_____________________________________________________________________________
Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XXXVIII
Urwany ślad
ROZDZIAŁ I
Dolomity, 9 marca 1939
Gęsty śnieg miękkim puchem okrywał góry leżące
u zbiegu granic trzech państw: Włoch, Austrii i Jugosła-
wii. Wciąż padał, jakby chciał jeszcze przez chwilę
zezwolić zimie na władanie światem. Małą górską
mieścinę spowiła noc, tylko tu i ówdzie mrok pogrążo-
nych w ciszy uliczek rozpraszały ciepłe światła okien.
Nagle spokój przerwało dudnienie prędkich, nierów-
nych kroków po ulicy i zdyszany oddech, szarpiący
zmęczone płuca. Wreszcie gwałtownie, jak na alarm,
zadzwoniono do domu doktora.
Gdy zaspany lekarz otworzył drzwi, mało brakowało,
a przybysz, powszechnie tu znany pijaczyna-włóczęga,
wpadłby do środka. Z jego oczu bił paniczny strach,
kurczowo uczepił się doktora, mamrocząc:
- Widziałem... Widziałem...
Lekarz mocno potrząsnął mężczyzną.
- No, co takiego zobaczyłeś? Białego słonia?
Niespodziewany gość kiwał tylko głową, długo nie
mógł wydusić z siebie słów.
- To nadeszło... Nie, nie nadeszło... ono jakby
nadleciało. Wyprostowane... Nie zauważyło mnie... zni-
knęło wśród zawiei... na północ... ku... Zostawiło po
sobie... smród...
- Co ty opowiadasz! - zirytował się lekarz.
Ale mężczyzna stracił wątek, bełkotał już tylko:
- Delirium? Nigdy tego nie miałem. Nie maiłem dużo
tylko trochę...
Nagle zaczął przelewać się doktorowi przez ręce.
Stare zmęczone serce nie wytrzymało takiego wstrząsu.
10 marca, porośnięte lasem zbocze w górach Jura, na północ
od Ingolstadt.
Wrony...
Wrony i kruki przez cały dzień krążyły podniecone
wokół jednego miejsca w lesie. Przeraźliwe krakanie
zirytowało wreszcie mieszkającyrh w okolicy ludzi,
a nawet zmusiło dwóch mężczyzn do wyjścia z domu.
Wyprawili się, by sprawdzić, co też mogło być
powodem takiej histerii wśród ptactwa. O zmierzchu
dotarli na zbocze. Ptasi krzyk już umilkł, ale wokół
starego drzewa w llesie znaleźli wiele martwych pta-
ków. Nigdzie nie dostrzegli najdrobniejszego choćby
śladu, który pozwoliłby wyjaśnić przyczynę masowe-
go padnięcia kruków i wron, w powietrzu unosił się
jedynie ostry, wstrętny odór, który omal nie zadusił
mężczyzn. Przeprowadzone później badania nie wyka-
zały żadnych objawów zatrucia. Najprawdopodobniej
serca wron po prostu przestały bić. Ptaki łatwo
umierają ze strachu.
Magdeburg, 11 marca
Późnym wieczorem dwoje młodych ludzi wyjechało
samochodem na wieś. Zatrzymali się na bocznej drodze
i w ciemności mocno przytulili do siebie. Ich czułe słowa
nie były przeznaczone dla żadnych obcych uszu.
Nagle dziewczyna zdrętwiała.
- Widzialeś?
- Co takiego?
- Tam... Ach, przecież...
- Na miłość boską! Co to jest?!
Dziewczyna przeraźliwie krzyknęła i histerycznie
wtuliła się w chłopca, ten jednak gwałtownie uwolnił się
z jej objęć i zapalił samochód. Z zawrotną prędkością
ruszyli z powrotem do miasta, prosto na posterunek
policji.
Złożyli niejasne, bezładne wyjaśnienia.
- Nie wiemy, co to było. Mignęło nam przed oczami
niczym cień. Nie poruszało się jak człowiek, ale na
pewno nie było to zwierzę. Dookoła panowała taka
ciemność, że mogło to być cokolwiek. No i ten smród!
Zadrżeli, jakby na samo wspomnienie poczuli się gorzej.
- Nie, nie wrócimy tam, nigdy, za skarby świata. To
coś zmierza na północ... Prosto przed siebie.
Policja nic nie zdziałała. Patrol wysłany samochodem
nie natrafił na żaden ślad, jedynie odrażający odór
ciągnął się jakby pasmem z południa na północ.
Kilkanaście kilometrów dalej w rowie leżała martwa
kobieta, którą śmierć dopadła w drodze z przyjęcia do
domu. Jej twarz zastygła w grymasie przerażenia,
szeroko otwarte oczy wpatrywały się w padający śnieg.
Znaleziono ją dopiero tydzień później.
Tengel Zły znów krążył po świecie.
Ludźmi Lodu zawładnął koszmarny strach. Ten,
który mógł zadać śmiestelny cios całemu rodowi, znik-
nął z miejsca swego spoczynku.
Dwadzieścia pięć lat upłynęło od czasu, kiedy ostat-
nio opuścił swą tajemną kryjówkę w grotach Postojny.
Dwadzieścia pięć lat dobrych dla Ludzi Lodu, podczas
których mogli żyć spokojnie, nie lękając się złego
przodka.
Imre jednak i Wędrowiec w Mroku zdawali sobie
sprawę, że w miarę upływu czasu głęboki sen Tengela
staje się coraz płytszy. Wędrowiec starał się zachować jak
największą czujność, a mimo to Tengel Zły zdołał
wymknąć się spod kontroli swego strażmika, potrafił
bowiem odwrócić jego myśli.
Jego wydostanie się na świat w tym właśnie
momencie mogło przynieść prawdziwą katastrofę.
Nataniel, który miał podjąć walkę z potworem, ciągle
jeszcze nie wyrósł z wieku dziecięcego. W zamierze-
niu przodków to właśnie Nataniel, gdy darośnie,
winien był udać się do Dolnliny Ludzi Lodu i odszukać
miejsce, w którym Tengel Zły zakopał kociołek
z wodą zła. Wówczas Shira mogłaby ją unieszkod-
liwić swą jasną wodą. Tylko w taki sposób da się
zniweczyć moc Tengela Złego. Choć chłopiec mógł
liczyć na wsparcie potężnych sprzymierzeńców, czeka-
ło go niełatwe zadanie. Tengel Zły strzegł swego
skarbu niczym chciwiec złota. A i on miał swoich
pomocników, w większości nie znanych Ludziom
Lodu.
Nataniel nie mógł się teraz wybrać do Doliny,
skończył dopiero sześć lat i taka wyprawa oznaczałaby
wysłanie go na pewną śmierć. Wszelkie nadzieje rodu
i całego świata ległyby w gruzach.
Świat, co praarda, nic o tym nie wiedział. Walka
Ludzi Lodu toczyła się w ukryciu. Nikt z zewnątrz i tak
nie mógł nic zdziałać, szukanie pomocy u osób postron-
nych byłoby równoznaczne ze skazanicm ich na zagładę.
Przodków Ludzi Lodu, poczuwających się do od-
powiedzialności za to, co się stało, sytuacja ta napełniała
rozpaczą. Zbyt często w tym stuleciu zdarzało się, że
dźwięk fletu na poły budził Tengela Złego ze snu, i choć
Wędrowcowi i Shirze udawało się go zawrócić, to
jednak każdy z nieudolnie odegranych sygnałów doda-
wał potworowi mocy. Stopniowo nabierał sił, to się
dawało wyraźnie zauważyć. Powoli, bardzo powoli
budził się do życia sam z siebie, choć takie przebudzenie
nigdy nie mogło być pełne.
Musiały zajść jakieś ważne wydarzenia, zapewne ktoś
zagrał jego melodię, nieszczęsny sygnał, który był
w stanie wyrwać go ze snu.
Tengel Zły zniknął. Wędrowiec i jego przyjaciele
ruszyli w pogoń.
Lata 1938-1939 charakteryzowały się zdumiewającą
obojętnością rządów Europy wobec poczynań Niemiec,
Hitlera i jego partii. Pozwolono mu na aneksję Austrii
pod pozorem, że wielu Niemców zamieszkujących tere-
ny tego państwa pragnie przyłączyć się do "ojczyzny".
Podobnie było z Niemcami sudeckimi w Czechosłowa-
cji.
Oczywiście w Wielkiej Brytanii, Francji i innych
krajach posunięcia Hitlera wywoływały zdziwienie, a na-
wet oburzenie, ale nic więcej. Tu i ówdzie co najwyżej
ostrzono bagnety i staranniej dokonywano przeglądu
ospałego wojska. I to właśnie w nieoczekiwany sposób
zbudziło Tengela Złego.
Sygnał, który miał przerwać jego sen i przywracić go
do życia, powinien wszak zostać odegrany na zaklętym
flecie, a i melodia potrzebna była do tego niezwyczajna.
Ale właściwy flet, własny flet Tengela, przepadł na
wieki. Shira zniszczyła ga po tym, jak omal nie do-
prowadził do zguby Heikego. Tuli także wpadł w ręce
niewydarzony flet i o mały włos, a udałoby się jej zbudzić
złego przodka. Shira jednak unicestwiła także i ten
instrument. Później Ulvar z pomocą Tengela Złego
znalazł flet, na którym dałoby się wygrać potrzebną
melodię, lecz przez własną nieuwagę doprowadził do
jego spalenia.
Potem pewien ekscentryczny Hiszpan odegrał na
swym koncertowym instrumencie kilka taktów atonal-
nej melodii Tengela; skutki okazały się katastrofalne.
Zły przodek Ludzi Lodu zaczął się budzić, co prawda
trwało to dość długo i nie osiągnął pełni przytomności,
w melodii bowiem brakowało większości dźwięków.
Tengel wydostał się jednak ze swej kryjówki i zanim
Wędrowiec zdołał na nowo pogrążyć go we śnie
dźwiękami swego fleciku, zdążył dać śygnał do rozpo-
częcia wojny, która ogarnęła cały świat.
Od tamtej pory, a było to przed dwudziestoma
pięcioma laty, nie słyszano a Tengelu Złym.
Tym razem okoliczności jego przebudzenia miały
charakter dość niezwykły.
Zbudzić miał go dźwięk fletu, ale... najwidoczniej nie
była to jedyna możliwość.
W jednym ze szkockich regimentów służył skory do
walki pułkownik.
Jego zdaniem postępowanie Hitlera stwarzało moż-
liwość wybuchu wojny. Podczas wielkiej narady brytyj-
skich wojskowych pułkownik ów z zapałem starał się
przyspieszyć bieg wydarzeń. W jego przekonaniu nale-
żało ingerować natychmiast, ukrócić poczynania tego
wicekaprala z wąsem, który tak gardłował w Niemczech!
Pozostali wojskowi, biorący udział w naradzie, oka-
zywali jednak większą powściągliwość. Wojna wszak
jest wyniszczająca dla obu stron.
Rozgoryczony i zawiedziony pułkownik wrócił do
Szkocji, gdzie natychmiast przystąpił do ćwiczenia przy-
najmniej swoich oddziałów na wypadek ewentualnej
wojny. Gdy nadejdzie odpowiednia chwila, staną do
walki z bagnetami ostrymi jak brzytwy!
W jego regimencie, wśród wielu innych żołnierzy,
znajdował się też pewien kobziarz. Mac, jak nazywali go
koledzy, był nowy w orkiestrze, ćwiczył więc pilnie,
chciał bowiem pokazać się z jak najlepszej strony.
W domu grywać nie mógł, gdyż zabraniała mu tego
żona, nie pałająca do dźwięków kobzy uczuciem równie
namiętnym jak on. Dlatego Mac każdego dnia wieczo-
rem chodził na wrzosowisko i tam przygtywał dzikim
królikom, przepiórkom i zachadzącemu słońcu.
A grać umiał przepięknie. Muzyka dodawała rów-
ninom szczególnego nastroju.
8 marca 1939 roku jak zwykle wyszedł z domu.
O zmierzchu wrzosowisko zdawało się miękkim bez-
kresem, dźwięk kobzy żałosną skargą niósł się aż po
horyzont.
Mac wzruszył się i postanowił spróbować improwiza-
cji. Długo poszukiwał nowych tonów, muzyka przestała
już brzmieć tak pięknie, może nawet...
Co to takiego?
Ciałem Maca wstrząsnął dreszcz. Jeszcze raz po-
wtórzył ostatni akord. Trudno było się w tym do-
szukiwać jakiegoś sensu, bodaj śladu melodii, tylko kilka
poszarpanych dźwięków w atonalnej skali, ale...
W wietrze szeleszczącym wśród wrzosów usłyszał
coś...
Coś jak echo? Echo niesione wiatrem?
'Graj!' nakazywało. 'Graj dalej!' Zagraj to jeszcze raz,
i jeszcze!'
Nieopisany strach ogarnął Maca. Miał wrażenie, że
zewsząd, ze wszystkich zakamarków ziemi wypełza zło,
które trudno objąć rozumem. Otacza go, dusi.
Przyłożył ustnik kobzy do drżących warg. Ze stra-
chu ogarnęła go słabość, przestał panować nad pęche-
rzem, ciepła struga spłynęła po nogawce, podczas gdy
on usiłował odnaleźć tę samą melodię. Nie było to
wcale łatwe, dźwięki nie układały się w jedną całość,
a i myśli wirowały mu w głowie jak oszalałe, nie
pozwalając się skupić. A owa zła moc - ten ktoś czy
coś - zaczęła się niecierpliwić, wpadła w gniew. Na-
kazywała Macowi kontynuować melodię, grać dalej,
ale jak miał to zrobić? Nie udzielono mu żadnych
wskazówek.
Instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że
powinien uciekać stąd co sił w nogach, ale nie mógł. Stał
jak wmurowany, choć czuł nierówności pod stopami
i wiatr wiejący w plecy... A może to tylko lodowate
ciarki strachu, przechodzące wzdłuż kręgosłupa?
Zrozpaczony Mac dalej szukał odpowiednich dźwię-
ków, zła moc odpowiedziała wściekłością, najwidoczniej
wszystko było nie tak. Temat, który raz tylko udało mu
się wydobyć z instrumentu, przepadł, okazał się zbyt
trudny, zbyt niejasny. Paniczny lęk sprawiał, że nie mógł
go sobie przypomnieć.
Znów huknęło niesione wiatrem echo. 'Graj, głupcze,
graj!'
Mac, zlany zimnym potem, wystraszony do szaleń-
stwa, czuł, że z oczu płyną mu łzy. Spróbował jeszcze raz,
ale kobza wydała jedynie żałosne, wpół urwane dźwięki.
Ogarnięta wściekłością nieludzka siła powaliła kob-
ziarza na ziemię. Mac stracił przytomność, tak silny
otrzymał cios.
Kiedy się ocknął, nie pamiętał, że cokolwiek się
wydarzyło.
Ale Tengel Zły się obudził. Ukryty w głębokiej jamie,
w grotach Postojny w Jugosławii, zaczął zbierać siły.
Co za niedołęga odegrał fragmenty jego sygnału!
W dodatku na niewłaściwym instrumencie! Dlaczego nie
posłużył się fletem, skoro tak należało uczynić? Dureń!
Wszyscy ludzie to durnie!
Dlaczego, dlaczego nikt nie mógł zrobić tego porząd-
nie? Znów nie obudził się do końca, co prawda bardziej
niż poprzednio, ale nie dostatecznie. W takim stanie nie
mógł jeszcze zapanować nad światem.
A może mógł?
Czegoś, w każdym razie, na pewno zdoła dokonać.
Jego wyczulone zmysły zaczęły poszukiwać impul-
sów.
Ludzie Lodu?
Myśli Tengela Złego powędrowały do Lipowej Alei.
Tam panował spokój. Tengel wyczuwał obecność
Benedikte, ale ona była już stara i tak idiotycznie dobra.
Nią nie musiał się przejmować. Ale...
Zacząl jakby węszyć w powietrzu. Wyczuwał coś
nowego. Kolejny dotknięty? Może... może nawet nie
jeden?
Niebezpieczeństwo! Niebezpleczeńśtwo! sygnalizo-
wały rozedrgane zmysły.
Lecz nie, w Lipowej Alei nic mu nie zagraża, jedynie
coś w atmasferze tego miejsca podpowiadało mu, że
kryją przed nim jakąś tajemnicę.
Tengela Złego ogarnął gniew. Co takiego przed nim
ukrywają? Albo kago?
Na pewno się tego dowie.
Musi tam wyruszyć, natychmiast.
Dolina Ludzi Lodu?
Jego myśli powędrowaly dalej, na północ. Odnalazły
Dolinę.
Nie, tu panował spokój, zresztą wiedział to już
wcześniej, bo nawet kiedy leżał pogrążany we śnie,
kierował tam swe myśli i wszystko zastawał w porząd-
ku.
Pewnie po tak wielu nieudanych próbach zrezyg-
nowali z dotarcia do Doliny. Przypuszczał, że nie musi
się już obawiać Ludzi Lodu, swych własnych potom-
ków, którzy ośmielili się go zdradzić.
Gdyby jeszcze nie to trudne do określenia, nie-
przyjemne wrażenie, że zagraża mn coś nawego, czego
nie znalazł ani w Dolinie, ani w Lipowej Alei.
Musi wyjść.
Strażnik - Tengel na jego wspomnienie prychnął
pogardliwie - dopiero co tu zaglądał na swą zwyczajową
inspekcję, W najbliższym czasie nie wróci.
Tengel Zły usiadł bez żadnych trudności. To napraw-
dę obiecujące.
Zdawał sobie jednak sprawę, że nie odzyskał jeszcze
pełni sił. Sygnał, nie dokończony, poszarpany, odegrano
na niewłaściwym instrumencie.
No cóż, i tak zbliżało go to do zwycięstwa. Kłopot
jedynie, jak zdoła ukryć się przed Wędrowcem i tą
przeklętą kobietą, która nosi przy sobie naczynko ze
straszną jasną wodą. Ach, jakże jej nienawidził! Taka nic
nie warta dziewucha, i ośmieliła się wyruszyć w podróż
przez groty, prowadzące do źródeł życia, a nawet dotarła
do samego końca! Nie mógł tego pojąć, nie potrafił
zrozumieć, jak mogło do tego dojść! Pogrążony w głę-
bokim śnie zorientował się, jakie niebezpieczeństwo mu
grozi, dopiero wtedy, gdy było już za późno.
To ona właśnie - Shira, takie, zdaje się, imię nosiła,
stała się jego najpotężniejszym wrogiem.
Chyba że było ich więcej... Czuł się bardzo niepewnie,
drżał ze strachu przed owym nieznanym, który krył się
wśród Ludzi Lodu. To on właśnie raz po raz niweczył
jego plany. Ale ten człowiek musiał już nie żyć, na jego
miejsce przyszedł ktoś inny. Wielkie niebezpieczeństwo.
I jeszcze jedno, choć jakby mniejsze.
Burknął coś, owładnięty bezsilnym gniewem. Ukry-
wają przed nim kogoś, jednego, a może wielu, jeszcze
mu za to zapłacą! Zniszczy każdego z nich, zadręczy
powoli, zadając straszliwe męki...
Tengel Zły wstał i ruszył korytarzami. W olbrzymich
grotach Postojny panowała cisza, wszyscy turyści już
stąd odeszli.
Postawił sobie za cel jak najszybsze dotarcie do
Lipowej Alei. Wktótce jednak się zorientował, że nie
osiągnął pełni sił i to będzie stanowić przeszkodę. Ale
jego moc i tak była potężna, ruszał więc w drogę bez
strachu. Unosząc się lekko nad ziemią, posuwał się
naprzód w dość szybkim tempie.
Zmierzch gęstniał, wkrótce zapadł wieczór. Tengel
Zły przemierzał pustkawia, ale było to raczej dziełem
przypadku niż wynikiem świadomego wyboru. On
przecież nie przejmował się ludźmi, nie dbał o to, czy go
zobaczą, czy nie.
Gdzieś w górach, w Dolomitach, ujrzał go jakiś
pijaczyna, ale dla ...
bar32