TRYLOGIA RZYMSKA_2 - Rzymianin Minutus.pdf

(1708 KB) Pobierz
120725275 UNPDF
Mika Waltari
Trylogia rzymska
2. Rzymianin Minutus
Księgozbiór DiGG
f
2008
120725275.001.png 120725275.002.png 120725275.003.png
Księga 1
Antiochia
iałem siedem lat, gdy weteran Barbus uratował mi życie. Pamiętam
dobrze, że okłamałem Sofronię, moją niańkę, aby wyrwać się nad
brzeg Orontesu. Wartki prąd i wiry rzeki tworzyły kuszący widok, więc
wyciągnąłem się na przybrzeżnym pomoście i oddałem obserwacji. Barbus
podszedł do mnie i przyjaźnie spytał:
- Chcesz się nauczyć pływać, chłopcze?
Odpowiedziałem, że chcę. Rozejrzał się dookoła, złapał mnie za kark i
pośladki i wrzucił do wody, po czym podniósł przeraźliwy wrzask.
Wzywając na pomoc Herkulesa i zwycięskiego Jupitera rzymskiego, cisnął
na pomost łachman służący mu za płaszcz, i skoczył za mną.
Przybiegli zaalarmowani jego krzykiem ludzie. Wszyscy widzieli i
jednogłośnie potwierdzali, że z narażeniem własnego życia wyrwał mnie z
odmętów rzeki, wyciągnął na brzeg i wytarzał na ziemi, żebym wyrzygał
wodę, której się opiłem. Kiedy Sofronia, szlochając i rwąc włosy z głowy,
dotarła na miejsce wypadku, Barbus wziął mnie w swe mocne ramiona i
zaniósł aż do domu, choć się wyrywałem, bo jego brudna odzież i
śmierdzący winem oddech napawały mnie obrzydzeniem.
Ojciec nie chwycił mnie w objęcia, natomiast ugościł winem Barbusa i
uwierzył w jego opowiadanie, że ześlizgnąłem się z pomostu i wpadłem do
rzeki. Niczego nie prostowałem, nauczyłem się milczeć w obecności ojca.
Zresztą byłem oczarowany skromną relacją Barbusa jak to w czasach swej
służby w legionach w pełnym rynsztunku przepływał Dunaj i Ren, a nawet
Eufrat. Ojciec pił z nim wino ze zdenerwowania i sam zaczął opowiadać,
że w młodości, w latach nauki w szkole filozoficznej na Rodos, wygrał
zakład, przepływając z wyspy aż na kontynent. Obaj doszli do zgodnego
wniosku, że nastał dla mnie najwyższy czas na naukę pływania. Ojciec
podarował Barbusowi nowe szaty; wkładając je weteran miał okazję
zademonstrować liczne blizny. Okazało się, że najwięcej szram znajduje
się na plecach; według jego relacji powstały one w Armenii, kiedy dostał
się do niewoli u Partów; najpierw go wówczas wychłostano, a potem
zwyczajem rzymskim przybito do krzyża - w ostatniej chwili odratowali go
wierni druhowie.
Barbus pozostał w naszym domu. Odprowadzał mnie do szkoły i
przyprowadzał do domu, jeśli nie był za bardzo pijany. Przede wszystkim
kształtował we mnie rzymskość, bo urodził się i wychował w Rzymie, zaś
pełne trzydzieści lat odsłużył w piętnastym legionie. Co do tej ostatniej
M
120725275.004.png
sprawy ojciec się upewnił, bo mimo swego roztargnienia i trudnego
charakteru nie chciał trzymać w swym domu jakiegoś dezertera.
Dzięki Barbusowi oprócz pływania nauczyłem się też jazdy konnej. Na
jego żądanie, kiedy skończyłem czternaście lat, ojciec kupił mi konia,
abym mógł wstąpić do młodzieżowej gwardii konnej Antiochii. Wprawdzie
cesarz Gajusz Kaligula własnoręcznie wykreślił nazwisko mego ojca z listy
stanu ekwitów w Rzymie, ale w Antiochii przysporzyło mu to więcej
zaszczytu niż wstydu, bo wszyscy dobrze pamiętali, jaki zdradliwy potrafił
być Kaligula, jeszcze będąc dzieckiem. Zamordowano go potem w Rzy-
mie, w Cyrku Wielkim, kiedy usiłował podnieść do godności senatora
ulubionego konia.
W tym czasie mój ojciec wbrew swej woli osiągnął taką pozycję w
Antiochii, że obywatele miasta chcieli go włączyć w poczet poselstwa,
które miało złożyć cesarzowi Klaudiuszowi gratulacje z powodu objęcia
władzy. Niewątpliwie odzyskałby wtedy utracony tytuł ekwity. Ale ojciec
kategorycznie sprzeciwił się wówczas wyjazdowi do Rzymu, oświadczył,
że chce być człowiekiem cichym i pokornym i wcale nie tęskni za
jakimkolwiek tytułem. Później dopiero wyszło na jaw, że miał po temu
swoje ważne powody.
Z przybyciem Barbusa do naszego domu przypadkowo zbiegł się
rozkwit majątku ojca. Miał on zwyczaj mówić z goryczą, że brak mu
szczęścia, ponieważ wraz z moim przyjściem na świat utracił kobietę, którą
naprawdę kochał. I jeszcze w Damaszku przyjął taką praktykę, że w
rocznicę śmierci mojej matki szedł na targ i kupował jakiegoś słabowitego
niewolnika. Przez jakiś czas trzymał go w domu, a gdy ten odzyskiwał już
siły, udawał się do urzędu i opłacając odpowiedni podatek wyzwalał go.
Wyzwoleńcom nie nadawał nazwiska Manilianus, ale Marcin, i wyposażał
ich na tyle, żeby mogli wyuczyć się i pracować w swoim zawodzie. W ten
sposób wyzwolił Marcina, handlarza jedwabiem, i innego Marcina, rybaka.
Marcin fryzjer nieźle zarabiał, prowadząc wytwórnię modnych damskich
peruk. Najbardziej jednak wzbogacił się Marcin górnik, który namówił
mego ojca do nabycia kopalni miedzi w Cylicji.
Ojciec często się żalił, że nie może zrobić bodaj najmniejszego
miłosiernego uczynku, żeby nie osiągnąć jakiegoś pożytku lub rozgłosu.
Trwając przy swoim, jak sądzę, skrytym postanowieniu, udzielał najróż-
norodniejszej pomocy ludziom zarówno przydatnym, jak i nieprzydatnym i
był o wiele bardziej hojny dla obcych niż dla mnie, własnego syna.
Po siedmiu latach spędzonych w Damaszku osiedlił się w Antiochii.
Ponieważ znał wiele języków, był człowiekiem poważanym i szanowanym,
przeto przez jakiś czas pracował na stanowisku doradcy prokonsula,
specjalizując się w problematyce żydowskiej, z którą zetknął się już swego
czasu, gdy podróżował po Judei i Galilei. Jako człowiek z natury łagodny i
dobroduszny zawsze zalecał rozwiązania ugodowe zamiast przedsięwzięć
skrajnych. W ten sposób zyskał sobie przychylność mieszkańców An-
tiochii. W jakiś czas po skreśleniu go przez cesarza z listy ekwitów został
wybrany do rady miejskiej; stało się tak nie dzięki jego energii czy silnej
woli, lecz dlatego, że każda partia spodziewała się coś skorzystać na tym
wyborze.
Kiedy Kaligula zażądał, aby jego boski wizerunek postawić w Świątyni
w Jeruzalem i w każdej synagodze na prowincji, ojciec szybko zrozumiał,
że realizacja tego żądania grozi wybuchem zbrojnego powstania i poradził
Żydom, żeby nie udzielali negatywnej odpowiedzi, która zdenerwowałaby
cesarza, ale grali na zwłokę. A więc Żydzi antiocheńscy dali do zrozumie-
nia senatowi rzymskiemu, że pragną sami ponieść koszty budowy drogiego
im pomnika cesarza Gajusza w synagodze, ale że wydarzyły się nieszczęś-
cia w trakcie prac przygotowawczych, bo znów wystąpiły złowróżbne
znaki. Kiedy zaś cesarz Gajusz został zamordowany, ojciec zyskał
ogromne uznanie i przypisano mu dar przewidywania. Ja jednak nie sądzę,
aby cokolwiek wiedział na temat przygotowywanego zabójstwa. Po prostu
zgodnie ze swym zwyczajem chciał zyskać na czasie, by zapobiec
zamieszkom, które przyniosłyby miastu straty.
Ale ojciec potrafił też być uparty. Jako członek rady miejskiej ostro
sprzeciwiał się fundowaniu ludowi igrzysk z udziałem dzikich zwierząt i
gladiatorów, a nawet przedstawień teatralnych. Korzystając z porad
wyzwoleńców zbudował krużganki handlowe, które nazwano jego
imieniem. Z dzierżawy tych sklepów uzyskał wysokie przychody, tak więc
oprócz rozgłosu osiągnął sukces finansowy.
Wyzwoleńcy nie mogli zrozumieć, dlaczego ojciec traktuje mnie tak
surowo i chce, bym się zadowolił prowadzonym przez niego prymitywnym
trybem życia. Na wyścigi obdarowywali mnie pieniędzmi, pięknymi
szatami, ozdabiali moje siodło i uprząż dla konia oraz jak mogli
najstaranniej skrywali przed ojcem moje wybryki. Byłem młody i głupi,
chciałem przodować we wszystkim, a już szczególnie pragnąłem
wyróżniać się wśród arystokratycznej młodzieży. Wyzwoleńcy uważali to
za dobry prognostyk dla ich osobistych pozycji i dla sławy mego ojca.
Dzięki Barbusowi ojciec zrozumiał konieczność opanowania przeze
mnie łaciny. To, czego zdołał nauczyć mnie Barbus, było raczej łaciną
legionową, z pewnością niewystarczającą dla Rzymianina. Zasadził mnie
więc do czytania dzieł Wergiliusza i Tytusa Liwiusza, a Barbus całymi
wieczorami opowiadał o wzgórzach Rzymu, o osobliwościach i tradycjach
miasta, o bogach i wodzach - aż wzbudził we mnie gorącą tęsknotę za
Rzymem. Przecież nie byłem Syryjczykiem, tylko rodowitym Rzymiani-
nem z rodu Manilianusów i Mecenasów. Moja matka była Greczynką, więc
nie zaniedbałem nauki języka greckiego, a gdy miałem piętnaście lat,
znałem już wielu poetów. Przez dwa lata moim nauczycielem był Timajos,
którego ojciec kupił po niepokojach na Rodos. Oczywiście chciał go
wyzwolić, ale Timajos kategorycznie się temu sprzeciwił, twierdząc, że nie
ma żadnej różnicy między niewolnikiem a człowiekiem wolnym, ponieważ
wolność jest w sercu każdego człowieka.
Do cna zgorzkniały Timajos oprócz poezji uczył mnie filozofii stoickiej,
a naukę łaciny straszliwie ignorował, ponieważ jego zdaniem Rzymianie
byli barbarzyńcami; nosił do Rzymu ukryty żal za odebranie wolności jego
ojczystej wyspie. Rodos było państwem suwerennym do czasu, gdy jego
przywódcy ukrzyżowali kilku obywateli Rzymu i w ten sposób
przekroczyli granice tolerancji senatu rzymskiego.
Nie zwracałem szczególnej uwagi na filozofię Timajosa, jako że mój
mistrz nie postępował bynajmniej wedle własnych nauk i chętnie korzystał
z dobrego stołu i wygodnej pościeli. W naszym domu miał tak wielkie
przywileje jako niewolnik, że z pewnością nigdy by ich nie zakosztował
jako wolny sofista na Rodos - przecież nie był ani natchnionym poetą, ani
sławnym filozofem.
W zabawie w młodzieżową gwardię konną Antiochii uczestniczyło nas
dziesięciu. Rywalizowaliśmy między sobą w dokonywaniu karkołomnych
wyczynów i swawolnych wybryków. Złożyliśmy wzajem przysięgę i
obraliśmy pewne drzewo jako miejsce ofiar. Pewnego razu wracając z
ćwiczeń postanowiliśmy przegalopować przez miasto i dla zdenerwowania
kupców każdy z nas miał zerwać jeden z wieńców, jakie zawieszano nad
drzwiami sklepów. W pośpiechu zerwałem przepasany czarną wstęgą
wieniec żałobny z liści dębowych. Powinienem był uznać to za zły znak
wieszczy; przyznaję, że się przestraszyłem, ale mimo tego zawiesiłem ten
wieniec na naszym drzewie ofiarnym.
Każdy, kto zna Antiochię, może sobie wyobrazić, jakie zamieszanie
wzbudził nasz figiel. Policja wprawdzie nas nie złapała, ale musieliśmy się
przyznać sami, bo zagrożono ukaraniem wszystkich młodych jeźdźców. Ze
sprawy wyłgaliśmy się karą pieniężną, ponieważ sędziowie nie chcieli
obrażać naszych rodziców. Później płataliśmy psoty raczej poza murami
miasta...
Pewnego razu zobaczyliśmy nad brzegiem rzeki grupkę dziewcząt
zajętych jakąś tajemniczą krzątaniną. Sądziliśmy, że są to wieśniaczki.
Wpadło mi do głowy, aby je porwać na wzór dawnych Rzymian, którzy
porwali Sabinki. Zaproponowałem to moim zaprzysiężonym przyjaciołom i
strasznie im się to spodobało. Całą zgrają wpadliśmy na wybrzeże - każdy
z nas porwał na swoje siodło pierwszą z brzegu dziewczynę. Łatwiej było
proponować, niż zrobić! Bardzo trudno jest trzymać przed sobą na siodle
wrzeszczącą i wyrywającą się dziewuchę! Nie wiedziałem, co miałbym
zrobić z dziewczyną, więc łaskotałem ją, żeby zmusić do śmiechu. Kiedy
osądziłem, że wystarczająco udowodniłem swoją władzę nad nią,
pogalopowałem z powrotem. Identycznie postąpili moi towarzysze. Kiedy
odjeżdżaliśmy, dziewczęta ciskały w nas kamieniami. Zaczęły mnie gnębić
złe przeczucia, bo już trzymając dziewczynę w objęciach zorientowałem
się, że wcale nie była wieśniaczką.
I rzeczywiście. Dziewczyny pochodziły z miasta, z dobrych rodzin, a
wyszły na brzeg rzeki dla dokonania obrzędu oczyszczenia i złożenia
odpowiednich ofiar w związku z osiągnięciem dojrzałości płciowej.
Powinniśmy się tego domyślić po kolorowych wstążkach, rozwieszonych
na krzewach. Ale który z nas, młodzieniaszków, orientował się w tajnych
obrzędach młodych dziewcząt?
Być może z uwagi na opinię dziewczyny trzymałyby język za zębami,
ale była z nimi fanatyczna kapłanka, która uznała, że świadomie zbezcześ-
ciliśmy uroczystość. Groził straszliwy skandal. Pojawiła się opinia, iż dla
zadośćuczynienia powinniśmy ożenić się z dziewczynami, których czys-
tość jakoby została naruszona. Na szczęście żaden z nas nie nosił jeszcze
togi męskiej.
Timajos tak się zezłościł, że choć był niewolnikiem, smagnął mnie laską.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin