Dored Elisabeth - Piłat i Nazarejczyk(1).pdf

(907 KB) Pobierz
215676830 UNPDF
Elisabeth Dored
Piłat i Nazarejczyk
Zakład Nagrań i Wydawnictw
Związku Niewidomych
Warszawa 2003
Przełożyła z norweskiego Maria Gołębiewska_Bijak
Skład, druk i oprawa:
Zakład Nagrań i Wydawnictw
Związku Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska
Przedruk: Wydawnictwo "Książnica",
Katowice 2000
Korekta: K. Markiewicz
i I. Stankiewicz
Elisabeth Dored (1908_#1972R) marzyła o tym, by zostać malarką, lecz
ojciec, świadom, że życie artysty rzadko bywa usłane różami, zmusił ją, by
ukończyła szkołę o profilu ekonomicznym. Takie wykształcenie miało
stanowić zabezpieczenie na przyszłość. Jednakże Elisabeth postawiła w
końcu na swoim i podjęła studia w Akademii Sztuk Pięknych w Oslo.
Ukończywszy je, wyruszyła w podróż po Norwegii - i malowała. W czasie
tej wyprawy w roku 1931 poznała przyszłego męża, Johna Doreda,
któremu odtąd zawsze towarzyszyła w podróżach po całym świecie. Kiedy
zmarł w roku 1954, jemu poświęciła swoją pierwszą książkę, "For meg er
jorden rund" (1955, "Dla mnie świat się kręci"), przedstawiającą życiową i
twórczą drogę Johna. Cztery lata później wydała powieść "Kochałam
Tyberiusza", wyrosłą co prawda z długoletniej fascynacji Oktawianem
Augustem, lecz opowiadającą o jego córce, następnie "Den fonikiske
trappen" (1963, "Fenickie schody") oraz "Pilatus og Nasareeren" (1967,
"Piłat i Nazarejczyk"). Do każdej długo się przygotowywała,
przeprowadzając szczegółowe studia historyczne, czytając starożytnych
dziejopisarzy. "Fakty posortowałam [...], po czym zestawiłam z nimi każdy
szczegół" - wyznaje autorka. - "Z początku przypominało mi to rodzaj
łamigłówki czy może grę cieni, stopniowo jednak postacie nabierały
kształtu, życia, poruszały się." Owo niemal intymne obcowanie z
bohaterami dało efekt niezwykły: postacie, które Dored wprowadza na
scenę, są nam bliskie, choć żyły przed dwudziestoma wiekami.
Nakładem Wydawnictwa "Książnica" ukazała się powieść Elisabeth Dored
"Kochałam Tyberiusza".
`rp
Pamięci dziennikarza
Johana Halmrasta
z serdeczną wdzięcznością
`rp
Na wstępie winna jestem Czytelnikom pewne wyjaśnienie, aby nie
zaskoczyły ich stosowane przeze mnie określenia: Judejczycy i Żydzi.
Zwierzchnictwo rzymskie w Palestynie obejmowało Judeę, Samarię oraz
Idumeę. Ponieważ jednak Idumea miała podrzędne znaczenie, nazwałam
protektorat w skrócie Judeą_Samarią. Pozostała część kraju była
podzielona na księstwa. Ta sytuacja, która zresztą nie przetrwała dłużej niż
około czterdziestu lat, sprawia, że w czasach Chrystusa nie można
postawić znaku równości pomiędzy Judejczykami i Żydami. Żydzi - to
wszyscy Izraelici, którzy wyznają Prawo Mojżeszowe. Natomiast
Judejczyk jest mieszkańcem terenów Judei, podobnie jak Galilejczyk
pochodzi z obszaru Galilei.
Na końcu książki znajdują się pozostałe objaśnienia.
Ląd!
Głos z dziobu przedarł się przez sztorm, lecz nagły poryw wichru zmiótł
okrzyk z pokładu i rozszarpał go na strzępy piany, nim zdołał dotrzeć do
śródmaszcia. Statek chybotał się, wspinał na fale, galopował na ich
grzbietach, wznosił się przebłagalnym gestem ku niebu, drżał jak napięta
cięciwa między dwoma żywiołami, by opaść dziobem w rozwartą przed
nim ciemnozieloną otchłań. Nim się wynurzył, a woda cofnęła swe wiry,
kipiel sięgała Poncjuszowi po kolana. Wczepił się palcami w deskę
umocowaną pod osłoną burty. Jeśli się im powiedzie i zakończą ten rejs
żywi, będzie to raczej zasługą Fortuny niż Neptuna.
Dosyć zresztą otrzymał ostrzeżeń, zanim podnieśli kotwicę. Morze
Śródziemne w zimie było nieobliczalne, a sztormy siekły je bez
uprzedzenia niby batem, sprawiając, że fale wrzały w grzesznym buncie.
Niemniej Poncjusz wbił sobie do głowy, że muszą wypłynąć, a uchodził za
człowieka o silnej woli. Teraz za późno było na żale.
Ląd!
Osłonił dłonią oczy, starł z brwi krople wody. Pod powiekami szczypała
sól, a na wargach czuł taką gorzkość, że musiał splunąć.
Ląd? Czy dobrze usłyszał? Któż zdoła przy tej pogodzie odróżnić ląd od
nieba i morza? Horyzont przysłaniała szczelna kurtyna bryzgów piany i
wody. Bez zastanowienia wychylił się zza osłony. Napór wichru wtłoczył
mu powietrze na powrót do gardła, toteż musiał się natychmiast cofnąć za
nadburcie.
Może jednak powinien był posłuchać rad doświadczonych mężów i
odwlec podróż o parę miesięcy?
Stanowisko w Judei w żadnym razie nie wymagało tak nagłego wyjazdu.
Nowo mianowany prokurator odczekiwał zwykle, póki ustępujący nie
powróci do Rzymu. Na ogół nie brakło tematów do rozmowy z
poprzednikiem. Poza tym ci, którzy znali ten teren, powiadali, że nie jest
specjalnie nęcący i że Poncjusz niewiele by stracił, odkładając podróż.
Niemniej po wizycie u Tyberiusza, od którego odebrał instrukcje, coś mu
nie dawało spokoju... Nie to, żeby Tyberiusz nalegał na pośpiech... Jednak
w drodze z Kaprei do Rzymu Poncjusz dokonał przypadkowo tak
karkołomnego odkrycia, że od tej chwili jego myśli zaprzątało wyłącznie
jak najszybsze opuszczenie Wiecznego Miasta, ucieczka od tego gniazda
żmij na Forum, zniknięcie za wszelką cenę, bez zważania na porę roku i
pogodę, dobre rady i ostrzeżenia. Dziękował losowi za mianowanie, które
dawało mu powód do wyjazdu bez zwracania szczególnej uwagi.
Pierwsza część podróży minęła nadspodziewanie gładko, natomiast za
Rodos chwycił ich sztorm. Najgorsza była ostatnia doba. Poncjusz musiał
się przymocować pasem, by nie wypaść z koi, a kiedy tuż przed wschodem
słońca wyszedł na pokład za potrzebą, ujrzał, jak kapitan okłada pięściami
marynarza wymierzającego położenie gwiazd, co bardziej niż słowa
wskazywało na zdenerwowanie wśród załogi i fakt, iż nie potrafiono
ustalić pozycji statku. Podszedł do relingu, udając, że nie zauważa zajścia,
ale obudziła się w nim niepewność. Nagły wyjazd zdał mu się teraz
bezrozumną ucieczką - myśl wysoce nieprzyjemna dla męża uchodzącego
na ogół za statecznego i rozważnego.
Ląd!
Kolejny okrzyk z dziobnicy głos tym razem doniósł. Ląd na horyzoncie!
Wszyscy na pokładzie unieśli głowy i zwrócili wzrok na wschód.
Obezwładniające zmęczenie ostatnich dni zaczęło ustępować. Jak na polu
walki, gdy poprzez bitewny zgiełk przedrze się pierwsza fanfara
zwycięstwa i wnet, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znika
wyczerpanie i budzą się nowe siły.
Poncjusz pospieszył z nowiną do Prokuli. W chorobie niewątpliwie
potrzebowała otuchy. Ze względu na Prokulę gryzło go trochę sumienie.
Podczas zaokrętowania w Ostii zajął dla siebie zewnętrzną kajutę,
pozostawiając jej pomieszczenie w głębi, gdzie powietrze było tak zużyte,
że lampy niemal gasły... A uczynił to, choć znał jej podatność na chorobę
morską. Chciał sprostać rejsowi z godnością, a że nie czuł się na morzu
zbyt pewnie, musiał mieć dość powietrza. Oczywiście wiadomo, że
choroba morska nie zależy od woli czy też konstytucji fizycznej, jednak
niemęska to rzecz leżeć w pościeli i wymiotować. A Poncjusz obawiał się,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin