Saylor Steven - Ramiona Nemezis.pdf

(1329 KB) Pobierz
Ramiona Nemezis
STEVEN SAYLOR
RAMIONA NEMEZIS
Przełożył: Janusz Szczepański
Wydanie oryginalne: 1992
Wydanie polskie: 2001
11520216.001.png
Penni Kimmel -
Helluo librorum et litterarum studiosus
CZĘŚĆ I
TRUP W BIBLIOTECE
ROZDZIAŁ I
Mimo wszystkich swych chwalebnych przymiotów – uczciwości, wierności, sprytu i
niesamowitej zwinności – Eko niezbyt nadaje się na odźwiernego. Jest niemową. Nigdy
jednak nie był głuchy; przeciwnie, ma najbystrzejszy słuch spośród wszystkich znanych mi
osób. Śpi też czujnie, co pozostało mu z tamtych okropnych dni jego dzieciństwa, kiedy
porzuciła go matka, a zanim ja go przygarnąłem, by w końcu adoptować. Nic więc dziwnego,
że on właśnie posłyszał stukanie do drzwi dwie godziny po zmierzchu, kiedy wszyscy w
domu już spali. Powitał mego nocnego gościa, ale nie potrafił go spławić, nie uciekając się do
niegrzecznych gestów wieśniaka odpędzającego pchającą się do izby gęś. Cóż więc miał
chłopak uczynić? Mógłby obudzić Belbona, mojego domowego osiłka. Wielki, śmierdzący
czosnkiem i głupawo przecierający oczy Belbo może nastraszyłby przybysza, lecz wątpię, czy
udałoby mu się go pozbyć. Obcy był uparty, a przy tym dwakroć mądrzejszy niż Belbo silny.
Eko zrobił zatem jedyną możliwą w tej sytuacji rzecz: skinął na gościa, by zaczekał, a sam
cicho zapukał do drzwi mojej sypialni. To nie wystarczyło, by mnie obudzić. Solidne porcje
ugotowanej przez Bethesdę zupy rybnej z kaszą jęczmienną, popite dobrym białym winem
sprawiły, że spałem jak kamień. Chłopiec po cichu otworzył drzwi, podszedł do mnie na
palcach i potrząsnął za ramię.
Obok mnie Bethesda poruszyła się i westchnęła przez sen. Jej bujne czarne włosy
spoczywały na mojej twarzy i szyi. Woń perfumowanej henny wzbudziła w mym podbrzuszu
falę erotycznego mrowienia. Odwróciłem się ku niej, układając wargi do pocałunku i
przesuwając dłonią po jej ciele. Jak to możliwe, pomyślałem sennie, że sięgnęła stamtąd ręką
nade mną i złapała mnie za ramię?
Eko nie lubił wydawać tych półzwierzęcych pomruków właściwych niemowom,
uważając je za uwłaczające jego godności. Wolał zachowywać surowe milczenie Sfinksa i
pozwalać mówić swym dłoniom. Ścisnął moje ramię mocniej i energiczniej potrząsnął.
Rozpoznałem wreszcie jego dotyk, niczym głos kogoś znajomego. Zrozumiałem nawet, co
mówi.
– Ktoś przyszedł? – mruknąłem, nie otwierając oczu.
Eko klepnął mnie raz na znak przytaknięcia. Przytuliłem się do Bethesdy, która odwróciła
się tymczasem do mnie plecami. Dotknąłem wargami jej ramienia; wypuściła oddech ni to w
westchnieniu, ni to w zalotnym mruknięciu. We wszystkich moich podróżach, od słupów
Heraklesa po granicę z Partami, nigdy nie spotkałem kobiety reagującej równie wrażliwie.
Ona jest jak lira zrobiona przez mistrza, pomyślałem, idealnie zbudowana i nastrojona, z
biegiem lat coraz doskonalsza. Jakimże szczęściarzem jesteś, Gordianusie Poszukiwaczu, jaki
skarb znalazłeś na aleksandryjskim targu niewolników przed piętnastoma laty...
Gdzieś w pościeli poruszyło się kocię. Egipcjanka do szpiku kości, Bethesda zawsze
trzyma w domu koty i nawet pozwala im włazić do naszego łoża. Kociak ruszył doliną
między naszymi udami, ocierając się o nas miękkim futerkiem. Na razie trzymał pazurki
schowane i całe szczęście, moja najwrażliwsza część bowiem w ostatnich sekundach sporo
urosła, a zwierzak zdawał się zmierzać wprost ku niej. Może pomyślał, że to wąż, którym
może się pobawić. Przycisnąłem się mocniej do dziewczyny, by się osłonić. Westchnęła
znowu. Przypomniała mi się inna, deszczowa noc sprzed dziesięciu lat, zanim dołączył do nas
Eko: inny kot, inne łoże, ale ten sam stary dom po moim ojcu i my dwoje, młodsi, ale
bynajmniej nie inni niż teraz. Zapadłem w drzemkę.
Poczułem na ramieniu dwa ostre klepnięcia. W ten sposób w ciemnościach Eko mówił
„nie” (w dzień normalnie potrząsnąłby głową). Nie, nie mógł i nie chciał odprawić mojego
gościa. Po chwili znów plasnął mnie dwukrotnie.
– Dobrze już, dobrze... – wymamrotałem.
Bethesda odsunęła się ze złością, pociągając za sobą koc i wystawiając mnie na wilgotny
chłód wrześniowej nocy. Kociak przekoziołkował w moją stronę, rozczapierzając pazury dla
złapania równowagi.
– Na jądra Numy! – syknąłem głośno, choć to nie ów legendarny król doznał w tej chwili
skaleczenia drobnym pazurkiem.
Eko dyskretnie nie zwrócił uwagi na mój okrzyk bólu, ale Bethesda zachichotała sennie.
Wyskoczyłem z łoża i po omacku poszukałem tuniki. Chłopiec już ją podawał, trzymając w
górze, by łatwo mi było ją nasunąć.
– Oby się okazało, że to coś ważnego! – warknąłem.
Sprawa istotnie była ważna, choć ani tamtej nocy, ani jeszcze przez jakiś czas nie
wiedziałem jak bardzo. Gdyby czekający w westybulu emisariusz wyraził się jasno, gdyby
szczerze powiedział, z czym i od kogo przybywa, spełniłbym jego życzenie bez chwili
wahania. Takie sprawy i tacy klienci trafiają się w moim fachu nazbyt rzadko. Gotów byłbym
bić się o takie zlecenie. Jednakże człowiek, który przedstawił się lakonicznie jako Marek
Mummiusz, roztaczał aurę wieszczej tajemniczości i traktował mnie z podejrzliwością
graniczącą z pogardą. Oznajmił, że moje usługi są niezwłocznie potrzebne i w związku z tym
będę musiał wyjechać z Rzymu na kilka dni.
– Czy masz jakieś kłopoty? – spytałem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin