Stewart Paul, Riddell Chris - Kroniki kresu 01 - Za kresoborem.rtf

(333 KB) Pobierz

PAUL STEWART

 

 

Za kresoborem

 

Cykl: Kroniki kresu tom 1

Przekład Maciejka Mazan

Tytuł oryginału THE EDGE CHRONICLES. BEYOND THE DEEPWOODS


Dla Josepha i Williama


WSTĘP

 

Bardzo, bardzo daleko stąd, na końcu świata, zawieszony nad bezdenną przepaścią niczym figura na dziobie gigantycznego kamiennego statku leży Kres. Rwąca rzeka przelewa się przez jego skalistą krawędź, lecąc odwiecznym wodospadem prosto w otchłań.

Rzeka jest w tym miejscu szeroka i wezbrana, a jej wody spadają z ogłuszającym rykiem w kłębiące się w dole mgły. Trudno uwierzyć, że - jak wszystko co wielkie, głośne i przekonane o własnym olbrzymim znaczeniu - mogłaby wyglądać inaczej. A jednak początki Kresorzeki są najskromniejsze na świecie.

Jej źródło znajduje się w głębi ładu, wysoko w mrocznym i strasznym Kresoborze.

Tam wycieka z ziemi strużka wody, która ciurka dalej żwirowym zagłębieniem, niewiele szersza od cienkiego sznurka, a w porównaniu z ogromem Kresoboru wydaje się jeszcze bardziej niepozorna.

Kresobór, mroczny i tajemniczy, jest surowy i nieprzychylny dla swoich mieszkańców - leśnych trolli, rzeźników, gulgoblinów, jędzun... Niezliczone plemiona i dziwaczne szczepy walczą o życie pod jego niebosiężną kopułą, która w dzień przepuszcza ukośne promienie słońca, a w nocy srebrzyste światło księżyca.

W Kresoborze życie jest trudne i niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw - potworne stworzenia, mięsożerne drzewa, hordy wielkich i małych drapieżników... Ale potrafi także przynosić pokaźne zyski, gdyż tutejsze soczyste owoce i doskonałe drewno są bardzo cenne.

Podniebni piraci i kupcy z Ligi walczą o nie ze sobą wysoko nad zielonym oceanem drzew.

Tam, gdzie kłębią się chmury, leży Kresoziemie, jałowe tereny odwiedzane jedynie przez mgły, duchy i nocne zjawy. Dla tych, którzy zgubili drogę w Kresoziemiu, los ma tylko dwie możliwości: ci, do których uśmiechnie się szczęście, dotrą po omacku na skraj skały i runą w przepaść, gdzie czeka ich pewna śmierć. Pechowcy trafią do Mrocznej Puszczy.

Mroczna Puszcza, skąpana w złotym półmroku, który nigdy się nie zmienia, jest zachwycająca, lecz zdradliwa. Kto oddycha jej powietrzem zbyt długo, zapomina, dlaczego się tu znalazł, i staje się podobny do błędnego rycerza, który już od dawna nie pamięta, jaką misję mu powierzono. Chętnie oddałby życie - gdyby życie zechciało go opuścić.

Czasami głuchą ciszę mąci gwałtowna burza, która nadciąga znad przepaści. Mroczna Puszcza przyciąga ją jak magnes opiłki Żelaza, jak płomień ćmę. I tak burza wiruje po rozpłomienionym niebie, czasami nawet przez kilka dni. Niektóre bywają wyjątkowe, gdyż z ich piorunów tworzy się burzywo, substancja tak cenna, że ona również - pomimo okropnych niebezpieczeństw czyhających w Mrocznej Puszczy - działa na niektórych jak magnes.

W miarę jak teren opada, Mroczna Puszcza przechodzi w Bagno, cuchnące i skażone wyziewami fabryk i odlewni Podmiasta, które tak długo wpompowywały tu ścieki, aż wszystko wokół umarło. A jednak - jak w całym Świecie Kresu - znalazł się ktoś, kto zechciał zamieszkać nawet tutaj. Różowookie, blade i wyblakłe jak cała okolica stworzenia to czyściciele, odpadkożercy. Niektóre podają się za przewodników; prowadzą swoje ofiary przez pustkowie pełne trujących gazów i śmiercionośnych grzęzawisk, po czym okradają je ze wszystkiego i porzucają na łaskę i niełaskę losu.

Ci, którzy jednak zdołają się przedostać na drugą stronę Bagna, znajdą się w plątaninie brudnych uliczek i zrujnowanych ruder po obu stronach rwącej Kresorzeki. W Podmieście.

Mieszkają w nim najdziwniejsi ludzie i nieludzie ze Świata Kresu. Podmiasto jest brudne, zatłoczone i często niebezpieczne, lecz to tutaj ubija się wszystkie interesy - legalne i nielegalne. Jego wąskie zaułki dygoczą, tętnią, pulsują energią. Wszyscy jego mieszkańcy mają konkretny fach i należą do którejś ligi i jakiegoś dystryktu. A to oznacza intrygi, spiski, zażartą konkurencję i ciągłe konflikty - dystrykt przeciwko dystryktowi, liga przeciwko lidze, kupiec przeciwko kupcowi. Wszystkich przedstawicieli Ligi Wolnych Kupców jednoczy tylko strach i nienawiść do podniebnych piratów, przemierzających niebo Kresu na niezależnych statkach i łupiących bezbronnych kupców, którzy mają nieszczęście stanąć im na drodze.

Ma środku Podmiasta znajduje się wielka żelazna obręcz, od której prowadzi w górę długi i masywny łańcuch - raz zwisający luźno, raz napięty. Na jego drugim końcu, wysoko w powietrzu kołysze się wielki głaz.

Jak wszystkie inne latające głazy Kresu, wyłonił się z Kamiennych Ogrodów - wychylił się z ziemi, zaczął się powiększać, wypychany na powierzchnię przez nowe, rosnące pod nim kamienie - i ciągle stawał się większy i większy. Gdy był już na tyle duży i lekki, by pofrunąć w niebo, przykuto go łańcuchem do ziemi i zbudowano na nim wspaniałe miasto Sanctaphrax, pełne wysokich, cienkich wieżyc złączonych wiaduktami i podniebnymi przęsłami. Jest to stolica nauki, zamieszkana przez naukowców, alchemików oraz ich uczniów. Pełno w niej bibliotek, laboratoriów, sal wykładowych, stołówek i świetlic.

Wykładane tu tajemne przedmioty są zazdrośnie strzeżone przed niepowołanymi, i choć Sanctaphrax robi wrażenie ostoi mądrości i łagodności, tak naprawdę aż roi się w nim od spisków, knowań i zaciekłych walk między frakcjami.

Kresobór, Kresoziemie, Mroczna Puszcza, Bagno, Kamienne Ogrody, Podmiasto, Sanctaphrax, Kresorzeka. Każda z tych nazw kryje tysiąc historii - historii zapisanych na starożytnych pergaminach, historii przekazywanych ustnie z pokolenia na pokolenie, historii, które opowiada się po dziś dzień.

Ta, która się właśnie zaczyna, jest zaledwie jedną z wielu.


Rozdział 1
CHATA ŁAPICHRUSTÓW

 

Strużek siedział na podłodze między kolanami matki. Wyściełające podłogę gęste runo tildera łaskotało go w bose stopy. Chata była wyziębiona, hulały po niej przeciągi.

Pochylił się i otworzył drzwiczki piecyka.

- Chciałabym ci opowiedzieć, w jaki sposób dostałeś imię - odezwała się matka.

- Ale, mamusiółko, ja już znam tę historię - zaprotestował. Spelda westchnęła. Strużek poczuł jej ciepły oddech na karku.

Owionął go zapach kiszonego przewrotnika, który matka jadła na obiad. Zmarszczył nos. Przewrotnik, podobnie jak wiele innych ulubionych dań leśnych trolli, wydawał mu się obrzydliwy, zwłaszcza kiszony. Był oślizły i cuchnął zepsutymi jajkami.

- Tym razem historia będzie inna - usłyszał głos matki. - Dziś opowiem ci ją do końca.

Strużek zmarszczył brwi.

- Myślałem, że już znam zakończenie.

Spelda potargała gęste czarne włosy syna. Tak szybko urósł, pomyślała i otarła łzę z czubka bulwiastego nochala.

- Historia może mieć wiele zakończeń - powiedziała ze smutkiem i przez chwilę przyglądała się, jak czerwony blask ognia obrysowuje wysokie kości policzkowe i ostry podbródek Strużka. - Od pierwszej chwili, gdy się urodziłeś - zaczęła tak, jak zwykle - byłeś inny...

Strużek pokiwał głową. Ta inność była dla niego bardzo, bardzo bolesna, a jednak bawiła go myśl o zdziwieniu rodziców, kiedy go zobaczyli: smagłego, zielonookiego, o gładkiej skórze i niezwykle długich jak na leśnego trolla nogach. Zapatrzył się w ogień.

Dryfodrzew palił się bardzo dobrze. Purpurowe płomienie obejmowały węźlaste konary, które podskakiwały i wywijały koziołki we wnętrzu piecyka.

Leśne trolle znały wiele rodzajów drewna, a każdy z nich miał szczególne właściwości. Na przykład wonian wydawał podczas palenia łagodnie usypiający zapach, po którym przychodziły niezwykłe wizje. Drewno srebrnoturkusowego drzewa kołysankowego zaczynało śpiewać, gdy tylko płomienie liznęły jego korę, a były to przedziwne żałosne pieśni, które nie wszystkim przypadały do gustu.

Palono także mordrzewiem, ale drewno mordrzewu było bardzo trudne do zdobycia.

Leśne trolle, które nie wiedziały, gdzie się spodziewać tego straszliwego, mięsożernego drzewa, mogły skończyć w jego paszczy - mordrzew i pasożytujący na nim ciernisty kolczywąs stanowiły dwa największe niebezpieczeństwa w mrocznym i groźnym Kresoborze.

Drewno mordrzewu dawało mnóstwo ciepła i nie pachniało ani nie śpiewało. Za to płonąc, wydawało wrzask, który potrafili znieść jedynie nieliczni. Dlatego największym powodzeniem wśród leśnych trolli cieszył się dryfodrzew. Dobrze się palił, a jego purpurowe światło koiło nerwy.

Strużek ziewnął, Spelda zaś mówiła dalej. Głos miała piskliwy, choć jednocześnie głuchy; zdawał się bulgotać jej w gardle.

- Ledwie skończyłeś cztery miesiące, a już zacząłeś chodzić - mówiła z dumą. Dzieci leśnych trolli raczkowały, dopóki nie skończyły co najmniej półtora roku.

- Ale... - szepnął Strużek. Opowiadanie go wciągnęło i już czekał na to, co miało nastąpić. Przyszła pora na ”ale...” Za każdym razem, kiedy padało to słowo, wstrzymywał oddech i drżał.

- Ale... - powiedziała Spelda - choć fizycznie tak bardzo prześcignąłeś wszystkie dzieci, ciągle nie mówiłeś. Skończyłeś trzy lata i wciąż ani słowa! Nie muszę ci tłumaczyć, jak bardzo nas to martwiło!

I znowu westchnęła. I znowu Strużek skrzywił się z niesmakiem. Niegdyś Czuprynian powiedział mu:”Twój nos wie, gdzie jest dom”. Strużek zrozumiał z tego, że zawsze rozpozna wyjątkowy zapach własnego domu. Ale jeśli się pomylił? Jeśli mądry, stary dębowy elf chciał mu powiedzieć - jak zwykle nie wprost - że jego nos nie lubi tutejszych zapachów, ponieważ to nie jego dom?

Zawstydził się. Często o tym marzył, leżąc w łóżku po kolejnym dniu pełnym szyderstw, kpin i przykrości.

Za oknem słońce opadało coraz niżej na niebie nakrapianym złocistymi chmurkami.

Zygzakowate sylwety drzew Kresoboru lśniły niczym skamieniałe błyskawice. Strużek wiedział, że zanim jego ojciec wróci, zacznie padać śnieg.

Pomyślał o Tuntumie, który przywiązany do kotwicznego drzewa zapuścił się głęboko w Kresobór. Może właśnie w tej chwili wbija siekierę w pień mordrzewu. Strużek zadrżał.

Opowieści ojca przejmowały go dreszczem w niejedną zimową burzliwą noc. Choć Tuntum Lapichrust był tak naprawdę cieślą, zarabiał na życie głównie potajemnymi naprawami statków podniebnych piratów. Do tego potrzebował lotnego drewna - a najlotniejszym ze wszystkich był mordrzew.

Strużek nie wiedział, co ojciec właściwie o nim myśli. Kiedy wracał do chaty z rozbitym nosem, podbitymi oczami czy w podartym i zabłoconym ubraniu, chciał, żeby ojciec go przytulił i pocieszył. Tymczasem Tuntum tylko go pouczał i ganił.

- Skoro tak, to i ty porozbijaj im nosy! - krzyczał. - Podbij im oczy! I rzucaj w nich nie błotem, lecz łajnem! Pokaż im, z jakiej gliny jesteś zrobiony!

Później, gdy matka smarowała jego siniaki maścią z leśnej jagody, wyjaśniała, że Tuntum chce go tylko przygotować do trudnego życia w zewnętrznym świecie. Ale Strużek nie dał się przekonać. W oczach Tuntuma widział nie troskę, lecz pogardę.

W zamyśleniu nawijał na palec pasmo długich włosów, a Spelda opowiadała dalej.

- Imiona - mówiła. - Co by bez nich zrobiły leśne trolle? Dzięki nim oswajają dzikie stworzenia z Kresoboru i nadają im tożsamość. Nie jedz zupy, która nie ma nazwy, jak mówi przysłowie.

O, jakże się martwiłam, gdy jako trzylatek wciąż nie miałeś imienia!

Strużek zadrżał. Wiedział, że leśny troll, który zmarł, nie mając imienia, był skazany na wieczne życie pod otwartym niebem. Niestety, dopóki dziecko nie wypowiedziało pierwszego słowa, rytuał nadania imienia nie mógł się odbyć.

- Naprawdę nic nie mówiłem? - spytał. Spelda odwróciła wzrok, a Chruściela? - przerwał jej - Czy jestem podobny do dziadka Strużek.

- Z twoich ust nie padło ani jedno słowo. Myślałam, że może masz to po swoim dziadku Chruścielu. On także nigdy się nie odzywał. - Westchnęła. - Więc w twoje trzecie urodziny postanowiłam mima wszystko odprawić rytuał I...

- Nie. Żaden Łapichrust, żaden leśny troll nie wyglądał tak jak ty.

Strużek szarpnął się za włosy.

- Jestem brzydki?

Spelda roześmiała się cicho. Jej pulchne policzki wydęły się, a czarne jak węgielki oczy znikły w fałdach grubej skóry.

- Ja tak nie uważam - powiedziała. Pochyliła się i oplotła go silnymi ramionami. - Zawsze będziesz moim ślicznym chłopczykiem. Więc o czym to mówiłam?

- O rytuale.

Strużek słyszał tę opowieść tak często, że już nie wiedział, co było jego prawdziwym wspomnieniem, a czego się dowiedział. O wschodzie słońca Spelda ruszyła wydeptaną ścieżką do kotwicznego drzewa. Tam przywiązała się do jego masywnego pnia i zagłębiła się w mroczny gąszcz. Groziło jej wielkie niebezpieczeństwo, bo lina mogła się przerwać. Leśne trolle najbardziej na świecie bały się, że mogą się zgubić w lesie. Te, które zeszły ze ścieżki i zgubiły drogę, mogły się natknąć na mąciwodziciela - najbardziej niebezpieczne stworzenie ze wszystkich żyjących w Kresoborze. - Leśne trolle żyły w ciągłym strachu przed spotkaniem z tą przerażającą bestią. Spelda często straszyła nim swoje starsze dzieci.”Bądź grzecznym trollem, bo cię zabierze mąciwodziciel!” - mawiała.

A więc Spelda ruszyła w głąb Kresoboru. Wokół niej rozlegały się skowyty i wrzaski różnych bestii. Spelda mocno ściskała amulety i modliła się o szybki i bezpieczny powrót.

Wreszcie, gdy sznur się naprężył, Spelda wyjęła zza pasa nóż - a nie był to zwykły nóż, lecz nóż imienny, bardzo ważny. Powstał specjalnie z myślą o jej synu. Każde dziecko leśnego trolla miało swój imienny nóż.

Spelda mocno zacisnęła palce na jego rękojeści i - jak nakazywała tradycja - zaczęła odłupywać kawałek drewna z najbliższego drzewa. Była to drzazga z Kresoboru, która miała ujawnić imię dziecka.

Spelda zaczęła się spieszyć. Aż za dobrze pamiętała, że odgłos rąbania drewna niesie się daleko, co może się bardzo źle skończyć. Ostrugała drewienko, wzięła je pod pachę i pobiegła truchcikiem przez bór. Odwiązała sznur i wróciła do domu. Tam dwukrotnie pocałowała kawałek drewna i wrzuciła go do ognia.

- Przy twoich braciach i siostrach imiona pojawiały się od razu - powiedziała Spelda. - Pyza, Czepiszek, Pufcio, głośno i wyraźnie. Ale twoje drewienko tylko zasyczało. Kresobór nie chciał ci nadać imienia.

- Ale przecież je mam?

- W rzeczy samej. Dzięki Czuprynianowi.

Strużek kiwnął głową. Bardzo dobrze pamiętał to wydarzenie. Czuprynian właśnie wrócił do wioski po długiej nieobecności. Wszystkie leśne trolle się cieszyły, że dębowy elf znowu jest wśród nich. Czuprynian, biegły we wszelkich subtelnościach leśnego życia, był ich doradcą, rozjemcą, wyrocznią. Do niego leśne trolle przychodziły z wszystkimi kłopotami.

- Kiedy przybyliśmy pod jego stare drzewo kołysankowe, zastaliśmy tam spory tłum - opowiadała Spelda. - Czuprynian siedział w pustym kokonie ptasiennicy i opowiadał, gdzie był i co widział podczas swojej podróży. Ale ledwie mnie ujrzał, szeroko otworzył oczy i poruszył uszami.”Cóż tam słychać?” - spytał. A ja mu powiedziałam. O wszystkim.”O, na litość, weźże się w garść” - odparł. Potem wskazał na ciebie palcem.”Powiedz, co twój synek ma na szyi?” „To jego ukochana chustka” - wyjaśniłam.”Nie pozwala nikomu jej dotknąć. I nie pozwala jej sobie odebrać. Jego ojciec raz spróbował. Uznał, że chłopiec jest już za duży na takie dziecinne pocieszanki. Ale mały skulił się i płakał tak długo, aż musieliśmy mu ją oddać”.

Strużek wiedział, co będzie dalej. Słyszał tę opowieść mnóstwo razy.

- Wtedy Czuprynian rzekł:”Podaj mi ją” i spojrzał na ciebie tymi swoimi wielkimi czarnymi oczami... wszystkie dębowe elfy takie mają. Widzą nimi sprawy ukryte przed wzrokiem innych.

- I podałem - szepnął Strużek. Nawet teraz nie lubił, kiedy ktoś dotykał jego chustki, którą nosił mocno zawiązaną na szyi.

- Właśnie. Ledwie mogłam w to uwierzyć. Ale to nie wszystko, o nie.

- O nie - powtórzył Strużek jak echo.

- Wziął twoją chustkę i jakby ją pogłaskał, bardzo delikatnie, niby żywą istotę. Potem leciutko przesunął palcem po wzorze na niej.”Drzewo kołysankowe” - powiedział. I miał rację! Do tej pory wydawało mi się, że to tylko ładny wzór, z tymi zawijasami i drobnymi ściegami, ale nie - to naprawdę było drzewo kołysankowe. Zobaczyłam je tak wyraźnie, jak nos na twojej buzi. Strużek zachichotał.

- A najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że pozwoliłeś staremu Czuprynianowi dotykać swojej chustki. Siedziałeś spokojnie, taki bardzo poważny i milczący. On znowu na ciebie spojrzał i powiedział łagodnie:”Twoje miejsce jest w Kresoborze, milczący chłopcze.

Rytuał nadania imienia się nie powiódł, ale twoje miejsce jest tutaj... w Kresoborze” - powtórzył, a jego oczy się zamgliły. Podniósł głowę i szeroko rozłożył ramiona.”Będzie się nazywał...”

- Strużek! - wykrzyknął chłopiec, nie mogąc wytrzymać ani chwili dłużej.

- Otóż to - zgodziła się Spelda ze śmiechem. - Sam to powiedziałeś, jakby nigdy nic!

Strużek! Twoje pierwsze słowo. A Czuprynian dodał:”Dobrze się nim opiekuj, gdyż twój syn jest wyjątkowy”.

Wyjątkowy, nie inny! Tylko wspomnienie tych słów pomagało mu wytrzymać bezlitosne drwiny małych leśnych trolli. Nie było dnia, żeby nie spłatały mu jakiegoś figla.

Ale najgorzej wspominał pewien mecz grochola.

Do tamtego dnia uwielbiał tę grę. Nie był w niej bardzo dobry, ale uwielbiał biegać, a w grocholu jest zawsze mnóstwo gonitw.

W grochola grało się na wielkim boisku pomiędzy wioską i lasem. Przecinały je ścieżki wydeptane przez pokolenia młodych leśnych trolli. Pomiędzy nimi rosły wysokie, gęste trawy.

Zasady gry były proste: tworzono dwie drużyny, liczące tylu zawodników, ilu akurat się zebrało. Chodziło o to, żeby złapać grochola - pęcherz turoga wypełniony suszonymi grocholetkami - i przebiec dwanaście kroków, odliczając je głośno. Jeśli zawodnik zdołał to zrobić, można było rzucać do stojącego na środku kosza. Dzięki każdemu rzutowi zyskiwało się podwójną liczbę punktów. Ale ponieważ boisko było często mokre, grochol się wyślizgiwał, a cała drużyna przeciwników usiłowała go odebrać, zadanie nie było tak łatwe, jak by się mogło wydawać. Przez całe osiem lat Strużek nie zdołał ani razu zaliczyć rzutu.

Tamtego ranka nikomu nie dopisywało szczęście. Po ulewnym deszczu boisko było błotniste, a gracze jeden po drugim przewracali się na śliskich ścieżkach.

Dopiero w trzeciej kwarcie Strużek zdołał chwycić grochola i ruszyć biegiem.

- Raz! Dwa! Trzy! - wykrzykiwał, pędząc z grocholem pod pachą na środek boiska.

Im bliżej w dwunastu krokach podbiegnie do kosza, tym łatwiej będzie mu rzucić.

- Cztery! Pięć!

Tuż przed nim stanęło pół tuzina graczy z drużyny przeciwnika. Strużek śmignął ścieżką w lewo. Tamci popędzili za im.

- Sześć! Siedem!

- Do mnie! Do mnie! - wołali gracze z jego drużyny. - Podaj!

Ale Strużek nie chciał podać. Chciał zaliczyć punkt. Chciał, żeby koledzy krzyczeli z radości, żeby go klepali po plecach. Raz w życiu pragnął być bohaterem.

- Osiem! Dziewięć!

Otoczyli go ze wszystkich stron.

- Podaj! - wolał Szurbur z boku boiska. Gdyby Strużek rzucił do niego, przyjaciel mógłby zdobyć punkt dla drużyny. Ale przecież nie o to chodziło. Nigdy się nie pamięta, kto pomagał w zdobyciu punktu, tylko kto go zdobył. Strużek chciał, żeby wszyscy zapamiętali jego.

Zawahał się. Połowa drużyny przeciwnika deptała mu po piętach. Nie mógł iść do przodu. Nie mógł się cofnąć. Obejrzał się na kosz, tak bliski, a jednak tak daleki. A on tak bardzo pragnął zdobyć punkt. Pragnął tego bardziej niż czegokolwiek na świecie.

I raptem coś się w nim odezwało:”Przepisy nie mówią, że należy się trzymać ścieżki”.

Strużek znowu obejrzał się na kosz i nerwowo przełknął ślinę. Zaraz potem zrobił coś, na co nie odważył się dotąd żaden leśny troll: zszedł ze ścieżki. Gdy pędził do kosza, długie źdźbła trawy smagały go po gołych nogach.

- Dziesięć! Jedenaście... Dwanaście! - krzyknął i wrzucił piłkę do kosza. - Grochol! - zawołał i rozejrzał się dokoła rozpromienionym wzrokiem. - Dwadzieścia cztery punkty!

Grochol!

Zamilkł. Trolle z obu drużyn wpatrywały się w niego ponuro. Nikt nie wiwatował.

Nikt go nie klepał po plecach.

- Zszedłeś ze ścieżki! - krzyknął ktoś.

- Tak nie wolno! - odezwał się inny.

- Ale... ale... - zająknął się Strużek. - Przepisy nic o tym nie mówią...

Leśne trolle nie słuchały. Oczywiście wiedziały, że reguły gry nie zabraniają schodzić ze ścieżek, ale dlaczego miałyby o tym wspominać? W tej grze, podobnie jak w codziennym życiu, leśne trolle nigdy nie schodziły ze ścieżki. To się rozumiało samo przez się. Tego nie trzeba było nikomu tłumaczyć. Równie dobrze można by ustanawiać regułę nakazującą oddychać!

Jakby na sygnał trolle rzuciły się na Strużka.

- Ty chuda pokrako! - krzyczały, kopiąc go i bijąc. - Ty ohydny drągu!

Rękę Strużka przeszył ostry ból, jakby ktoś wypalał mu piętno. Ujrzał swoją gładką skórę przedramienia między mocnymi, grubymi paluchami.

- Szurbur - szepnął.

Podsękowcy i Łapichrustowie byli sąsiadami. Strużek i Szurbur urodzili się w odstępie tygodnia i razem się wychowywali. Strużek myślał, że są przyjaciółmi.

Szurbur roześmiał się i jeszcze mocniej szarpnął skórę na jego ręce. Strużek zagryzł wargę, walcząc ze łzami. Nie chodziło o ból - potrafił go znieść - ale o to, że Szurbur się od niego odwrócił.

A kiedy wrócił do domu, poobijany, posiniaczony i zakrwawiony, najbardziej bolała go świadomość, że stracił jedynego przyjaciela. Został sam, ponieważ był inny.

- Wyjątkowy! - powtórzył szyderczo.

- Tak - odparła Spelda. - Zauważyli to nawet podniebni piraci - dodała łagodnie. - Dlatego twój ojciec... - Głos jej się załamał. - Dlatego my... Dlatego musisz opuścić dom.

Strużek znieruchomiał. Opuścić dom? Jak to? Spojrzał na matkę. Płakała.

- Nie rozumiem - powiedział. - Chcesz, żebym odszedł?

- Oczywiście, że nie - załkała. - Ale za niespełna tydzień skończysz trzynaście lat.

Będziesz dorosły. Co wtedy? Nie zostaniesz drwalem jak twój ojciec. Nie możesz... nie jesteś do tego stworzony. I gdzie zamieszkasz? Nasza chata już teraz jest dla ciebie za mała. A ponieważ dowiedzieli się o tobie podniebni piraci...

Strużek zaczął nawijać na palec pasmo włosów. Trzy tygodnie temu poszedł z ojcem w głąb Kresoboru, gdzie leśne trolle ścinały i rąbały drewno, które sprzedawały podniebnym piratom.

Musiał się schylać, by przejść pod nisko wiszącymi gałęziami, pod którymi jego ojciec przechodził wyprostowany. Od czasu do czasu uderzał się w głowę, raniąc się do krwi.

W końcu musiał czołgać się na czworakach aż do polany.

- Nasz najnowszy kandydat na drwala - odezwał się Tuntum do podniebnego pirata, który tego ranka nadzorował zakup drewna.

Pirat zerknął znad notesu i obrzucił Strużka spojrzeniem od stóp do głów.

- Chyba za wysoki - zauważył i zajął się dokumentami.

Był wysoki, dumnie wyprostowany i wspaniały z wypomadowanymi bokobrodami, w trójrożnym kapeluszu i skórzanym napierśniku z paraskrzydłami. Płaszcz miał miejscami połatany, lecz i tak wspaniały, pełen frędzli, haftów, złotych guzików i szamerunków.

Wszystkie przedmioty zwisające na specjalnych haczykach zdawały się opowiadać niezwykłe historie o przygodach.

Strużek zaczął się zastanawiać, z kim podniebny pirat walczył mieczem o rękojeści wysadzanej drogimi kamieniami i skąd wzięła się szczerba na długim, wygiętym brzeszczocie, jakie zadziwiające widoki obserwował przez teleskop, na jakie mury zarzucał kotwicę, do jakich odległych zakątków świata zaprowadził go kompas.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin