Robin Cook - Zabójcza kuracja.pdf

(1616 KB) Pobierz
(2330 \227 Notatnik)
2330
Robin Cook
ZABÓJCZA KURACJA
PrzełoŜyła Magda Pietrzak Merta
Opowieść ta jest całkowicie fikcyjna. Opisane tutaj wydarzenia, jak równieŜ miejsca i postaci, zostały
wymyślone. Jeśli nawet autor uŜył jakiejś prawdziwej nazwy, to nie w celu przedstawiania konkretnych miast
czy osób. Nie chciał teŜ sugerować, Ŝe opisane tu zdarzenia rzeczywiście miały miejsce.
Strona 1
2330
KsiąŜkę tę dedykuję
duchowi reform w słuŜbie zdrowia
oraz świętości, jaką są stosunki
między pacjentem a lekarzem.
śywię gorącą nadzieję, Ŝe obie te sprawy
nie muszą się wzajemnie wykluczać.
Prolog
Siedemnasty lutego był pechowym dniem dla Sama Flemminga.
Sam uwaŜał siebie za człowieka, któremu zawsze dopisywało szczęście. Jako broker jednej z głównych firm
przy Wall Street juŜ w wieku lat czterdziestu sześciu stał się bardzo zamoŜny. Wówczas, jak hazardzista, który
wie, kiedy naleŜy wycofać się z gry, zabrał zarobione przez siebie pieniądze i uciekł z betonowych kanionów
Nowego Jorku na północ, do idyllicznego Bartlet w Vermont. Tam zaczął wreszcie robić to, o czym marzył
przez całe Ŝycie: malować.
Jedną z podstaw wiary, Ŝe sprzyja mu szczęście, stanowiło dla Sama dobre zdrowie, dopóki siedemnastego
lutego, o godzinie wpół do piątej, nie stało się coś dziwnego. Liczne molekuły wody w jego komórkach zaczęły
rozpadać się na dwie części: stosunkowo nieszkodliwy atom wodoru oraz wysoce reaktywny, niszczycielski
wolny rodnik hydroksylowy.
W odpowiedzi na owe molekularne reakcje u Sama uruchomił się system obrony komórkowej. Jednak tego
szczególnego dnia mechanizmy obronne zwalczające wolne rodniki szybko się wyczerpały i nawet takie
przeciwutleniacze jak witaminy E, C oraz betakaroten, które codziennie skrupulatnie łykał, nie zdołały
powstrzymać tej nagłej, druzgoczącej nawałnicy.
Wolne rodniki hydroksylowe zaczęły atakować jego ciało i wkrótce w błonie dotkniętych chorobą komórek
zabrakło płynu i elektrolitów. W tym samym czasie niektóre z komórkowych enzymów proteinowych zaczęły
się rozszczepiać i inaktywować. Zaatakowanych zostało takŜe wiele molekuł DNA, co spowodowało
zniszczenie pewnych genów.
LeŜąc w łóŜku w Bartlet Community Hospital, Sam nie był świadomy toczącej się wewnątrz jego komórek
walki na śmierć i Ŝycie, odczuwał jedynie jej następstwa: podwyŜszoną temperaturę, burczenie w brzuchu i
początki zastoju krwi w klatce piersiowej.
Kiedy tego samego popołudnia lekarz Sama, doktor Portland, przyjechał go odwiedzić, zaniepokoił się
wysoką gorączką pacjenta. Osłuchawszy go, próbował powiedzieć mu, Ŝe wystąpiły pewne komplikacje i
szybki powrót do zdrowia po operacji złamanego biodra został niespodziewanie zakłócony przez zapalenie
płuc. Najwyraźniej jednak słowa lekarza wcale do Sama nie docierały. Nie zareagował na wiadomość o
przepisaniu antybiotyku, apatycznie teŜ przyjął zapewnienia o rychłym wyzdrowieniu.
Co gorsza, prognozy doktora nie sprawdziły się. Antybiotyk nie zdołał powstrzymać rozwijającej się infekcji.
Stan Sama nigdy nie polepszył się na tyle, by mógł uświadomić sobie ironię losu: uszedł z Ŝyciem dwóm
rabusiom, którzy napadli go w Nowym Jorku, przeŜył rozbicie się samolotu czarterowego w hrabstwie
Westchester i wyszedł cało z karambolu czterech samochodów na New Jersey Turnpike wszystko po to, by
umrzeć na skutek komplikacji wynikłych po upadku na oblodzonej ścieŜce przed sklepem Ŝelaznym Staleya w
Bartlet w Vermont.
Czwartek, 18 marca
Stojąc przed najwaŜniejszymi pracownikami Bartlet Community Hospital, Harold Traynor milczał
dostatecznie długo, by rozkoszować się tą chwilą. Właśnie przywołał zebranych do porządku. Zgromadzeni
posłusznie ucichli i wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę. Poświęcenie, z jakim wypełniał
obowiązki prezesa zarządu szpitala, stanowiło dlań prawdziwy powód do dumy, dlatego teŜ napawał się
podobnymi momentami dotąd, aŜ poczuł, iŜ jego osoba budzi lęk.
Dziękuję wam wszystkim za przybycie w ten śnieŜny wieczór powiedział. Zwołałem to zebranie, by
Strona 2
2330
udowodnić wam, jak powaŜnie zarząd szpitala traktuje tę okropną napaść na siostrę Prudence Huntington na
dolnym parkingu w zeszłym tygodniu. Fakt, Ŝe gwałt został na szczęście udaremniony dzięki
przypadkowemu pojawieniu się jednego ze straŜników, w Ŝaden sposób nie zmniejsza powagi sytuacji.
Traynor umilkł, patrząc znacząco na Patricka Sweglera. Dowódca straŜy szpitalnej odwrócił wzrok, unikając
oskarŜycielskiego spojrzenia szefa. Napad na pannę Huntington był trzecim tego rodzaju wypadkiem w ciągu
ostatniego roku i ze zrozumiałych względów Swegler czuł się za to odpowiedzialny.
Trzeba połoŜyć temu kres! stwierdził dramatycznie Traynor, zerkając na Nancy Widner, przełoŜoną
pielęgniarek. Wszystkie trzy ofiary były jej podwładnymi. Bezpieczeństwo personelu jest naszą największą
troską dodał, przenosząc wzrok z Geraldine Polcari, kierowniczki kuchni, na Glorię Suarez, szefową
intendentów. Zarząd zaproponował więc, aby na terenie niŜszego parkingu powstał wielopoziomowy garaŜ,
połączony bezpośrednio z głównym budynkiem szpitala. Byłby on porządnie oświetlony i wyposaŜony w
kamery.
Traynor skinął głową w stronę Helen Beaton, dyrektora administracyjnego szpitala. Na dany znak kobieta
zdjęła tkaninę okrywającą stół konferencyjny. Oczom zebranych ukazał się szczegółowy architektoniczny
model juŜ istniejącego kompleksu szpitalnego wraz z proponowanym, dwupiętrowym, obszernym garaŜem,
usytuowanym na tyłach głównego budynku.
Wśród licznych pomruków aprobaty Traynor obszedł stół dookoła i stanął tuŜ obok modelu. Stół
konferencyjny często słuŜył do prezentowania sprzętu medycznego, którego zakup rozwaŜano, dlatego teŜ
Traynor musiał najpierw usunąć stos lejkowatych sond, Ŝeby wszyscy mogli lepiej zobaczyć makietę. Powiódł
wzrokiem po zebranych. Wszystkie oczy utkwione były w modelu; wszyscy teŜ oprócz Wernera Van Slyke'a
wstali z miejsc.
Parkowanie zawsze stanowiło problem w Bartlet Community Hospital szczególnie przy brzydkiej pogodzie.
Traynor wiedział, Ŝe jego projekt zyskałby poparcie nawet bez serii napadów na dolnym parkingu. Tak jak
przewidywał, wszystko potoczyło się po jego myśli. Zgromadzeni odnieśli się do pomysłu entuzjastycznie.
Tylko ponury Van Slyke, odpowiadający za aparaturę i konserwację budynków, pozostał niewzruszony.
O co chodzi? zapytał Traynor. CzyŜby nie podobał ci się ten projekt?
Van Slyke popatrzył na Traynora z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
No więc? powtórzył z napięciem prezes zarządu. Van Slyke irytował go. Nigdy nie lubił tego zamkniętego
w sobie, mrukliwego człowieka.
Jest w porządku odparł ponuro Van Slyke.
Niespodziewanie drzwi sali konferencyjnej otworzyły się gwałtownie, z hałasem uderzając o przykręconego
do podłogi odboja. Wszyscy, włącznie z Traynorem, podskoczyli.
W progu stanął Dennis Hodges, energiczny, krępy, siedemdziesięcioletni męŜczyzna o grubo ciosanych rysach
twarzy i wyblakłej cerze. Nos miał róŜowy, kartoflowaty, oczy zaś paciorkowate i kaprawe. Ubrany był w
ciemnozieloną, wełnianą marynarkę i pogniecione sztruksowe spodnie. Na głowie miał oproszoną śniegiem
czapkę myśliwską w czerwoną kratę.
Nie ulegało wątpliwości, Ŝe Hodges jest wściekły. Z daleka czuć było od niego alkohol. Zimnymi jak lufy
rewolwerów oczyma wodził przez chwilę po zebranych, po czym utkwił wzrok w prezesie zarządu.
Chciałbym porozmawiać z tobą na temat kilku moich byłych pacjentów, Traynor. Z tobą takŜe, Beaton
powiedział, rzucając kobiecie przelotne, niechętne spojrzenie. Nie wiem, jakiego rodzaju szpital chcecie tu
stworzyć, ale mogę wam powiedzieć, Ŝe ani trochę mi się to nie podoba!
Och, nie! jęknął prezes, ochłonąwszy nieco po nieoczekiwanym wtargnięciu Hodgesa. Zaskoczenie szybko
Ustąpiło miejsca irytacji. Pośpieszne rozejrzenie się po sali upewniło go, Ŝe inni podzielają jego uczucia.
Doktorze Hodges... zaczął, za wszelką cenę starając się, by zabrzmiało to uprzejmie. Sądzę, Ŝe łatwo
spostrzec, iŜ odbywa się tu zebranie. Gdyby był pan tak dobry i opuścił tę salę...
Nie obchodzi mnie, do diabła, co tutaj robicie warknął Hodges. Cokolwiek by to było, jest niewaŜne w
porównaniu z tym, jak ty i cały zarząd postępujecie z moimi pacjentami. Sztywnym krokiem podszedł do
Traynora, który instynktownie odchylił się do tyłu. Bijący od przybysza zapach whisky stał się jeszcze bardziej
intensywny.
Doktorze Hodges! powiedział z nie skrywaną złością prezes zarządu. Nie czas teraz na awantury. Będę
szczęśliwy, mogąc spotkać się z panem rano i wysłuchać wszystkich zaŜaleń. A teraz proszę być tak miłym i
opuścić nas. Musimy zająć się innymi sprawami...
Chcę porozmawiać teraz! wrzasnął Hodges. Nie podoba mi się to, co ty i twój zarząd tutaj wyprawiacie!
Posłuchaj, stary głupcze przerwał mu Traynor. Ścisz głos! Nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodzi. Ale
Strona 3
2330
powiem ci, co robimy: nadstawiamy karku, walcząc, by ten szpital nadal mógł działać. A to nie jest w tych
czasach łatwe zadanie. Dlatego czuję się dotknięty, kiedy ktoś postępuje odmiennie. A teraz bądź rozsądny i
zostaw nas w spokoju. Mamy jeszcze trochę pracy.
Nie mam zamiaru czekać upierał się Hodges. Porozmawiam z tobą i Beaton teraz! Pielęgniarki, kuchnię,
intendentów oraz inne nonsensy moŜesz odłoŜyć na później. To, z czym przyszedłem, jest waŜniejsze.
Ha! wykrzyknęła Nancy Widner. To doprawdy iście w pańskim stylu, doktorze Hodges, wdzierać się tutaj
i twierdzić, Ŝe sprawy pielęgniarek nie są waŜne. Uświadomię więc panu...
Dajcie spokój! powiedział Traynor, unosząc rękę w pojednawczym geście. Nie urządzajmy awantur.
Prawdę mówiąc, doktorze Hodges, właśnie rozmawialiśmy o napadzie, który miał miejsce w zeszłym
tygodniu. MęŜczyzna w narciarskich goglach znowu usiłował zgwałcić pielęgniarkę. Jestem pewien, iŜ nie
uwaŜa pan gwałtu oraz dwóch prób jego dokonania za rzecz niewaŜną.
To jest waŜne zgodził się Hodges. Ale nie aŜ tak. Poza tym problem gwałtów to sprawa
wewnątrzszpitalna.
Chwileczkę! przerwał mu Traynor. Sugeruje pan, Ŝe wie, kto jest gwałcicielem?
MoŜna to tak nazwać odrzekł Hodges. Mam pewne podejrzenia. Ale w tej chwili nie będę o nich
dyskutował. Teraz interesują mnie wyłącznie moi pacjenci. Ze wzburzeniem pomachał trzymanymi w dłoni
papierami.
Nie pojmuję, jak ma pan czelność wdzierać się tutaj, jakby był pan właścicielem tego miejsca, i decydować, co
jest waŜne, a co nie! skrzywiła się z pogardą Helen Beaton. Proszę pamiętać, Ŝe nie jest pan juŜ
administratorem szpitala.
Dzięki, Ŝe zwróciła mi pani na to uwagę odparł Hodges.
Dobrze, juŜ dobrze westchnął z rezygnacją Traynor. Jego zebranie przerodziło się w kłótnię między
pracownikami. Podniósł rzucone przez Hodgesa na stół papiery, i wsunąwszy mu je z powrotem do ręki,
poprowadził lekarza w stronę drzwi. Doktor z początku opierał się, ale w końcu pozwolił wyprowadzić się z
sali.
Musimy porozmawiać, Haroldzie powiedział, kiedy obaj znaleźli się juŜ w holu. To powaŜna sprawa.
Jestem tego pewien oświadczył Traynor, starając się, by zabrzmiało to szczerze. Wiedział, Ŝe będzie musiał
wysłuchać narzekań. Hodges administrował szpitalem juŜ w czasach, gdy Traynor był jeszcze w szkole
średniej. Przyjął tę funkcję, mimo Ŝe większość lekarzy wolała wówczas nie brać na siebie takiej
odpowiedzialności. W ciągu trzydziestu lat pełnienia swych obowiązków przeobraził Bartlet Community
Hospital z małego szpitalika w prawdziwe centrum medyczne. Kiedy trzy lata temu ustąpił ze stanowiska,
przekazując je Traynorowi, była to juŜ ogromna placówka.
Cokolwiek masz na myśli rzekł Traynor z pewnością moŜe to poczekać do jutra. Porozmawiamy o tym w
czasie lunchu. Zaproszę takŜe Bartona Sherwooda i doktora Delberta Cantora. Jeśli to, co masz mi do
powiedzenia, dotyczy podjętych przez nas ostatnio decyzji, a sądzę, Ŝe tak właśnie jest, najlepiej będzie, gdy
pomówisz takŜe z wiceprezesem zarządu i szefem personelu. Zgodzisz się ze mną?
Chyba tak odparł niechętnie Hodges.
A więc umowa stoi powiedział pogodnie Traynor, kierując się z powrotem w stronę sali konferencyjnej, w
nadziei, Ŝe uda mu się jeszcze uratować zebranie, skoro Hodges przystał na inny termin rozmowy.
Skontaktuję się z nimi jeszcze dziś wieczorem.
Nie kieruję juŜ szpitalem dodał Hodges ale wciąŜ czuję się odpowiedzialny za to, co się w nim dzieje.
Pamiętaj teŜ, Ŝe gdyby nie ja, nie zostałbyś członkiem zarządu, a tym bardziej jego prezesem.
Wiem o tym odparł Traynor. Ale czasem zastanawiam się zaŜartował czy dziękować ci, czy teŜ
przeklinać cię za ten podwójny honor.
Obawiam się, Ŝe władza uderzyła ci do głowy stwierdził Hodges.
Och, daj spokój! obruszył się Traynor. Co masz na myśli, mówiąc: "władza?" To zajęcie nie oznacza niczego
prócz jednego bólu głowy za drugim.
Ale bądź co bądź zawiadujesz budŜetem wynoszącym sto milionów dolarów przypomniał mu Hodges.
Poza tym szpital jest instytucją zatrudniającą w tej części stanu najwięcej ludzi. A to wszystko oznacza władzę.
Oznacza raczej ciągły miecz nad głową zaśmiał się nerwowo Traynor. Ale i tak powinniśmy być
szczęśliwi, Ŝe w ogóle mamy pracę. W przeciwieństwie do dwóch naszych konkurentów, o czym zapewne nie
muszę ci mówić. Valley Hospital został zamknięty, a Mary Sackler zamieniono na dom opieki społecznej.
Co z tego, Ŝe szpital nadal istnieje, skoro widzę, iŜ ci, od których dostajesz pieniądze, zapominają o
podstawowych zadaniach tej placówki.
Strona 4
2330
Och, co za bzdury! Ŝachnął się Traynor, tracąc panowanie nad sobą. Wy, starzy lekarze, musicie
uświadomić sobie, Ŝe Ŝyjemy juŜ w innej rzeczywistości. Nie jest łatwo ciągle ograniczać wydatki, borykać się
z kłopotami finansowymi i znosić wtrącanie się we wszystko rządu. Utrzymanie szpitala nie kosztuje juŜ tak
mało jak za twoich czasów. Świat się zmienił i musimy przystosować się do nowych warunków, obmyślić
nową strategię, by przeŜyć. Waszyngton to popiera.
Waszyngton z pewnością nie popiera tego, co ty i twoja klika tu wyprawiacie zaśmiał się ironicznie Hodges.
Ale tam: nie popiera! skrzywił się Traynor. To się nazywa konkurencja, Dennisie. PrzeŜywają tylko
najlepiej przystosowani i giętcy. śadnego Ŝonglowania kosztami, jak to było za twoich czasów.
Traynor umilkł, uświadomiwszy sobie, Ŝe mówi za duŜo. Otarł pot, który zrosił mu czoło, i westchnął głęboko.
Muszę wracać do sali konferencyjnej, Dennisie, ty zaś jedź do domu. Uspokój się, zrelaksuj, trochę się
prześpij. Spotkamy się jutro i porozmawiamy o wszystkim, co cię gryzie. W porządku?
Rzeczywiście jestem trochę zmęczony przyznał Hodges.
Jasne, Ŝe jesteś zgodził się Traynor.
Jutro w porze lunchu? Obiecujesz? śadnych wykrętów?
Absolutnie Ŝadnych zapewnił prezes, poklepując Hodgesa po plecach. W stołówce, dokładnie o dwunastej.
Z ulgą popatrzył za swym dawnym przełoŜonym, który charakterystycznym, ocięŜałym krokiem powlókł się
w stronę szpitalnego holu. Zdumiewał go niebywały talent tego człowieka do robienia zamieszania. Co
gorsza, Hodges nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jest nieznośny. Stał się doprawdy kłopotliwy.
Czy moŜna prosić o ciszę? zawołał Traynor do zebranych, przekrzykując gwar rozmów. Przepraszam za tę
przerwę. Stary Hodges ma szczególny dar pojawiania się w najmniej odpowiednim momencie,
I tak jeszcze nie pokazał, co potrafi stwierdziła Beaton. Ciągle przychodzi do mojego biura i narzeka na
sposób traktowania przez personel szpitala jego dawnych pacjentów. Zachowuje się tak, jakby wciąŜ był tu
szefem.
I nigdy nie obchodziły go sprawy kuchni poskarŜyła się Geraldine Polcari.
Ani środki czystości dodała Gloria Suarez.
W moim biurze takŜe pojawia się co najmniej raz w tygodniu oświadczyła Nancy Widner. RównieŜ słyszę
bez przerwy te same skargi, Ŝe pielęgniarki nie odpowiadają dostatecznie szybko na wezwania jego byłych
pacjentów.
TeŜ mi się znalazł obrońca stwierdziła Beaton.
To chyba jedyni ludzie, którzy jeszcze mogą z nim wytrzymać westchnęła Nancy. Wszyscy inni uwaŜają
go za kapryśnego, starego bałwana.
Czy sądzicie, Ŝe faktycznie wie, kto jest gwałcicielem? zapytał Patrick Swegler.
SkądŜe wzruszyła ramionami Nancy. To zwykły krzykacz.
A co pan o tym myśli, panie Traynor? dopytywał się Swegler.
Prezes zarządu wzruszył ramionami.
Wątpię, by wiedział cokolwiek, ale z pewnością zapytam go o to, kiedy się jutro spotkamy.
Nie zazdroszczę ci tego lunchu oświadczyła Beaton.
To prawda, Ŝe niezbyt się cieszę na tę rozmowę przyznał Traynor. Zawsze uwaŜałem, iŜ Dennis zasługuje
na pewien szacunek, ale jeśli mam być szczery moja cierpliwość jest juŜ na wyczerpaniu. A teraz wracajmy
do naszych spraw zarządził, choć radość, którą wcześniej odczuwał, bezpowrotnie zniknęła.
Hodges wlókł się powoli środkiem jezdni opustoszałej Main Street. Pługi śnieŜne jeszcze się tu nie pojawiły:
całe miasto spowijała dwucalowa warstwa świeŜego śniegu, a z nieba wciąŜ spadały nowe płatki.
Lekarz zaklął pod nosem, dając w ten sposób upust ogarniającej go bezsilnej złości. Teraz, wracając do domu,
Ŝałował, Ŝe pozwolił się tak łatwo spławić Traynorowi.
Przechodząc obok miejskiego parku, w którym stały puste, przyprószone śniegiem ławki, popatrzył na północ,
ku kościołowi metodystów. Za nim, w oddali, wznosił się główny budynek szpitala. Hodges zadrŜał.
Poświęcił temu szpitalowi całe Ŝycie, pragnąc, by jak najlepiej słuŜył miastu, teraz zaś obawiał się, iŜ przestał
on juŜ pełnić swą podstawową rolę.
Ponownie ruszył zaśnieŜoną Main Street. Zgrabiałymi z zimna dłońmi dotknął ukrytych w kieszeni marynarki
kartek maszynopisu. Przecznicę dalej zatrzymał się znowu. Tym razem jego spojrzenie powędrowało ku
ozdobionym kolumienkami oknom Iron Horse Inn. Na pokryty śniegiem trawnik padało przez nie łagodne,
ciepłe światło.
Tylko sekundę zabrało Hodgesowi podjęcie decyzji, Ŝe wypije jeszcze jednego drinka. Teraz, gdy jego Ŝona,
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin