Forbes Elaine - Miłość na Missisipi.pdf

(507 KB) Pobierz
7123525 UNPDF
Elaine Forbes
MIŁOŚĆ NA MISSISIPI
1
Po wielu tygodniach przytłaczającej duchoty w St..
Louis spadł wreszcie deszcz. Wielkie miasto na nowo za-
tętniło życiem. Dzieci bawiły się w parku i puszczały
łódki na stawie. Wszędzie pełno było ich śmiechu.
— W.taki dzień jak ten wszyscy powinni być szczęś­
liwi — powiedziała szczupła dziewczyna o kasztanowo-
brązowych włosach. Położyła dłoń na ramieniu swego
towarzysza i uśmiechnęła się do niego. — Głowa do gó­
ry, Bert!
Młody mężczyzna przejechał ręką po gęstych, kręco­
nych włosach i odwzajemnił uśmiech. W zamyśleniu
bawił się słomką wystającą ze szklanki z oranżadą. Ciąg­
le jeszcze milczał.
— Bert... Panie Bercie Williamsie! — Jessica Du
Champs bezslcutecznie usiłowała nadać swojej twarzy
wyraz powagi. — Czy powiesz mi wreszcie, nad czym
tak usilnie się zastanawiasz?
— Wiesz przecież, że często wpadam w zamyślenie.
— Uśmiechnął się do niej. — A dzisiaj mam ku temu
szczególne powody. Jessico, muszę cię o coś zapytać.
— Nie! — Dziewczyna z udanym przestrachem po­
kręciła głową. — Pewnie znowu jakiś szalony pomysł!
Tym razem to ci się nie uda, ty okropny łowco przygód!
Nie myśl, że ucieknę z tobą na jakąś wyspę Południo-
wego Pacyfiku i będę tańczyć pod palmami kokoso­
wymi.
— Jessico — rzekł urażonym tonem — bądź wreszcie
poważna. Muszę ci powiedzieć o czymś bardzo ważnym.
Posłuchaj mnie przez chwilę.
Z rozbawieniem obserwowała twarz Berta, jego szare
oczy o poważnym spojrzeniu i mocno zarysowany pod­
bródek. Myślami cofnęła się w przeszłość, do dnia,
w którym się poznali. Było to na początku jej studiów.
Profesor prowadził wykład w tak oszałamiającym tem­
pie, że żaden ze słuchaczy nie mógł nadążyć za tokiem
jego rozumowania.
Kiedy przygnębiona opuszczała salę wykładową, ktoś
położył dłoń na jej ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła
uśmiechniętą twarz Berta Williamsa.
— Może razem opracujemy notatki? Znam profesora
dłużej i wiem, do czego przywiązuje szczególną wagę.
Tak rozpoczęła się ich trwająca już cztery lata przy­
jaźń. Ona kończyła muzykologię, on zdobył dyplom
dziennikarstwa i pracował teraz w redakcji jednej z ga­
zet w St. Louis. Ich znajomość nie przerodziła się nigdy
w romans, ale Bert stał się bardzo ważną osobą w jej ży­
ciu.
Był wspaniałym przyjacielem. Wiedziała, że może li­
czyć na niego w potrzebie. Po śmierci babki, kiedy Jes-
sica po raz ostatni udała się do małego miasteczka w
stanie Missouri, aby wziąć udział w uroczystościach
pogrzebowych, Bert okazał się prawdziwą podporą.
Bardzo jej wtedy pomógł.
Innymi słowy, znalazła w nim po prostu bratnią duszę
i człowieka, z którym mogła snuć plany i marzenia.
Powód ich dzisiejszego spotkania był szczególny. Bert
chciał jej bowiem pokazać parowiec kołowy swego star-
szego brata, Dawida. Jessica nie znała go osobiście, ale
ponieważ Bert opowiadał o nim zawsze z prawdziwym
zachwytem, niecierpliwie oczekiwała spotkania.
A gdy dowiedziała się jeszcze, że Dawid jest właścicie­
lem jednego z tych wspaniałych staroświeckich statków,
które od dawien dawna przypominają o swojej obecnoś­
ci na Missisipi charakterystycznym buczeniem, uznała
go za niezwykle interesującego mężczyznę.
Już w czasie rozmowy telefonicznej Bert zaintereso­
wał ją tajemniczą wzmianką o dalekim krewnym, prag­
nącym wziąć ślub na parowcu i teraz z zaciekawieniem
czekała na szczegóły.
— Romantyczny ślub w romantycznej scenerii —
rozmarzyła się. — Czy umiesz to sobie w ogóle wyobra­
zić? Woda uderza cicho o burty statku, księżyc stoi nad
rzeką i rzuca na nią srebrny blask...
— Tak... bardzo poetycko — przyznał Bert z uśmie­
chem. — Jest dokładnie tak, jak mówisz. Przejażdżka
rzeką, to bardzo sentymentalne. Ale mój brat wpadł na
ten pomysł wcale nie z tego powodu, tylko... — Tu
przerwał i niezdecydowanie popatrzył przed siebie.
— Zgubiłeś wątek? — spytała Jessica po chwili. — A
może to mój opis księżycowego światła tak na ciebie
podziałał?
-- Proszę cię, daj mi skończyć — westchnął i spojrzał
na nią niepewnie, nim zaczął mówić dalej. — Mój brat
należy do ludzi, którzy wiedzą, jak prowadzi się intere­
sy. Ale utrzymanie „Księżniczki" to niezwykle absorbu­
jąca praca. Nie wyobrażasz sobie nawet, ile pieniędzy
pochłania ta stara łajba.
Jessica pomyślała o starszym z braci, z którym-tylko
chwilę rozmawiała przez telefon.
Bert czytał chyba w jej myślach, bo się uśmiechnął.
Myślisz o Dawidzie, prawda? To Williams z krwi i
kości. Odziedziczył zarówno rodzinny zmysł do robienia
interesów, jak i ducha przedsiębiorczości. Ale w dzisiej­
szych czasach te umiejętności nie wystarczą. I znowu
muszę wspomnieć o „Księżniczce". Jej utrzymanie po­
chłania masę pieniędzy.
— Ciągle o tym mówisz — przerwała mu Jessica. —
Czy twój brat ma kłopoty finansowe? — Bert bywał cza­
sem strasznie drobiazgowy w swoich relacjach i trzeba
się było uzbroić w cierpliwość, żeby się dowiedzieć o co
chodzi.
— Właściwie nie odpowiedział. — Ale Dawid mu­
siał oddać statek do naprawy. Bardzo to nadwerężyło
jego kieszeń. I wtedy właśnie na horyzoncie pojawił się
Stanhope, daleki krewny ze strony ojca. Ma forsy jak
lodu, ale Dawid twierdzi, że jest w porządku.
Pewnie kuzyn Stanhope wręczył Dawidowi czek...
Bert pokręcił przecząco głową.
— To było wtedy niemożliwe, ponieważ on i Dawid
jeszcze się nie znali. Dopiero później ojciec poznał ich ze
sobą telefonicznie, a Dawid zorganizował dla Stanho­
pe^ przejażdżkę parowcem. Był nią oczarowany. Pó­
źniej często telefonowali do siebie i zaprzyjaźnili się.
— A jaki jest związek między Stanhopem i ślubem?
— zapytała zdziwiona i trochę już zniecierpliwiona Jes­
sica. — Z tego, co mi opowiadałeś, wynika, że to nie na­
stolatek. Czy jest ojcem narzeczonej?
Pudło! — rzucił ubawiony Bert. — To właśnie on
jest panem młodym. Ale co do wieku masz całkowitą
rację. Ma sześćdziesiąt dwa lata. Przez całe życie haro­
wał jak niewolnik — ciągnął — a w zeszłym roku poznał
czarującą wdowę z Kansas City i po raz pierwszy w ży­
ciu zakochał się. Dawid mówił, że niewiele o tym opo-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin