Asimov Isaac - Mały, brzydki chłopiec.pdf
(
158 KB
)
Pobierz
Asimov Isaac - Ma³y, brzydki ch³opiec
Isaac Asimov
Mały, brzydki chłopiec
Edith Fellowes poprawiła fartuch, tak jak robiła to
zawsze, zanim otworzyła drzwi zaopatrzone w skomplikowany zamek
i przekroczyła niewidzialn
ą
lini
ę
oddzielaj
ą
c
ą
bycie od
niebycia. Miała przy sobie notes i długopis, cho
ć
ju
Ŝ
od
jakiego
ś
czasu nie sporz
ą
dzała
Ŝ
adnych notatek - chyba
Ŝ
e
wydarzyło si
ę
co
ś
wyj
ą
tkowo wa
Ŝ
nego.
Tym razem niosła tak
Ŝ
e walizk
ę
. ("Zabawki dla chłopca",
wyja
ś
niła z u
ś
miechem stra
Ŝ
nikowi, który ju
Ŝ
dawno temu
przestał j
ą
kontrolowa
ć
, i teraz te
Ŝ
machn
ą
ł tylko przyzwalaj
ą
co
r
ę
k
ą
).
- Panna Fellowes! - wykrzykn
ą
ł płaczliwie mały, brzydki
chłopiec w charakterystyczny dla siebie, niewyra
ź
ny sposób i
jak zwykle pu
ś
cił si
ę
p
ę
dem w jej stron
ę
.
- Witaj, Timmie. - Przesun
ę
ła dłoni
ą
po zmierzwionych,
kasztanowych włosach na jego niedu
Ŝ
ej, zdeformowanej głowie. -
Co si
ę
stało?
- Czy Jerry przyjdzie jeszcze,
Ŝ
eby si
ę
ze mn
ą
bawi
ć
?
Bardzo mi przykro za to, co si
ę
stało.
- Nie przejmuj si
ę
, Timmie. Czy wła
ś
nie dlatego płakałe
ś
?
Odwrócił wzrok.
- Nie tylko dlatego, panno Fellowes. Znowu miałem sen.
- Ten sam? - zapytała i zacisn
ę
ła wargi. Nale
Ŝ
ało
oczekiwa
ć
,
Ŝ
e takie b
ę
d
ą
skutki awantury z Jerrym.
Chłopiec skin
ą
ł głow
ą
. Spróbował si
ę
u
ś
miechn
ąć
, pokazuj
ą
c
zbyt du
Ŝ
e, wystaj
ą
ce z
ę
by tkwi
ą
ce w wysuni
ę
tych do przodu
dzi
ą
słach. - Panno Fellowes, kiedy b
ę
d
ę
ju
Ŝ
na tyle du
Ŝ
y,
Ŝ
eby
tam pój
ść
?
- Wkrótce - odparła czuj
ą
c,
Ŝ
e lada chwila p
ę
knie jej
serce. - Wkrótce.
Pozwoliła mu wzi
ąć
si
ę
za r
ę
k
ę
- miał grub
ą
, przyjemnie
such
ą
skór
ę
- i poprowadzi
ć
przez trzy pomieszczenia
składaj
ą
ce si
ę
na Sekcj
ę
Pierwsz
ą
. Mimo
Ŝ
e stosunkowo wygodne,
były jego wi
ę
zieniem.
Zatrzymał si
ę
przy jedynym oknie, które wychodziło na
poro
ś
ni
ę
ty krzewami skrawek (chwilowo skryty w
ciemno
ś
ciach), gdzie stał płot opatrzony napisami
zabraniaj
ą
cymi wst
ę
pu niepowołanym osobom.
- Tam, panno Fellowes? - zapytał przyciskaj
ą
c nos do
szyby.
- W ró
Ŝ
ne inne miejsca, znacznie przyjemniejsze - odparła
ze smutkiem, spogl
ą
daj
ą
c na jego ustawion
ą
profilem, biedn
ą
,
zniekształcon
ą
twarz. Czoło było bardzo płaskie, całkowicie
poro
ś
ni
ę
te zmierzwionymi włosami, tylna cz
ęść
czaszki
zdawała si
ę
za
ś
nienaturalnie rozd
ę
ta, tak
Ŝ
e podtrzymuj
ą
cy
głow
ę
kark, a tak
Ŝ
e ciało, musiały by
ć
mocno pochylone do
przodu. Nad oczami zacz
ę
ły si
ę
ju
Ŝ
tworzy
ć
wydatne łuki
brwiowe. Usta wysun
ę
ły si
ę
do przodu znacznie dalej ni
Ŝ
spłaszczony, szeroki nos, za to nie było wcale podbródka,
przez co nie dało si
ę
wyznaczy
ć
granicy mi
ę
dzy doln
ą
szcz
ę
k
ą
a szyj
ą
. Jak na swój wiek, chłopiec z pewno
ś
ci
ą
nie
imponował wzrostem, a do tego miał krótkie, potwornie krzywe
nogi.
Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
był bardzo brzydkim, małym chłopcem i
Edith Fellowes ogromnie go kochała.
Nie mógł teraz widzie
ć
jej twarzy, wi
ę
c pozwoliła swoim
ustom zadr
Ŝ
e
ć
.
Nie zabij
ą
go. Zrobi wszystko,
Ŝ
eby temu zapobiec.
Wszystko. Otworzyła walizk
ę
i zacz
ę
ła wyjmowa
ć
z niej ubranie.
Min
ę
ły ju
Ŝ
nieco ponad trzy lata od chwili, kiedy Edith
Fellowes po raz pierwszy przekroczyła próg spółki akcyjnej
"Pole Statyczne". Nie miała wówczas najmniejszego poj
ę
cia,
co oznacza ta nazwa ani czym zajmuje si
ę
sama firma. Nikt
tego nie wiedział, naturalnie z wyj
ą
tkiem tych, którzy tutaj
pracowali.
Ś
wiat miał pozna
ć
prawd
ę
dopiero nast
ę
pnego dnia.
Poszła zainteresowana ogłoszeniem, w którym poszukiwano
kobiety dysponuj
ą
cej pewn
ą
wiedz
ą
medyczn
ą
i kochaj
ą
cej dzieci.
Edith Fellowes pracowała jako piel
ę
gniarka na oddziale
poło
Ŝ
niczym, uznała wi
ę
c,
Ŝ
e spełnia te wymagania.
Gerald Hoskins - na tabliczce z jego nazwiskiem, która
stała na biurku, znajdowały si
ę
tak
Ŝ
e literki "dr" - przez
dłu
Ŝ
sz
ą
chwil
ę
drapał si
ę
po policzku, taksuj
ą
c j
ą
uwa
Ŝ
nym
spojrzeniem. Edith natychmiast zesztywniała i poczuła
nieprzyjemne dr
Ŝ
enie w k
ą
ciku ust. Nagle u
ś
wiadomiła sobie z
cał
ą
ostro
ś
ci
ą
,
Ŝ
e ma skrzywiony nos i nieco zbyt obfite brwi.
On te
Ŝ
nie jest okazem urody, pomy
ś
lała z m
ś
ciw
ą
satysfakcj
ą
. Na pewno ma nadwag
ę
, łysieje i w ogóle wygl
ą
da na
człowieka obra
Ŝ
onego na cały
ś
wiat. Jednak proponowane
wynagrodzenie znacznie przekraczało jej oczekiwania, tote
Ŝ
zacisn
ę
ła z
ę
by i postanowiła zobaczy
ć
, co b
ę
dzie dalej.
- A wi
ę
c kocha pani dzieci, tak? - zapytał
wreszcie Hoskins.
- Nie powiedziałabym tego, gdyby tak nie było.
- A mo
Ŝ
e kocha pani tylko ładne dzieci? Takie, co bez
przerwy gaworz
ą
, maj
ą
ś
liczne noski i rumiane policzki?
- Dzieci to po prostu dzieci, doktorze Hoskins - odparła.
- Te, które nie urodziły si
ę
ładne, zazwyczaj najbardziej
potrzebuj
ą
opieki.
- Przypu
ść
my wi
ę
c,
Ŝ
e zdecydowaliby
ś
my si
ę
pani
ą
zaanga
Ŝ
owa
ć
...
- Czy mam to rozumie
ć
jako ofert
ę
pracy, doktorze?
Hoskins u
ś
miechn
ą
ł si
ę
lekko i przez chwil
ę
jego twarz
wydawała si
ę
nawet do
ść
sympatyczna.
- Zwykle szybko podejmuj
ę
decyzje. Jednak na razie oferta
jest warunkowa - równie szybko mog
ę
doj
ść
do wniosku,
Ŝ
e
rezygnuj
ę
z pani usług. Wi
ę
c jak, decyduje si
ę
pani podj
ąć
ryzyko?
Panna Fellowes zacisn
ę
ła kurczowo r
ę
ce na pasku torebki i
zacz
ę
ła szybko liczy
ć
w pami
ę
ci, ale zaraz dała sobie z
tym spokój i postanowiła zda
ć
si
ę
na intuicj
ę
.
- W porz
ą
dku - powiedziała.
- Znakomicie. Dzi
ś
wieczorem b
ę
dziemy generowa
ć
pole
statyczne i wydaje mi si
ę
,
Ŝ
e powinna pani by
ć
przy tym,
Ŝ
eby
od razu podj
ąć
obowi
ą
zki. Zaczynamy o ósmej, wi
ę
c byłoby
dobrze, gdyby zjawiła si
ę
pani tutaj pół godziny wcze
ś
niej.
- Ale co...
- Znakomicie. Znakomicie. To na razie wszystko.
Na korytarzu panna Fellowes odwróciła si
ę
i przez dłu
Ŝ
sz
ą
chwil
ę
spogl
ą
dała na zamkni
ę
te drzwi gabinetu doktora Hoskinsa.
Co to jest pole statyczne? I co wspólnego z dzie
ć
mi mo
Ŝ
e mie
ć
ten du
Ŝ
y, przypominaj
ą
cy stodoł
ę
budynek, pełen ubranych na
biało pracowników z identyfikatorami, w którym czu
ć
łatwy do
rozpoznania zapach maszyn?
Przemkn
ę
ła jej my
ś
l, czy mo
Ŝ
e powinna da
ć
nauczk
ę
temu
aroganckiemu m
ęŜ
czy
ź
nie i nie stawi
ć
si
ę
na spotkanie, ale
szybko doszła do wniosku,
Ŝ
e nie da rady. Przyjdzie cho
ć
by po
to,
Ŝ
eby uzyska
ć
odpowied
ź
na m
ę
cz
ą
ce j
ą
pytania.
Kiedy zjawiła si
ę
ponownie o wpół do ósmej wieczorem, nie
musiała si
ę
nikomu przedstawia
ć
. Wygl
ą
dało na to,
Ŝ
e wszyscy
j
ą
znaj
ą
i wiedz
ą
, jak
ą
funkcj
ę
pełni. Odniosła wra
Ŝ
enie, jakby
bez udziału jej woli posadzono j
ą
na sankach i zepchni
ę
to w
dół ze stromego zbocza.
Był tam równie
Ŝ
dr Hoskins, ale tylko spojrzał na ni
ą
z
roztargnieniem i mrukn
ą
ł: "A, witam, panno Fellowes". Nie
zaproponował nawet,
Ŝ
eby usiadła.
Znajdowali si
ę
na balkonie pomieszczenia wypełnionego
urz
ą
dzeniami, które wygl
ą
dały na skrzy
Ŝ
owanie tablicy
nawigacyjnej statku kosmicznego z płyt
ą
czołow
ą
komputera.
Po jednej stronie ustawiono przepierzenia tworz
ą
ce co
ś
w
rodzaju kilku pozbawionych sufitów pokoi - ogromny domek dla
lalek, do którego mo
Ŝ
na było swobodnie zagl
ą
da
ć
z góry.
W jednym z pokoi Edith dostrzegła elektroniczn
ą
kuchenk
ę
i lodówk
ę
, w drugim wyposa
Ŝ
enie łazienki, w trzecim za
ś
pojedyncze, niedu
Ŝ
e łó
Ŝ
ko.
Hoskins rozmawiał z jakim
ś
m
ęŜ
czyzn
ą
. Na balkonie byli
tylko oni dwaj oraz panna Fellowes. Doktor nie pofatygował
si
ę
,
Ŝ
eby przedstawi
ć
swojego rozmówc
ę
, szczupłego, do
ść
przystojnego, o krótko przyci
ę
tych w
ą
sach oraz bystrych
oczach, bez przerwy rozgl
ą
daj
ą
cego si
ę
dokoła.
- Doktorze Hoskins, nawet nie zamierzam udawa
ć
,
Ŝ
e
cokolwiek z tego rozumiem - powiedział. - To znaczy,
Ŝ
e
rozumiem wi
ę
cej ni
Ŝ
mo
Ŝ
na oczekiwa
ć
po laiku. Najmniej
jednak rozumiem spraw
ę
selektywno
ś
ci. Urz
ą
dzenie ma
ograniczony zasi
ę
g - zgoda. Im dalej si
ę
gacie, tym mniej
wyra
ź
ny obraz otrzymujecie - te
Ŝ
zgoda. Ale sk
ą
d wzi
ę
ła si
ę
dolna granica zasi
ę
gu?
- Je
Ŝ
eli pan pozwoli, Deveney, postaram si
ę
wyja
ś
ni
ć
panu za pomoc
ą
analogii.
Panna Fellowes doskonale znała nazwisko Deveney. A wi
ę
c
to był specjalizuj
ą
cy si
ę
w sprawach nauki reporter
Telewiadomo
ś
ci, który zawsze zjawiał si
ę
tam, gdzie
dokonywano jakiego
ś
znacz
ą
cego odkrycia! Z pewnym
zdziwieniem stwierdziła,
Ŝ
e jego obecno
ść
nie pozostawia jej
zupełnie oboj
ę
tn
ą
. Teraz nawet rozpoznała jego twarz, któr
ą
wraz z milionami innych ludzi ogl
ą
dała w telewizji, kiedy
relacjonowano pierwsze l
ą
dowanie na Marsie. Wszystko
wskazywało na to,
Ŝ
e doktor Hoskins kryje w zanadrzu co
ś
wa
Ŝ
nego.
- Otó
Ŝ
, je
ś
li otworzy pan ksi
ąŜ
k
ę
i poło
Ŝ
y j
ą
dwa metry od
siebie, z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
nie zdoła pan przeczyta
ć
ani jednego
zdania. Je
Ŝ
eli ta sama ksi
ąŜ
ka znajdzie si
ę
pół metra od
pa
ń
skich oczu, nie b
ę
dzie pan miał najmniejszych kłopotów z
lektur
ą
. Jak na razie, wniosek jest prosty: im bli
Ŝ
ej, tym
lepiej. Gdyby jednak przysun
ą
ł j
ą
pan na dwa centymetry, znowu
znalazłby si
ę
pan w kropce. Czasem co
ś
jest tak blisko,
Ŝ
e a
Ŝ
za blisko.
- Hmm... - mrukn
ą
ł Deveney.
- Albo we
ź
my inny przykład: pa
ń
ski prawy bark znajduje si
ę
w odległo
ś
ci mniej wi
ę
cej siedemdziesi
ę
ciu centymetrów od
czubka
ś
rodkowego palca pa
ń
skiej prawej reki. Prawy łokie
ć
jest
dokładnie o połow
ę
bli
Ŝ
ej, a wi
ę
c wydawałoby si
ę
,
Ŝ
e tym
łatwiej powinien go pan dosi
ę
gn
ąć
. Tymczasem, cho
ć
by nie
wiadomo jak si
ę
pan starał, nie uda si
ę
panu dotkn
ąć
palcem
prawej r
ę
ki swojego prawego łokcia. On te
Ŝ
znajduje si
ę
za
blisko.
- Czy mog
ę
wykorzysta
ć
te analogie w reporta
Ŝ
u? - zapytał
Deveney.
- Oczywi
ś
cie. B
ę
d
ę
zaszczycony. Od dawna czekałem na
kogo
ś
takiego jak pan, kto poinformuje o wszystkim opini
ę
publiczn
ą
. Słu
Ŝę
panu wszelk
ą
pomoc
ą
. Nadeszła pora, aby
pozwoli
ć
ś
wiatu zajrze
ć
nam przez rami
ę
. Mamy do pokazania
wiele interesuj
ą
cych rzeczy.
Nieco wbrew sobie panna Fellowes stwierdziła,
Ŝ
e imponuje
jej chłodna pewno
ść
siebie doktora Hoskinsa.
- Jak daleko spróbujecie si
ę
gn
ąć
? - zapytał Deveney.
- Czterdzie
ś
ci tysi
ę
cy lat.
Panna Fellowes z trudem stłumiła okrzyk zdumienia.
Lat?
W powietrzu czuło si
ę
napi
ę
cie. Ludzie siedz
ą
cy przy
urz
ą
dzeniach kontrolnych prawie si
ę
nie poruszali. Jaki
ś
m
ęŜ
czyzna mówił półgłosem do mikrofonu krótkie, urywane zdania,
z których panna Fellowes nie rozumiała ani słowa.
- Czy b
ę
dziemy st
ą
d co
ś
widzie
ć
, doktorze Hoskins? -
zapytał Deveney, opieraj
ą
c si
ę
o barierk
ę
i omiataj
ą
c
pomieszczenie uwa
Ŝ
nym spojrzeniem.
- Prosz
ę
? Nie, nic, a
Ŝ
do samego ko
ń
ca. Rozpoznanie
prowadzimy za pomoc
ą
czego
ś
w rodzaju radaru, tyle tylko,
Ŝ
e
zamiast promieniowania u
Ŝ
ywamy mezonów. W odpowiednich
warunkach mezony potrafi
ą
biec pod pr
ą
d czasu, a je
ś
li
natrafi
ą
na przeszkod
ę
, wówczas odbijaj
ą
si
ę
i wracaj
ą
do
nas, a my analizujemy te odbicia.
- Brzmi to do
ść
zawile.
Hoskins u
ś
miechn
ą
ł si
ę
, jak zwykle przelotnie.
- Ma pan do czynienia z ko
ń
cowym produktem, stanowi
ą
cym
efekt pi
ęć
dziesi
ę
ciu lat poszukiwa
ń
i do
ś
wiadcze
ń
. Istotnie, to
jest skomplikowane.
M
ęŜ
czyzna siedz
ą
cy przy mikrofonie podniósł r
ę
k
ę
.
- Ju
Ŝ
od kilku tygodni mamy namierzony pewien punkt
czasowy - ci
ą
gn
ą
ł doktor Hoskins. - Przez cały czas prowadzimy
obliczenia, ustalaj
ą
c nasze poło
Ŝ
enie wzgl
ę
dem niego, by mie
ć
całkowit
ą
pewno
ść
,
Ŝ
e nie b
ę
dzie
Ŝ
adnych niedokładno
ś
ci.
Mimo to na czoło wyst
ą
piły mu kropelki potu.
Edith Fellowes wstała z krzesła i podeszła do barierki,
ale nie widziała nic niezwykłego.
- Teraz - powiedział spokojnie człowiek z mikrofonem.
Przez sekund
ę
lub dwie trwała całkowita cisza, potem za
ś
z
domku dla lalek dobiegł krzyk przera
Ŝ
onego dziecka. Strach!
Okropny strach!
Panna Fellowes natychmiast zwróciła si
ę
w tamt
ą
stron
ę
.
Zupełnie zapomniała,
Ŝ
e przecie
Ŝ
w tym wszystkim miało bra
ć
udział jakie
ś
dziecko.
Doktor Hoskins uderzył pi
ęś
ci
ą
w por
ę
cz.
- Udało si
ę
! - powiedział głosem dr
Ŝą
cym z emocji i
rado
ś
ci.
Panna Fellowes szła szybko w dół kr
ę
tymi schodami, czuj
ą
c
na ramieniu ci
ęŜ
k
ą
dło
ń
Hoskinsa. Doktor milczał jak zakl
ę
ty.
Kiedy cała trójka zeszła z balkonu na podłog
ę
obszernej hali,
od strony domku dla lalek dobiegł delikatny d
ź
wi
ę
k dzwonka.
- Z wej
ś
ciem w pole statyczne nie wi
ąŜ
e si
ę
Ŝ
adne
niebezpiecze
ń
stwo - zwrócił si
ę
Hoskins do reportera. - Robiłem
to ju
Ŝ
tysi
ą
ce razy. Człowiek przez chwil
ę
czuje si
ę
troch
ę
dziwnie, ale szybko wraca do normy.
Przeszedł przez szeroko otwarte drzwi, a w chwil
ę
pó
ź
niej
to samo uczynił Deveney, u
ś
miechaj
ą
c si
ę
niezbyt pewnie i
wstrzymuj
ą
c oddech.
- Panno Fellowes, prosz
ę
! - ponaglił j
ą
niecierpliwie
uczony.
Edith skin
ę
ła głow
ą
i przekroczyła próg. Odniosła
wra
Ŝ
enie, jakby po jej ciele przepłyn
ę
ła łaskocz
ą
ca fala, ale
Plik z chomika:
Yennefer97
Inne pliki z tego folderu:
Asimov Isaac - Poczucie siły.pdf
(186 KB)
Asimov Isaac - Złota gęś.pdf
(212 KB)
Asimov Isaac - Bierze się zapalkę.pdf
(258 KB)
Powiew śmierci.pdf
(1101 KB)
Nastanie nocy.pdf
(1731 KB)
Inne foldery tego chomika:
● K
2. Istoty ciemności
Andrzej Sapkowski
anku35
Bunsch Karol
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin