Robinson Kim Stanley - Winlandia naszych snów.pdf

(97 KB) Pobierz
Robinson Kim Stanley - Winlandia naszych snów
Robinson Kim Stanley
Robinson Kim Stanley
Kim Stanley Robinson (ur. 23 marca 1952) –
amerykański pisarz science fiction, prawdopodobnie
najlepiej znany z obsypanej nagrodami trylogii
marsjańskiej. Od początku swojej kariery spotykał się z
szerokim uznaniem czytelników i krytyków. Jest
uwaŜany za jednego z czołowych Ŝyjących twórców
amerykańskiej literatury fantastyczno naukowej.
W swojej twórczości często sięga po tematykę
ekologiczną i socjologiczną. Wiele z jego powieści
wydaje się być skutkiem osobistych zainteresowań, na
przykład jego najsłynniejszy cykl był owocem
wieloletniej fascynacji Marsem i 15-letniego okresu
badań na jego temat.
Kim Stanley Robinson urodził się w Waukegan w stanie
Illinois. Studiował w Kalifornii. W 1974 otrzymał
dyplom bakałarza (bachelor) z literatury na University of
California, San Diego. Kontynuował naukę w Boston
University, gdzie w 1975 otrzymał dyplom magistra
(Master) języka angielskiego. W 1982 uzyskał doktorat z
języka angielskiego na University of California, San
Diego. Jego rozprawa doktorska pod tytułem "The
Novels of Philip K. Dick" (Powieści Philipa K. Dicka)
została opublikowana w 1984.
195768516.001.png 195768516.002.png
Winlandia naszych snów
Z "Nowa Fantastyka" 11/95
STRESZCZENIE . Nad L'Anse aux Meadows zachodziło słońce. Wody zatoki
znieruchomiały, podmokłe plaŜe spowiły mroczne cienie. Płaskie, wyciągnięte ramiona lądu
wskazywały na przybrzeŜne wysepki; za nimi wyłaniała się z morza nieco wyŜsza wyspa -
stercząc nad powierzchnią wody jak wielki kamienny bochen, łapała ostatnie okruchy dnia.
Strumień, torujący sobie drogę przez podmokłą plaŜę, mruczał łagodnie. Ponad błotami, na
wąskim, trawiastym tarasie, ledwie widoczne wznosiły się regularne zarysy nieduŜych
kopczyków - tyle tylko pozostało po ścianach z darni. TuŜ obok stały trzy lub cztery zbudowane
z darni chałupy, a za nimi liczne namioty.
Grupka ludzi - archeolodzy, studenci ostatnich lat, ochotnicy do prac ziemnych, goście -
przesunęła się na skalistą skarpę, skąd widać było całe osiedle. Kilkoro zajęło się
przygotowywaniem ogniska w kręgu z poczerniałych kamieni, pozostali wzięli się do
rozpakowywania toreb z prowantem i kartonów z piwem. W oddali odcinał się od wody
potęŜny grzbiet Labradoru. Gałązki zajęły się szybko i wkrótce ognisko płonęło jak Ŝółta iskierka
na tle ponurego mroku.
Kiełbaski i piwo przy ognisku nad morzem - a mimo to wśród zebranych panował zadziwiający
spokój. Rozmawiano ściszonymi głosami. Ludzie zerkali często w kierunku osiedla, gdzie szef
zespołu badawczego, wychudzony męŜczyzna po pięćdziesiątce, oprowadzał właśnie swego
szacownego gościa. Szacowny gość zaś nie wyglądał na uszczęśliwionego.
WPROWADZENIE . Szef wyprawy badawczej, profesor archeologii z Uniwersytetu McGilla,
przyglądał się swemu szacownemu gościowi z tym samym wyrazem twarzy, jaki
przybierał zwykle w obliczu napastliwego studenta pierwszego roku. Szacowny gość, kanadyjski
minister kultury, zadawał pytanie za pytaniem. Dlatego profesor postanowił zaprowadzić panią
minister na miejsce, Ŝeby osobiście obejrzała sobie kuźnię, dół pełen ŜuŜlu i nieduŜe śmietnisko
przy budynku oznaczonym literą E. Kopce i dolinki pocięto równą siecią
nowych rowów; doskonale prostokątne bruzdy w torfie nie mogły powiedzieć pani minister
niczego o tym, co ujawniły. A mimo to uparła się, by je zobaczyć, a teraz nie przestawała
zadawać kompetentnych pytań, na które odpowiedzi równie dobrze mógłby udzielić jej w
Ottawie.
- Owszem - wyjaśniał profesor - w kuźni palono węglem drzewnym, uzyskiwano temperaturę
rzędu tysiąca dwustu stopni Celsjusza, sam proces był prostą redukcją bagiennej rudy Ŝelaza, a
otrzymywano w jego wyniku około kilograma Ŝelaza z kaŜdych pięciu kilogramów ŜuŜlu.
Wszystko było tu tak samo jak w innych staronorweskich kuźniach - tylko Ŝe limonity, zawarte w
bagiennej rudzie, poddane analizie spektroskopowej, ujawniły, Ŝe wytapiana tutaj ruda pochodzi
z północnego Quebecu, z okolic Chicoutimi. Nordyccy
poszukiwacze przygód, którzy mieliby tutaj wytapiać Ŝelazo, w Ŝaden sposób nie mogli jej
uzyskać.
Podobnie ze śmietniskiem: znany jest nam współczynnik szybkości postępowania procesu
rdzewienia w środowisku torfowym i stąd wiadomo, Ŝe wiele znalezionych Ŝelaznych nitów
leŜało tu co najwyŜej od stu czterdziestu lat. Prawdopodobieństwo błędu wynosi pięćdziesiąt lat -
w obie strony.
 
- Zatem - wtrąciła pani minister z charakterystycznym dla francuskiego języka zaśpiewem -
wygląda na to, Ŝe dowiódł pan tego ponad wszelką wątpliwość.
Profesor bez słowa skinął głową. Pani minister przyglądała mu się bacznie i nie mógł się oprzeć
wraŜeniu, Ŝe mimo charakteru wieści, jakie jej przekazał, wyglądała na lekko
rozbawioną. Czy to on był powodem? Albo naukowa terminologia, której uŜywał? A moŜe jego
aŜ nazbyt widoczne (i wciąŜ narastające) przygnębienie? Nie miał pojęcia.
Pani minister uniosła brwi.
- L'Anse aux Meadows - podróbką. Kanadyjskim parkom narodowym to się nie spodoba.
- Nikomu to się nie spodoba - rzucił ponuro profesor.
- Rzeczywiście - potwierdziła pani minister, spoglądającna niego - chyba ma pan rację.
Zwłaszcza Ŝe to była integralna część większej teorii, prawda?
Profesor nie odpowiedział.
- Cała koncepcja Winlandii - mówiła dalej - fałszywa.
Profesor posępnie pokiwał głową.
- To nie do uwierzenia.
- Tak - odezwał się wreszcie profesor - ale... - Machnął ręką w kierunku otaczających ich
niewysokich kopców. - Cała ta historia opierała się na bardzo niewielu dowodach. Trzy
sagi, to osiedle, kilka wzmianek w staroskandynawskich przekazach, parę monet, kilka kopców...
- potrząsnął głową. - To niewiele.
Podniósł z ziemi grudkę wyschłego torfu i skruszył ją w palcach.
Nagle pani minister wybuchnęła śmiechem i wsunęła mu rękę pod ramię. Miała ciepłe palce.
- Musi pan pamiętać, Ŝe to nie pańska wina!
Uśmiechnął się blado.
- Chyba tak.
Spodobał mu się wyraz jej twarzy - rozbawiony, a zarazem pełen współczucia. Była mniej
więcej w tym samym wieku co on, moŜe odrobinkę starsza. Atrakcyjna i światowa mieszkanka
Quebecu.
- Muszę się napić - wyznał.
- Tam na wzgórzu mają piwo.
- Czegoś mocniejszego. Mam u siebie butelkę koniaku...
- Więc pójdźmy po nią i zabierzmy ją na wzgórze.
OPIS METODY . Starsi studenci i ochotnicy zebrali się wokół ogniska; dookoła rozchodził się
zapach przypiekanych kiełbasek. Dochodziła jedenasta, słońce zaszło przed półgodziną, a z nieba
sączyły się ostatnie poblaski letniego zmierzchu. Ognisko płonęło jak światło boi. Piwo lało się
bez ograniczeń, a w konsekwencji impreza zaczęła nabierać nieco bardziej hałaśliwego
charakteru.
Pani minister z profesorem stali w pobliŜu ognia, sącząc koniak z plastykowych kubków.
- Jak to się stało, Ŝe opowieść o Winlandii zaczęła wydawać się panu podejrzana? - zapytała
pani minister, kiedy przyglądali się studentom przygotowującym jedzenie.
Kilku ochotników, którzy słono zapłacili za to, by spędzić wakacje na kopaniu rowów wśród
mokradeł, słysząc pytanie przysunęło się bliŜej. Profesor wzruszył ramionami.
- Nie pamiętam dokładnie. - Próbował się uśmiechnąć. - To śmieszne: jestem archeologiem, a
nie pamiętam własnej przeszłości.
Pani minister pokiwała głową, jakby to zdanie miało dla niej sens.
- Podejrzewam, Ŝe było to dość dawno temu?
- Tak. - Próbował się skupić. - Od czego się właściwie zaczęło? Ktoś badał mapę Winlandii,
Ŝeby się dowiedzieć, kto mógł być jej autorem. Mapa objawiła się nagle w którymś z
antykwariatów w New Heaven w latach pięćdziesiątych - pewnie pani o tym słyszała?
- Nie - odparła. - Niewiele mi wiadomo na temat Winlandii. Kilka podstawowych faktów,
których osobie na moim stanowisku nie wypada nie znać.
- A więc w latach pięćdziesiątych znaleziono mapę zwaną mapą Winlandii, a wkrótce po owym
odkryciu udowodniono, Ŝe to podróbka. Ale potem jakaś badaczka zaczęła tropić szczegóły całej
historii. Okazało się, Ŝe ksiąŜka, w której znaleziono mapę, pochodzi z lat dwudziestych
dziewiętnastego wieku, co mogłoby oznaczać, Ŝe fałszerz Ŝył o wiele wcześniej, niŜ
podejrzewałem. - Dolał koniaku sobie, a następnie pani minister. - W dziewiętnastym wieku
dokonano bardzo wielu fałszerstw związanych z wikingami, ale zwykle o wiele później.
Przypadek z mapą bardzo mnie zaskoczył. Dotąd panowała powszechna opinia, Ŝe całe to
zjawisko inspirowane było wydaną w 1837 roku ksiąŜką duńskiego uczonego, zawierającą
przekłady sag o Winlandii oraz pokrewne materiały. KsiąŜka ta cieszyła się ogromną
popularnością wśród skandynawskich osadników w Ameryce, a potem, wie pani... jakiś źle
pojęty patriotyzm albo odwet grupy etnicznej, z której zbyt często się naigrywano... Stąd właśnie
mamy kamień z Kensington, halabardy, doły na
torfowiskach, monety. Ale jeśli fałszerstwo poprzedza Antiquitates Americanae ... to dało mi do
myślenia.
- Czy sama ksiąŜka nie była jakoś w nie wplątana?
- Właśnie - odparł profesor, z wyraźną przyjemnością spoglądając na panią minister. -
Zastanawiałem się, czy ksiąŜka nie mogłaby zawierać albo powstać na podstawie sfałszowanych
materiałów. A potem, któregoś dnia, kiedy czytałem sprawozdanie z prowadzonych tutaj prac,
przyszło mi do głowy, Ŝe to osiedle jest dziwnie nieskazitelne. Tak
jakby je wybudowano, a nikt w nim nie zamieszkał. Szacowano, Ŝe mieszkańcy mogli przebywać
tu najwyŜej przez jedno lato, poniewaŜ nigdzie nie znaleziono składowiska odpadków ani
grobów.
- Mogło być zamieszkane przez bardzo krótki czas - wtrąciła pani minister.
- Tak, wiem. Wtedy sam tak uwaŜałem. Ale potem usłyszałem od kolegi z Bergen, Ŝe
Gronlendinga Saga wygląda na dzieło fałszerza, w kaŜdym razie w tych partiach, które mówią o
odkryciu Winlandii. Zawiera całe strony interpolacji datowanych na lata dwudzieste
dziewiętnastego wieku. Od tego czasu wątpliwości nie dawały mi spokoju.
- Ale istnieje więcej opowieści o Winlandii, nie tylko ta jedna, prawda?
- Tak. Istnieją trzy główne źródła: Gronlendinga Saga, Saga o Eryku Czerwonym i ta część
Hauksbók, która opowiada o wyprawie Thorfinna Karlsefniego. Ale kiedy zakwestionowano
prawdziwość jednej z nich, zacząłem wątpić w prawdziwość wszystkich trzech. I w całą tę
historię. We wszystko, co dotyczy koncepcji Winlandii.
- Czy to wtedy pojechał pan do Bergen? - zapytał któryś ze studentów.
Profesor skinął głową. OpróŜnił plastykowy kubek i poczuł, jak alkohol pędzi w głąb jego
ciała.
- Przyłączyłem się tam do Nielsena i razem przebadaliśmy Eryka Czerwonego i Hausbók. I
niech mnie licho, jeśli i tam strony poświęcone Winlandii nie są oszustwem! Zdradził je
atrament - nie jego skład, który był niemal idealny, a to, jak długo znajdował się na tym papierze.
Na papierze z trzynastego wieku, naleŜałoby dodać. Fałszerz dokonał niezwykłego wprost dzieła.
Na początku dziewiętnastego wieku zdarzało się czasem, Ŝe ktoś próbował manipulować przy
sagach.
- Ale przecieŜ to są arcydzieła literatury światowej! - wykrzyknął któryś z wolontariuszy,
wytrzeszczając ze zdumienia oczy; ogłoszenia dla ochotników nie wspominały nic o tym, jaka
jest główna hipoteza badacza prowadzącego wykopaliska.
- Wiem - rzucił z irytacją profesor i wzruszył ramionami.
Dojrzał na ziemi grudkę torfu, podniósł ją i wrzucił do ogniska. Po chwili spłonęła.
- To tak jakby obserwować palenie śmieci - rzucił z roztargnieniem, zapatrzony w płomienie.
PREZENTACJA PROBLEMU . Zapach płonącego torfu jak zapach palonych śmieci niesiony
wiatrem spłynął na dół, ku wodzie, którą marszczyła ta sama lekka bryza. Pani minister przez
chwilę grzała dłonie przy płomieniach, potem machnęła ręką w stronę zatoki.
- Trudno uwierzyć, Ŝe nigdy ich tu nie było.
- Wiem - potwierdził profesor. - To miejsce wygląda jak stworzone na osiedle wikingów,
muszę mu to przyznać.
- Mu? - powtórzyła pani minister.
- Wiem, wiem. Cała ta sprawa wprost zmusza człowieka, Ŝeby wyobraŜał sobie kogoś, kto w
dwudziestych i trzydziestych latach zeszłego stulecia przewędrował całą Norwegię, Islandię,
Nową Anglię, Rzym, Sztokholm, Danię, Grenlandię... Który krąŜył tam i z powrotem po
Północnym Atlantyku, Ŝeby zagrzebać wszystkie te ślady. - Potrząsnął głową. - To
niewiarygodne.
Odszukał butelkę i nalał. Zdawał sobie sprawę, Ŝe zaczyna czuć się lekko pijany.
- A w dodatku tyle elementów było doskonale ukrytych! Nie moŜna nawet załoŜyć, Ŝe
natrafiliśmy juŜ na wszystkie. Tutajznaleźliśmy zagrzebane dwa nasiona oleistego orzecha, który
rośnie nieco niŜej, w okolicach St. Lawrence, mogą to być kolejne wskazówki, Ŝe znajdziemy
tam następne osiedle? PrzecieŜ tam właśnie rosną winogrona, więc wytłumaczyłyby nazwę
Winlandia. Mówię pani, im więcej mi wiadomo o tym oszuście, tym bardziej jestem pewien, Ŝe
znajdziemy inne osiedla. Na przykład ta wieŜa w New Port, na Rhode Island. Oszust jej nie
wybudował, to pewne - istnieje od siedemnastego wieku - ale odrobina starań którejś nocy, w
wieku dziewiętnastym... ZałoŜę się, Ŝe gdyby poprowadzić pod nią szeroko zakrojone
wykopaliska, udałoby się znaleźć kilka wyrobów staronorweskiego rękodzielnictwa.
- A wszystkie zakopane w najodpowiedniejszych miejscach - dorzuciła pani minister.
- No właśnie - pokiwał głową profesor. - I wyŜej, na wybrzeŜu Labradoru na Cape Porcupine,
gdzie według przekazu z sag naprawiali statek. Tam teŜ. Wszędzie ich pełno, czy je odnajdziemy
czy nie.
Pani minister zakołysała swym plastykowym kubkiem.
- Ale to osiedle musiało być jego największym dziełem. PrzecieŜ nie mógł przeprowadzić
więcej tak szeroko zakrojonych prac.
- Nie byłbym tego taki pewien. - Profesor pociągnął spory łyk, cmoknął zdrętwiałymi wargami.
- MoŜe istnieć jeszcze jedno, podobne, gdzieś w Nowym Brunszwiku. To tylko moje
przypuszczenia. Ale ten był z pewnością największym z jego projektów.
- Takie były czasy - jakiś ochotnik wtrącił swoje trzy grosze. - Atlantyda, kraina Mu, Lemuria...
Pani minister pokiwała głową.
- Takie były wtedy tęsknoty.
- W większości teozoficzne - mruknął profesor. - Tu mamy do czynienia z czymś całkowicie
odmiennym.
Ochotnik oddalił się. Profesor i pani minister przez chwilę siedzieli wpatrzeni w ogień.
- Jest pan pewien? - spytała w końcu.
Profesor skinął głową.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin