Daniken Erich von - Śladami wszechmogących.doc

(70 KB) Pobierz
Śladami wszechmogących

Śladami wszechmogących

Erich von Däniken

 

Rozdział 9

Jak zdobywcy stali się bogami

Artyści chrześcijańscy nie byli bezpośrednimi świadkami – odkrywcy i bogowie – kult cargo – miasto piramid w dżungli – niezrozumiana technika – oda do boga słońca – pszczeli bogowie z Tulum – monolit smoka – oni zstąpili z nieba

Czytelnik, który przeczytał pierwsze osiem rozdziałów, jest albo zafascynowany moim nowym, niekonwencjonalnym sposobem myśle­nia, albo zdenerwowałem go do tego stopnia, że powtarza sobie w duchu: przecież tak nic można, takich rzeczy nic wolno robić! No właśnie – wolno czy nie wolno?

Dzięki nowoczesnym środkom komunikacji świat zrobił się mniej­szy. Umożliwiły one odkrycie takich rzeczy, nie które dawniej nie starczało badaczowi życia. Mam zamiar przedstawić Państwu świeże i często bardzo śmigle wnioski na temat powiązań różnych rzeczy i Faktów – jednakże bez obrażania kogokolwiek. Nie chcę również niczego Państwu narzucać ani twierdzić, że jestem nieomylny.

Byłoby jednak wspaniale, gdyby udało mi się skłonić Państwa do myślenia w nowy sposób.

 

Wszyscy wiemy, że dwa tysiące lat temu w Palestynie żył nauczał Jezus z Nazaretu i że ostatecznie zastał skazany na śmierć i stracony. Dowodzą tego pisemne świadectwa ewangelistów i listy apostołów. Chrześcijaństwo rozprzestrzeniło się od tamtego czasu po całym świecie, powstały setki tysięcy kaplic, kościołów i cudownych ka­tedr. Są w nich ołtarze z imponującymi obrazami, przedmioty chrześcijańskiego rękodzieła artystycznego ze zloty i srebra, posągi Matki Boskiej i sceny ukrzyżowania. Powstała kultura chrześcijańska z własną muzyką – wystarczy wspomnieć na przykład o chorałach gregoriańskich lub mszach orkiestrowych niejakiego Jana Sebastiana Bacha.

Czy zastanawiali się Państwo kiedyś nad tym, że żaden artysta, który oddał swój Talent w służbę religii, nie był naocznym świadkiem realnych zdarzeń, stojących u jej początkuj Narodzin Jezusa i jego życia nie oglądał żaden z twórców katedr ani nikt ze sztukatorów pracujący nad ozdobami bocznych oparzy czy rzeźbiarz wycinający w drewnie figurki szopki w Oberammergau. Nie uczestniczył w Ostat­niej Wieczerzy ani Michał Anioł, ani Jan Sebastian Bach, a Kazania na Górze nie wysłuchał osobiście żaden z licznych rzemieślników tworzących przedmioty artystyczne na przestrzeni minionych dwóch tysięcy lat. Wszyscy oni – bez wyjątku – byli narzędziami tradycji, przekazu.

Sam Jezus nie pozostawił po sobie żadnego przedmiotu, który moglibyśmy teraz podziwiać w muzeum. Nic napisał na skrawku pergaminu choćby kilku słów, nic zostawił odcisku swych boskich stóp w glinie i nie uwiecznił swej obecności napisem: „tu bytem" z aktualną datą rzymskiego kalendarza.

Załóżmy, że za tysiąc lat archeologowie odkryją pozostałości kościołów chrześcijańskich. Postarają się na pewno o dokładne ustale­nie dat, z których pochodzą znaleziska, i wówczas stwierdzą, że w okresie przynajmniej dwóch tysięcy lat wciąż powracano w sztuce do tych samych motywów. Ciągle będą natrafiali na sceny krzyżowania, narodzin w stajence, na aniołów i apostołów z aureolami wokół szacownych głów. Naturalnie uczeni odnajdą w tych odkryciach sprzeczności. Matka Boska z Oberammergau znacznie się różni od Maryi z Kenii. Katedry z Chartres we Francji z jej niepowtarzalnymi witrażami i wspaniałą architekturą nie da się porównać z prostym, przypominającym betonowy bunkier kościołem z 1992 roku. Artyści i architekci mieli na myśli jedno-a jednak wyrażali to w bardzo różny sposób. I jeszcze coś: na podstawie znalezisk archeologowie mogą dojść do przekonania, że Jezus z Nazaretu przebywał na ziemi przynajmniej przez dwa tysiące lat. Pomniki kultury chrześcijańskiej powstawały bowiem w takim właśnie przedziale czasu.

 

 

My, chrześcijanie, znamy genezę tego wszystkiego. Czy za tysiąc lat ludzie też będą to wiedzieli? Jak ograniczone jest wiedza ludzi i jak szybko powstają nieporozumienia, widać wyraźnie na przykładzie epoki wielkich odkryć.

Kiedy Krzysztof Kolumb wylądował w 1492 roku na brzegu dzisiejszych wysp Bahama, zanotował w dzienniku:

„Lud tubylców wołał do nas i dziękował Bogu. Kilku przyniosło nam wodę do picia, inni jedzenie. Zrozumieliśmy, że pytają nas, czy nie przybyliśmy a nieba". (l)

Niecałe trzydzieści lat później, w 1519 roku, ta niesławna scena miała swe dramatyczne powtórzenie. U wybrzeży Meksyku pojawił się Hernán Cortés z jedenastoma okrętami, na których znajdowało się stu marynarzy i pięciuset ośmiu prostych żołnierzy. Konkwistador po­stanowił wzbudzić respekt u Indian i kazał ponad ich głowami wystrzelić z armaty. Zobaczył, że wszyscy tubylcy padli jak martwi na ziemię i upłynęło sporo czasu, zanim odważyli się podnieść (2).

Również Francisco Pizarro początkowo został uznany przez. Inków w Ameryce Południowej za boga (3). To samo spotkało Brytyjczyka, kapitana Cooka, który odkryj wyspy na morzach południowych. Polinezyjczycy uważali go za ponownie przychodzącego na ziemię boga Rongo lub Longo (4).

Takie dziwne zachowanie tubylców udokumentowane jest wielo­ma przykładami z epoki odkryć. Naturalnie ani Kolumb, ani Cortés czy Pizarro nie tylko nic byli bogami, lecz byli zwykłymi, bezwzględ­nymi zdobywcami. A mimo to tubylcy uważali ich ze bogów. Skąd ta pomyłka?

Dziś powiedzielibyśmy, że plemiona tubylcze stanęły przed Zada­niem przekraczającym ich możliwości. Nic znały technicznych wyna­lazków, którymi posługiwali się intruzi. Nie potrafiły w żaden sposób zakwalifikować obcych istot, ubranych w dziwne mundury i posługujących się nieznanym uzbrojeniem. Dlatego zdobywcy awan­sowali w świecie wyobrażeń tubylców do rangi bogów. Wiemy, że bogów nie ma ani nigdy nie było. Pojęcie „bogowie" powstało na skutek nieporozumienia.

 

Wszystko to wydarzyła się kilka wieków temu i dziś nie mogłoby się powtórzyć. Czy rzeczywiście? Wiosną 1945 roku Amerykanie założyli bazę wojskową koło miejscowości Hollandia w Nowej Gwinei. Niekie­dy stacjonowało tam aż czterdzieści tysięcy żołnierzy. Bez przerwy startowały i lądowały samoloty, przewożąc posiłki dla jednostek walczących na Pacyfiku. Mieszkańcy dżungli, najczęściej Papuasi, obserwowali działania obcych, niczego z nich nie rozumiejąc. Nie mieli pojęcia ani o polityce międzynarodowej, ani o technice. Od Ameryka­nów dostawali od czasu do czasu drobne podarki w postaci czekolady, gumy do żucia, starych butów czy butelki z jakimś napojem. Wszystkie prezenty były nazywane przez tubylców „cargo". Po angielsku słowo to znaczy „towar". Coraz więcej Papuasów chciało mieć owo „cargo" i coraz więcej z nich odważało się wyjść z dżungli na skraj lotniska. Widzieli, jak wielkie srebrne ptaki ulatują w chmury-prawdopodob­nie leciały do nieba. Tubylcy chcieli, żeby te ptaki z nieba leciały bezpośrednio na ich tereny plemienne i tam zostawiały swe cargo. Musieli więc coś zrobić... ale co? (7)

Papuasi myśleli, że muszą się w rym celu zachowywać dokładnie tak jak obcy. Na wyspie Wewak powstało zatem prawdziwe lotnis­ko-widmo z imitacjami pasów startowych i samolotami z drewna i domy. Na wyżynie we wschodniej części Nowej Gwinei holenderscy urzędnicy znaleźli „nadajniki radiowe" i zwinięte z liści „izolatory". Zegarki na rękę były z drewna i żelaza, a zamiast hełmów tubylcy nosili na głowach pancerze żółwi. Amerykańscy i holenderscy oficerowie przyglądali się temu ze zdziwieniem, bawiąc się przy tym doskonale. Tubylcy naśladowali konsekwentnie i ze śmiertelną powagą wszystko, co im wpadło w oko (b).

Znana jest również przygoda niemieckiego pilota-badacza Hansa Berirama, którą przeżył podczas przymusowego lądowania w austra­lijskim buszu. Aborygeni tylko dlatego pozostawili go przy życiu, że miał na nosie gogle lotnicze. Tubyley znali bowiem postacie z przed­miotami podobnymi do takich okularów z rysunków wykutych w skalach. Przedstawiały one boginię-matkę Wandinę.

Kiedy Frank Hurley w dwudziestych latach obecnego stulecia przybył do wioski Kaimari w Nowej Gwinei, to jej mieszkańcy myśleli, że jego wodnopłatowiec jest boskim ptakiem. Co wieczór podpływali w kanu do dzioba samolotu i składali w ofierze świnię (7).

 

Zachowanie tubylców być może budzi w nas dzisiaj tylko uśmiech politowania. Okazujemy wyższość, ponieważ wiemy więcej niż oni. Ale co wspólnego mają moje przykłady z zakresu kultury chrześcijań­skiej i zachowanie plemion tubylczych z zamierzchłą starożytnością?

Wiele dzisiejszych dziel sztuki powstaje bardzo często z motywów religijnych. Tak było w czasie drugiej wojny światowej, tak było w epoce odkryć. Tysiące lat temu ludzie zachowywali się też tak samo (8-11). Ich wiara stanowiła bodziec do wznoszenia wspaniałych budowli, ołtarzy, świątyń i piramid. Ówcześni artyści także często nie byli bezpośrednimi świadkami inspirujących ich wydarzeń. Wykuwali kamienne posągi,  które nie były plonem ich własnych przeżyć, a jedynie zostały przekazane im przez tradycję.

(...)

Rozdział 10

Zagadkowa technika

Przed Inkami - średniowieczny beton - megality i czarownicy - Puma Punku, panorama z innego świata - orgia w kamieniu - najnowocześniejsza technika sprzed tysięcy lat - klamry i kawałki przewodów - komputerowy mur - skok do Abydos - czołg z British Museum

 

Tysiące lat temu, w epoce owianej tajemnicą, o której nie ma żadnych pisemnych świadectw, na ziemi musiały działać wszechmogące istoty. Nie wiemy, kim były ani skąd przybyły, ale ich ślady istnieją i są świadectwem niepojętej techniki.

Twierdza Inków Sacsayhuaman jest położona na wysokości około trzech i pół tysiąca metrów ponad peruwiańskim miastem Cuzco. Bez wątpienia jej konstruktorami byli Inkowie, gdyż znamy ich sposób wznoszenia budowli z zaokrąglonych kamieni ciosowych. Jest on charakterystyczny dla całego państwa Inków. Ponad twierdzą położony jest potężny krąg kamienny. Może niegdyś służył jako kalendarz. Mogą to być także fundamenty pod budowę wielkiej wieży.

Jeśli się odwrócić plecami do twierdzy, to ma się przed sobą labirynt skał, który nie zasługuje na obiegową nazwę „ruin". Leżą tam nie zidentyfikowane masy skał, mniejsze i większe kamienie ciosowe, pozostałości nieznanych budów. Pierwotnie myślano, że chodzi o kamieniołom Inków. Ale to nie to. Znamy kilka inkaskich kamieniołomów. Pracowano w nich w zupełnie inny sposób (1).

Przez rozpadliny i jaskinie dostajemy się na platformy i znajdujemy się niespodziewanie przed mistrzowsko wyciosanymi kamiennymi kolosami. Nie ma w nich porządku, nie ułożono z nich murów, monolity nie zostały poukładane jedne na drugich. Ku sobie chylą się gołe ściany skalne. Precyzyjnie odmierzone kąty kończą się raptownie w skale naturalnej.

Masa obrobionych skał to części niepojętej mozaiki. Wszystkie bloki były poddane obróbce. Nie wmówi mi żaden wędrowny kaznodzieja-archeolog, że to kochana matka natura wyczarowała prostokątne krawędzie skał tak dokładnie wyszlifowała ich powierzchnie i dla czystej rozrywki ustawiła w plenerze olbrzymie kamienne fotele.

Bezpośrednio za twierdzą Inków znajdują się monolity poddane takiej obróbce, że zagadka staje się doskonała. Nagle człowiek staje przed znakomicie dopasowanymi konstrukcjami z kamieni. Nigdzie nie da się stwierdzić śladu łączenia zaprawą wapienną czy cementową (2). Bloki zostały przygotowane po mistrzowsku. Gdyby Inkowie wykonywali tę pracę za pomocą zwykłych kilofów, to między jednym a drugim kamiennym blokiem nie mieliby nawet dosyć miejsca, by się zamachnąć narzędziem.

Jest tam blok kamienny wysokości ośmiu metrów, który wygląda, jakby był odlany z masy betonowej. Można by pomyśleć, że oszalowanie z desek zdjęto z niego zaledwie przed kilkoma dniami. Tylko że to nie jest beton. Jak wszystkie pozostałe bloki, ten też jest z granitu. Skałę naturalną można łatwo rozpoznać. Ostre jak nóż, wypolerowane stopnie biegną wzdłuż ścian głazu. Potężny blok ustawiony jest do góry nogami. Stopnie biegną od góry do dołu. Dowodzi to, że ten kolos skalny był niegdyś częścią większego obiektu.

Jaki był to obiekt? Tego nie wiemy. Pewne jest tylko, że ktoś tu bawił się skałami jak my klockami. Stwierdzono także, że te zadziwiająco obrobione kamienie były tu już wtedy, kiedy na peruwiańską wyżynę dotarli hiszpańscy zdobywcy.

Nieznani wszechmogący musieli dysponować możliwościami technicznymi, które pozwalały im na przecinanie całych skał. Dopiero później, o wiele później, Inkowie wykorzystali do swoich celów już obrobione masy skalne. Użyli fantastycznie pociętych skał do wzniesienia swych świątyń, w których oddawali cześć bogom - nawiasem mówiąc, wszyscy ci bogowie przybili z kosmosu. Wodza Inków zawsze czczono jako "syna słońca". Uważał on się za potomka tych tajemniczych istot, które niegdyś odwiedziły ziemię i nauczały ludzi.

Rozdział 12

Nieśmiertelne przesłania

Góra bogów - posłania do przyszłości - grób opd szutrową piramidą - atomowa eksplozja w starożytności - raj na ziemi - grób Jezusa w Kaszmirze

(...)

W Indiach jest odwrotnie. Tam zachowały się dawne pisma, które wyraźnie opowiadają o bogach i ich niebiańskich pojazdach. Tradycje hinduskie każą nam uczyć się z historii, ponieważ w przyszłości naszej planety istnieje wiele białych plam.

W ósmej księdze Mahabharty, hinduskiego eposu narodowego, mowa jest o nieznanej broni, która miała przypominać promienistą błyskawicę (4). Ludzie rozpadali się na popiół pod jej działaniem, ciała były spalone nie do poznania. A ci, którym udało się przeżyć, tracili włosy i paznokcie. Gliniane garnki rozpadały się przy najmniejszym dotknięciu, ptaki spadały z nieba. W bardzo krótkim czasie cała żywność uległa zatruciu. Błyskawica pokryła wszystko jak drobny pył.

Czy to był opis Hiroszimy i Nagasaki? Nie, ten obraz pochodzi z tekstów staroindyjskich. Zawsze zastanawiałem się, czy takie zniszczenie miało rzeczywiście miejsce, czy tylko powstało w rozfantazjowanym umyśle pisarza.

Wybrałem się przeto na poszukiwanie całkowicie zniszczonych miast. Znalazłem jedno – w „raju na ziemi”.

 

W najbardziej na północ wysuniętej części Indii leży wyżyna Kaszmiru. Jedna z legend mocno zakorzenionych w tamtejszej ludowej tradycji głosi, że dolina Kaszmiru była w rzeczywistości Ziemią Obiecaną, którą Mojżesz przyrzekł dzieciom Izraela.

Dolina Kaszmiru rozciąga się na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów i już choćby tym różni się od parnej duchoty, panującej na pozostałym terenie Indii. Tu na płaskowyżu wdychamy czyste i ostre powietrze górskie. Dawni władcy zakładali tu parki o wyjątkowej urodzie, rozległe strefy wypoczynku, kipiące niezwykłym bogactwem kwiatów. Stolicą Kaszmiru jest Srinagar, który leży nad jeziorem Wular. Dolina nazywana jest „niebem na ziemi” albo właśnie „rajem na ziemi”. Srinagar zaś nosi przydomek azjatyckiej Wenecji. Miast przecinają liczne kanały, na których roi się od łodzi, gondoli i zakotwiczonych domów na wodzie. Srinagar leży na 34 stopniu szerokości geograficznej, a zatem na wysokości Gibraltaru czy Damaszku. Mimo to, ze względu na wysokość, klimat jest przyjemny i łagodny. Temperatura w lecie utrzymuje się na poziomie trzydziestu stopni, w zimie nie spada poniżej plus czterech stopni. Indyjskie bazary Srinagaru oraz okolicznych wiosek i miejscowości kipią gorączkową krzątaniną. Wąskie, często zadaszone ulice są pełne ludzi. Stragany uginają się pod ciężarem owoców i kwiatów, ludność jest bardzo pracowita, tylko, niestety, do pracy zapędza się również dzieci, które osiągnęły szósty rok życia.

Jednak tysiące lat temu w rajskim miejscu musiała się wydarzy niesłychana katastrofa. Dowodzą tego ruiny Parhaspuru. Było to niegdyś miasto, z którego środka strzelała w niebo wielka piramida. Dziś da się jeszcze rozpoznać jej fundamenty, przypominające tarasy. Potem jest już tylko chaos: pustynia popękanych, rozbitych i roztrzaskanych kamieni, jakby piramida została zrównana z ziemią jednym uderzeniem. Podczas przeszukiwania kamiennego pobojowiska przyszedł mi do głowy fragment Mahabharaty (5): „Było tak, jakby wszystkie żywioły zerwały się z uwięzi. Słońce zataczało kala, świat pogrążył się w gorączce osmalony żarem broni. Żar poparzył słonie, które jak szalone biegały tam i z powrotem. Woda wrzała, zwierzęta zdychały. Ognisty wicher powalił szeregi drzew jak podczas pożaru lasu. Spaliły się wozy bojowe i konie. Tysiące wozów uległo zniszczeniu. Potem nastała cisza. Oczom ukazał się wstrząsający widok, straszliwy żar tak zniekształcił trupy poległych, że nie wyglądały już jak ciała ludzkie. Nigdy przedtem nie widzieliśmy tak okrutnej broni i nigdy o niej wcześniej nie słyszeliśmy".

Nawet w dalszej odległości od piramidy wciąż spotykałem kamienne pobojowiska i fragmenty skał o lśniących ścianach, jakby je poddano działaniu ogromnej temperatury. Potem widziałem wielkie obrobione bloki skalne, rozsiane bezładnie po okolicy, jakby rzucone dłonią mocarnego boga lub siłą potężnej eksplozji.

Stopnie mniejszych świątyń zostały rozebrane, mieszkańcy Srinagaru użyli nadających się jeszcze kamieni do budowy domów. Ale o krok dalej znów zasłana odłamkami skał płaszczyzna: kamienie różnej wielkości, leżące w bezładzie na powierzchni wielu kilometrów kwadratowych. W sumeryjskim eposie Gilgamesz możemy przeczytać:

„Zaryczało niebo i ziemia mu odpowiedziała. Zajaśniała błyskawica i buchnął w górę ogień. Z nieba padali śmierć. Pociemniało i ogień zgasł. Wszystko, co zostało trafione błyskawicą, obróciło się w popiół".

Tutaj, na wyżynie Srinagaru, koło Parhaspuru, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że doszło do niszczącej wszystko eksplozji. Widziałem ruiny świątyń, które niszczeją i rozpadają się powoli pod działaniem czasu. W Parhaspurze wygląda to inaczej. Katastrofa musiała nadejść nagle i mieć straszliwy impet. Gdy jedzie się od centrum dawnego obiektu w głąb ruin, to zwracają uwagę, leżące mniej więcej w jednakowej odległości od środka eksplozji bloki kamienne - mają one niemal ten sam ciężar i tę samą wielkość.

Znam na pamięć legendy o bogach i ich strasznej broni (6, 7). Dlatego teoria o zniszczeniu, które przyszło z góry, nie jest dla mnie absurdalna. Czy nauczyliśmy się czegoś z historii? Dopóki nie przyjmujemy do wiadomości jej nauk i dawne przekazy lekceważymy jako niczego nie wnoszące legendy, dopóki wyśmiewamy autorów doniesień z głębokiej przeszłości, dopóty można mówić, że nie nauczyliśmy się niczego.

Czeka na nas Kaszmir, rajska wyżyna w Indiach z cudownymi barwami górskich krajobrazów, z jeziorami i kanałami oraz - u bram Srinagaru - z pozostałościami kultury zniszczonej przez straszliwą broń.

Dzisiejszy Srinagar zaprasza do obejrzenia jeszcze innej osobliwości, szczególnego rodzaju, która może się nam podobać lub nie, ale której na koniec powinniśmy się pokrótce przyjrzeć.

W samym centrum stolicy Kaszmiru znajduje się miejsce pielgrzymek, które liczy dwa tysiące lat. Opiekująca się nim wspólnota religijna twierdzi z całą powagą, że tu właśnie pochowano Jezusa z Nazaretu (8).

Dla każdego wierzącego chrześcijanina jest to twierdzenie absurdalne, ponieważ wiemy, że Jezus umarł, został pogrzebany i trzeciego dnia zmartwychwstał, a następnie wstąpił do nieba. Nie może zatem istnieć jego grób. A może jednak istnieje? Przy jednej z wąskich liczek Srinagaru stoi parterowy budynek z niewielkim podwórzem. Uliczka nosi znaczącą nazwę - "Prorok przyjdzie". Budowla wygląda jak połączenie kościoła i meczetu. Przed wejściem kilku strażników pilnuje, by odwiedzający świątynię zdejmowali buty i nakrywali głowy. Drewniana tablica z napisem Ziarat Yousa poświadcza, że tu znajduje się grób Jezusa.

W jaki sposób Syn Boży znalazł się na wyżynie Kaszmiru? Przewodniczący wspólnoty religijnej wyjaśnił mi to. Po zdjęciu z krzyża Jezus został wyleczony i następnie wraz z kilkoma uczniami udał się w daleką drogę, ponieważ na całym obszarze Cesarstwa Rzymskiego nie mógł być pewny swego życia.

Zapytałem mego rozmówcę, w jaki sposób mógłby to udowodnić, a on odesłał mnie do tekstów, które potem rzeczywiście odnalazłem w Archiwum Państwowym w Srinagarze. Teksty są opatrzone dokładnymi datami i mówią o dwóch spotkaniach ówczesnego władcy Kaszmiru z pewnym obcym przybyszem. Ubrany był on w białe szaty z płótna, siedział na łące, a dookoła niego skupiło się spore grono słuchaczy. Władca kazał zapytać obcego, kim jest, a człowiek w białej szacie odpowiedział spokojnym głosem, z którego przebijało szczęście:

„Urodziła mnie młoda kobieta. Wędrowałem i nauczałem w Palestynie prawdy, sprzeciwiając się niszczeniu tradycji. Nazywano mnie tam Mesjaszem. Nie pokochali jednak mojej nauki, odrzucili tradycje i skazali mnie. Bardzo cierpiałem w ich rękach". (9)

Jeśli wierzyć doniesieniom z Kaszmiru, to Jezus żył tam długo i szczęśliwie, nauczając ludzi.

Jestem teraz w środku świętego relikwiarza. Hinduski profesor tłumaczy mi napis na grobie:

„Tu spoczywa słynny prorok Yuzu, prorok dzieci Izraela". Obok stoi drugi, mniejszy relikwiarz. W pomieszczeniu jest dosyć ciemno, na drewnianych belkach spoczywają krzyże z zapalonymi świecami. V' centrum znajduje się rzeźbiona skrytka, relikwiarz, chroniona przez cienkie kratki z drewna. Relikwiarz zastaję wyjątkowo otwarty. Dostrzegam rodzaj pokrywy, osłoniętej barwną tkaniną. Delikatnie, z towarzyszeniem cichej modlitwy pokrywa zostaje odsunięta na bok. W' kamiennej posadzce widzę wówczas górną część wmurowanego w podłogę sarkofagu, umieszczonego w linii: zachód-wschód.

Świątynię ku czci Jezusa w Srinagarze odwiedzają nie tylko chrześcijanie, ale również hindusi i muzułmanie. Wyznawcy islamu także uważają Jezusa za proroka i za wzorowego, dobrego człowieka.

Potem musiałem się przyznać, że podczas pobytu w grobowcu było mi trochę nieswojo. Myśl, że tu może rzeczywiście spoczywać ciało Jezusa z Nazaretu, nie była przyjemna. Trzeba by podnieść kamienne wieko i otworzyć znajdujący się pod nimi grób. Dopiero wówczas, gdyby zobaczyło się tam szkielet ze śladami po ukrzyżowaniu na dłoniach i stopach, byłby to może jakiś dowód. Również to, co znaleziono by obok ciała, mogłoby przynieść decydujące informacje.

Jestem nawet zdania, że w imię chrześcijańskiej prawdy należałoby otworzyć grób w Srinagarze. Jest to ostatecznie jedyny na świecie, liczący dwa tysiące lat grobowiec, o którym twierdzi się, że zawiera ciało Jezusa. Wspólnota chrześcijan powinna właściwie być zainteresowana wyjaśnieniem tej legendy.

A może nie?

 

 

Bibliografia

1 Doerner, Friedrich Karl: Kommagene-Geschichte und Kultur einer antiken Landschaft. W: Antike Welt, numer specjalny 1975

2 Doerner, Eleonore: Kommagene - Ritt zu den Himmlischen Thronen. W: Autike Welt, numer specjalny 1975

3 Doerner, Friedrich Karl: Der Thron der Goetter auf dem Nemrud Dag. Wyd. 2, poszerzone. Bergisch Gladbach 1987

4 Roy, Protap Chandra: The Wahabharata. Kalkuta 1896

5 Biren, Roy: Das Mahabharata. Duesseldurf/Kolonia 1961

6 Jacobi, Hermann: Das Ramayana. Bonn 1893

7 Dutt, Nath. M.: The Rámáyana. Kalkuta 1891

8 Daeniken, Erich von: Reise nach Kiribati. Duesseldurf 1981

9 bez autora: Bhavishya Maha Purana. Napisana w roku l15 po Chrystusie, str. 465-466. wersy 17-32. Archiwum Państwowe w Srinagarze

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin