Anderson Poul - Sam Hall.pdf

(192 KB) Pobierz
30823751 UNPDF
Poul Anderson
Sam Hall
Klik. Bzzzz. Wrrr.
Obywatel NN, miejscowość X, gdzieś w Stanach Zjednoczonych, podszedł do okienka
hotelowej recepcji. – Poproszę o jednoosobowy pokój z łazienką.
– Bardzo przepraszamy, ale nasz przydział opału nie pozwala na indywidualne kąpiele.
Możemy oczywiście zarezerwować dla pana jedno miejsce, ale będzie to kosztowało 25
dolarów ekstra.
– Tylko tyle? Och, w porządku. Biorę.
Obywatel NN sięgnął automatycznym gestem po portfel, wydobył perforowaną kartę i
podał ją maszynie rejestrującej. Aluminiowe szczeki przytrzasnęły kartę, miedziane ząbki
zaczęły szukać dziurek, elektroniczny język smakował życie Obywatela NN.
Miejsce i data urodzenia. Rodzice. Rasa. Religia. Wykształcenie, służba wojskowa,
przebieg pracy w służbie państwowej. Stan cywilny. Zawód, w przypadku zmiany kolejne aż
do obecnego, łącznie z miejscem aktualnego zatrudnienia. Wymiary fizyczne, linie papilarne i
siatkówka oka, grupa krwi. Psychotyp podstawowy. Stopień lojalności. Wskaźnik lojalności
jako funkcja czasu, aż do ostatniego przeglądu. Klik, klik. Bzzzz.
– W jakim celu pan przyjechał?
– Handlowiec. Musze być jutro wieczorem w Nowym Pittsburgu.
Recepcjonista (32 lata, żonaty, dwoje dzieci. UWAGA poufne! Żyd. Nie dopuszczać do
stanowisk kluczowych) naciskał klawisze.
Klik, klik. Maszyna zwróciła kartę. Obywatel NN włożył ją na powrót do portfela.
– Windziarz!
Boy hotelowy (19 lat, kawaler, UWAGA poufne! Katolik. Nie dopuszczać do stanowisk
kluczowych) wziął walizkę nowego gościa. Winda skrzypiąc wspinała się po piętrach.
Recepcjonista wrócił do przerwanej lektury. Tytuł artykułu brzmiał: "Czy Brytania nas
zdradziła?" Inne artykuły magazynu głosiły: "Nowy program indoktrynacji dla Sił
Zbrojnych", "Na Marsie polują na pracowników", "Jak pracowałem w związkach
zawodowych dla Agencji Ochrony", "Nowe plany TWOJEJ Przyszłości".
Maszyna gadała do siebie. Klik, klik. Ekrany mrugały tak jakby opowiadały sobie
szeptem kawały. Sygnał ogólny wędrował przez druty.
Razem z tysiącami innych sygnałów kierował się do jądra sieci informatycznej, do
urządzenia rozdzielczego Archiwum Centralnego. Klik, klik. Bzzzz. Wrrrr. Mrugniecie i
rozjarzenie się lampki kontrolnej. Czytnik przeczesywał obwody pamięciowe. Przesunięte
molekuły jednej ze szpul zawierały dane Obywatela NN i czytnik wydobywał je,
wprowadzając do komparatora, gdzie czekał już sygnał dotyczący Obywatela NN.
Sfazowanie było idealne. Wszystko w porządku. Obywatel NN zatrzymał się w miejscowości,
którą określił poprzedniego dnia jako przypuszczalne miejsce postoju i nie trzeba było
wprowadzać korekty.
Nowe informacje zostały wprowadzone do rejestru Obywatela NN i całe jego życie
powróciło do banku danych. Pamięci czytnika f komparatora oczyściły się automatycznie i
czekały spokojnie na następny sygnał wejściowy. Maszyna połknęła i przetrawiła kolejny
dzień życia człowieka. Była zadowolona.
Thornberg wszedł do swego biura o zwykłej porze. Sekretarka podniosła głowę mówiąc
"dzień dobry" i przyjrzała mu się uważniej. Pracowali razem wystarczająco długo, by
potrafiła odczytać różnice jego starannie kontrolowanego wyrazu twarzy.
– Coś się stało, szefie?
– Nie – odparł szorstko, co było u niego rzeczą niezwyczajną. – Nie, nic złego. Może to
tylko pogoda nie najlepiej na mnie wpływa.
– Ach, tak. – Sekretarka kiwnęła potakująco głową. W służbie państwowej można się
nauczyć dyskrecji. – Mam nadzieje, że to szybko przejdzie.
– Dziękuję. To nic wielkiego. – Thornberg pokuśtykał do swego biurka i usiadł,
wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnął jednego, wygniótł w żółtych od
nikotyny palcach i zapalił. Przez moment jego oczy były puste ale po chwili zaciągnął się
łapczywie i sięgnął po czekającą pocztę. Jako główny technik Rejestru Centralnego
otrzymywał obfity przydział tytoniu i korzystał z niego w pełni.
Biuro nie było duże. Dziupla bez okna umeblowana spartańsko. Jedynym osobistym
akcentem były zdjęcia syna i zmarłej fony. Wydawało się, że Thornberg jest zbyt duży i nie
pasuje do swego pokoju. Wysoki i szczupły, z twarzą o ostrych, prostych rysach, miał gładko
przyczesane siwiejące włosy. Nosił zwykły mundur Agencji z plakietką Wydziału
Technicznego i insygniami majora bez żadnych odznaczeń czy baretek, do których miał pełne
prawo. Kapłani Matyldy zwykli w tych czasach nosić się ze skromną nonszalancją.
Paląc papierosa za papierosem przeglądał pocztę. Zwykłe bzdury, w większości
dotyczące zmian koniecznych przy przejściu na nowy system identyfikacyjny.
– Możesz przyjść June? – zwrócił się do sekretarki. Nie wiadomo dlaczego wolał
dyktować jej bezpośrednio niż nagrywać na dyktafon. – Pozbądźmy się tego migiem, bo mam
trochę własnej roboty do zrobienia.
Trzymając przed sobą list dyktował: – Do senatora E.W. Harmisona, Nowy Waszyngton.
Szanowny Panie. W odpowiedzi na pańskie pismo z dnia 14 bm. w którym prosi Pan o moją
opinii w sprawie nowych dowodów tożsamości, informuje, że wyrażanie opinii nie należy do
obowiązków personelu technicznego: Dyrektywa nakazująca, aby każdy obywatel posiadał
tylko jeden numer ewidencyjny, którym znakowane będą wszystkie jego dokumenty, takie
jak: metryka, świadectwo, kartki zaopatrzeniowe, legitymacja ubezpieczeniowa, książeczka
wojskowa itp. przyniesie oczywiście długofalowe korzyści, ale, co naturalne, wymagać
będzie dużego nakładu pracy podczas zmiany dotychczas obowiązującego systemu
kodowania informacji. Decyzja prezydenta stwierdzająca, że długofalowe korzyści
usprawiedliwiają obecne trudności powinna zobowiązywać wszystkich obywateli do
podporządkowania się jej. Lączę wyrazy itd. – Uśmiechnął się chłodno: – To przynajmniej j e
g o załatwia. Pojęcia nie mam na co może przydać się Kongres z wyjątkiem sprawiania
kłopotów uczciwym biurokratom.
June zdecydowała w duchu że zmieni ton listu. Niewykluczone, że senator był
potakiwaczem, ale to jeszcze nie powód, żeby traktować go tak ostro. Obowiązkiem
sekretarki jest chronić szefa przed niepotrzebnymi kłopotami.
– W porządku, następny – mruknął Thornberg. – Do pułkownika M.R. Huberta, dyrektora
Wydziału Łącznikowego, Centralna Służba Archiwalna, Agencja Ochrony itd. Szanowny
Panie. W odpowiedzi na Pańskie memorandum z dnia 14 bm., w którym domaga się Pan
ustalenia określonej daty zakończenia prac nad zmianą systemu identyfikacyjnego, musze
stwierdzić z całym szacunkiem, że nie jestem w stanie, mimo najszczerszych chuci, podać
podobnego terminu. Musimy 'bowiem skonstruować i wykonać wcześniej niezbędne,
modyfikujące pamięć urządzenie, które dokonywać będzie zmian w naszych rejestrach bez
konieczności wyjmowania i korygowania każdej z przeszło 300 milionów szpul pamięci
indywidualnych, znajdujących się w naszej maszynie. Zdaje Pan sobie zapewne spraw, że w
takiej sytuacji nikt nie jest w stanie dokładnie przewidzieć kiedy ukończona zostanie podobna
praca. Tym niemniej chciałbym Pana zapewnić, że badania przebiegają pomyślnie (odeślij go
proszę do mojego ostatniego raportu, dobrze?) i mogę poinformować Pana w zaufaniu, że
zmiana systemu zostanie zakończona, a wszyscy obywatele zostaną powiadomieni o
przydzielonych numerach najpóźniej w ciągu dwóch miesięcy. Z wyrazami szacunku itd...
Wygładź to jeszcze, June.
Kiwnęła głową. Thornberg przerzucił pocztę, odkładając większość listów do koszyka z
korespondencją, na którą ona mogła samodzielnie udzielić odpowiedzi. Kiedy wrzucił ostatni
list, ziewnął i zapalił kolejnego papierosa. – Allach jest wielki, a to się skończyło. Mogę teraz
spokojnie zejść do laboratorium.
– Ma pan kilka spotkań po południu – przypomniała mu.
– Wrócę po obiedzie. Do zobaczenia. – Wstał i wyszedł z pokoju.
Zjechał windą na niższą, podziemną kondygnacji i zaczął iść długim korytarzem,
odpowiadając mechanicznie na honory, oddawane przez przechodzących techników. Jego
twarz była nieporuszona i tylko nieco sztywne ruchy rąk mogły zdradzić jego stan
psychiczny.
Jimmy – pomyślał. – Jimmy, mój dzieciaku". Wszedł do wartowni. Przyłożył dłoń i oko
do czytników przy drzwiach w głębi pomieszczenia. Linie papilarne i siatkówki oka były
przepustką. Alarm nie włączył się, W porządku. Drzwi otworzyły się automatycznie i
Thornberg wszedł do świątyni Matyldy.
Stała przed nim – przysadzista, kondygnacja piętrząca się nad kondygnacją. Panele
kontrolne, wskaźniki, błyskające światła. Piramida Azteków. Siedzący wewnątrz piramidy
bogowie mruczeli do siebie i mrugali czerwonymi oczyma do drobnego człowieka,
pełzającego na jej monstrualnych bokach. Thornberg przystanął na moment. Zmęczony
uśmiech wykrzywił mu twarz. Gorzkie myśli przychodziły do głowy, fragmenty zakazanych
książek z lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Książki francuskie, włoskie,
niemieckie, brytyjskie. Prace rozgorączkowanych intelektualistów zaniepokojonych
amerykanizacją Europy, kruszeniem się starej kultury pod naporem stechnicyzowanego
barbarzyństwa napojów gazowanych, reklamy, obficie chromowanych samochodów
(Duńczycy nazywali je "uśmiech dolara"), gumy do żucia, sztucznych tworzyw... Żaden z
nich nie protestował jednak przed równoczesną europeizacją Ameryki, przeciw narastającej
kontroli rządowej, tworzeniu się kasty wojskowych, latom świetlnym urzędowych archiwów,
biurokracji, cenzurze; tajnym policjom, nacjonalizmowi i rasizmowi.
A niech tam.
– Jimmy, chłopaku, gdzie jesteś i co oni teraz z tobą robią?"
Thornberg podszedł do stanowiska, przy którym jego najlepszy inżynier, Rodney,
testował nowe urządzenie.
– Jak leci? – spytał.
– Całkiem nieźle, szefie – odparł Rodney, nie markując nawet salutowania. Thornberg,
prawdę mówiąc, zakazał oddawania honorów w laboratorium, uznając to za niepotrzebną
stratą czasu. – Kilka pluskiew już znaleźliśmy, ale dajemy sobie radę.
Trzeba było mieć to urządzenie, aby zmieniać numery ewidencyjne bez naruszania reszty
zakodowanych informacji. Grzebanie w magnetycznych bankach pamięci nie jest rzeczą
łatwą.
– No to dobrze – powiedział Thornberg. – Idy do centralnej sterowni. Chcę sam zrobić
kilka testów, gdyż niektóre ekrany w sekcji trzynastej zachowują się jakoś dziwnie.
– Potrzebuje Pan pomocy?
– Nie, dziękuję. Potrzeba mi tylko spokoju. Thornberg odszedł sprężystym krokiem, aż
echo poniosło się korytarzem. Centralna sterownia mieściła się w opancerzonym
pomieszczeniu, przylegającym do wielkiej piramidy i Thornberg raz jeszcze musiał poddać
się kontroli czujników zanim automat otworzył przed nim drzwi. Tylko wybrani byli
wpuszczani do środka. Archiwa państwowe miały zbyt wielką wartość, żeby można było
ryzykować.
Wskaźnik lojalności Thornberga, AAB-2, nie był idealny, ale wśród ludzi z jego
zawodem i doświadczeniem należał do najlepszych z możliwych. Podczas ostatniej kontroli,
w czasie której poddany został działaniu narkotyków, stwierdzono, że co prawda miewał
pewne wątpliwości i zastrzeżenia w stosunku do polityki rządu, jednak wykluczono
możliwość najmniejszej nawet niesubordynacji. Już na pierwszy rzut oka można było mieć
pewność, że ten człowiek jest lojalny. Odznaczył się odwagą podczas wojny z Brazylią, w
trakcie której stracił na froncie nogi. Jego żona zginęła, gdy przed dziesięciu laty Chiny
dokonały nieudanego ataku rakietowego. Syn był dobrze zapowiadającym się oficerem
wenusjańskiego garnizonu Gwardii Kosmicznej. Słuchał wprawdzie rzeczy zakazanych i
zagranicznej propagandy, czytywał prohibity i literatury podziemną, ale każdy intelektualista
babrał się trochę w takich rzeczach i nie należało tego traktować poważnie, o ile ogólna
opinia była pozytywna i jeśli badany podśmiewał się z tego, co wyczytał lub usłyszał.
Siedział przez chwili spokojnie; obserwując stoły sterownicze. Były tak skomplikowane,
że mogły przyprawić o zawrót głowy niejednego inżyniera, ale Thornberg i pracował przy
Matyldzie od tak dawna, że nie potrzebował nawet zerkać na napisy.
"Rusz się,.."
Trzeba było mieć siłę woli, żeby zdecydować się na taki krok. Byle hipnoquiz mógł
ujawnić co zamierza zrobić, ale takie śledztwo w stanie hipnozy przeprowadzano, z
konieczności, na zasadzie losowego wyboru i było raczej mało prawdopodobne, aby wybrano
go ponownie w ciągu kilku najbliższych lat. Tym bardziej że miał pozytywny wskaźnik
lojalności. Zanim on zostanie wykryty, Jack już powinien zajść wystarczająco wysoko w
szeregach Gwardii, aby być bezpiecznym.
W odosobnieniu centralnej sterowni Thornberg pozwolił sobie na gorzki uśmiech. –
Widzisz, to będzie mnie bardziej boleć niż ciebie – mruknął do maszyny i zaczął naciskać
klawisze.
Istniały obwody, dzięki którym można było dokonywać korektur w rejestrach. Wyciągnąć
dowolny rejestr i wpisać w jego ścieżkę magnetyczną żądany tekst. Thornberg robił to już
kilka razy na prośby różnych wysokich osobistości. Teraz miał to zrobić dla siebie.
Jimmy Obrenowicz, syn dalekiej kuzynki, został w nocy aresztowany przez Agencję
Ochrony pod zarzutem zdrady. W rejestrze zapisano to, czego zwykli ludzie nie wiedzieli – że
Jimmy został zabrany do obozu Fieldstone. Ci, co stamtąd wracali milczeli i nie ujawniali
gdzie byli i co robili. Czasami w ogóle nie potrafili mówić.
Dla szefa technicznego Rejestru Centralnego nie było korzystnie mieć krewnego w
Fieldstone. Thornberg pracowicie naciskał klawisze, przez pół godziny korygując i
wymazując. Była to żmudna praca, gdyż musiał cofnąć stu o kilka pokoleń, zmieniając całe
drzewa genealogiczne. Jednak kiedy skończył, Jimmy Obrenowicz nie miał nic wspólnego z
rodem Thornbergów.
"Zastanawiałem się nad tym długo, chłopcze. Nie robię tego dla siebie, Jimmy. Chodzi mi
o Jacka. Kiedy gliny zaczną sprawdzać twój rejestr, najdalej dzisiaj po południu, nie mogę im
pozwolić na znalezienie informacji, że jesteś spokrewniony z kapitanem Thornbergiem,
stacjonującym na Wenus i że jesteś bliskim przyjacielem jego ojca".
Prztyknął w wyłącznik i szpula powróciła na swoje miejsce w bloku pamięci.
"Niniejszym wyrzekam się ciebie".
Siedział jeszcze przez chwilę, rozkoszując się ciszą sterowni i czystą bezosobowością
elektronicznej aparatury. Nawet palić mu się nie chciało.
Tak więc każdy obywatel ma teraz dostać numer, który, nie ma co się łudzić, zostanie mu
wytatuowany. Jeden numer na całe życie. Na wszystko. Thornberg z łatwością wyobraził
sobie, jak ludzie nazywają te numery "piętnem", a Agencja ściga używających tego słowa za
"nielojalne wyrażanie się".
Cokolwiek jednak by się myślało, podziemie rzeczywiście było niebezpieczne. Wspierały
je obce kraje, którym nie podobał się świat zdominowany przez Ameryk , a przynajmniej
przez współczesną Ameryk. Rebelianci twierdzili, że mają swoje bazy gdzieś w kosmosie i że
udało się im objąć organizacją podziemną terytorium całego kraju. Całkiem prawdopodobne.
Ich propaganda była subtelna – nie zamierzamy niszczyć kraju, chcemy tylko wyzwolić,
pragniemy przywrócić Karty Praw. Takie hasła mogą pociągać mniej zrównoważone
charaktery. Z drugiej strony antyszpiegowskie akcje Agencji powodowały ofiary wśród ludzi,
którzy nawet nie pomyśleli o zdradzie. Takich jak Jimmy. Chociaż... czy Jimmy rzeczywiście
nie działał w podziemiu? Nigdy nie wiadomo. I nigdy się nie dowiesz.
Thornberg poczuł gorycz w ustach. Skrzywił się. Przypomniały mu się słowa piosenki.
"Nienawidzę was wszystkich, co do jednego. Zaraz, jak to szło? Śpiewaliśmy to przecież w
studenckich czasach. Było to o bardzo niemiłym facecie, który popełnił morderstwo... Aha,
Sam Hall. Jak to szło? Trzeba było mieć grobowy głos, aby zaśpiewać tę piosenki naprawdę
dobrze:
Nazyam się Sam Hall, tak Sam Hall
Na imię mam Sam Hall, tak Sam Hall
Oh, nazywam się Sam Hall
I nienawidzę was, wszystkich razem
Tak, nienawidzi was co do jednego
Niech Bóg przeklnie wasze oczy.
Tak, to było tak. Sam Hall miał zawisnąć za morderstwo". Teraz już pamiętał. Poczuł się
jak Sam Hall. Popatrzył na maszynę, zastanawiając się, ile może być w niej rejestrów ludzi o
nazwisku Sam Hall.
Leniwie, oddalając chwilę, kiedy trzeba będzie wrócić do pracy, naciskał klawisze:
nazwisko Samuel Hall, innych danych brak. Maszyna zagulgotała do siebie. Po chwili zaczęła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin