartościowego świ... o-ou. Złapał się w pół słowa i z poczuciem winy spojrzał na nauczyciela. Biorąc pod uwagę inne talenty mężczyzny, wcale być się nie zdziwił, gdyby okazało się, że jego opiekun umie też czytać w myślach.

Gdyby Snape usłyszał, jak Harry znowu nazywa się świrem, pewnie miałby szczęście, gdyby skończyło się na kolejnych zdaniach do przepisywania, uznał Gryfon. Profesor jasno powiedział, że nie lubi, gdy Harry tak o sobie mówi, choć chłopiec nie był do końca pewny, czy wierzyć groźbie umycia mu buzi mydłem.

Mistrz eliksirów był w sumie niespodziewanie, zadziwiająco łagodny. Przy całym tym jego warczeniu i burczeniu - pomimo tego, że Harry wielokrotnie go sprowokował - jeszcze nawet nie trzepnął podopiecznego jak pierwszego wieczora. Nastolatek właściwie nie wiedział dlaczego. Tak, profesor stwierdził, że to było "niewłaściwe", ale Harry doskonale wiedział, że czasami był bardzo, bardzo złym dzieckiem, jak wtedy, kiedy nie posłuchał madame Hooch. A jeśli nauczył się czegokolwiek od Dursleyów, to tego, że za złe zachowanie należy się kara. Tylko że Snape, choć wcale nie był strasznie pobłażliwy, chyba nie łapał pojęcia "kara".

Zamiast zamachnąć się i porządnie Harry'ego walnąć, nauczyciel robił takie rzeczy, jak zadawanie mu zdań do przepisywania, dzięki czemu chłopiec będzie miał sporo tak bardzo mu potrzebnych ćwiczeń w używaniu pióra. Albo jak polecenie napisania wypracowań, które go czegoś nauczą. Albo jak upieranie się, że musi przychodzić i spędzać czas ze swoim opiekunem. Nastolatek zmarszczył brwi. Profesorowi Snape'owi chyba pomyliły się "nagrody" z "karami".

Harry wiedział, że kary powinny boleć, ale nawet lanie mistrza eliksirów nie bolało, nie tak naprawdę; niewiele się różniło od ostrzegawczego klepnięcia w tyłek. Pewnie, wiedza, że nauczyciel gniewał się na niego, faktycznie bolała. I to bardzo. Prawdę mówiąc: bardziej niż którekolwiek bicie, jakie sprawili mu Dursleyowie. Uczucie, że rozczarował tego człowieka albo go zawiódł, sprawiało, że serce bolało Gryfona bardziej niż pupa kiedykolwiek, i ten ból wcale nie mijał aż tak szybko.

Chłopiec w zamyśleniu wygiął brew. Może profesor miał jednak jakieś pojęcie o karaniu.

Snape powstrzymał westchnienie. Nie mógł tego dłużej odwlekać. Musieli udać się do Nory i zjeść kolację z Weasleyami. Warknął pod nosem, zastanawiając się, czy Molly w obecności Harry'ego wróci do swoich obiekcji na temat mistrza eliksirów w roli opiekuna tego dziecka. Cóż, świetnie. Niech jej będzie. Jeżeli bachor wybierze spędzanie całego czasu z tym klanem rudowłosych głuptaków, niech mu będzie. Snape'a to przecież wcale nie obchodziło.

Przyjrzał się chłopakowi z góry na dół. Gryfon najwidoczniej umył się po treningu - potargana strzecha, którą nazywał włosami, była wilgotna i jeszcze bardziej nieporządna niż zwykle.

- Chodź tu - polecił, kiwając palcem na marszczącego brwi dzieciaka, wyraźnie pogrążonego w snach na jawie. Prawdopodobnie zastanawiał się, co będzie na deser, zadrwił nauczyciel w myślach.

Harry posłusznie podszedł do profesora. Stanął przed nim i stał tak, sparaliżowany szokiem, gdy mężczyzna chwycił go po kolei za ręce, aby sprawdzić paznokcie, a potem sprawdził czystość za uszami.

- Co? - spytał Snape, gdy zauważył minę chłopca. - Sądzisz, że pozwolę ci zawstydzić nas obu tym, że jesteś niewystarczająco zadbany?

- N-nie, proszę pana. - Gryfon przełknął ślinę. - Po prostu nikt nigdy... Znaczy, ja nigdy... - Przerwał, niepewny, jak ma wyjaśnić, że ciotka Petunia nigdy nie przejmowała się, jeśli wyglądał jak kompletny obdartus, o ile nie szedł zbyt blisko jej rodziny. Nigdy nie miał nikogo, kto przejmowałby się jego odpowiednim wyglądem. Zwykle musiał polegać na dzieciakach, które wyśmiewały się z niego w szkole; dzięki nim zrozumiał, co znaczy "na lewą stronę" i dowiadywał się, że ma źle zapiętą koszulę.

Nauczyciel prychnął drwiąco w obliczu kolejnych problemów bachora z wysławianiem się. Nie mogąc znaleźć żadnych uchybień w higienie dziecka, zwrócił uwagę na jego strój.

- Dlaczego jesteś w szkolnej szacie? - warknął. - Czy nie powiedziałem, że masz się ubrać jak najlepiej, aby zrobić dobre wrażenie? Czyżbyś uważał, że mówiłem do siebie?

Harry zachichotał, wyobraziwszy sobie profesor Snape'a prowadzącego przyjemną rozmowę z samym sobą, zaraz jednak spoważniał, kiedy mistrz eliksirów zmrużył oczy.

- Nie, proszę pana - przyznał i pochylił się, aby wziąć torbę. Jakie to wspaniałe uczucie, móc odwrócić się do kogoś plecami bez obawy, że ta osoba skorzysta z okazji i mu przywali; albo gorzej. Nauczył się nigdy nie odwracać plecami do wuja Vernona czy Dudleya, szczególnie po ostatnim razie, gdy kopniak w tyłek nie tylko zwalił go z nóg, ale nawet posłał go na środek salonu.

Tak, zadumał się chłopiec, możliwość ufania profesorowi Snape'owi była cudownym uczuciem. Podobnie jak wiedza, że ma pozwolenie opiekuna na bronienie się, gdyby ktokolwiek chciał mu zrobić krzywdę. Zastanawiał się, czy nauczyciel wie, jak wspaniale się czuł, kiedy nie musiał się już obawiać ciosów znikąd.

Mistrz eliksirów z niedowierzaniem wytrzeszczał oczy na bagaż dzieciaka. Ten mały potwór naprawdę planował przeprowadzić się do Weasleyów!

- Co ty z tym wyprawiasz, okropny bachorze?

Chłopiec wyciągnął z torby jakieś poplamione szmaty.

- No bo wiedziałem, że pan nie chce, żebym miał na sobie szkolną szatę, ale moje pozostałe ubrania nie są za ładne. To pomyślałem, że je zabiorę i sam pan zdecyduje.

Nauczyciel zmarszczył nos i chwycił odrażający "strój" dziecka dwoma palcami.

- Niemożliwe, aby to były twoje najlepsze ubrania - syknął, patrząc na bachora ze złością. Tanie dżinsy i koszulka były brudne i ogromne. Wisiałyby na szczupłej sylwetce Pottera jak kostium clowna.

Harry zarumienił się.

- Przepraszam - powiedział żałośnie. - Pewnie powinłem kupić jakieś normalne ubrania, jak Hagrid zabrał mnie na Pokątną, ale nie było ich na liście...

Snape podpalił zaklęciem szmaty; pragnął, aby na ich miejscu byli Dursleyowie we własnej osobie. Czyli oni ubierali dziecko Lily w niedopasowane używane rzeczy, których nie przyjęłaby żadna szanująca się instytucja charytatywna, potem zaś kazali mu wierzyć, że brak choćby jednej sztuki bielizny, którą mógłby nazwać swoją, to jego wina. Wściekłość sprawiła, że głos mistrza eliksirów zabrzmiał jeszcze ostrzej niż zwykle:

- Oczywiście, że ich nie było, ty durny dzieciaku. Normalni rodzice i opiekunowie zapewniają swoim dzieciom stosowne ubrania, dlatego też nie trzeba ich wymieniać na liście rzeczy niezbędnych w szkole. Ty miałeś pecha trafić na obrzydliwe stwory, których wynaturzenie najwyraźniej przekracza wszelkie granice. W najbliższej przyszłości wybierzemy się obaj na zakupy. Zamierzam raz na zawsze przełamać to wciąż nad tobą wiszące okropieństwo twoich krewnych.

Gryfon przełknął ślinę. Nauczyciel sprawiał strasznie groźne wrażenie, ale zamiast zwymyślać Harry'ego za jego brak zdolności przewidywania, obiecał mu wyprawę na zakupy. Nastolatek naprawdę przestawał to wszystko rozumieć. Profesor Snape faktycznie musiał być nowy w tym całym wychowywaniu dzieci, że mu się tak mieszały kary i nagrody.

Och! Może właśnie dlatego wybierali się do Weasleyów? Żeby rodzice Rona mogli wyjaśnić mistrzowi eliksirów, jak powinno się karać dzieci i ile godzin dziennie powinny spędzać przy wypełnianiu obowiązków domowych, i w ogóle. Jego opiekun najwyraźniej wcale nie rozumiał, jak to ma być, a Weasleyowie, którzy mieli tyle własnych dzieci, będą go w stanie naprowadzić na właściwy trop. Znowu przełknął ślinę. Zastanawiał się, jak bardzo surowi są Weasleyowie. Ron mówił, że jego mama jest sławna w Hogwarcie dzięki swoim "wyjcom". Harry raczej nie chciał, żeby profesor na niego wył, chociaż podejrzewał, że to i tak byłoby lepsze od bicia Dursleyów. Mimo to poczuł, jak serce w nim zamiera na myśl o mistrzu eliksirów wrzeszczącym na niego, jak to robili jego krewni.

- No dobrze, Potter. Będziesz miał na sobie swoją szkolną szatę. A teraz chodź.

Zaprowadził chłopca do kominka, zastanawiając się, dlaczego czuje taki ciężar w żołądku. Naturalnie, że dzieciak od niego będzie wolał Weasleyów. To miał jak w banku. I właśnie o to przecież chodziło, nieprawdaż? O oddanie małego prawdziwej rodzinie, aby mógł być tulony i rozpieszczany przez tych rudych głupków?

Potter, co było do przewidzenia, zatrzymał się przed kominkiem jak spetryfikowany.

- Co... co pan robi? - spytał i przełknął ślinę.

- Nigdy nie podróżowałeś siecią Fiuu? - warknął Snape, po czym przewrócił oczami. Oczywiście, że nie podróżował. Nagle uderzyła go okropna myśl; pochylił się, aby spojrzeć Gryfonowi prosto w twarz. - Czy twoi krewni kiedykolwiek cię przypalali? W kominku albo przy kuchni? - Gdyby tak było, dziecko mogłoby naprawdę nie być w stanie korzystać z sieci Fiuu.

Harry zamrugał.

- Nie - odparł szczerze. Choć Dursleyowie byli wstrętni, to nigdy nie byli aż tak zdeprawowani. Klapsy i uderzenia, i bicie pasem, wyzwiska i zaniedbywanie, i wyrazy obrzydzenia, tego wszystkiego doświadczył, ale jego krewni nie byli sadystami. Dostał im się niechciany, ześwirowany dzieciak i pilnowali, żeby był tego świadom w każdej chwili swego życia, ale nie robili mu krzywdy tylko po to, żeby robić mu krzywdę. - Zwykle byli po prostu niedobrzy, no wie pan, chodzi o to, jak się do mnie odzywali, jak na mnie mówili i jak na mnie patrzyli, ale nawet kiedy mnie bili, to zwykle tylko ręką. - Jasne, ręka wuja Vernona sprawiała sporo bólu, ciotki Petunii zresztą też, jasne jednak było, że niespecjalnie lubili go dotykać. - Czasami dostawałem szczotką albo pasem, ale normalnie tylko wrzeszczeli na mnie i dawali klapsy. Chodziło głównie o to, że nigdy nie wiedziałem, kiedy mnie to czeka, a nie że to było takie straszne. Zwykle - poprawił się, wspomniawszy te razy, kiedy było raczej kiepsko. - Nie żeby łamali mi kości albo przypalali mnie, albo topili, albo coś - dodał z lekkim oburzeniem.

Mistrz eliksirów prychnął po części z ulgi, że wstręt, jaki ci mugole odczuwali do magii, sprawił, że raczej chłopca zaniedbywali niż maltretowali, po części zaś z irytacji, że mogli myśleć w tak arogancki i zaściankowy sposób. Głupi mugole!

- No dobrze, chodź więc.

Ale chłopiec nadal się wahał, z lękiem obserwując płomienie liżące otaczające je kamienie.

Snape z frustracją wypuścił powietrze z płuc, po czym wziął dzieciaka na ręce. Zaskoczony Harry instynktownie objął nauczyciela rękoma i nogami, a potem sapnął ze strachu i schował twarz w szyi mężczyzny, gdy profesor zdecydowanie szedł w stronę ognia.


KONIEC
rozdziału szóstego


 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin