Rozciągnięty na skrzypc
Ty zdrajco, chciałeś nas sprzedać! - wołali jedni. - Będziesz wisiał! -dodawali drudzy. Uliczkami Holeszowa, małego miasta leżącego na terenie dzisiejszych Czech, żołnierze prowadzili pojmanego księdza Jana Sarkandra. Był rok 1620. Ludzie przystawali i wyzywali więźnia. Tylko niektórzy odwracali głowy i modlili się po cichu, nie mieli jednak odwagi podejść do więźnia. Księdza Jana wrzucono do lochu, a następnego dnia rozpoczął się sąd nad nim. Ty popie, łotrze i zdrajco ojczyzny, wiedz, że tu miejsca na żarty nie ma, dlatego powiedz zaraz i po dobroci: jakim sposobem Polaków i kozaków wezwano i wprowadzono na Morawy? - zapytał groźnie jeden z oskarżycieli. Ksiądz Sarkander podniósł głowę i spokojnie odpowiedział: - Przezacni panowie, o rzeczach, o które mnie pytacie, żadnych wiadomości nie mam. Ksiądz Jan został oskarżony o to, że sprowadził żołnierzy z Polski do ich kraju. On jednak tego nie zrobił. Był niewinny, ale sędziowie nie zważali na to. Następnego dnia księdza Jana skazano na tortury. Ten po modlitwie rozebrał się i podszedł do ogromnego drewnianego koła. Kat przymocował nogi skazańca do kamiennej posadzki. Ręce przywiązał do liny, która oplatała ogromne koło. Poruszane specjalną korbą, zwijało linę i rozciągało ciało więźnia. Kat zaczął powoli obracać korbą. Sędziowie milcząc, przyglądali się temu. Drewniana machina - nazywana skrzypcem - stękała, a ksiądz Jan modlił się cicho. Tortury trwały kilka dni. Kiedy sędziowie zrozumieli, że przegrali, że nie zmuszą księdza Jana do złożenia fałszywych zeznań, kazali wtrącić go do więzienia. Wymęczony i zmaltretowany zmarł tam po miesiącu. Ksiądz Jan kochał Pana Jezusa więcej niż swoje życie.
wienczy