Insurekcja Kaczyńskiego (Piotr Skwieciński rp.pl).doc

(42 KB) Pobierz

Insurekcja Kaczyńskiego

Piotr Skwieciński 03-10-2010, ostatnia aktualizacja 03-10-2010 21:41

 

Prezes PiS prowadzi dziś politykę, która opiera się na tezie, że obecnie nie mamy do czynienia z wewnątrzpolskim sporem politycznym, lecz przeżywamy coś na kształt nowego narodowego powstania – pisze publicysta

 

Czy lider opozycji ma prawo przedstawienia swojej wizji polityki zagranicznej i, szerzej, międzynarodowego położenia kraju? Ma, i to niekwestionowalne, potwierdzi to każdy, kto wie cokolwiek o funkcjonowaniu zachodnich demokracji.

 

Czy opozycja ma prawo krytykować rządzących za politykę zagraniczną? Ależ oczywiście, w żadnym kraju zachodniej demokracji polityka zagraniczna nie jest wyjęta ze sfery demokratycznego sporu.

 

Prezes miał prawo

 

W poszczególnych państwach wygląda to różnie, tak jak różna jest kultura polityczna. W Niemczech jest więcej elementów ponadpartyjnej zgody, wspólnego dla establishmentu głównych ugrupowań kanonu polityki zewnętrznej. Ale gdzie indziej opozycja czyni z różnic w tej dziedzinie ważną alternatywę wyborczą. Przypomnijmy sobie choćby Hiszpanię, utratę władzy przez Jose Marię Aznara i natychmiastowe wycofanie przez Jose Luisa Zapatero wojsk z Iraku. Przypomnijmy sobie, jak w Izbie Gmin wyglądają "prime minister's questions" czy też jak posłowie opozycji rozmawiają tam z szefem Foreign Office.

 

To tylko w Polsce przedrywinowej czyniono wysiłki, aby narzucić opinii przeświadczenie, że polityka zagraniczna jest, po pierwsze, bezalternatywna, a po drugie, ma być realizowana wyłącznie przez grupę mędrców, oczywiście całkowicie apolitycznych i obdarzonych całkowitym zaufaniem przez całkowicie apolityczne media głównego nurtu.

 

Czy więc Jarosław Kaczyński miał prawo zabrać głos w sprawie procesów politycznych dziejących się dookoła Polski i bezpośrednio na nią wpływających? Oczywiście miał. Czy – merytorycznie – tekst Kaczyńskiego zawiera absurdy, ewidentne nieprawdy? Nie, nie zawiera.

 

Czy w swoim wystąpieniu były premier dopuścił się jakichś horrendalnych ataków na rząd? Nie, obecny rząd nie jest w nim nawet wspomniany.

 

To jedna strona medalu.

 

Przeciw władzy niepolskiej

 

Druga zaś polega na tym, że tekst Kaczyńskiego wpisuje się, niewątpliwie celowo, w sposób ostrożny i inteligentny w polityczną linię przyjętą przez PiS po przegranej w wyborach prezydenckich. Linię formułowaną wprost przez niektórych najradykalniejszych prawicowych publicystów i – zwłaszcza – blogerów. Linię, którą sam Kaczyński ze zrozumiałych względów artykułuje ostrożniej, raczej drogą sugestii niż bezpośrednich stwierdzeń.

 

Tę linię nazywam linią insurekcyjną, bo opiera się na tezie, że obecnie w Polsce nie mamy do czynienia z normalnym – nawet najostrzejszym – wewnątrzpolskim sporem politycznym, lecz przeżywamy coś na kształt nowego powstania narodowego. Powstania przeciw władzy niepolskiej – nie w sensie etnicznym, tylko realizującej strategię wrogich naszemu krajowi ośrodków zagranicznych. Być może wręcz władzy agenturalnej.

 

Jak napisałem wyżej, lider partii opozycyjnej ma pełne prawo przedstawić swoją wizję sytuacji międzynarodowej. Ma też prawo zwrócić się z tą wizją bezpośrednio do zagranicy. I gdyby Kaczyński zrobił to tak, jak czyni się to z reguły – np. publikując artykuł na łamach jakiegoś uznanego, poświęconego tej tematyce pisma anglojęzycznego – sytuacja byłaby inna.

 

Jednak były premier rozesłał swój list do ambasadorów, czyli urzędników obcych państw akredytowanych przy polskim rządzie. A to jest już inna poetyka.

 

Jest to gest sugerujący, że obecne polskie władze z jakichś powodów nie powinny być uznawane za istniejące. Że prawdziwym – moralnym? – rządem Polski, prawdziwym partnerem dla obcych stolic jest Jarosław Kaczyński.

 

Głęboko uwikłani

 

Przesadzam? Chyba nie, bo list do ambasadorów należy odczytywać w kontekście niezwykle konsekwentnej linii politycznej Kaczyńskiego. Linii polegającej na demonstracyjnej odmowie współpracy z rządzącymi w jakiejkolwiek sprawie. Na otwartym obarczaniu ich co najmniej moralną odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską i mniej jasnym sugerowaniem, że nie był to wypadek, lecz zamach.

 

A nade wszystko – na czynieniu z polityki wschodniej Lecha Kaczyńskiego najważniejszego (i, jak się zakłada, skutecznego) politycznego działania podjętego przez Polskę po 1989 roku. Na sugerowaniu, że polityka ta była głównym i prawdziwym przedmiotem wewnątrzpolskiego sporu politycznego. Czyli że Platforma atakowała prometejskie działania ówczesnego prezydenta nie dlatego, że zdecydowała się na totalną wojnę ze wszystkim co pisowskie, ale niejako odwrotnie – prawdziwą, istotną przyczyną atakowania przez Platformę PiS były jego działania na kierunku wschodnim.

 

W tym ujęciu obecny rząd w swojej – krytykowanej już dość szeroko – polityce wschodniej nie grzeszy słabością ani nawet podporządkowaniem relacji międzynarodowych celowi głównemu, którym jest polityczne zniszczenie PiS. W tym ujęciu uwikłania rządzących muszą być znacznie głębsze…

 

"Należy odkurzyć drogowskazy wartości w polityce międzynarodowej. Zgodnie z tymi zasadami postępował w życiu publicznym mój brat, Prezydent RP Lech Kaczyński, i dla nich zginął w straszliwej katastrofie smoleńskiej" – zakończył swój list prezes PiS. Jeśli brat zginął "dla wartości", to trudno to zdanie zinterpretować inaczej, niż że między jego działaniem na rzecz tych wartości a jego śmiercią zachodzi związek przyczynowo -skutkowy. Czyli, że został zabity.

 

Jak rozumiem – przez Rosjan, którym zamordowanie prezydenta ułatwił polski rząd. Może nieświadomie, chociaż… wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego sprzed dwóch miesięcy, że prokurator powinien się zająć zdaniem wypowiedzianym niegdyś przez Bronisława Komorowskiego, iż "może prezydent gdzieś poleci i wszystko się zmieni", wydaje się świadczyć, że były premier podejrzewa znacznie dalej idące współdziałanie…

 

Jarosław Kaczyński konsekwentnie lansuje takie postrzeganie obecnej polskiej rzeczywistości, w której rycerze Maryi heroicznie walczą z moskiewskimi pachołkami.

 

Złożyć "Ciołka" z tronu

 

 

To zdanie nieprzypadkowo współbrzmi z poetyką konfederacji barskiej. Modne jest ostatnio nawiązywanie do polskiej historii XVIII wieku. Na przykład do atrofii myśli państwowej za Sasów.

 

Jest coś na rzeczy. Platforma istotnie kojarzy się z sarmackim samozadowoleniem, dojutrkowaniem i przekonaniem, że: "Polska zginie? A co to ona – igła, żeby zginąć miała?", a media głównego nurtu – z bezkrytycznym uwielbieniem dla dyktującego mody Zachodu, genialnie skarykaturowanego przez Mickiewicza w postaci Podczaszyca, i z magnackim egoizmem klasowym.

 

Ale tu nie koniec analogii, bo PiS, przekształcany przez Kaczyńskiego w obóz warowny, mimo wszystkich dających się zauważyć ogromnych różnic zyskuje pewien rys konfederacji barskiej okresu polityki wirtualnej. Konfederacji postrzegającej władzę jako obcą, dybiącą na staropolskie wartości. I skoncentrowaną na nienawiści do Poniatowskiego – "Ciołka". To jest, chciałem powiedzieć, Tuska…

 

Wielbiciele Tuska niech nie zacierają rąk – nie uważam bynajmniej, aby obecny premier zasłużył na porównywanie do Stanisława Augusta takiego, jakim był i jest w oczach zwolenników jego białej legendy. Do tego, eufemistycznie rzecz ujmując, ciągle trochę mu daleko. Widzę natomiast podobieństwa w postrzeganiu ostatniego króla przez jego barskich wrogów i Donalda Tuska przez pisowską opozycję.

 

Wojna do końca

 

Napawa to smutkiem i pesymizmem. Petryfikuje bowiem i intensyfikuje stan zimnej wojny domowej. Wojny wywołanej niegdyś przede wszystkim nie przez Kaczyńskiego, lecz przez jego rządzących obecnie oponentów, i bynajmniej nie tylko przez niego eskalowanej. Wojny, w której Kaczyński jednak odnalazł się bardzo dobrze i którą, jak wszystko na to wskazuje, chce prowadzić aż do końca. Jakikolwiek ten koniec by był.

 

Wojny domowe, nawet zimne, są – przepraszam za ten banał – bardzo złe dla ogarniętych nimi państw. Osłabiają je wewnętrznie. I również zewnętrznie, a to w sytuacji, w której rzeczywistość międzynarodowa nie przypomina już tej sprzed dziesięciu lat, jest bardzo ważne.

 

Ale nie wydaje się, by i Kaczyński, i jego platformerscy wrogowie przywiązywali do tego wagę.

 

Autor jest współpracownikiem "Rzeczpospolitej". Był m.in. prezesem PAP

Zgłoś jeśli naruszono regulamin