E. Nowicki - Rozwój chrześcijaństwa.doc

(675 KB) Pobierz
Edward Nowicki

Edward Nowicki

"Rozwój Chrześcijaństwa"

 

Okładkę projektował: JAN ŚLIWIŃSKI

Książka niniejsza jest częścią większej pracy dra Edwarda Nowickiego pt. "CHRZEŚCIJAŃSTWO W ŚWIETLE PRAWDY".

 




Edward Nowicki urodził się w Siedlcach w 1888 roku. Rodziców stracił w dzieciństwie. Po ukończeniu czterech klas gimnazjum państwowego musiał przerwać naukę i pracować jako kancelista w magistracie siedleckim.

W 1905 roku Nowicki wstąpił do PPS.

W 1907 roku wyjechał do Brazylii, skąd w trzy lata później udał się do Chicago w Stanach Zjednoczonych. Brał udział w powstaniu w Meksyku przeciwko dyktaturze Porfirio Diaza. Po zwycięstwie powstania, na którego czele stał przywódca liberałów - Francisco Madero, Nowicki w 1911 roku wrócił do Chicago. Osiedlił się na stałe w tej wielkiej metropolii Polonii Amerykańskiej. Znalazł się w gronie wybitnych polskich intelektualistów, twórców Związku Socjalistów Polskich i uniwersytetu robotniczego oraz organizatorów "Dziennika Ludowego" oraz pisma satyrycznego "Bicz Boży".

Podczas pierwszej wojny światowej był członkiem korpusu medycznego armii Stanów Zjednoczonych, a po wojnie wstąpił na wydział stomatologii na uniwersytecie stanu Illinois. który chlubnie ukończył. Po otrzymaniu dyplomu osiadł w Gary (stan Indiana, pół godziny koleją od Chicago), gdzie poza swoją pracą zawodową dużo czasu poświęcał pracy społeczno-oświatowej i studiom religioznawczym. Pisywał często do prasy polskiej w Chicago i do tygodnika "Ameryka-Echo" w Toledo, na którego łamach była wydrukowana ostatnia jego praca: "Chrześcijaństwo w świetle prawdy".

Zmarł na Florydzie dnia 12 czerwca 1957 roku w mieście Saint Petersburg.

Był przedstawicielem tej części emigracji, która czuła silne związki z Polską. Na prace społeczne wśród Polonii Amerykańskiej poświęcił nie tylko czas wolny od pracy zawodowej - na potrzeby społeczne czerpał także ze swych funduszów. Pomagał wielu ludziom z kraju.

W testamencie niemal cały swój majątek (80 tys. dolarów) zapisał na cele edukacyjne Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.

Dr Jan Dziura

Lowell, Massachusetts, w grudniu 1959 roku.

 

 


ROZWÓJ  CHRZEŚCIJAŃSTWA

 

"Prawda jest niezmienna i nienaruszalna; ten, kto usiłuje ją ukryć lub zmienić dla swych własnych celów, jest albo tchórzem, albo przestępcą".

Max Müller

 

Chrześcijaństwo rozwijało się bardzo powoli, o wiele wolniej od innych wielkich religii. Niezgodne z prawdą jest twierdzenie, jakoby ta "Dobra Nowina narodzenia Jezusa" obiegła lotem błyskawicy prawie cały ówczesny cywilizowany świat, opanowała go szybko i starła pogaństwo z powierzchni Rzymskiego Imperium.

Niestety, kłamstwo na chwałę bożą zrosło się nierozerwalnie z chrześcijaństwem od samego początku jego istnienia. Zapoczątkowane przez św. Pawła, utrwalone przez pierwszych ojców kościoła, trwało przez cały okres rozwoju i trwa po dziś dzień. Oto co mówił św. Paweł:

"...ale będąc chytrym, chytrością was podszedłem". (1 Kor., 12,16).

"I stałem się Żydom jako Żyd, abym Żydy pozyskał". (l Kor., 9,20).

"Wszystkim stałem się wszystko, abym wszystkie zbawił", (l Kor., 9,22).

"Albowiem jeśli prawda Boga przez moje kłamstwo obfitowała ku chwale Jego, czemuż jeszcze i ja bywam osądzon jako grzeszny?" (Rz., 3,7).

Mając taki "wspaniały" wzór do naśladowania, pierwsi chrześcijanie kłamstwo uważali prawie za cnotę.

Mosheim w "Ecclesiastical History" mówi: "U wielu chrześcijan była ustanowiona reguła, że jest dozwolone w propagowaniu religii korzystać z fałszu i oszustwa, gdy to mogło zapewnić zdobycie jakichś znacznych korzyści". Nawet duchowny, biskup Fell, stwierdza: "W pierwszych wiekach kościoła tak powszechnie było dozwolone fałszowanie, tak łatwowierni byli ludzie, że świadectwo dokonania tego zostało całkowicie zatarte".

Wybitny chrześcijański pisarz Laktancjusz z czwartego wieku tak o tym pisze:

"Pomiędzy tymi, którzy poszukują siły i korzyści ze swej religii, nigdy nie będzie brakło z tego powodu skłonności do fałszu i kłamstwa".

Grzegorz z Nazjanzu, pisząc do św. Hieronima, tak mówi:

"Potrzeba tylko trochę żargonu, aby ludzi oszukiwać. Im mniej co rozumieją, tym więcej uwielbiają. Nasi przodkowie i doktorzy często mawiali nie to, co myśleli, lecz to, co okoliczności i potrzeba dyktowały".

Reeves w swej książce pt. "Apologies of the Fathers" mówi:

"Pomiędzy filozofami przeważała katolicka opinia, że oszustwa pobożne były rzeczą dobrą i ludzie powinni być oszukiwani w sprawach religijnych".

W książce biskupa Euzebiusza, ojca kościoła i wybitnego historyka, pt. "Praeparatio Evangelica", jest rozdział noszący tytuł: "Jak bardzo może być właściwe użycie fałszu jako lekarstwa dla dobra tych, którzy potrzebują, aby ich oszukać".

Biskup Synezjusz pisał:

"Ludzie pragną, aby ich oszukiwać; nie możemy z nimi inaczej postępować". A inny biskup, Heliodor, przyznaje, że: "...fałsz jest dobrą rzeczą, gdy pomaga i nie czyni szkody słuchaczom".

Ostatnie cztery głosy są opinią pierwszych biskupów chrześcijaństwa i ojców kościoła. Można przytoczyć wiele więcej podobnych szczerych wynurzeń. Należy nadmienić, że wykształceni duchowni protestanccy wiedzą o tym. A. W. Momerie, rektor kościoła św. Piotra w Londynie, pisze:

"Każdy znawca historii kościoła wie, że pierwsi chrześcijanie byli największymi kłamcami i fałszerzami, jakich świat kiedy znał".

Naukowiec angielski biskup Barnes tak o tym, bardzo oględnie zresztą, mówi:

"Jako rezultat tych badań czasami zdaje się, że oni (pierwsi chrześcijanie) nie dbali o prawdę".

I choć księża wmawiają stale w nieświadomych, że religia jest podstawą moralności, że bez religii nie ma moralności, widać z wyżej przytoczonych dowodów, że sam kościół właśnie nigdy moralny nie był i do dziś nie jest. Niech czytelnik łaskawie zwróci na nie uwagę, gdyż do tej myśli jeszcze nieraz powrócimy.

Nie dziw, że inteligentni poganie pogardzali chrześcijaninami i stronili od nich. Ostatecznie zwyciężyło chrześcijaństwo i wytępiono pogan, mimo to przetrwali oni jeszcze długie wieki. W okolicach nieszczęsnej pamięci klasztoru Cassino nawet do ósmego stulecia. Pogaństwo przetrwałoby, mimo prześladowań, prawdopodobnie znacznie dłużej, gdyby chrześcijaństwo samo nie spoganiało i nie zatarło różnicy pomiędzy sobą a nim prawie całkowicie.

Abel Korneliusz Cels z drugiego wieku n.e. tak pisze: "Myśl o wcieleniu boga jest absurdem; dlaczego ludzka rasa może myśleć, że jest o tyle wyższa nad pszczoły, mrówki i słonie, że może pozostawać w aż tak wyjątkowym stosunku do swego stwórcy? I dlaczego bóg uznałby za stosowne przyjść do ludzi jako Żyd? Chrześcijańska idea o specjalnej opatrzności jest nonsensem, obrazą bóstwa. Chrześcijanie są jak rada żab w błocie albo synod robaków w gnojówce, rechoczą i piszczą: «Dla nas świat został stworzonym Chrześcijaństwo oparte na zmyślonej historii nie jest czcigodne".

Przez osiemnaście stuleci to logiczne rozumowanie nie straciło nic ze swej wartości.

Pierwszymi chrześcijanami byli mówiący po grecku Żydzi i Grecy przybyli ze Wschodu. Ich zgromadzenia używały greckiego języka przez prawie sto pięćdziesiąt lat i bardzo niewielu Rzymian mogło do nich należeć. Listy były pisane i kazania głoszone po grecku. Ewangelie, które się zaczęły w owym czasie pojawiać, też były pisane po grecku. Z owych to czasów jeszcze pochodzi greckie: "Kyrie elejson" (Panie, zmiłuj się nad nami), które dotrwało w liturgii kościelnej do naszych czasów.

Tak było aż do początków trzeciego wieku. W Afryce, należącej do Imperium Brytyjskiego, zaczęto najpierw używać łacinę. Tam też zapewne zostały dokonane i pierwsze tłumaczenia Ewangelii.

Pierwszy więc kościół w Rzymie nie był rzymskim kościołem, lecz greckim, i nie był ważniejszy od innych kościołów w Azji Mniejszej, Afryce, w Koryncie. Papieże byli po prostu biskupami rzymskimi bez żadnego prawa zwierzchności nad innymi kościołami.

Zaledwie się chrześcijanie usadowili w Rzymie, gdy rozbiły ich i rozproszyły w roku 64 prześladowania Nerona. Po latach trzydziestu względnego spokoju, gdy rozciągnęli swe wpływy nawet na ludzi zamożnych, nowa fala prześladowań omal nie wymiotła ich na stałe z Rzymu. Ciężkie to były czasy dla wyznawców Jezusa. Musieli się kryć i w wiecznym strachu zdobywać nowych wyznawców swej wiary.

 

Po dwustu przeszło latach powolnego, ale stałego rozwoju, gdy chrześcijaństwo już się rozrosło, utrwaliło i liczyło około dwóch milionów wyznawców, Decjusz dekretem rządowym w roku 250 usiłował je gruntownie zniszczyć i wytępić. Lecz teraz nie była to już sprawa łatwa, bo choć chrześcijanie liczbowo stanowili mały procent ludności, było ich jednak sporo na wysokich stanowiskach państwowych, zwolenników mieli bogatych i silnych.

Przeszło spokojnie jeszcze lat kilkadziesiąt, gdy nastąpiło drugie powszechne prześladowanie w roku 303, za czasów Dioklecjana. Tymczasem chrześcijaństwo rozwijało się powoli, lecz otwarcie i bez przeszkód. Żona i córka Dioklecjana były chrześcijankami. Na dworze cesarskim pełno było chrześcijan. Stawali się coraz śmielsi, wreszcie, licząc na protekcję cesarzowej, aroganccy i wyzywający. Takie zachowanie się chrześcijan sprowokowało Dioklecjana do wydania edyktu potępiającego chrześcijaństwo. Na skutek prześladowań zaledwie dwieście osób zostało wiernych Jezusowi, olbrzymia większość wyrzekła się go i, pozornie przynajmniej, powróciła do pogaństwa.

Prześladowano chrześcijan nie za to, że wierzą w Chrystusa, nowego, nieznanego boga, bo Rzym był znany z tolerancji religijnej. Nowych bogów przyjmowano od Greków, Persów, Egipcjan i czczono w rzymskich świątyniach obok bóstw dawnych. Chrześcijanie nie chcieli uznawać boskości cezarów, unikali służby wojskowej. To w oczach Rzymian graniczyło prawie ze zdradą stanu. Nietolerancja chrześcijan, twierdzących, że tylko ich bóg jest prawdziwym bogiem, a wszystkie inne bogi są tylko bałwanami, niegodnymi, aby im ofiary składać, przyczyniała się także do wzbudzania ku nim niechęci. Na nich zwracały się oczy, gdy szukano winnych, za wszystko zło ich czyniono odpowiedzialnymi.

Lecz Rzym stał się chrześcijański. Zwyciężyła nowa religia. Dekretem cesarskim zamknięto wszystkie świątynie pogańskie, grożąc ciężkimi karami za składanie ofiar dawnym bogom. Odkąd chrześcijaństwo stało się religią rządową Imperium Rzymskiego, odtąd prześladowani chrześcijanie powoli stawali się prześladowcami pogan. Aby usprawiedliwić swą bezwzględność, srogość i okrucieństwo, zaczęli oczerniać pogan i im zarzucać w prześladowaniach okrucieństwo.

Nie było jednak tak źle, jak to nam teraz chrześcijańscy historycy i apologeci starają się przedstawiać. W czasie prześladowań za rządów Decjusza nie masowe poświęcenia i męczeństwa za wiarę, ale odstępstwa od niej i wyrzekanie się Jezusa były powszechne wśród pierwszych chrześcijan. Według najnowszych badań w roku 250 spośród dwudziestu tysięcy chrześcijan i stu pięćdziesięciu księży w Rzymie tylko sześciu chrześcijan poniosło śmierć za wiarę. Reszta złożyła ofiary starym pogańskim bogom, oddała Ewangelie i kościelne Listy apostolskie i wyrzekła się Jezusa. Tego tylko władze pogańskie wymagały; nie było innego przymusu, gwałtu lub napadów. Inne były wymagania chrześcijan, gdy doszli do władzy.

W drugim centrum chrześcijaństwa, w Aleksandrii, w Afryce, chrześcijanie też nie bronili religii. Biskup aleksandryjski Dionizy tak o tym pisał:

"Pewnie wszyscy byli nad podziw przestraszeni. Wiele ludzi na wysokich stanowiskach (chrześcijan) pośpieszyło natychmiast, aby usłuchać (cesarskiego edyktu), a inni, którzy byli w rządowej służbie, twierdzili, że ich urząd zmusza do czynienia podobnie. Inni byli powiadomieni listownie lub przez przyjaciół i gdy nazwiska ich były wywoływane, wzięli udział w nieczystych i profanacyjnych ofiarach. Niektórzy, bladzi i drżący, wyglądali nie jak ludzie, którzy mają składać ofiary, lecz jakby sami mieli być ofiarami poświęconymi bałwanom. Tak że tłum zebrany naokoło śmiał się z nich, gdyż jasno wskazywali, że nie mają odwagi ani umrzeć, ani ofiar składać. Inni odważnie ruszyli do ołtarzy, twierdząc, że nigdy chrześcijanami nie byli... Inni albo wzięli przykład z nich, lub zbiegli, a jeszcze inni, przez kilka dni związani lub w więzieniu, odrzekli się wiary, zanim oddano ich pod sąd. Niektórzy z nich odważnie wytrzymywali tortury przez jakiś czas, a potem stracili odwagę na myśl o dalszych torturach".

Tak to pryska legenda o męczennikach tysiącami idących z pieśnią na ustach na śmierć za Jezusa. Legenda ta tworzyła się powoli, a w wiekach średnich ugruntowała się ostatecznie na tle wzmianki wykrytej w pracy rzymskiego historyka Tacyta, że "ogromna liczba" chrześcijan została przez Nerona wymordowana. Niektórzy zostali ukrzyżowani, niektórzy, zaszyci w skóry dzikich zwierząt, rzuceni psom na pożarcie, inni, oblani smołą i oliwą, jak żywe pochodnie oświetlali ogrody cezara.

Na tej wzmiance opiera się cała legenda o męczennikach chrześcijańskich. Notatka u Tacyta jest jednak sfałszowana. Została "odkryta" dopiero w średniowieczu, dawni zaś pisarze nic o niej nie mówią.

Nie mogło zresztą być milionów męczenników, skoro w czasie prześladowań za Nerona chrześcijan było zaledwie kilkuset lub kilka tysięcy w Rzymie, a w całym imperium nie było nawet i pół miliona. Za Nerona w Rzymie zginęło bardzo mało chrześcijan, a niewielu też i w całym imperium. Jak już wiemy, chrześcijanie podczas prześladowań gremialnie wyrzekali się wiary i składali ofiary dawnym bogom. Jeden na tysiąc został wierny religii. Nie trzeba im tego brać za złe. Lepiej być żywym człowiekiem niż zmarłym świętym. Milionów męczenników nigdy nie było.

Wybitny historyk angielski Gibbon twierdzi, że podczas wszystkich prześladowań zginęło śmiercią męczeńską nie więcej niż dwa tysiące chrześcijan, w tej liczbie papież Fabian (236-250) i czterech księży. W Palestynie, gdzie gorliwość religijna była większa, zginęło dziewięciu biskupów i 92 innych chrześcijan. Ilu wszystkich chrześcijan poniosło śmierć męczeńską, tego naprawdę nikt nie wie.

Kościół, aby powiększyć ilość swych męczenników, przytacza liczbę prawie sześciu milionów osób, których szczątki kości znajdują się lub znajdowały w katakumbach. Katakumby są to wąskie korytarze podziemne, liczące około 600 mil angielskich długości, rozciągające się pod miastem. Istniały od dawna i służyły za cmentarze Żydom oraz innym cudzoziemcom przebywającym w Rzymie, nie hołdującym zasadom palenia ciał po śmierci, jak to czynili Rzymianie.

Oczywiście, pierwsi chrześcijanie także zaczęli z nich korzystać. Wraz ze wzrostem liczby swych zwolenników, a zatem i zgonów, czynili dalsze podkopy i wydrążenia. Służyły też katakumby pierwszym chrześcijanom za domy modlitwy w okresie pierwszych dwustu lat, gdy nie mieli kościoła w Rzymie. Jako cmentarze katakumby były używane aż do roku 303 przez wszystkich chrześcijan, a do roku 410 przez innych mieszkańców Rzymu. Nie kryli się chrześcijanie do katakumb przed poganami, aby uniknąć prześladowań religijnych, lecz używali ich z własnej woli - dla własnych celów.

Po upadku Rzymu katakumby zostały zapomniane i zaniedbane. Zainteresowanie nimi wzrosło powtórnie, gdy kościół zaczął handel relikwiami i w niszach katakumb znalazł prawdziwą kopalnię złota w postaci. kości męczenników i niemęczenników chrześcijan, Żydów, Egipcjan, Greków, Persów i innych.

16

Zresztą sami ojcowie kościoła potwierdzają, że męczenników nie było wielu. Orygenes, który z gorliwości dla nauki Jezusa pozbawił się męskości, czego zresztą potem żałował, przyznał, że w Rzymie było bardzo mało męczenników:

"Niewielu przy specjalnych okazajach, i ci łatwo mogą być policzeni, poniosło śmierć za chrześcijaństwo".

Nawet papież Marcelinus (296-304) podczas prześladowań za cezara Dioklecjana wyrzekł się chrześcijaństwa i złożył ofiary pogańskim bogom, wymagane przez rząd. Przyznają to kroniki kościelne. Na soborze w Sinuessa papież ten został potępiony za zdradę wiary w obecności 300 biskupów przyznał się do winy i wyraził żal za swój postępek. Sfałszowano potem fakty i ogłoszono, że papież ten poniósł jednak za karę śmierć męczeńską. Tak mało było chrześcijan zdolnych i chcących poświęcić swe życie za wiarę Jezusową, że za Dioklecjana zaledwie jeden ksiądz i jeden kleryk ze wszystkich duchownych, jacy byli w Rzymie, zgłosili się dobrowolnie do kata, aby ponieść męczeńską śmierć.

Dlatego zapewne ze wszystkich nauk kościół najbardziej nienawidzi i boi się historii, bo ta wyjawia prawdę o jego dziejach.

Po ostatnich prześladowaniach przez Dioklecjana afrykańscy biskupi w liczbie kilkunastu zebrali się, aby omówić swoje zachowanie podczas prześladowań. Wszyscy przyznali się, że oddali egzemplarze Pisma świętego władzom państwowym na spalenie, czym ocalili życie. Biskup z Kartaginy przyznał się, że za łapówkę dozwolone mu było oddać coś podobnego do mann skryptów Pisma świętego i że w ten sposób uratował swe sumienie i życie. Jeden z obecnych biskupów został oskarżony o morderstwo swych bratanków i kradzież srebrnych kielichów i innych rzeczy z pogańskich świątyń. Historyk Opłat (czwarty wiek n.e.) mówi, że biskup ten przyznał się do zbrodni i wyzywająco dodał: "I zabiję każdego, kto będzie się starał wyprowadzić mnie z równowagi". Słysząc to, prałaci szybko zadecydowali, aby "pozostawić sprawę Bogu". Potem nastąpiły przekupstwa, targi i wybory.

Trzeba też wyjaśnić, dlaczego chrześcijaństwo, liczące zaledwie około trzech milionów wyznawców w stumilionowym Imperium Rzymskim, tak łatwo opanowało dwór cezarów i z małej sekty, pogardzanej i lekceważonej, stało się religią państwową, o której względy warto się było ubiegać.

Prałat Dupuis w swej książce pt. "Les origines de fous les cultes" tak o tym pisze:

"Konstantyn, zbrukany różnego rodzaju zbrodniami i splamiony krwią swej żony, po powtórnych krzywoprzysięstwach i morderstwach stawił się przed pogańskimi kapłanami, aby być oczyszczony z tak wielu popełnionych występków. Odpowiedziano mu, że pomiędzy wieloma rodzajami pokuty nie ma ani jednej, która może pokryć tak wiele zbrodni, i że żadna religia nie

może ofiarować skutecznej protekcji przeciwko sprawiedliwości bogów. Ale Konstantyn był cezarem. Pewien dworzanin z jego otoczenia, który był świadkiem zajścia i zaniepokojenia umysłu swego monarchy szarpanego wyrzutami sumienia, którego nic nie mogło uspokoić, poinformował go, że zło, od którego cierpi, nie jest bez naprawy; że w religii chrześcijańskiej są pewne oczyszczenia, które uniewinnią każdego rodzaju wykroczenie, jakiekolwiek by ono było i w jakiejkolwiek by było liczbie, że jedno z przyrzeczeń religii chrześcijańskiej mówi, że ktokolwiek był na nią nawrócony, choćby był najbardziej bezbożnym i największym łotrem, jakim by tylko mógł być, może mieć nadzieję, że zbrodnie jego będą mu natychmiast zapomniane. Od tej chwili Konstantyn ogłosił się protektorem sekty (chrześcijaństwa), która traktuje wielkich kryminalistów z taką łagodnością. Był on wielkim łotrem, który starał się uspokoić swe sumienie iluzją zapomnienia".

Cezar Konstantyn za namową owego dworaka, Egipcjanina, porozumiał się z duchowieństwem chrześcijańskim. Upewniwszy się, że chrzest zmywa wszelkie grzechy, przyjął chrześcijaństwo. Nie chcąc jednak zmienić swego zbójeckiego trybu życia, odłożył chrzest na ostatnią godzinę swego życia, która przyszła dopiero w roku 337. Za ten chwalebny czyn kościół go kanonizował. Niebo stało się bogatsze o jednego świętego.

Od roku 310 do 326 Konstantyn zamordował siedem osób: żonę, syna, teścia, dwóch szwagrów, siostrzeńca i przyjaciela. Od niego zaczynają się prześladowania religijne w imię Jezusa i dla jego chwały. Od tego czasu kler zaczął tłumić wolność sumienia i do tej pory gdzie ma sposobność i siłę, jeszcze to robi.

Nawracających się pogańskich niewolników Konstantyn obdarowywał wolnością, ludziom wolnym kazał dawać białe szaty i złotą monetę dużej wartości. Wioski, które zamieniły starego boga Jowisza na Chrystusa, podniósł do stanu miast. Przyjęcie nowej religii dawało pierwszeństwo w armii, w administracji państwowej. Struga złota zaczęła płynąć z pałacu cesarskiego pomiędzy lud, przysparzając kościołowi więcej zwolenników. W ten sposób kupiono wielu pogan, gdyż w ciągu jednego roku ochrzczono w Rzymie dwanaście tysięcy mężczyzn oraz proporcjonalną liczbę kobiet i dzieci.

Po śmierci Konstantyna, a był on synem nieprawego łoża Rzymianina i wiejskiej karczmarki Heleny, którą kościół później uznał za świętą, rządy nad cesarstwem objął syn Konstantyna, też nieprawego łoża, Konstancjusz. Jego matkę Konstantyn zamordował, tak jak i swą prawowitą żonę. Dwaj bracia Konstancjusza zginęli już wcześniej. Nie miał więc oponentów i rządził dłuższy czas, tępiąc zapamiętale pogaństwo.

Piszemy o tym, aby dać czytelnikowi pojęcie o pierwszej chrześcijańskiej cesarskiej rodzinie. Rządy następnych chrześcijańskich cesarzy nie przyniosły nic nowego. Rzym nie stał się szlachetniejszy, moralniejszy.

A nawet się działo gorzej. Przez przeszło tysiąc lat na Wschodzie - w Bizancjum - ze stu dziewięciu cesarzy zaledwie trzydziestu czterech zmarło śmiercią naturalną. Ośmiu zginęło na wojnie i w wypadkach. Dwunastu pozbawiono wolności, trzech zagłodzono, osiemnastu okaleczono lub wyłupiono im oczy, dwudziestu otruto, zaduszono, zasztyletowano, zadławiono lub zrzucono z wysokości. Kroniki tego chrześcijańskiego państwa przepełnione są gwałtami, orgiami oraz masowymi mordami.

"Pierwszy chrześcijański cesarz przeniósł swą stolicę do nowego miasta, nie zniesławionego tradycjami i chwałą poganizmu; i tam utworzył imperium, które czerpało całą swą etykę ze źródeł chrześcijańskich i które kontynuowało swą egzystencję przez prawie tysiąc sto lat. O tym Bizantyjskim Imperium panuje powszechna opinia historii, że stanowi ono, bez żadnego wyjątku, całkowicie najniższą i najnikczemniejszą formę, jaką cywilizacja kiedykolwiek przybrała".

Tak pisze o pierwszym chrześcijańskim imperium Lecky, historyk zrównoważony, poważny i w stosunku do chrystianizmu raczej powściągliwy, w swym dziele pt. "History of European Morals".

Po Konstancjuszu został cesarzem Walentynian. Uznał, że jedna żona to mało, i pojął drugą, a kler zniósł to potulnie i nie podniósł się ani jeden głos sprzeciwu. Od początku kler umiał uprawiać politykę. Ci z pogan, którzy się nie dali przekupić, wkrótce zauważyli, że nowy bóg to "zazdrosny Bóg". Nie myśli być wyrozumiałym, tolerancyjnym i towarzyskim bogiem, jakimi byli dawni bogowie.

Nowy bóg nie znosił wolności sumienia ani wolności słowa, gdyż pod naciskiem duchowieństwa wkrótce posypały się cesarskie edykty, jak poniższy, wydany przez Teodozjusza, głoszący, że:

"...wszystkie pisma, jakiekolwiek by to były... przeciw religii chrześcijańskiej, znalezione w posiadaniu kogokolwiek, powinny być spalone..." Drugi edykt brzmiał:

"Naszą przyjemnością jest, aby wszystkie świątynie pogańskie były zamknięte natychmiast we wszystkich miejscowościach i miastach, aby wstęp do nich był wzbroniony dla wszystkich, a zatem sposobność do przekroczenia prawa przez ludzi słabych usunięta. Żądamy również, aby nikt nie składał ofiar. A gdy ktokolwiek dokona czegoś podobnego, niech zginie od miecza zemsty".

Widocznie jednak nie wszędzie w rozległym imperium stosowano się do edyktów cesarskich i kler nalegał o całkowite zamknięcie świątyń i zupełne zaprzestanie składania ofiar. W roku 356 potwierdzono karę śmierci za składanie ofiar dawnym bogom:

"Żądamy, aby wyrok śmierci był naznaczony na każdego, kto był skazany za składanie ofiar lub czczenie bałwanów".

Jeszcze jednak w trzydzieści lat potem, w roku 385, św. Augustyn, jako młodzieniec jeszcze i poganin, przyjechawszy do Rzymu, widział olbrzymie pogańskie procesje obchodzące miasto i świątynie pełne wiernych. "Prawie wszyscy Rzymianie z wyższych klas są poganami" - stwierdził.

Chrześcijaństwo rozwijało się szybciej niż poprzednio, ale jeszcze w roku 391 cesarz Teodozjusz, aby do reszty zniszczyć pogaństwo, musiał wydać edykt, który brzmiał następująco:

"Niech się nikt nie plami ofiarami lub składaniem niewinnych upominków, niech nie chodzi do świątyń i nie broni posągów robionych ludzką ręką, aby nie stać się winnym w oczach ludzkiego i boskiego prawa".

Ciekawe jest to, że ci sami duchowni, którzy zanim chrześcijaństwo zostało uznane za religię państwową, domagali się dla siebie większej wolności, większej swobody, gdy doszli do władzy, natychmiast pozbawiali pogan wszelkich swobód.

W ten sposób doszło do zwycięstwa chrześcijaństwa. Gdy jednak zwyciężyło - samo spoganiało. Słusznie przyznaje biskup E. W. Barnes w swej książce pt. "The Rise of Christianity":

"Gdy klasyczna cywilizacja upadła, chrześcijaństwo przestało być szlachetną wiarą Jezusa Chrystusa".

Zastanówmy się teraz nad tym, czy chrześcijaństwo uszczęśliwiło ludzkość, czy ją umoralniło, uczyniło lepszą i szlachetniejszą, niż była poprzednio. Na początku tego rozdziału wykazano, ze ojcowie kościoła na moralność nie zwracali wielkiej uwagi. Zobaczymy, jakie były tego rezultaty.

Jeszcze do roku 220 nie mieli chrześcijanie w Rzymie miejsca na zgromadzania i modlitwę. Nie mieli kościoła, nie mieli srebrnych kielichów, słowem: byli biedni i niezbyt liczni. Zbierali się w prywatnych domach lub w katakumbach. Czytali proroków, Ewangelię i Listy apostolskie, przyjmowali poświęcony chleb i wino ze szklanych naczyń.

Dopiero w roku 220 papież Kalikst podobno pobudował mały kościółek, jak głosi jedna z kronik. Natomiast "Historia Augusta", stara historia cesarzy, mówi, że cesarz Aleksander Sewerus w roku 222 podarował chrześcijanom pokój nad starą piwiarnią w opuszczonym budynku. Trzeba zauważyć, że działo się to w Rzymie prawie w 200 lat po ukrzyżowaniu Chrystusa, w 140 lat po prześladowaniach Nerona, podczas których "tłumy" chrześcijan miały być mordowane przez pogan.

Widział to wspomniany wyżej papież. Dostrzegł także przyczyny powolnego rozwoju kościoła. Chrystianizm nie był popularny w "Wiecznym Mieście", metropolii ówczesnego świata, pośród ludzi praktycznych i swobodnych, kulturalnych, a gdy idzie o wyższe warstwy społeczeństwa, także swawolnych, nawet i rozwiązłych.

Pierwotnie uważano, że nie ma przebaczenia za grzech śmiertelny popełniony po chrzcie, że wszyscy grzesznicy, którzy chcą zostać w społeczności kościelnej, muszą publicznie odbyć pokutę. To bardzo tamowało rozwój kościoła.

Papież Kalikst (217-222) złagodził srogie reguły. Pozwolił grzesznych przyjmować do zgromadzeń, czyli do kościoła, nie usuwał biskupów za drobne przewinienia, pozwolił przyjmować w poczet wiernych bogate Rzymianki, nie zawsze będące w zgodzie z nakazami skromności, pozwolił odpuszczać grzechy itd. Od tej pory kościół począł wyrastać szybciej. Wkrótce pojawiły się srebrne naczynia kościelne. Godność i urząd papieży i posady biskupów stały się intratne, ponętne, godne i warte walki.

A teraz posłuchajmy, co o jednym z pierwszych papieży, Kalikście, pisze biskup Hipolit:

"Był on niewolnikiem w domu Karpofora, oficjalisty cesarskiego pałacu (i chrześcijanina). Karpofor widząc, że jest on jednym z wiernych, powierzył mu pewną sumę pieniędzy, wskazując, jaki ma zrobić z nich użytek, by zyskać na pożyczkach. Kalikst otworzył bank w dzielnicy lichwiarskiej i z czasem na imię Karpofora otrzymał inne inwestycje od wdów i innych braci (wiernych). Wszystkie te pieniądze Kalikst roztrwonił".

W dalszym ciągu biskup Hipolit pisze:

"Po pewnym czasie, ponieważ tam było więcej męczenników (widocznie przestępców-chrześcijan), Marcia, utrzymanka Komodusa (jednego z najrozpustnejszych chrześcijańskich cesarzy), bogobojna niewiasta, która pragnęła uczynić coś dobrego, zawezwała błogosławionego Wiktora, biskupa kościoła (a więc rzymski biskup nie był uznawany jeszcze za papieża), i zapytała się, jacy męczennicy są w Sardynii. Dał on jej nazwiska wszystkich oprócz Kaliksta, którego złe czyny znał. Marcia otrzymała od cesarza Komodusa nakaz zwolnienia ich i nakaz ten dała niejakiemu Hiacentemu, jej ojczymowi, eunuchowi i księdzu".

Kalikst, zesłany do kopalń w Sardynii, przekupił, kogo trzeba, i został umieszczony na liście do zwolnienia. Papież Wiktor nie chciał Kaliksta widzieć w Rzymie. Umarł jednak w roku 198, a jego następca Zefiryn, podobno przekupiony przez zwolenników Kaliksta, nie tylko zezwolił mu na powrót do Rzymu, ale obdarzył jeszcze wysokim kościelnym urzędem. Przez prawie dwadzieścia lat Kalikst nieomal rządził kościołem, a w roku 217 został papieżem.

Hipolit snuje dalej swoje opowiadanie o Kalikście, który ogłosił, że może odpuścić grzech dokonany po ochrzczeniu.

"Pozwolił on też niewiastom, które nie były zamężne, a paliły się pożądaniem, lecz nie chciały stracić swego towarzyskiego stanowiska przez legalne małżeństwo z mężczyzną z niższej sfery niż one, przyjmować do swych łoży każdego mężczyznę, którego sobie wybiorą, i uważać go za męża. Stąd wiele kobiet zaczęło używać szkodliwych ziół, by nie mieć dziecka z niewolnikiem lub z kimś z niższego stanu. Do jakiej to głębi bezbożnictwa ten nędznik doszedł, pozwalając na mord i cudzołóstwo". (J. McCabe: "The Testament of Christian Civilization").

Tak to pisze o jednym z pierwszych papieży Hipolit. Wystarczy tyle, aby uprzytomnić sobie, jakie między pierwszymi chrześcijanami panowały stosunki. Gorsze daleko niż między poganami. Kościół jednak otoczył pierwszych chrześcijan aureolą wielkości, szlachetności, czystości, poświęcenia, dobroci, sprawiedliwości i braterstwa.

Dla udokumentowania, że są to bajki, można przytoczyć jeszcze kilka głosów o moralności pierwszych chrześcijan.

Św. Cyprian w roku 250 tak o tym pisze: "Długi spokój osłabił dyscyplinę nałożoną na nas przez Boga... Wszyscy pragnęli tylko powiększenia swej własności... Poświęcili się z nienasyconą chciwością zdobywaniu bogactw. Nie było pobożności u księży, nie było zdrowej wiary u kapłanów, nie było litości u nikogo, nie było moralności... Żenili się z niewiernymi i płaszczyli się przed poganami. Nie tylko łatwo przeklinali, ale popełniali krzywoprzysięstwa. Znieważali swych zwierzchników, wyzywali się brzydkimi słowami i swarzyli się z dziką nienawiścią. Bardzo wielu biskupów, miast świecić dobrym przykładem, zaniedbywało swe Boże misje i poświęcało się sprawom świeckim. Opuszczali diecezje i wiernych, błądząc w innych prowincjach, próbowali zarobków handlem, podczas gdy bracia głodowali w kościołach. Chciwi byli na pieniądze, zdobywali posiadłości oszustwem i ciągnęli duże zyski z lichwy". (McCabe: "The Testament...")

Już od przeszło 50 lat chrześcijaństwo było religią państwową i powinny być już jakieś widoczne oznaki poprawy moralnej wśród ludności Rzymskiego Imperium. Poprawy tej nie dało się zauważyć, skoro św. Grzegorz, biskup z Nazjanzu, wracając w roku 382 z pielgrzymki do najbardziej chrześcijańskiego miasta, jakim w owym czasie była Jerozolima, ostrzegał chrześcijańskie niewiasty, aby się trzymały z dala od Palestyny i od Jerozolimy. Pisze:

"Nie ma takiego rodzaju nieczystości, jaka nie jest tam dokonywana. Podstęp, cudzołóstwo, kradzież, bałwochwalstwo, trucicielstwo, kłótnie, morderstwo i największe występki są tam tak powszechne, że nie ma drugiego miejsca na świecie, gdzie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin