Duncan Dave - Królewscy Fechmistrze 01 - Pozłacany łańcuch.pdf

(1064 KB) Pobierz
32308121 UNPDF
Dave Duncan
Opowieści o królewskich fechtmistrzach
tom 01
Pozłacany łańcuch
Przełożył Michał Jakuszewski
Tytuł oryginału: The Gilded Chain
Ta książka jest dedykowana z wyrazami miłości mojemu wnukowi, Brendanowi Andiewowi Pressowi w
nadziei, że pewnego dnia sprawi mu radość
Prolog
Wielki mistrz wyglądał jeszcze starzej niż dziedzic, lecz miał w sobie pewną twardość, której nie
złagodził wiek, i wydawało się, że mieczem, który miał u boku, nadal włada ze śmiertelną skutecznością. W
jego spojrzeniu kryła się gwałtowność, której chłopiec nigdy dotąd u nikogo nie widział. Zdołał się jednak
nie wzdrygnąć, gdy owe straszliwe, szare oczy skierowały się na niego. Spojrzał w nie tak beznamiętnie, jak
tylko potrafił, zdecydowany ukryć niepokój, od którego kotłowały mu się wnętrzności. Gdy obaj mężczyźni
mówili o nim, stał w milczeniu, miętosząc czapkę w dłoniach. Nigdy nie widział, by dziedzic traktował
kogoś z tak bajeczną uprzejmością. Schlebiał wielkiemu mistrzowi tak samo, jak gęsiarka zwykła schlebiać
jemu.
Chłopiec spodziewał się, że sławny Żelazny Dwór będzie wyglądał jak zamek, było to jednak tylko
skupisko budynków wznoszących się na jałowym Posępnym Wrzosowisku. Miały czarne, kamienne mury i
dachy kryte dachówką tego samego koloru. W środku wyglądały jeszcze bardziej ponuro: gołe ściany,
podłogi z desek, drewniany sufit i zimny przeciąg wpadający przez jedno nieoszklone, zakratowane okno, a
wypadający przez drugie. Dwa duże fotele, stół, półka z książkami i kominek tak czysty, że trudno było
uwierzyć, by kiedykolwiek palono na nim ogień - żadna cela więzienna nie mogłaby wyglądać bardziej
odpychająco. Jeśli to był pokój wielkiego mistrza, to jak żyli tu chłopcy? - Jest złośliwy! - mówił dziedzic. -
Krnąbrny. Niech się wam nie zdaje, że nawet u was uda się zrobić człowieka z podobnego śmiecia.
Opowiedział wszystko. Zdał relację z całego życia chłopca, od jego haniebnych pozamałżeńskich
narodzin przed czternastu laty, aż po zeszłotygodniową próbę ucieczki, która zakończyła się dla niego
wychłostaniem. Nie zapomniał o żadnej psocie ani szelmostwie. Nie tak się sprzedawało konie. Kiedy wielki
mistrz wysłucha tej długiej listy występków, z całą pewnością go nie przyjmie. Bajecznie szybko odeślą go
do Dimpłeshire. Mężczyzna dopił wino i odstawił puchar na stół.
- Zostaw nas proszę. Chcę pogadać z chłopakiem.
Chłopiec przyglądał się niepewnie dziedzicowi, który wstał, pokłonił się nisko i wyszedł z pokoju. Po
co było przeciągać sprawę? Dlaczego po prostu ich stąd nie wygonił? Nabijane żelaznymi ćwiekami drzwi
zamknęły się z łoskotem.
Wielki mistrz nie poprosił go, by usiadł na wolnym fotelu. Chłopiec znowu spojrzał w straszliwe, szare
oczy i wytężył wolę, starając się nie drżeć, nie wiercić ani nawet nie przełykać śliny.
- Dlaczego ukradłeś kucyka? - zapytał wielki mistrz po długiej chwili.
- Jest mój. Mama dała mi go, nim... dawno temu. Starzec uśmiechnął się złowrogo.
- Jeśli był taki mały, to czy nie szedłbyś szybciej na piechotę? Chłopiec wzruszył ramionami.
- Jak uciekałem na piechotę, zawsze mnie łapali. Pomyślałem sobie, że może to zmyli psy.
- Warto było spróbować - przyznał wielki mistrz. Sięgnął lewą dłonią za pazuchę i wydobył stamtąd
brzęczący mieszek. I co teraz? - Nie możesz zachować sobie tych pieniędzy. Oddasz mi je. Połóż czapkę na
stole.
Chłopiec wykonał polecenie, pełen nieufności.
- Wracaj tam, gdzie stałeś. Łap! Chłopiec chwycił monetę. Bajecznie! - Potrafisz ją wrzucić do czapki?
Świetnie. Gotowy? Druga moneta.
Chłopiec złapał ją i cisnął do czapki w ślad za pierwszą. Trzecia pofrunęła w bok. Czwarta pomknęła
wyżej, tak że musiał podskoczyć. Leciała już następna, musiał więc jednocześnie rzucać i łapać. Wkrótce
miotał się już we wszystkie cztery strony naraz, chwytając i miotając obiema rękami.
Lawina ustała. Pieniążki bez wyjątku trafiły do czapki.
- Znakomicie. Naprawdę znakomicie!
- Dziękuję, panie.
Poszło mu nieźle, ale to przecież była dziecinada.
- Mów mi “wielki mistrzu”. Twój dziadek z pewnością miał racje, twierdząc, że jesteś zręczny. W
jednym jednak minął się z prawdą, choć nie okłamał mnie świadomie. Jak było naprawdę?
Chłopiec oparł się pokusie oblizania warg. Czy lepiej uchodzić za łotra, czy za głupka? Stary z
pewnością używał jakiegoś czaru wykrywającego kłamstwa, pozostała mu więc tylko ta druga możliwość.
- Chodzi o dziewczynę, wielki mistrzu. Ja tego nie zrobiłem. Staruszek skinął głową.
- Poznałem to po twej reakcji. Cała reszta nie ma znaczenia. Po prostu twój duch cierpiał w klatce.
Przemoc wobec kobiet to jednak coś całkiem innego. A mimo to przyjąłeś karę bez sprzeciwu. Dlaczego?
Dlatego że jestem głupi!
- On jest synem poddanego. Powiesiliby go. Dziewczyna tylko się wystraszyła. Nic się jej właściwie nie
stało.
- A jeśli ten chłopak następnym razem naprawdę kogoś zgwałci? Czy to nie będzie twoja wina?
- Moim zdaniem to nie jest naprawdę zły człowiek, wielki...
- Odpowiedz na moje pytanie. Chłopiec zastanawiał się przez chwilę.
- Będzie.
- Czy żałujesz teraz swej decyzji?
- Nie, wielki mistrzu.
- Dlaczego?
- Dlatego że moim zdaniem to nie jest naprawdę zły człowiek, wielki mistrzu.
- Wierzysz w swój osąd. To dobrze. No cóż, wybór należy do ciebie. Nie do mnie czy twojego dziadka.
Do ciebie. Jeśli chcesz tu zostać, przyjmę cię. Jeśli nie, powiem twemu dziadkowi, że ci odmówiłem.
Ostrzegam cię, że zaczniesz zupełnie nowe życie, w którym będzie cię obowiązywało bezwarunkowe
posłuszeństwo - Celowo czynimy je trudnym, gdyż nie potrzebujemy tutaj mięczaków. Na kilka pierwszych
tygodni zostaniesz nawet pozbawiony imienia. Będziesz tylko dzieciuchem, najnędzniejszym z nędznych. W
każdej chwili będziesz mógł odejść i wielu to robi, lecz w takim przypadku nie będzie nas obchodziło, co się
z tobą stanie. Wyjdziesz przez naszą bramę z niczym i nigdy już nie wrócisz. Z drugiej strony, jeśli
wytrzymasz szkolenie, osiągniesz w społeczeństwie pozycję, z którą wiążą się pewne zaszczyty. Zapewne
zamieszkasz na królewskim dworze jako członek doborowego bractwa, skupiającego najlepszych szermierzy
w znanym świecie. Niemniej wtedy również będzie cię obowiązywało bezwarunkowe posłuszeństwo.
Będziesz służył królowi albo temu, komu każe ci on służyć. Nie będziesz miał w tej sprawie nic do
powiedzenia. Decyzja, którą za chwilę podejmiesz, będzie w pewnym sensie ostatnią niezależną decyzją w
twym życiu.
I pierwszą też. Chłopiec nie spodziewał się, że dadzą mu wybór.
- Masz jakieś pytania? - zakończył wielki mistrz.
- Kto wybierze mi nowe imię?
- Ty sam. Na ogół wybiera się je z listy dawnych fechtmistrzów, choć niekiedy akceptuje się też inne
imiona.
Nie liczył na to, że potraktują go tak sprawiedliwie. Jeśli odejdzie, nigdy się nie dowie, czy
wystarczyłoby mu męstwa. Życie dzieciucha w Żelaznym Dworze nie mogło być dużo gorsze od życia
bękarta w rodzinie, która miała niewiele pieniędzy i żadnej pozycji. Alternatywą było dla niego oddanie w
termin do jakiegoś rzemieślnika lub kupca, a wtedy pozostałby nikim aż do śmierci. Z pewnością nie będzie
dzieciuchem zbyt długo.
- Chcę zostać, wielki mistrzu.
- Nie śpiesz się tak bardzo. Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz. Zapytaj mnie o nie albo się zastanów. Masz
pięć minut.
- Nie potrzeba, wielki mistrzu. Chcę zostać.
- Zbyt pochopne podjęcie takiej decyzji może być oznaką głupoty.
- Wierzę w swój osąd, wielki mistrzu. Starzec przymrużył powieki straszliwych oczu.
- Gdybyś był już kandydatem, podobne słowa zostałyby poczytane za bezczelność.
- Rozumiem, wielki mistrzu.
To była jedyna bezpieczna odpowiedź. Mężczyzna skinął głową.
- Proszę bardzo. Jesteś przyjęty. Dzieciuchu, idź i powiedz mężczyźnie, który czeka pod drzwiami, że
może już odejść.
I
Kośba
1
- Zdrada - wyszeptał Kromman. - Zdrada! - powtórzył, jakby smak tego słowa sprawiał mu
przyjemność. - Twoje knowania zostały wreszcie zdemaskowane. Królowi przedstawiono dowody.
Z uśmiechem oblizał pomarszczone wargi.
Wesz w ludzkiej skórze!
Roland miał ochotę wyciągnąć miecz i wbić go w ciało Krommana tak głęboko, jak to tylko możliwe, a
potem go wydobyć. Dla urozmaicenia - inną drogą. Byłoby to przysługą dla społeczeństwa i powinien był
tak postąpić już dawno temu. Spowodowałby jednak w ten sposób wielki skandal. W całej Euranii
natychmiast by się dowiedziano, że lord kanclerz króla Chiviaiu zamordował jego osobistego sekretarza.
Dworzanie w tuzinie stolic parsknęliby histerycznym śmiechem na tę wieść. Lord Roland musiał być
grzeczny. Miło jednak było pomarzyć.
Zapadała już zimowa noc. Miał przed sobą jeszcze mnóstwo piętrzącej się niczym zaspy roboty.
Czekało na niego dwunastu interesantów i nie miał zamiaru tracić czasu na tę ludzką wesz obleczoną w
czarną szatę.
Cierpliwości!
- Jak świetnie ci wiadomo, panie sekretarzu, podobne pogłoski pojawiają się co parę lat. O mnie, o tobie
i o wielu królewskich ministrach. - Autorem większości tych opowieści zapewne był sam Ambrose, jeśli
jednak Kromman usłyszy to od jego kanclerza, w te pędy mu wszystko powtórzy. - Jego Królewska Mość
ma zbyt wiele rozsądku, by wysłuchiwać pomówień. Masz do mnie jakąś sprawę?
- Nie, lordzie kanclerzu. Nie będziesz już załatwiał żadnych spraw.
Kromman nie krył radości. Z całą pewnością coś knuł. Budził odrazę nawet w latach młodości, gdy był
inkwizytorem Czarnej Izby. Szpiegował i donosił, spiskował i intrygował, oczerniając każdego, kogo nie był
w stanie zniszczyć. Teraz, gdy oczy pożółkły mu ze starości, a kudły sterczały spod czarnego biretu niczym
pajęczyna, przypominał wyrzuconego przez morze na brzeg trupa. Bywały dni, że wyglądał jeszcze gorzej.
Nawet król, który miał niewiele skrupułów, gdy Roland rozmawiał z nim w cztery oczy, zwał swego
sekretarza trutką na szczury. Co sprawiało Krommanowi tyle radości?
Roland wstał. Zawsze był wyższy i schludniejszy niż ten brudny gryzipiórek i upływ lat tego nie
zmienił.
- Nie będę wzywał straży. Sam cię stąd wyrzucę. Nie mam czasu na żarty.
- Ja też nie. Żarty wreszcie się skończyły.
Kromman położył na biurku jakiś list. Na jego twarzy malowała się satysfakcja małego chłopczyka,
czekającego, aż matka rozpakuje prezent, który jej ofiarował. Z całą pewnością coś knuł!
Siedzący przy drzwiach Strzała oderwał z wyraźnym zdziwieniem wzrok od książki. Nikt jeszcze nie
podniósł głosu, lecz instynkt fechtmistrza ostrzegał go, że zbliżają się kłopoty.
Twarz Rolanda od trzydziestu lat nie zdradzała żadnych uczuć i nie zamierzał dopuścić, by zmieniło się
to w tej chwili. Podniósł z obojętną miną kopertę, zwracając uwagę, że jest adresowana do hrabiego Rolanda
z Waterby, Kawalera Białej Gwiazdy, Rycerza Starożytnego Wiernego Zakonu Królewskich Fechtmistrzów
i tak dalej, oraz opatrzona małą pieczęcią państwową, a mimo to nic nie wspomina o jego wysokim urzędzie.
To dziwne połączenie ostrzegło go, co znajdzie w środku, nim jeszcze zerwał lak zręcznym ruchem noża i
rozwinął pergamin. Nakreślony ozdobnym pismem list był zwięzły aż do granic brutalności:
...niniejszym rozkazuje się przekazać... zostaje wykluczony z posiedzeń naszej Rady Przybocznej... nie
będzie opuszczał miejsca zamieszkania, by odpowiedzieć na pewne poważne zarzuty...
Dymisja!
Jego pierwszą reakcją było radosne poczucie ulgi. Będzie teraz mógł zapomnieć o wszystkich
zmartwieniach i wrócić do domu, do Ivywalls i żony, której nigdy nie miał czasu kochać tak, jak na to
zasługiwała. Potem jednak pomyślał o Krommanie, którego list wymieniał jako jego następcę. Ta
kandydatura była absolutnie nie do przyjęcia. Ów człowiek zupełnie się nie nadawał na to stanowisko.
Podniósł wzrok z twarzą wciąż pozbawioną wyrazu, lecz jego myśli gnały jak opętane, szukając drogi
wyjścia ze śmiercionośnej dżungli, która nagle wyrosła wokół niego. Rzecz jasna, nie powinien czuć się
zaskoczony. Ambrose IV nudził się ministrami równie łatwo jak kochankami czy ulubionymi dworakami.
Król szybko się do nich zniechęcał i pragnął wówczas nowego początku. Miał nadzieję, iż zmniejszy swą
obecną niepopularność, obciążając winą za własne błędy człowieka, który lojalnie realizował jego politykę.
Wierność lepiej było otrzymywać niż dawać.
Strzała podniósł się bezszelestnie z gracją napinającego cięciwę łucznika. Biedny chłopak od dwóch dni
niemal bez przerwy siedział na kozetce przy drzwiach i śmiertelnie znudzony kartkował książkę z
romantycznymi wierszami. Gdy ostatni gość wchodził do komnaty, z pewnością upewnił się, że jest on
nieuzbrojony, a potem przestał się nim interesować. Teraz jednak wyczuł, że dzieje się coś niedobrego,
- Twa zdrada została zdemaskowana! - powtórzył Kromman z triumfalną miną.
Roland wzruszył ramionami.
- Nie było żadnej zdrady. Bez względu na to, jak zręczne są twe fałszerstwa, panie Kromman, uczciwe
śledztwo obali je wszystkie.
- Zobaczymy.
Wpatrywali się w siebie przez chwilę. Całe życie byli śmiertelnymi wrogami i zbyt długo już hamowała
ich służba temu samemu panu. Roland z pewnością nie uważał, by był winien zdrady w jakimkolwiek
rozsądnym sensie tego słowa, zdrada była jednak płynnym pojęciem i w podobne bagno wpadło już przed
nim wielu ludzi: Bluefield, Centham, Montpurse. Zwłaszcza Montpurse. Sam zaaranżował jego upadek.
Gdyby jednak tą samą monetą odpłacił mu odrażający Kromman, ironia losu przekroczyłaby dopuszczalne
granice. To byłoby bardziej bolesne niż uderzenie katowskiego topora.
Po raz kolejny rozważył możliwość morderstwa i tym razem nie był to już żart. Mogła to być dla niego
ostatnia szansa rozprawienia się z tym robakiem. Niestety, zemsta, którą powinien był wywrzeć już przed
laty, wyglądałaby teraz na przyznanie się do winy. W ten sposób on również by zginął, a Kromman został
pośmiertnym zwycięzcą ich długoletniej wojny. Lepiej zachować życie i walczyć, stawić czoło oszustwu z
nadzieją na zwycięstwo, nawet jeśli nie wydawało się ono prawdopodobne. Kromman był bardzo pewny
siebie.
Tymczasem mógł zapomnieć o zakurzonych szpargałach na biurku i gadatliwych petentach, którzy
siedzieli w poczekalni. Lord Roland porzuci to wszystko z czystym sumieniem i wróci do domu dzień
wcześniej niż planował. O zdradę, proces i niemal nieuchronny wyrok śmierci będzie się martwił dopiero
jutro.
- Niech żyje król - rzekł spokojnie. Okrążył biurko i zdjął z ramion ciężki łańcuch. - Swoją drogą, nie
jest złoty, tylko pozłacany. W sądzie kanclerskim o tym wiedzą, nie próbuj mnie więc oskarżać o
defraudację.
Kromman pochylił głowę z szyderczym uśmiechem triumfu, czekając, aż jego wróg zawiesi mu łańcuch
na szyi. Gdy Roland rzucił mu go do stóp, przedmiot zagrzechotał niczym złoty wąż.
- Sam go sobie nałóż, panie Kromman, albo poproś o to króla. Pismo nie wymaga, bym uczynił to
osobiście.
- Wkrótce nauczymy cię pokory!
- Wątpię w to. - Nagle przypomniał sobie słowa nakazu i władzę, jaką dawał on jego następcy. - A
może zamierzasz dopuścić się ataku na moją osobę?
Nowy kanclerz wyszczerzył bursztynowe zęby w uśmiechu, który był wystarczającą odpowiedzią.
- W rzeczy samej, będę miał przyjemność wreszcie wykonać zadanie, którego nie pozwolono mi
wykonać przed laty.
Znaczyło to, że przyprowadził ze sobą zbrojnych, którzy czekali w przedpokoju, gotowi odprowadzić
więźnia do lochu w Bastionie, zapewne zakutego w łańcuchy. To dopiero byłby dla niego wspaniały triumf!
Nadal jednak nie zdawał sobie sprawy, że w pokoju jest obecna też trzecia osoba. Wpadł tu, drobiąc
szpotawymi stopkami, i przeszedł tuż obok siedzącego przy drzwiach świadka. W swej niecierpliwości
nawet nie zauważył, że jego ofiara ma obrońcę. Strzała ruszył przed siebie cicho jak mgła i zatrzymał się za
plecami inkwizytora, wysoki, zwinny i śmiercionośny niczym napięta kusza. Wyglądał jak brat bliźniak
lorda Rolanda, urodzony o czterdzieści lat za późno.
Roland po raz pierwszy spojrzał prosto na niego.
- Czy znasz pana Krommana, królewskiego sekretarza?
- Nie mam tego zaszczytu, milordzie.
Kromman odwrócił się nagle, wciągając głośno powietrze.
- To nie jest zaszczyt. Chce mnie aresztować. Co na to powiesz?
Strzała rozciągnął usta w uśmiechu. Dzień nagle stał się ciekawszy.
- Powiem, że tego nie zrobi, milordzie.
Jedną dłoń trzymał na rękojeści miecza i mógł go wyciągnąć szybciej niżby strzelił z bicza.
- Tak też myślałem. To jest sir Strzała, kanclerzu. Muszę ci z głębokim żalem oznajmić, że nie będę
mógł dobrowolnie przyjąć twego uprzejmego zaproszenia. Mam nadzieję, że towarzyszą ci odpowiednie
siły?
Krommanowi opadła szczęka. Spodnie i kubrak Strzały były skandalicznie drogie, a jego kaftan i
ozdobiony piórami kapelusz kosztowały jeszcze więcej, lecz podobny ubiór można było zobaczyć na wielu
kręcących się na dworze dandysach. To nie gracja atlety czy mroczna, złowieszcza uroda identyfikowały go
niezawodnie jako fechtmistrza, ani nawet nie miecz, ukrył bowiem charakterystyczną gałkę. Być może
chodziło o jego zachowanie. Nie ulegało wątpliwości, że nawet gdyby miał przeciwko sobie całą armię,
usiałby podłogę trupami, nim pozwoliłby komukolwiek tknąć swego podopiecznego.
Kromrnan natknął się na niespodziewany problem.
- Gdzie go znalazłeś? - pisnął.
- Na Posępnym Wrzosowisku, oczywiście.
Roland powinien się domyślić, że po jego wizycie w Żelaznym Dworze wydarzy się coś
nieoczekiwanego. Po każdych odwiedzinach w owej posępnej twierdzy w jego życiu następował kolejny
punkt zwrotny.
2
Gdy Durendal uniósł do ust kielich wina, na drugim końcu sali rozległo się głośne buczenie, co z
pewnością oznaczało, że do środka wszedł dzieciuch. Zaraz potem dał się słyszeć radosny krzyk,
świadczący, iż ktoś już zdążył podstawić mu nogę. Chłopak podniósł się, zasypywany gradem okruchów
chleba i ogryzionych kości, lecz w mgnieniu oka przewrócono go znowu. Czekała go długa droga. Nie minął
jeszcze stołu sopranów, a nim dotrze do starszych, będzie musiał przejść również obok niedorostków,
bezbrodych i kosmatych. Z pewnością wielki mistrz kazał mu wezwać pierwszego i drugiego na połączenie
więzią. Miał pecha, że trafił akurat na kolację.
Była to brutalna zabawa, lecz zdarzały się gorsze, a każdy musiał zaczynać jako dzieciuch. Durendal
cierpiał jednak ten los dłużej niż większość pozostałych chłopców. Zaczęło się natychmiast po pełnej
radosnego uniesienia chwili, gdy polecił dziadkowi wyjechać do Dimpleshire i już więcej tu nie wracać.
Duchy! Czy to już pięć lat? Trudno mu było uwierzyć, że jest teraz drugim i dzieciuch przyszedł po niego.
Bajecznie!
Zerknął na stojący na podwyższeniu stół, by się upewnić, że tron wielkiego mistrza nie jest zajęty.
Mistrz kawalerzysta i mistrz rapierów zauważyli jego spojrzenie i uśmiechnęli się, przybierając mądre miny.
Nic poza połączeniem więzią nie mogłoby zatrzymać starego w najbardziej uroczystą noc w Żelaznym
Dworze, noc Uczty Durendala, legendarnego założyciela, którego imię wybrał sobie obecny drugi w akcie
szaleńczego wyzwania. Starszym pozwalano dziś pić wino. Wkrótce odczyta się Litanię Bohaterów i zostaną
wygłoszone mowy. Jeśli wielki mistrz był nieobecny, z pewnością wydarzyło się coś o kolosalnym
znaczeniu. Być może przybył sam król.
Durendal został drugim przed niespełna tygodniem i nie spodziewał się, że tak szybko awansuje na
pierwszego. Spojrzał na siedzącego obok Kośbę, ten jednak wdał się w gorączkową dyskusję z Evermanem i
nawet nie zauważył zamieszania.
Pięć lat i wkrótce nadejdzie koniec. Być może już jutro wieczorem, jeśli król zażądał więcej niż jednego
fechtmistrza. Pożegna się z Żelaznym Dworem i młodością, wchodząc w wiek męski. Nagły atak nostalgii - i
być może również wino - wywołał u niego niezwykłe skupienie. Durendal przyjrzał się wielkiej sali, jakby
chciał ją dokładnie zapisać w pamięci.
Słudzy wybiegali co chwila z kuchni, raz za razem napełniając talerze ciągle opróżniane przez stado
młodych, wygłodniałych żarłoków. Blask świec padał na dziesiątki świeżych twarzy zasiadających za
długimi stołami chłopców, oświetlając również sławne niebo mieczy nad ich głowami. Między ścianami
rozciągnięto chyba ze sto łańcuchów i niemal z każdego ich ogniwa zwisał miecz. Było ich z górą pięć
tysięcy. Gości i nowo przybyłych regularnie opuszczał apetyt, gdy zaproponowano im spożycie pierwszego
posiłku w sali, zwłaszcza jeśli owej ofercie towarzyszyły barwne opisy tego, co się wydarzy, jeśli któryś z
prastarych łańcuchów się zerwie. Stali lokatorzy szybko jednak uczyli się ignorować tę groźbę. Najstarsze z
mieczy wisiały tu już od stuleci i zapewne miały wisieć jeszcze długi czas. Najbardziej starożytny z nich
zawieszono samotnie na honorowym miejscu nad tronem wielkiego mistrza. Był to Zmierzch, miecz
pierwszego Durendala, który z niewyjaśnionych powodów złamał się po śmierci właściciela.
Gdy dzieciuch mijał stół niedorostków, oblano go zupą.
W Żelaznym Dworze przebywało obecnie siedemdziesięciu trzech kandydatów. Drugi odpowiadał za
utrzymanie wśród nich dyscypliny i dlatego nosił tę liczbę wypaloną na sercu. Powinno ich być około stu,
lecz na tron wstąpił niedawno nowy król. Podczas pierwszego roku panowania Ambrose zastąpił ponad
dwudziestu postarzałych gwardzistów ojca nowymi. Od tego czasu zwolnił nieco tempo, ostatnio jednak
zaczął przydzielać fechtmistrzów swym faworytom. Kandydaci uważali, że Ambrose IV marnotrawi w ten
sposób swych drogocennych szermierzy, nie byli jednak w tej sprawie bezstronni. Ilu chciał dostać dzisiaj?
Pierwszym był Kośba, a kandydaci zawsze opuszczali Żelazny Dwór w tej samej kolejności, w jakiej do
niego przybyli.
Dzieciuch dotarł wreszcie do celu, zdyszany i pobrudzony sosem oraz sałatką. Wpatrywał się
zatrwożony w plecy Kośby, nie chcąc przerywać budzącemu nabożny lęk pierwszemu w chwili, gdy był
zajęty rozmową. Wszyscy starsi oprócz Durendala spierali się zażarcie na cały głos, nieświadomi
rozgrywającego się obok dramatu. Audytorium zdało sobie sprawę, co się dzieje, i w sali zapadła cisza.
Wszyscy czekali rozbawieni, co stanie się teraz. Siedzące najdalej soprany wdrapały się na ławy, by lepiej
widzieć.
- Powiadam ci, że jesteśmy najgroźniejszą grupą szermierzy w całej Euranii! - darł się na całe gardło
młody Byless. Najwyraźniej miał na myśli starszych, w tym również siebie. Z pewnością pierwszy raz w
życiu skosztował wina i łatwo było to zauważyć. - Moglibyśmy stawić czoło całemu pułkowi Nadwornych
Szablistów króla Isilondu. Powinniśmy wysłać im wyzwanie.
- Piszczele! - zawołał Kośba. - Posiekaliby nas na kawałki! Byless skierował na niego mętne spojrzenie.
- No i co z tego? Dalibyśmy w ten sposób początek legendzie.
- Poza tym sądzę, że oni są znacznie groźniejsi od nas - zauważył Szczęsny, wskazując ruchem barku na
stoły znajdujące się za ich plecami.
To była bardziej sensowna uwaga. Tam właśnie siedzieli mistrzowie i inni rycerze, fechtmistrze, którzy
ukończyli już służbę i uczyli teraz następne pokolenia. Można tam było zobaczyć łysiny, wątrobowe plamy i
luki w uzębieniu. Niektórzy byli już bardzo starzy, żaden jednak nie stał się gruby, zniedołężniały ani nawet
Zgłoś jeśli naruszono regulamin