Nagrania 1P.doc

(126 KB) Pobierz
(nag

(nag. 1). – katecheza 1.

Pobłogosław Jezu drogi.

 

(nag. 2). – katecheza 3.

W pewnej rodzinie jest dwóch braci: Tomek i Andrzej. Rodzice bardzo ich kochają i chcą ich jak najlepiej wychować, aby im było dobrze za życia i po śmierci. Tato chłopców pracuje bardzo ciężko jako murarz na budowie. Często nawet bierze nadgodziny by chłopcom niczego nie brakowało. Mama Tomka i Andrzeja zajmuje się domem. Dba o to by wszyscy chodzili ładnie ubrani, by ich ubrania były zawsze czyste i pięknie uprasowane. Rodzice chłopców pracują od rana do wieczora, a mimo to codziennie znajdują czas dla swoich synów. Kochają oni chłopców bardziej niż samochód, bardziej niż duży dom z pięknym ogrodem pełnym najlepszych owoców i najpiękniejszych kwiatów.

Andrzej i Tomek są dumni ze swoich rodziców a za ich wielkie serce dziękują Panu Bogu każdego dnia – rano i wieczorem.

Zdarzyło się pewnego razu, że tatuś wrócił z pracy do domu bardzo zmęczony:

-Chłopcy – zawołał.

-Tak – padła odpowiedź z pokoju Andrzeja i Tomka.

-Proszę zejść na dół do kuchni i pomoc mamie w przygotowaniu kolacji.

-Zaraz schodzimy, tylko skończymy grać.

Minęło półtorej godziny, chłopcy byli tak pochłonięci grą, że w ogóle zapomnieli o prośbie taty.

-Tomek! Andrzej! Kolacja gotowa! – dobiegł głos mamy z kuchni.

Chłopcy zerwali się szybko, ale w tym momencie Andrzej zawołał:

-Tomek, przecież mieliśmy pomóc mamie w przygotowaniu kolacji, tato prosił.

-O kurcze zapomnieliśmy – wtrącił Tomek.

-I co teraz. Zawiedliśmy tatę i mamę! Co robimy?

-Choć – powiedział Tomek – trzeba rodziców przeprosić i wyjaśnić.

Chłopcy weszli do kuchni ze spuszczonymi głowami. Na stole było już wszystko gotowe. Tato kończył parzyć herbatę a mama kroić chleb. Rodzice milczeli. Tomek bardzo nieśmiało zaczął:

-My chcieliśmy przeprosić. Zapomnieliśmy. Tato mamo przepraszamy.

-To się więcej nie powtórzy – wtrącił szybko Andrzej.

-Mam nadzieję – uśmiechnęła się mama.

To my pozmywamy po kolacji – dorzucił Tomek. I wszyscy siedli do wspólnej kolacji.

 

(nag. 3) – katecheza 4.

W imię Ojca i Syna i Ducha...

 

(nag. 4). – katecheza 5.

W klasie drugiej nauczycielka zadała dzieciom zadanie zatytułowane: Moja mama. Wszystkie dzieci podczas pisania pracy bardzo się starały, bo każde z nich kochało swoją mamę. Kiedy minął wyznaczony czas dzieci zaczęły czytać swoje wypracowania. Na koniec zostało już tylko jedno zadanie – Kasi.

Dziewczynka wstała i powiedziała:

-Ja swoje wypracowanie zatytułowałam „Ręce Mamy”.

Potem zaczęła powoli czytać:

„W jednej ręce moja mama trzyma patelnię i gotuje. W drugiej ręce trzyma ścierkę i wyciera stół. Inną ręką podaje butelkę z piciem mojej młodszej siostrze. Następną ręką przygotowuje śniadanie dla mnie, taty i brata. Inną ręką podaje żebrakowi na ulicy pięć złotych. A w kolejnej ręce trzyma różaniec i przesuwa paciorki...

-Kasiu to ile rąk ma twoja mama? – przerwał zdziwiony, Wojtek!

Kasia jednak nie była wcale zawstydzona. Oderwała swoją głowę od zeszytu z wypracowaniem i powiedziała:

-Moja mama ma tyle rąk co każda mama: dwie ręce dla taty, po dwie ręce dla każdego dziecka, dwie ręce dla zwierzątek w oborze, dwie ręce dla biednych ludzi dwie ręce dla kochanego Pana Boga kiedy się modli i jaszcze dwie ręce jeżeli coś jest natychmiast konieczne do zrobienia.

Cała klasa milczała, nikt nie odezwał się ani słowem. Tę chwilę ciszy przerwał głos dzwonka. Na koniec lekcji pani powiedziała: pomyślcie nad słowami przeczytanymi przez waszą koleżankę.

Po lekcjach Wojtek podszedł do Katarzyny i powiedział:

-Dziękuję Ci. Twoje zadanie było bardzo ładne. Na początku wydawało mi się śmieszne, ale kiedy zaczęłaś wyjaśniać zrozumiałem, że moja mama jest taka sama, tylko, że ja nie zawsze umiem to zobaczyć i docenić a czasami nawet wyciskam z jej oczu łzy.

Koleżanka popatrzyła na Wojtka, uśmiechnęła się i powiedziała:

-Nie przejmuj się ja też nie jestem ideałem. Choć w drodze powrotnej do domu wstąpimy do kościoła i pomodlimy się za nasze kochane mamy.

 

(nag. 5) – katecheza 6.

W pewnej rodzinie na świat przyszedł trzeci syn. Dla pierwszego tatuś wybrał imię Andrzej. Dla drugiego chłopca dziadkowie wybrali imię Kazimierz. Kiedy urodził się trzeci chłopiec mama powiedziała:

-Chcę aby miał na imię Jacek.

Kiedy nasz Jacek urósł i miał 12 lat, pewnego razu zwrócił się z prośbą do mamy:

-Mamusiu, proszę powiedz mi coś o moim patronie św. Jacku.

-A więc słuchaj – powiedziała mama.

Twój patron synku to bardzo wielki święty. Był Polakiem, a dokładniej to mieszkał na Śląsku.

Gdy Jacek był jeszcze małym chłopcem, takim jak ty, to już wtedy bardzo chętnie słuchał o Panu Bogu i Matce Bożej. Prosił swoją mamusię, aby nauczyła go rozmawiać z Panem Bogiem i aby zabierała go do kościoła.

Jacek rósł. Był coraz większy, m

ądrzejszy, bo w szkole pilnie się uczył. W wolnym czasie biegał, chętnie się bawił, jak każdy młody chłopiec. I jeszcze jedno. Jacek bardzo lubił odmawiać różaniec. Modlitwy tej nauczyła go jego mama. W czasie modlitwy na różańcu Jacek zapominał o kolegach, zabawach a myślał o życiu Pana Jezusa i Jego Mamy – Maryi.

Potem Jacek usłyszał że woła go Pan Jezus i dlatego postanowił zostać kapłanem. W Polsce jednak nie pozostał długo. Wyjechał z kraju i został zakonnikiem św. Dominika. Teraz Jacek nosił biały habit a u boku miał duży różaniec. Tak bardzo ukochał Pana Boga, Maryję i różaniec, że po śmierci dokonano jego kanonizacji czyli ogłoszono go świętym.

 

(nag. 6) – katecheza 6.

Jak paciorki różańca...

 

(nag. 7) – katecheza 7.

Jezus jest tu...

 

(nag. 8) – katecheza 7.

Opowiadanie o Marysi [metodyczny płyta]

 

(nag. 9) – katecheza 8/13.

Odgłosy rzeki, wiatru, ptaków itp. [metodyczny płyta]

 

(nag. 10). – katecheza 8/13.

Do Magdy przyszła Anita jej najbliższa koleżanka. Już wczoraj dziewczyny zaplanowały, że będą bawić się w szkołę. Podczas zabawy Magda zapytała:

-Anita co ci jest?.

-Nie nic – nieśmiało odpowiedziała koleżanka. 

-Anita przecież widzę że coś cię gryzie – ciągnęła dalej Magda.

-Widzisz – cicho zaczęła Anita – wczoraj mój tato stracił pracę, teraz cała rodzina się martwi...

Magda natychmiast przerwała zabawę i z wielkim skupieniem słuchała koleżanki. Nie umiała pomóc ale z wielkim przejęciem i w milczeniu patrzyła na przyjaciółkę. Kiedy Anita zakończyła mówić o swoich problemach Magda przytuliła ją do siebie i powiedziała:

-Anita nie martw się, tato na pewno znajdzie inną pracę. Jutro pójdziemy przed szkołą do kościoła i razem o to się pomodlimy. A teraz choć zaparzymy herbatę i ukroimy ciasto które upiekła dla nas mama.

W czasie przygotowań do posiłku dziewczynki zapomniały o kłopotach, śmiały się, wspominały miniony dzień w szkole.

(nag. 11). – katecheza 8/13.

Arka Noego: „Sieje je...”

 

(nag. 12). – katecheza 9/10.

Tato Wiktorii był człowiekiem interesu i dość często opuszczał dom na kilka tygodni wyjeżdżając na delegacje. Kiedy jednego dnia tato był już spakowany, a mama robiła kanapki na drogę Wiktoria siadła na kolanach taty i ze łzami w oczkach powiedziała:

-Tatusiu ja nie chcę abyś wyjeżdżał.

-Ja też nie chcę – odpowiedział tato – ale wiesz, że muszę.

-Jeżeli już musisz – powiedziała zasmucona Wiktoria – to jedź, ale przynajmniej napisz do mnie list.

Tato obiecał spełnić prośbę córki, choć tak naprawdę to wcale nie lubił pisać listów.

Kiedy tylko tato znikł z oczu Wiktorii, dziewczynka siadła przy oknie i czekała na list od ukochanego Ojca. Nie opuszczała okna nawet do posiłków. Nie chciała także kłaść się spać, ale wtedy mama powiedziała:

-Córeczko w nocy zarówno listonosz jak i listy śpią, więc ty tak samo musisz się położyć.

Wiktoria szła więc do łóżka, ale z nastaniem ranka znowu siadała przy oknie i czekała na list. W końcu przesyłka dotarła na miejsce.
-PO-LE-CO-NY – przesylabizowała Wiktoria napis na kopercie. Potem szybko otworzyła list chcąc go przeczytać. Niestety tato pisał bardzo niewyraźnie a Wiktoria była zbyt mała by poradzić sobie z tym tekstem. Oczywiście na ratunek musiała przyjść mama. Kiedy list został odczytany Weronika schowała go do koperty, ucałowała i położyła w widocznym miejscu swego pokoju.

 

(nag. 13) – katecheza 11.

Psalm

 

(nag. 14). – katecheza 12

Arka Noego: „Jezus Ratownik”.

 

(nag 15). – katecheza 14

Ośmioletni Mikołaj pewnego wiosennego poranka wstał bardzo wcześnie. Obudziło go dopiero co wstające słońce, którego promienie pięknymi kolorami wpadało do jego pokoju. Otworzył okno. Słońce malowało cały świat: trawę na zielono, niebo na niebiesko, kwiaty wszystkimi możliwymi barwami. Wszystko to, co jeszcze chwilę temu w nocy było szare teraz świeciło pełnią przeróżnych kolorów. Wszystkie drzewa rosnące obok jego okna zdawało się, że zaczynały co dopiero budzić się ze snu. Chłopiec poczuł na swoim ciele było lekki powiew porannego wiatru, który niekiedy głośno dmuchając grał na liściach drzew powodując przy tym szmer zroszonej trawy. Wzrok Mikołaja powędrował poza ogrodzenie gospodarstwa. Zobaczył duże pole na którym rozciągał się ogromny sad kwitnących jabłoni, śliw i gruszy. Najbardziej jednak chłopcu podobał się poranny śpiew ptaków.

Oglądając te wszystkie dzieła przyrody  Mikołaj pomyślał sobie: Jak mądry musi być ten , kto to wszystko tak pięknie zaplanował.

 

(nag. 16). – katecheza 14.

Kto stworzył...

 

(nag. 17). – katecheza 15.

Św. Franciszek żył na przełomie XII i XIII w., czyli prawie osiemset lat temu. Jan Bernardone, bo takie było jego prawdziwe imię, był synem bogatego kupca z Asyżu. Zanim stał się świętym, jak wielu ówczesnych chłopców marzył o zostaniu rycerzem. Był bardzo wesoły i pełen energii. Ojciec nie szczędził dla niego pieniędzy.

Rodzice wiązali z nim wielkie nadzieje i plany. Chcieli, aby Franciszek przejął wszystkie interesy i został kupcem.

Pewnego razu Franciszek, jadąc konno, ujrzał na skraju lasu trędowatego w podartej odzieży, o twarzy zeszpeconej przez chorobę. Rzucił mu jałmużnę i pośpiesznie odjechał. Doznawał bowiem zawsze wstrętu, widząc tych okaleczonych ludzi. W drodze jednak przyszła mu do głowy pewna myśl. „A gdyby to był Chrystus - może to On zastąpił mi drogę?” Zawrócił, zsiadł z konia, podszedł do trędowatego nędzarza i ucałował go jak brata. Legenda podaje, że w tej samej chwili żebrak znikł.

To wydarzenie zupełnie odmieniło życie Franciszka. Spędzał już czas nie na zabawie, ale na samotnych rozmyślaniach i modlitwie. Postanowił odbudować pobliski kościółek św. Damiana. Bez zgody ojca sprzedał część towarów ze sklepu i to doprowadziło do konfliktu między nimi. Ojciec wydziedziczył Franciszka.

Odtąd Franciszek ubrany w ubogą szatę wędrował po świecie, głosząc miłość, pokój i ubóstwo. Wielu ludzi przyłączyło się do niego. Prowadzili życie ubogie, nie gromadzili żadnych zapasów, nie mieli nawet własnych mieszkań. Często noce spędzali w grotach skalnych. Cała ta gromada żyła z pracy rąk i tego co im ludzie podarowali.

 

(nag. 18). – katecheza 15.

Św. Franciszek szedł przez dolinę, obok małej rzeki. Tam właśnie było miejsce, w którym zgromadziła się wielka liczba ptaków: gołębi, młodych wron i innych. Sługa Boży, gdy je zobaczył, zaraz ochoczo pobiegł do nich, zostawiwszy swych współbraci na drodze. Gdy się już całkiem przybliżył do ptaków pozdrowił je w zwyczajny sposób jako braci. A dziwiąc się niemało, że ptaki nie zwracają się do ucieczki, jak to zwykły czynić, bardzo się ucieszył i poprosił je pokornie, żeby słuchały słowa Bożego. Między innymi mówił im: „Ptaki bracia moi, winniście bardzo chwalić Stworzyciela i zawsze Go kochać, bo On dał wam pióra na odzienie, skrzydła do latania, i wszystko, co wam było potrzebne. Uczynił was szlachcicami pośród stworzeń i użyczył wam pobytu w czystej przestrzeni powietrza. Chociaż nie siejecie i nie żniwujecie, to jednak On sam bez waszej troski dba o was i wami rządzi”.

Jak on sam opowiadał i ci bracia, którzy tam byli z nim, na owe słowa ptaki przedziwnie wyrażały swoją radość: wyciągały szyję, rozpościerały skrzydła, otwierały dzioby i patrzyły na niego. On zaś, przechodząc przez środek, szedł tam i z powrotem, tuniką dotykając ich główek i ciał. Wreszcie pobłogosławił im i uczyniwszy nad nimi znak krzyża, pozwolił im odlecieć na inne miejsca. A święty Franciszek poszedł dalej drogą, razem ze swoimi towarzyszami, cieszył się i dziękował Bogu, że wszystkie stworzenia czczą Go w uległym wyznaniu.

 

(nag. 19). – katecheza 15.

Arka Noego: „Taki duży, taki mały”

 

(nag. 20). – katecheza 16

Dzieckiem Bożym ...

 

(nag. 21). – katecheza 18

Oto jest dzień...

 

(nag. 22). – katecheza 19

Bądźże pozdrowiona...

 

(nag. 23) – katecheza 20.

Jakub był dzisiaj w kościele na Mszy świętej dla dzieci. Podczas niej kapłan czytał w ewangelii przypowieść o miłosiernym samarytaninie. Potem podczas kazania ksiądz katecheta mówił dzieciom, że one także mają być takimi ludźmi jak samarytanin z dzisiejszej ewangelii. Mają kochać zarówno Pana Boga i drugiego człowieka.

Po Mszy św. Jakub z radością oświadczył mamie:

-Mamo od dziś chcę być taki jak mówił ksiądz. Chcę być dobry i sprawiedliwy dla wszystkich. Chcę sprawiać wszystkim radość a zwłaszcza Panu Jezusowi.

-Cieszę się synku – odpowiedziała mama i przytuliła chłopca do siebie.

Nazajutrz rano kiedy Jakub wychodził do szkoły mama zapytała:

-Synku czy pamiętasz o wczorajszym przyrzeczeniu?

-Oczywiście mamo – odpowiedział Jakub już zza drzwi mieszkania.

W szatni chłopiec zdjął byty, ustawił je porządnie jeden obok drugiego i założył szkolne pantofle. W tym samym czasie w szatni pojawiła się Ilona. Złapała swoje buty i z zamachem rzuciła je ustawione trzewiki Jakuba.

-Gol! – zawołała uradowana dziewczynka.

Jakub wziął buty swoje i koleżanki i ustawił je we właściwym miejscu.

-Zostaw je! – zawołała Ilona – co cię obchodzą moje buty!

Jakub nie odezwał się ani słowem, ale pomyślał sobie: Ta Ilona to głupia koza. Ale nie powiem jej tego. Przecież obiecałem Panu Jezusowi.

Na lekcji matematyki Kasia pożyczyła od Jakuba nowy ołówek. Oddała go po chwili, ale ze złamanym rysikiem. Jakub bez słowa zatemperował ołówek i pomyślał przy tym: Kasia jest strasznie nieuważna, ale nie powiem jej nic złego, przecież patrzy na mnie Pan Jezus a ja mu obiecałem, że będę dobry dla wszystkich.

Na długiej przerwie Tomek patrzył ukradkiem na bułkę, którą Jakub trzymał w swojej ręce i zajadał ze smakiem. Kuba przełamał bułkę na pół i podsunął jedną część koledze pytając:

-Masz ochotę?

Tomek wziął z ochotą słodki przysmak, w którym jest dużo marmolady, a Jakub jadł część bułki bez dżemu, ale cieszył się bo wie, że tak postąpił by Pan Jezus.

Po skończonych zajęciach na ulicy odbywała się bitwa na śnieżki. Jedna z nich trafiła Jakuba prosto w twarz. Dzieci zaczęły się śmiać bardzo głośno a Jakub razem z nimi, oczepując śnieg z oczu.

-To był strzał w dziesiątkę – z uśmiechem powiedział do Ilony, która była wykonawcą celnego strzału.

-E tam. Ja wolę chłopców, którzy się bronią – odpowiedziała Ilona.

Jakub nagle przestał się śmiać. Powiedział do Ilony, że jest głupią kozą, popchnął Tomka w pobliską zaspę i przysiągł Kasi, że jej już nigdy nic nie pożyczy. Potem z udał się do domu. Był zły na wszystkich: Ilonę, Tomka, Kasię i na samego siebie, że nie dotrzymał obietnicy.

W domu ze łzami w oczach zwrócił się do mamy:

-Mamo bardzo ciężko jest być dobrym i sprawiać wszystkim radość. Tak bardzo się starałem przez cały dzień a potem wszystko zepsułem.

-Bycia dobrym człowiekiem – powiedziała mama – trzeba się nauczyć, a to nie jest  wcale takie łatwe i nie przychodzi tak szybko. To trzeba ćwiczyć.

-A czy ty mamusiu też musiałaś trenować? – spytał Jakub.

-Ja wciąż jeszcze to ćwiczę, każdego dnia na nowo – odparła z uśmiechem mama tuląc zapłakanego Jakuba do siebie.

 

(nag. 24) – katecheza 21(22)

-Babciu, babciu, czy jutro jest dzień Zmarłych i pójdziemy na cmentarz? – zawołała od progu domu Kasia. Bo wiesz, dzisiaj w przedszkolu robiliśmy takie śliczne chorągiewki i chciałam zanieść dziadziusiowi.

-Oczywiście, że pójdziemy na cmentarz – odpowiedziała babcia – ale tak naprawdę to jutro nie obchodzimy żadnego Dnia Zmarłych, tylko Dzień Wszystkich Świętych.

-A to nie to samo? – zdziwiła się dziewczynka.

-Ależ nie. Uroczystość Wszystkich Świętych, to dzień tych, którzy są już w niebie i cieszą się oglądaniem Pana Boga twarzą w twarz. Dlatego tak naprawdę dzień 1 listopada jest dniem radosnym.

-A ten drugi dzień – wtrąciła Kasia.

-W ten drugi dzień, w Dzień Zaduszny modlimy się za wszystkich zmarłych. Za tych, którzy pogubili się na drodze do Pana Boga.

-Babciu jak to jest, że tylko niektórzy ludzie zostają świętymi? – dziwiła się dziewczynka.

Babcia zastanowiła się przez chwilę po czym odpowiedziała:

-Widzisz nie do końca jest tak jak mówisz. Święci to nie tylko ci, których czcimy każdego dnia, których obrazy mamy w domach i w kościele. Ludzi świętych jest bardzo dużo. Należą do ich grona nie tylko ci, którzy zostali wyniesieni na ołtarze, ale też wielu ludzi, których niedawno mijaliśmy nas ulicy. Prości zwyczajni ludzie, którzy dzień po dniu służyli Panu Bogu i bliźniemu.

-I oni nie zrobili nigdy nic złego – zapytała dziewczynka.

-Niekoniecznie. Każdy popełnia jakieś błędy. Im też na pewno przytrafiały się jakieś potknięcia, ale święty to nie ten który nigdy nie upada, ale ten który się zawsze podnosi z upadku.

-To ja też mogę zostać świętą? – zdziwiła się Kasia?

-Oczywiście – uśmiechnęła się babcia.

-A ty, mamusia i tatuś też? – pytała dalej.

-Po to właśnie żyjemy Kasiu – odpowiedziała babcia głaszcząc wnuczkę po głowie.

 

(nag. 25) – katecheza 23

Na adwentowym wieńcu świeciło się cztery świece. Było bardzo cicho, tak cicho, że słychać było jak świeczki zaczęły ze sobą rozmawiać.

Pierwsza zaczęła wzdychać i powiedziała: Nazywam się „Pokój”! Świecę, ale ludzie nie chcą pokoju, ciągle toczą wojny, zabijają – nie chcą mnie! Jej światło było coraz słabsze, aż na końcu zgasło.

Druga świeczka migotała swoim światłem i mówiła: Nazywam się „Wiara”!, ale czuję, że jestem zbyteczna. Ludzie nie chcą słuchać o Bogu. Nie widzę potrzeby, aby świeciła. W pomieszczeniu zawiał wiatr i zgasił drugą świecę.

W końcu trzecia świeczka, smutna powiedziała: nazywam się „Miłość”!. Już nie mam sił aby świecić. Ludzie odrzucają mnie na bok, widzą tylko samych siebie a nie drugich potrzebujących, Światło jej zamigotało ostatkiem sił i zgasło.

W tej chwili weszło do pomieszczenia dziecko. Popatrzyło na świeczki i powiedziało; „co się stało, przecież macie świecić i rozpłakało się”.

Nagle rozległ się głos: Nie bój się! Gdy ja świecę możesz odpalić resztę świeczek. Ja nazywam się „Nadzieja”. Dziecko zaraz pobiegło po zapałkę i od świecy, która nazywa się nadzieja odpaliło resztę świeczek.

 

(nag. 26) – katecheza 24.

Archanioł Boży Gabryjel....

 

(nag. 27). – katecheza 26.

Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi

 

(nag. 28). -– katecheza 26.

Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem

 

(nag. 29). – katecheza 26.

Lulajże Jezuniu, moja perełko

 

(nag. 30). – katecheza 26.

Pójdźmy wszyscy do stajenki

 

(nag. 31). – katecheza 26.

Przybieżeli do Betlejem pasterze

 

(nag.32). – katecheza 26.

Jezusa narodzonego...

 

(nag. 33). – katecheza 27.

Istnieje pewna stara legenda opowiadająca o czwartym królu, który wyruszył w drogę razem z trzema innymi. Ów czwarty król zabrał ze sobą jako prezent dla królewskiego Dzieciątka trzy błyszczące, szlachetne kamienie. Był on najmłodszym spośród czterech króli, żadnemu zaś z nich nie płonęła w sercu tak głęboka tęsknota, jak właśnie jemu. Podczas drogi czwarty król usłyszał nagle szlochanie dziecka. W kurzu zobaczył leżącego chłopczyka: bezbronnego, nagiego i krwawiącego. Tak niezwykłe było to dziecko, tak delikatne i bezbronne, że serce młodego króla napełniło się litością. Podniósł je i zawrócił do wioski, którą właśnie zostawili za sobą. Tam nikt nie znał dziecka. Poszukał zatem opiekunki i przekazał jej jeden ze szlachetnych kamieni, by w ten sposób zabezpieczyć życie dziecka. Udał się następnie w dalszą wędrówkę. Gwiazda wskazywała mu drogę. Potem przechodził przez miasto, w którym naprzeciw niego wyszedł orszak pogrzebowy. Umarł ojciec rodziny. Matka i dzieci miały być sprzedane do niewoli. Król zdjęty litością przekazał im drugi drogocenny kamień.

Gdy tak wędrował, nie widział już gwiazdy. Dręczył się wątpliwościami, czy też nie stał się niewierny wobec swojego powołania. Jednak wtedy raz jeszcze zajaśniała na niebie gwiazda. Wędrował za nią poprzez obcą krainę, w której szalała wojna.

W pewnej wiosce żołnierze zgromadzili razem wszystkich mężczyzn by ich zabić. Wtedy król wykupił ich trzecim szlachetnym kamieniem. Ogołocony ze wszystkiego kroczył przez krainę i pomagał napotkanym, ubogim ludziom.

Pewnego dnia przybył do jakiegoś portu w chwili, gdy pewnego człowieka bezpodstawnie skazano na 10 lat pracy. Król w zamian zaofiarował samego siebie. Wtedy w jego sercu ponownie wzeszła gwiazda. „Wkrótce przeniknęło go wewnętrzne światło i ogarnęła go spokojna pewność, że mimo wszystko jest na właściwej drodze”. Wszyscy, którzy otaczali króla  odczuwali to niezwykłe światło. Po odpracowaniu długu został wypuszczony na wolność. We śnie znowu zobaczył gwiazdę i usłyszał głos: „Pospiesz się! Pospiesz!” Wstał w środku nocy. Wówczas zajaśniała gwiazda i doprowadziła go do bram wielkiego miasta. Z tłumem ludzi został zapędzony na wzgórze, na którym stały trzy krzyże. Ponad środkowym krzyżem jaśniała gwiazda. „Wtedy spotkało go spojrzenie Człowieka, który wisiał na tym krzyżu. Jego ręce, przybite do krzyża gwoździami, były boleśnie wykrzywione. Z tych udręczonych rąk rozchodziły się promienie. Jak błysk przemknęła myśl: tutaj jest cel, do którego pielgrzymowałem przez całe życie. Ten Człowiek jest Królem ludzi i Zbawieniem świata, na którym oparłem swój ą tęsknotę, którego spotkałem we wszystkich utrudzonych i obciążonych”. Król opadł pod krzyżem na kolana. W jego otwarte ręce spadły wtenczas trzy krople krwi. Były bardziej lśniące niż szlachetne kamienie.

 

(nag. 34). – katecheza 27

Mędrcy świata.

 

(nag. 35). – katecheza 28

Gdy Pan Jezus był malutki...

 

(nag. 36). – katecheza 28.

Pewnego wieczoru, kiedy mama przygo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin