Josif Brodski- W poltora pokoju.pdf

(114 KB) Pobierz
Josif Brodski
Josif Brodski
W POLTORA POKOJU
dla L.K.
l.
Półtora pokoju (jeśli takie określenie znaczy cokolwiek po angielsku), które
zamieszkiwaliśmy we troje, wyłożone było parkietem i moja matka stanowczo
sprzeciwiała się, by mężczyźni z jej rodziny, a szczególnie ja, chodzili po domu
w
skarpetkach. Nalegała, byśmy zawsze nosili buty lub kapcie. Strofując mnie,
powoływała
się na stary rosyjski przesąd. Powiadała, że to zły omen i sprowadza śmierć w
rodzinie.
Możliwe oczywiście, że uważała to po prostu za przejaw braku manier, za
zwyczajne
złe wychowanie. Męskie nogi śmierdzą, a działo się to w epoce
przeddezodorantowej.
Myślę jednak, że łatwo się było pośliznąć na froterowanej podłodze i upaść,
zwłaszcza
chodząc w wełnianych skarpetkach. A dla osoby starej i kruchej, skutki takiego
upadku
mogłyby być fatalne. Związek podłogi z drzewem, ziemią, itp., rozciągał się w
moim
pojęciu na wszelką powierzchnię pod stopami naszych bliskich i dalekich krewnych
mieszkających w tym samym mieście. Była to ta sama powierzchnia, niezależnie od
dzielącej nas odległości. Nawet przeniesienie się na przeciwny brzeg rzeki,
gdzie w
późniejszych latach wynajmowałem mieszkanie czy pokój, nic nie rozwiązywało, bo
w
naszym mieście dużo jest rzek i kanałów. I choć niektóre bywają wystarczająco
głębokie
dla pełnomorskich statków, śmierć - myślałem - uzna je za płytkie, lub też,
zgodnie ze
swymi podziemnymi obyczajami, przekradnie się pod ich korytem.
Teraz moja matka i mój ojciec nie żyją. Stoję na wybrzeżu Atlantyku i bezmiar
wody
dzieli mnie od dwóch żyjących jeszcze ciotek i kuzynów. To prawdziwa przepaść,
zdolna
zmylić nawet śmierć. Teraz mogę do woli chodzić po domu w skarpetkach, gdyż nie
mam
na tym kontynencie krewnych. Jedyna śmierć, jaką zapewne mógłbym spowodować, to
moja własna, ale wtedy doszłoby do pomieszania nadawcy z odbiorcą. Szanse takiej
mieszanki są minimalne i na tym polega różnica między przesądami a elektroniką.
A
jednak, jeśli nie chodzę w skarpetkach po podłodze z kanadyjskiego klonu, to nie
na
skutek wyżej wymienionej pewności ani też z instynktu samozachowawczego. Nie
robię
tego, gdyż nie podobałoby się to mojej matce. Pragnę chyba zachować zwyczaje
naszej
rodziny, teraz, gdy tylko ja jeden pozostałem przy życiu
2.
Było nas troje w tym naszym półtora pokoju: ojciec, matka i ja. Na owe czasy
była to
typowa rosyjska rodzina. A były to czasy powojenne i mało kto mógł sobie
pozwolić na
więcej niż jedno dziecko. Niektórych nawet nie było stać na ojca - obecnego lub
żywego:
wielki terror i wojna zebrały swoje żniwo w dużych miastach, a szczególnie w
moim
rodzinnym mieście. Powinniśmy więc uważać się za szczęściarzy, zwłaszcza że
byliśmy
Żydami. Wszyscy troje przeżyliśmy wojnę. (Mówię "wszyscy troje", bo ja również
urodziłem się przed jej wybuchem, w 1940). Rodzicom moim udało się też przeżyć
lata
trzydzieste.
Przypuszczalnie uważali, że mieli szczęście, choć nigdy o tym nie mówili. W
ogóle
niewiele zajmowali się sobą, aż się zestarzeli i zaczęły dokuczać im różne
dolegliwości.
Nawet wtedy jednak nie mówili o sobie ani o śmierci w sposób wzbudzający
przerażenie
słuchacza lub litość. Zrzędzili po prostu lub utyskiwali nie zwracając się do
nikogo
konkretnego, ot, skarżąc się na swoje bolączki lub mówiąc o takim czy innym
lekarstwie.
Moja matka co najwyżej nadmieniała, wskazując na komplet naczyń z wykwintnej
porcelany: " To będzie twoje, gdy się ożenisz, lub gdy. . . „ i tu urywała.
Pamiętam też,
jak kiedyś rozmawiała przez telefon z jakąś daleką znajomą, o której wiedziałem,
że jest
chora. Matka wyszła z budki telefonicznej na ulicę z nieznanym mi wyrazem oczu
za
rogową oprawą okularów. Pochyliłem się ku niej (byłem już dużo wyższy) i
spytałem, co
ta pani powiedziała. Patrząc niewidzącym wzrokiem przed siebie, matka odparła: "
Wie,
że umiera i płakała w słuchawkę".
Przyjmowali wszystko jak zrządzenie losu: istniejący system, swoją niemoc,
nędzę,
krnąbrnego syna. Starali się nadrabiać wszelkie braki: w domu zawsze było coś do
jedzenia i zawsze udawało im się przyrządzić jakiś posiłek. Wiązali jak mogli
koniec z
końcem i choć żyliśmy od wypłaty do wypłaty, odkładali parę rubli dla syna na
kino,
wycieczkę do muzeum, książki czy słodycze. Nakrycia stołowe, ubrania i pościel
były
zawsze uprane, wypolerowane, wyprasowane, zacerowane i wykrochmalone. Obrus był
nieskazitelnie czysty i gładki, wiszący nad nim abażur odkurzony, a podłoga
zamieciona i
błyszcząca. Zadziwiające, że nigdy się nie nudzili. Owszem, bywali zmęczeni, ale
nigdy
znudzeni. Przeważnie kręcili się po mieszkaniu gotując, piorąc, krążąc między
wspólną
kuchnią a naszym półtora pokojem, z jakimś przedmiotem gospodarskim w ręku.
Zasiadali
oczywiście do posiłków, ale moją matkę pamiętam w pozycji siedzącej, przede
wszystkim
pochyloną nad maszyną do szycia na pedał marki Singer, łatającą ubrania,
nicującą
kołnierzyki starych koszul, przerabiającą lub cerującą stare płaszcze. Ojciec
natomiast
zasiadał na krześle lub za biurkiem tylko gdy czytał gazetę. Niekiedy wieczorem
oglądali
telewizję - film albo koncert w naszym odbiorniku z 1952 roku. Wtedy również
siedzieli.
Rok temu sąsiad znalazł mojego ojca, martwego, spoczywającego w takiej właśnie
pozycji
w naszym półtora pokoju.
3.
Przeżył swoją żonę o trzynaście miesięcy. Na siedemdziesiąt osiem lat jej
życia i
osiemdziesiąt jego, spędziłem z nimi jedynie trzydzieści dwa. Nie wiem prawie
nic jak się
poznali, nie wiem o ich zalotach ani nawet w którym roku się pobrali. Nie mam
pojęcia
jak żyli przez ostatnie jedenaście czy dwanaście lat, które spędzili beze mnie.
Ponieważ
nigdy się tego nie dowiem, wolę założyć, że ich tryb życia był niezmieniony,
może nawet
było im lżej beze mnie, zarówno w sensie finansowym, jak i dlatego, że nie
musieli się
obawiać mojego kolejnego aresztowania.
Nie mogłem jednak pomóc im na starość. Nie byłem przy nich, gdy umierali. Mówię
o tym nie tyle z poczucia winy, co raczej z egoizmu dziecka, które naśladuje
rodziców na
wszystkich etapach życia; każde dziecko powtarza bowiem, w taki czy inny sposób,
drogę
życiową swoich rodziców. Powiedziałbym, że w gruncie rzeczy chcemy się od
rodziców
dowiedzieć czegoś o naszej własnej przyszłości, naszym starzeniu się i nauczyć
się
ostatniej lekcji - jak umierać. Uczymy się tego mimo woli, nieświadomie. "Czy ja
też tak
będę wyglądał na starość? Czy ta choroba sercowa -lub inna - jest dziedziczna?".
Nie
wiem i nigdy nie będę wiedział jak czuli się w ostatnich latach swego życia. Jak
często
zdejmowała ich bojaźń i czy przygotowali się na śmierć; kiedy odczuwali ulgę, a
kiedy
odzyskiwali nadzieję, że znowu będziemy wszyscy troje razem. "Synu - mówiła
matka
przez telefon - jedyne czego pragnę w życiu to zobaczyć cię. Tylko to mnie
podtrzymuje".
A po chwili: "Co robiłeś pięć minut temu, zanim zadzwoniłeś?" - "Prawdę mówiąc,
zmywałem". " To bardzo dobrze. Zmywanie to świetne zajęcie. Czasami to wspaniała
terapia".
4.
Nasze półtora pokoju było częścią olbrzymiej amfilady zajmującej jedną trzecią
bloku, po północnej stronie sześciopiętrowego gmachu, który stał u wylotu trzech
przecznic i naprzeciwko placu. Budynek ten był jednym z tych olbrzymich tortów w
tak
zwanym mauretańskim stylu, znaczących koniec stulecia w Europie północnej.
Zbudowany w 1903 - roku, w którym urodził się mój ojciec - stanowił
architektoniczną
sensację Petersburga i Achmatowa powiedziała mi kiedyś, że rodzice zabrali ją
dorożką,
by obejrzeć to cudo. W zachodniej części budynku, na wprost jednej z
najsławniejszych
ulic literatury rosyjskiej, Litejnego Prospektu, mieszkał niegdyś Aleksander
Błok. Jeżeli
chodzio o naszą amfiladę, to zajmowała ją para, która królowała na
przedrewolucyjnej
literackiej scenie rosyjskiej, a później nadawała intelektualny ton emigracji
rosyjskiej w
Paryżu w latach dwudziestych i trzydziestych: Dymitr Mereżkowski i Zinaida
Gippius. I
to właśnie z balkonu naszego półtora pokoju larwokształtna Zinka obrzucała
obelgami
marynarzy Rewolucji.
Po Październiku, zgodnie z polityką "ścieśniania" burżuazji, amfilada została
podzielona i na każdy pokój przypadała jedna rodzina. Między pokojami wzniesiono
ściany. Początkowo z dykty, później, z upływem lat, deski, cegły i sztukateria
nadały tym
podziałom rangę normy architektonicznej. Jeżeli przestrzeni przysługuje atrybut
nieskończoności, to przejawia się on nie w jej rozwoju, lecz w redukcji.
Chociażby
dlatego, że ograniczanie przestrzeni okazuje się, zaskakująco, bardziej
logiczne. Jest lepiej
zorganizowane i posiada więcej nazw: cela, ustęp, grób. Przestrzenie mają tylko
szeroki
gest.
W ZSRR minimalną powierzchnią mieszkalną jest dziewięć metrów kwadratowych
na osobę. Powinniśmy byli więc uważać się za szczęściarzy, gdyż na skutek
nietypowości
naszej części amfilady, nam trojgu przypadło czterdzieści metrów. Nadwyżka
wynikała
również z tego, że mieszkanie to otrzymaliśmy w wyniku zrzeczenia się dwóch
oddzielnych pokoi zajmowanych przez moich rodziców przed ślubem. Trudno
wytłumaczyć cudzoziemcowi czym jest to pojęcie wymiany. Ustawy o własności są
wszędzie tajemnicze, ale niektóre są bardziej tajemnicze, szczególnie, gdy
właścicielem
jest państwo. (Pieniądze na przykład nie odgrywają żadnej roli, gdyż w państwie
totalitarnym płace są mało zróżnicowane, inaczej mówiąc wszyscy są tak samo
biedni).
Nie można wykupić zamieszkiwanego lokalu, można co najwyżej mieć prawo do
przestrzennego odpowiednika tego, co zajmowało się uprzednio. Dwie osoby
postanawia-
jące zamieszkać razem mają prawo do sumy powierzchni lokali jakie zamieszkiwały
przedtem. Zaś o tym, co się dostanie, decydują urzędnicy wydziału
kwaterunkowego.
Łapówki są nieskuteczne, gdyż hierarchia tych urzędników jest również
tajemnicza, a ich
pierwszym odruchem jest przyznać każdemu jak najmniej. Procedura zamiany
mieszkania
ciągnie się latami i można tylko liczyć na zmęczenie, to znaczy, że złamie się
ich, uparcie
odmawiając przyjęcia lokalu o powierzchni mniejszej od zajmowanej uprzednio.
Obok zwykłej arytmetyki, przy zamianie brane są pod uwagę najróżniejsze czynniki
nie określone w przepisach, takie jak wiek, narodowość, rasa, zawód; płeć i wiek
dziecka;
pochodzenie społeczne i miejsce urodzenia, nie mówiąc 0 osobistym wrażeniu,
jakie
petent wywiera itp. Tylko urzędnicy wiedzą, jakie lokale są do dyspozycji, tylko
oni
wyrokują, co będzie stanowić odpowiednik powierzchni i mogą dodać lub ująć kilka
metrów. A jak ważne jest te kilka metrów! Może się w nich zmieścić półka na
książki, a
nawet biurko.
5.
Pomijając nadwyżkę trzynastu metrów, mieliśmy wielkie szczęście, gdyż otrzymane
mieszkanie było niewielkie. To znaczy, nasza część amfilady obejmowała sześć
pokoi
podzielonych w ten sposób, że zajmowały je tylko cztery rodziny. Mieszkało tam
zaledwie jedenaście osób z nami włącznie. Liczba lokatorów w takim wspólnym
mieszkaniu nierzadko sięga setki, przeciętna liczba mieszkańców waha się między
25 a
50. Nasze mieszkanie było stosunkowo mało zaludnione.
Oczywiście mieliśmy jedną wspólną ubikację, jedną łazienkę i jedną kuchnię. Ale
kuchnia była dość obszerna, ubikacja całkiem przyzwoita i schludna. Jeśli idzie
o
łazienkę, to zgodnie z rosyjską normą higieny, jedenaście osób mogło zażywać
kąpieli i
prać, na ogół nie kolidując ze sobą. Pranie rozwieszało się w dwóch korytarzach
łączących nasze pokoje z kuchnią i bieliznę sąsiadów znało się na pamięć.
Nasi współmieszkańcy byli dobrymi sąsiadami, zarówno pod względem osobistym jak
i z uwagi na to, że wszyscy pracowali, a więc byli poza domem przez większą
część dnia.
Z wyjątkiem jednej osoby, nie donosili, a był to, jak na kolektywne mieszkanie,
bardzo
dobry wskaźnik. Ale nawet donosicielka, krępa, pozbawiona talii kobieta -
chirurg w
pobliskiej przychodni - udzielała czasami porad lekarskich i potrafiła zająć
miejsce w
kolejce, gdy coś przywieźli do spożywczego czy też popilnować zupy. Jak brzmi
ten
wiersz w „StarSplitter" Frosta? "Żyjąc z ludźmi, znaj sztukę przebaczania
grzechów"?
Obok wszystkich ohydnych aspektów takiej egzystencji, kolektywne mieszkanie
posiada też być może pewne zalety. Obnaża życie do podstaw - niszczy wszelkie
złudzenia na temat natury ludzkiej. Z natężenia smrodu można wywnioskować kto
jest w
ubikacji, wiadomo, co kto jadł zarówno na kolację jak i na śniadanie. Wie się,
kto jakie
odgłosy wydaje w łóżku i kiedy kobiety mają okres. Jest się często powiernikiem
sąsiadów. To oni wzywają karetkę pogotowia w razie potrzeby. Jeśli mieszkasz
samotnie,
pewnego dnia sąsiad może znaleźć cię martwego na krześle i na odwrót.
A te docinki, porady lekarskie i kulinarne, nowiny, co dowieźli do tego czy
innego
sklepu, wymieniane we wspólnej kuchni, wieczorem, gdy żony gotują posiłki!
Prawdziwa
lekcja podstawowych praw życia; wystarczy nadstawić uszu i zerkać kątem oka.
Jakież
Zgłoś jeśli naruszono regulamin