Sąd światowy-Procesy norymberskie-Joachim Trenkner z Berlina.pdf

(163 KB) Pobierz
Joachim Trenkner z Berlina /17.09.2006 14:02
Sąd światowy
60 lat temu zapadły wyroki w procesie norymberskim
Protokoły posiedzeń: 4 miliony słów, 16 tysięcy stron. Oskarżenie przedstawiło
2630 dokumentów dowodowych i zeznania 240 świadków.
Na 27 tysiącach metrów taśmy magnetofonowej i siedmiu tysiącach nagranych płyt
gramofonowych utrwalono każde słowo z procesu norymberskiego, trwającego 218 dni –
od listopada 1945 do października 1946 roku. To, co stało się 60 lat temu, było
wydarzeniem bezprecedensowym w historii: Międzynarodowy Trybunał Wojenny osądził
przywódców III Rzeszy. Proces ten rozsadził normy, obowiązujące dotąd w relacjach
międzynarodowych.
fot. AFP
W oświetlonej sali gimnastycznej norymberskiego więzienia stoją trzy rusztowania
pomalowane na czarno. Trzynaście stopni prowadzi w górę, na platformy, nad którymi
wznoszą się szubienice. Dolna część rusztowań jest osłonięta parawanem; to, co się za
nią rozegra, ma być niedostępne – tam, za zasłoną, dwóch amerykańskich lekarzy ma
nadzorować egzekucję i stwierdzić oficjalnie zgon skazanych.
Noc jest chłodna, październikowa, niebo zakrywają chmury. W tę noc, 60 lat temu,
1
11449206.001.png 11449206.002.png 11449206.003.png 11449206.004.png
dokonuje się finałowy akt wyjątkowego procesu. „Wszystko ma się odbyć szybko” –
notuje Joe Heydecker, jeden z niewielu niemieckich dziennikarzy dopuszczonych do
oglądania procesu norymberskiego. „Cień skrywa twarze nielicznych świadków
egzekucji: czterech alianckich generałów, ośmiu wybranych przedstawicieli prasy oraz
premiera nowo utworzonego landu Bawaria dr. Wilhelma Hoegnera, którego
sprowadzono w pośpiechu do Norymbergi jako »świadka reprezentującego naród
niemiecki«”. W sprawozdaniu, które następnego dnia czytać będą miliony w całych
Niemczech, Heydecker pisze dalej lapidarnie, że „nad całą tą scenerią unosi się zapach
whisky, rozpuszczalnej kawy neski i cygar z Wirginii”.
Na krótko przed godziną pierwszą w nocy – właśnie zaczął się nowy dzień, 16
października 1946 r. – otwierają się drzwi celi Joachima von Ribbentropa. Dwóch
żołnierzy z amerykańskiej policji wojskowej, ubranych w srebrne hełmy i białe
oporządzenie, bierze pomiędzy siebie byłego ministra spraw zagranicznych III Rzeszy i
prowadzi do sali gimnastycznej. Ribbentrop jest pierwszym z tych, którzy usłyszeli wyrok:
death by hanging . Po nim szubieniczna zapadnia będzie otwierać się jeszcze dziewięć
razy.
„Śmierć przez powieszenie”. Tej nocy umierają: feldmarszałek Wilhelm Keitel; szef policji
bezpieczeństwa Ernst Kaltenbrunner, główny ideolog ruchu narodowosocjalistycznego
Alfred Rosenberg; dr Hans Frank, tak zwany generalny gubernator w okupowanej
Polsce; minister spraw wewnętrznych Rzeszy Wilhelm Frick; wydawca antysemickiego
pisma „Der Stürmer” Julius Streicher; Fritz Sauckel, odpowiedzialny za miliony
robotników przymusowych; generał Alfred Jodl; a także Arthur Seiß-Inquart, tak zwany
komisarz Rzeszy w okupowanej Holandii. Numer dwa w hierarchii państwa
narodowosocjalistycznego, marszałek Rzeszy Hermann Göring, nie będzie prowadzony
do sali gimnastycznej, choć także on usłyszał wyrok death by hanging : poprzedniego
wieczora Göring popełnia samobójstwo, połykając kapsułkę cyjanku, którą dostarczył mu
najpewniej amerykański strażnik.
Jeszcze we wczesnych godzinach rannych zwłoki dziesięciu powieszonych i samobójcy
Göringa załadowano na amerykańską ciężarówkę i odtransportowano do krematorium
przy miejskim Ostfriedhof, Cmentarzu Wschodnim. Popiół wsypano, przy zachowaniu jak
największej tajemnicy, do rzeki, jednego z dopływów Isary, w nobliwej monachijskiej
dzielnicy Soln. „Popiół jest niewinny – napisze potem „New York Times”. – Popiół tych,
którzy umarli bez winy, i popiół niewyobrażalnych zbrodniarzy składają się z takich
samych cząsteczek, rozwiewanych przez ten sam wiatr, rozpuszczonych w tych samych
wodach. A my, idąc naszą ciemną doliną, musimy teraz mieć nadzieję i modlić się o
narodziny nowego świata”.
W tym samym czasie siedmiu kolejnych prominentów III Rzeszy siedzi w więziennych
celach. Pozostaną w nich – niektórzy na zawsze, inni na wiele lat. Szubienicy uniknęli:
zastępca Hitlera Rudolf Hess; minister gospodarki Rzeszy Walter Funk; admirałowie
Dönitz i Raeder; przywódca młodzieży nazistowskiej von Schirach; szef tak zwanego
2
Protektoratu Czech i Moraw von Neurath oraz minister ds. zbrojeń Albert Speer. Aż do
lipca 1947 r. pozostaną oni w Norymberdze, po czym zostaną przeniesieni do więzienia
dla zbrodniarzy wojennych w berlińskiej dzielnicy Spandau. Ostatnim ze skazanych w
Norymberdze więźniem Spandau będzie Rudolf Hess; w sierpniu 1987 r. ten odsiadujący
karę dożywocia 93-latek popełni samobójstwo. Po jego śmierci Spandau wyburzono.
Trzech oskarżonych – były kanclerz Franz von Papen, prezes Banku Rzeszy Hjalmar
Schacht oraz Hans Fritsche, główny propagandysta radiowy – zostają w Norymberdze
uniewinnieni z braku dowodów.
Zanim nastała noc 16 października, International Military Tribunal ogłosił wyroki. W
porównaniu z długością całego procesu, który trwał prawie rok, odbyło się to szybko. 1
października 1946 r. o czternastej pięćdziesiąt sąd zebrał się po raz ostatni w sali nr 600
norymberskiego sądu przysięgłych. O godzinie 15.37 jest po wszystkim.
Amerykańska korespondentka wojenna Martha Gellhorn tak opisała atmosferę:
„Odczytanie wyroku trwa tylko 47 minut. Potem na salę sądową kładzie się jakby
poczucie pustki i niemoty. Sędziowie zbierają swoje akta, w pomieszczeniu robi się
cicho, proces jest skończony, sprawiedliwości uczyniono zadość. Tyle że ta
sprawiedliwość nagle wydaje się jakaś bardzo mała, rozczarowująca. Naturalnie, tak
musiało być, bo za taką winę nie było kary dostatecznie wielkiej”.
Polityczna gra wstępna
Co zrobić z niemieckimi politykami i wojskowymi po wojnie, rzecz jasna po wojnie
zwycięskiej? Nad tym alianci, zwłaszcza ci zachodni – a dokładniej: Wielka Brytania i
Stany Zjednoczone – zastanawiali się już bardzo wcześnie, gdy zwycięstwo wcale nie
było oczywiste. Już w październiku 1941 roku, a więc jeszcze przed japońskim atakiem
na Pearl Harbour i zanim – po tym ataku – Adolf Hitler oficjalnie wypowiedział wojnę
Waszyngtonowi (ku zgrozie niektórych swych generałów), brytyjski premier Winston
Churchill i wspomagający go, na razie po cichu, amerykański prezydent Franklin D.
Roosevelt podpisali deklarację, w której mowa była o tym, że sprawiedliwe ukaranie
zbrodniarzy jest jednym z celów wojny. Inicjatywa nabrała konkretów 13 stycznia 1942
roku, gdy rządy państw okupowanych, mające siedziby w Londynie – w tym rząd Polski –
sformułowały w tzw. deklaracji z St. James Place postulat pociągnięcia agresorów do
odpowiedzialności.
Potem o problemie rozmawiano za każdym razem, gdy spotykali się politycy tzw. Wielkiej
Trójki – Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i ZSRR: w Teheranie w listopadzie
1943 r., a ostatecznie w Jałcie w lutym 1945 r. Churchill, Roosevelt i Stalin zgodzili się co
do tego, że ukaranie niemieckich zbrodniarzy wojennych powinno odbyć się na drodze
postępowania sądowego; szczegóły zostawiono na później. Może dlatego, że szybko
okazało się, iż przywódcy trzech największych krajów walczących z Hitlerem mają
3
całkiem różne wyobrażenia na temat tego, jakie funkcje ma spełniać powojenny trybunał.
Sowietom marzył się proces krótki – raz-dwa i pod ścianę. Być może także dlatego, że
roztrząsanie na przykład okoliczności, w jakich wojna wybuchła w 1939 r., wcale nie
leżało w interesie Stalina, przez pierwsze dwa lata wojny wiernego sojusznika Niemiec.
Amerykanie również uważali, że kary powinny być bardzo surowe, choć zróżnicowane,
stosownie do indywidualnej winy sądzonych. Odrzucali kategorycznie tezę o zbiorowej
winie niemieckich przywódców – i ostatecznie to ich demokratyczne podejście wygrało.
Amerykańscy politycy, generałowie oraz prawnicy myśleli zarazem nie tylko o tym, aby
ukarać przywódców państw (Niemiec i Japonii), winnych rozpoczęcia II wojny światowej.
Chcieli, aby przy okazji tych procesów nastąpiła również jakościowa zmiana w prawie
międzynarodowym. Nie była to myśl nowa; podobna pojawiła się już po I wojnie
światowej, naszkicowana w tzw. pakcie Brianda–Kellogga. Układ ten, nazwany od dwóch
ministrów spraw zagranicznych, francuskiego – Aristide’a Brianda i amerykańskiego –
Franka Kellogga, i podpisany latem 1927 r., zawierał postulat, aby rozpętanie wojny
napastniczej było karalne; obu politykom marzyło się, iż można ostatecznie doprowadzić
do tego, że wojna przestanie być środkiem w polityce.
II wojna światowa jeszcze trwała, gdy Harry Truman, następca zmarłego Roosevelta na
fotelu prezydenta USA, powołał Roberta H. Jacksona, sędziego w amerykańskim
federalnym Sądzie Najwyższym, na funkcję głównego organizatora instytucji, której
nazwa miała brzmieć: Międzynarodowy Trybunał Wojskowy. Decyzja ta miała charakter
strategiczny i określiła kierunek, w jakim wszystko się później potoczyło. Jackson był
bowiem człowiekiem, który oprócz zdolności organizacyjnych posiadał także siłę
przebicia oraz wizję, jak taki proces może wpłynąć na kształt prawa międzynarodowego
oraz na świadomość państw i narodów. Jackson, syn prostych farmerów ze stanu Nowy
Jork, stał się spiritus rector Międzynarodowego Trybunału Wojskowego, przy czym
zawsze kierował się podstawową zasadą prawa rzymskiego – nulla poena sine lege , nie
ma kary bez prawa (ustawy).
Oczywiście, przy takim podejściu Jacksona co chwila musiało dochodzić do sporów z
Sowietami, którzy uważali, że nie ma co w ogóle rozmawiać o winie przywódców III
Rzeszy, bo ta jest oczywista i to wystarczy. Przedmiotem kontrowersji było też
początkowo miejsce, w którym proces ma się odbyć. Rosjanie preferowali Berlin.
Amerykanie jednak, którzy stali się głównymi organizatorami (także od strony
finansowej), woleli rzecz jasna, aby miał on miejsce na terenie ich strefy okupacyjnej.
Wsparli ich w tym Brytyjczycy i Francuzi – i w ten sposób padło na Norymbergę, miasto
na terenie okupowanej przez Amerykanów Bawarii.
Polowanie
Zanim jednak do tego doszło i jeszcze zanim umilkły armaty, na terenie Niemiec i Austrii
zaczęło się bezprecedensowe polowanie – na przywódców III Rzeszy, cywilnych i
4
wojskowych. Przywódca „numer jeden” Adolf Hitler oraz jego prawa ręka, szef
propagandy Joseph Goebbels sami odebrali sobie życie, ale pozostali prominenci
narodowosocjalistycznego systemu władzy chcieli żyć. Dla nich jedyną drogą
pozostawała ucieczka ze zniszczonego kraju albo zmiana tożsamości. Na początkowym
etapie polowania alianci, którzy do ich ujęcia wyznaczyli specjalne oddziały, szybko
zidentyfikowali dwa obszary poszukiwań. Pierwszy na północy, między Hamburgiem a
Flensburgiem, niewielkim miastem na granicy niemiecko-duńskiej i bazą niemieckiej
marynarki, gdzie pod sam koniec wojny znalazł schronienie prowizoryczny rząd Rzeszy
admirała Dönitza. Drugi na południu, pomiędzy Monachium i Berchtesgaden, czyli tzw.
alpejską twierdzą.
Wielcy III Rzeszy wpadali po kolei w ręce aliantów w bardzo różnych okolicznościach,
czasem niezwykłych, czasem komicznych. Hermann Göring, marszałek Rzeszy i szef
Luftwaffe, wysłał swego emisariusza do dowódcy amerykańskiej 36. Dywizji, operującej
na terenie Bawarii, w przekonaniu, że Amerykanie potraktują go jako równorzędnego
partnera. Co więcej, Göring widział w Amerykanach niemal swoich... wyzwolicieli. Tuż
przed śmiercią Hitler uznał go bowiem za zdrajcę i nałożył nań areszt, tak że z rąk
esesmanów istotnie „wyzwolili” Göringa Amerykanie.
Już w pierwszej rozmowie, jaką przeprowadził z wysokim rangą amerykańskim oficerem,
Göring rozliczył się z niedawnymi kolegami: „Hitler był ograniczony, Hess ekscentryczny,
a Ribbentrop to łobuz” – oświadczył zdumionemu generałowi Johnowi Dahlquistowi, po
czym zażądał: „No więc jestem tutaj. Kiedy zawiezie mnie pan do waszej kwatery
głównej, do Eisenhowera?”. Najwyraźniej Göring wierzył, że jako przedstawiciel Niemiec
będzie teraz prowadzić negocjacje z naczelnym dowódcą wojsk alianckich w Europie,
pięciogwiazdkowym generałem (a później prezydentem USA) Dwightem D.
Eisenhowerem.
Na północy trwało to trochę dłużej. Dopiero w dziewięć dni po podpisaniu przez Niemcy
bezwarunkowej kapitulacji czołgi brytyjskiej 11. Dywizji Pancernej dotarły do uroczego
miasteczka Glücksburg w pobliżu granicy duńskiej, gdzie urzędował jeszcze ostatni rząd,
na czele z admirałem Dönitzem, który na życzenie Hitlera objął funkcję prezydenta
Rzeszy. Brytyjczycy aresztowali Dönitza i wszystkich innych obecnych na miejscu
prominentów. Był wśród nich Albert Speer, z wykształcenia architekt, z zawodu minister
do spraw zbrojeń, postać umieszczona wyjątkowo wysoko na liście poszukiwanych
zbrodniarzy.
Trzeźwo myślący Speer był w tych dniach może jedynym potrafiącym ocenić położenie
chłodno i realistycznie. „A więc to koniec – powiedział do brytyjskiego oficera, który
oznajmił mu, że jest aresztowany. – Może to dobrze. I tak było to tylko coś w rodzaju
opery”. Brytyjczyk odpowiedział pytaniem: „Opery komicznej?”. Zrezygnowany Speer
skinął głową. W obliczu milionów trupów reakcja dość cyniczna.
Niektórzy próbowali uciekać, choćby w ostatniej chwili. Choćby popełniając samobójstwo
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin