Motyw śmierci w praktykach inicjacyjnych.doc

(41 KB) Pobierz
Motyw śmierci w praktykach inicjacyjnych

Motyw śmierci w praktykach inicjacyjnych

Mirosław Miniszewski

 

Nasza kultura uznaje śmierć za największe zło. Wychowani w tej tradycji postrzegamy śmierć jako najstraszniejszy moment ludzkiego życia. Za wszelką cenę staramy się opóźnić jej nadejście, a największe cierpienie przeżywamy, jak odejdzie od nas ktoś bliski. Jaka jest jednak tak naprawdę śmierć, nie wiemy, bo ta wiedza to przywilej tych, którzy odeszli. Temat śmierci jest jednak bardzo powszechny w mistycznych tradycjach na całym świecie. Chociaż umieranie dla ludzi kojarzy się przede wszystkim z bólem i cierpieniem, to praktycy ścieżek duchowego rozwoju uczynili ze śmierci temat rytuałów i medytacji. Zasadniczo w każdej religii śmierć jest jednym z najważniejszych tematów rozważań filozoficznych i teologicznych. Mistyczne szkoły i kierunki duchowe poszły krok dalej i rozwinęły na przestrzeni dziejów metody oraz techniki, które miały pozwolić niejako zajrzeć śmierci w oczy. Skąd taka potrzeba, aby dążyć do przeżycia śmierci za życia? Czemu mają służyć mrożące krew w żyłach praktyki? Czy chodzi o oswojenie się z myślą o nieuchronnym odejściu? Czy jest to swoiste zaglądnięcie w paszczę bestii i oswojenie jej? Dlaczego przywiązuje się taką wagę do inicjacyjnych doświadczeń stanu śmierci? Jaka wartość tkwi w świadomości, że jesteśmy śmiertelni? Przyjrzyjmy się zatem niektórym praktykom i rytuałom wprowadzającym w mistyczne przeżycie procesu umierania.

Najstarszymi tradycjami, które oswoiły śmierć poprzez włączenie jej tematu do praktyk mistycznych, są kierunki zaliczane do szamanizmu, które w swych pierwotnych formach pojawiły się wśród ludów rasy żółtej, zamieszkujących syberyjską tajgę i tundrę. Każdy, kto odkrywał w sobie powołanie do zostania szamanem, musiał przejść drastyczny proces inicjacji, który polegał na przeżyciu wizji własnej śmierci. Adept udawał się głęboko w leśne ostępy albo na bezkresne pustkowia tundry i tam w samotności budował szałas, w którym spędzał kilka, nieraz kilkanaście dni, i poszcząc oczekiwał na wizję. Kiedy był już wprowadzony w odpowiedni stan świadomości, wpadał w trans, podczas którego przybywały duchy i rozkawałkowywały jego ciało. Widział, jak jest ono rozcinane a mięso obierane z kości po czym gotowane w wielkim kotle. Resztki rozdziobywały drapieżne ptaki. Przeżywał swoistą śmierć, w czasie której udawał się do świata podziemnego i otrzymywał tam moc oraz poznawał swoje duchy opiekuńcze, które odtąd pomagały mu na szamańskiej ścieżce. Po zjedzeniu adepta, duchy obdarowywały go nowym ciałem, pełnym mocy i magicznych właściwości. Po takim przeżyciu był nowym człowiekiem, był szamanem, który wracał do swojej wioski jako zwycięzca.

Pokrewny motyw inicjacyjny odnajdujemy w Tybecie, gdzie rozwinęła się swoista odmiana buddyzmu zwanego tantrycznym. Podobna, do opisanej powyżej, praktyka nazywa się gchöd (czyt. czod). Osoba, przeważnie jogin lub mnich, udaje się na miejsce kremacji zwłok lub w okolice grobowców i za pomocą bębenka z kości ludzkiej czaszki, zwanego damaru, oraz trąbki z kości piszczelowej, przyzywa bóstwa, które pod drapieżną i odrażającą postacią pojawiają się, aby rozszarpać i zjeść jego ciało. Praktyka ta, oprócz tego, że jest inicjacją, ma charakter ofiary, a jej celem jest uświadomienie sobie przemijalności ludzkiego życia. Podobną wymowę ma powszechny w Tybecie tzw. pochówek przez powietrze, gdzie ciało zmarłej osoby jest ćwiartowane przez specjalnych mistrzów ceremonii i rzucone na pożarcie drapieżnym ptakom, co jest ostatnim aktem ofiarowania ze strony zmarłego.

W tej samej tradycji buddyzmu tybetańskiego, praktykuje się metodę zwaną phowa (czyt. poła). Tybetańczycy wierzą, że wzdłuż kręgosłupa znajdują się kanały, którymi przepływa energia świadomości. Na czubku czaszki ma znajdować się otwór, zakończenie głównego kanału, którym świadomość opuszcza ciało w momencie śmierci. W czasie tej ceremonii wizualizuje się świadomość w postaci kulki światła, która porusza się wymienionym kanałem. W odpowiednim momencie wyrzuca się tę kulkę przez otwór na czubku głowy i przeżywa się przez chwilę to samo, co nastąpi w momencie śmierci. Ciekawe jest, że wszystkie osoby, którym udało się wyprowadzić w czasie tej praktyki świadomość poza ciało, mają na czubku głowy dziurkę, z której po zakończeniu phowa sączy się krew i limfa. Doświadczenie to ma przygotować człowieka na moment faktycznej śmierci. Tybetańczycy wierzą, że dolnym zakończeniem kanału energetycznego jest odbyt, a świadomość opuszczająca ciało tą drogą wciela się w zwierzęta. Opuszczenie ciała przez czubek głowy gwarantuje odrodzenie się w ciele człowieka lub też ostateczne wyzwolenie z kołowrotu narodzin. Legenda głosi, że najwięksi, oświeceni mistrzowie buddyjskiej ścieżki, w momencie śmierci rozpuszczają swoje ciało w tęczowe światło i pozostają po nich jedynie włosy oraz paznokcie, jako elementy nieczyste.

Na drugiej półkuli naszego globu, wśród północnoamerykańskich Indian, inicjacje nie mają tak drastycznego przebiegu, chociaż ich oprawa przebiega w takiej samej, mrożącej krew w żyłach, scenerii i tym różni się od syberyjskich tradycji, że przechodzić ją mogą wszyscy, którzy czują taka potrzebę. W celu odnalezienia inspirującej wizji, mężczyzna czy kobieta, udaje się na pustkowie i kopie sobie grób. Wykopany dół przykrywa się gałęziami i darnią, tak aby nie wpadało doń światło, i spędza się w nim noc a nieraz i kilka dni. Pojawiające się wtedy wizje, traktuje się jako przekaz ze świata duchów a sama praktyka ma charakter inicjacyjny. W ten sposób można się spotkać z przodkami i uzyskać od nich radę. Wśród Indian Prerii, np. Lakotów, praktyka ta należy do wielkiej tradycji Vision Quest (poszukiwanie wizji) i są różne jej odmiany. W niektórych ceremonia odbywa się bez kopania dołu, jednak cel pozostaje ten sam: nawiązać kontakt z duchami. Natomiast wśród Indian zamieszkujących dalej na południe praktyka ta nazywa się Pogrzeb Wojownika i przebiega w dole wykopanym w ziemii.

Mistyczne tradycje chrześcijaństwa również zawierają w zestawach swoich praktyk, ceremonie i medytacje związane ze śmiercią. Nowicjaty najsurowszych kontemplacyjnych zakonów takich jak Kameduli czy Kartuzi, są swoistym okresem, kiedy adept niejako umiera poprzez całkowite wyizolowanie się od świata oraz zachowanie milczenia, tzw. silentium sacrum (łac. święte milczenie). Ale to nie wszystko, cały okres bycia w takim zakonie przyjmuje się za czas mistycznego umierania dla spraw doczesnych. W starych tradycjach, srogich, kontemplacyjnych zakonów, często medytuje się wizualizując własny pogrzeb, od momentu śmierci aż do pojawienia się szkieletu. Ma to uzmysłowić przemijalność i kruchość życia doczesnego a także przygotować mnicha na spotkanie ze śmiercią. Kartuzi na przykład witają się wzajemnie słynnym memento mori (łac. pamiętaj, że umrzesz). Do dzisiaj w niektórych klauzurowych zakonach żeńskich takich jak np. Kapucynki, łóżka w celach przypominają kształtem trumnę z wiekiem ozdobionym krzyżem. W męskich zakonach ten zwyczaj przetrwał jedynie u Kartuzów. Kamedułów na podkrakowskich Bielanach, grzebie się bez trumien w ściennych otworach krypty grobowej, ponieważ uważa się, że umarli już wstępując do zakonu, sama zaś ceremonia pogrzebowa nie ma charakteru ściśle żałobnego. Do dzisiaj w niektórych klasztorach franciszkańskich celebruje się 4 października tzw. Transitus (łac. przejście), na pamiątkę odejścia świętego Franciszka, który śmierć nazywał Siostrą. Podczas tej ceremonii śpiewne są pieśni i wspomina się pogodne, pełne nadziei odejście Biedaczyny z Asyżu. Duchowość franciszkańska znana jest z takiego specyficznego podejścia do kwestii umierania i nie taktuje jej jako czegoś ponurego ale wręcz przeciwnie, jako przejście do lepszego świata.

W prawosławnej tradycji życia klasztornego na Rusi, istnieje stan mniszy zwany Wielką Schimą. Mnich, przyjmujący ten najsurowszy zestaw zakonnych ślubów, ubiera się w habit z wymownymi motywami śmierci, takimi jak pogrzebowe krzyże czy czaszki i odsuwając się od aktywności zewnętrznej, poświęca życie wyłącznie kontemplacji, umierając dla świata. Taki niesamowicie wyglądający habit uważa się za swoisty całun pogrzebowy.

Strach przed śmiercią od zawsze towarzyszy człowiekowi. Wielka niewiadoma, którą jest pośmiertny stan ludzkiej świadomości, stała się przyczyna powstania wielu koncepcji i tradycji religijnych. Jak widać, to samo cierpienie, które jednych paraliżuje, innych skłania do wyjścia śmierci naprzeciw i zajrzenia jej prosto w oczy. Nasza kultura stopniowo pozbawia nas kontaktu z tym nieodłącznym wymiarem życia, jakim jest śmierć. Naszymi zmarłymi bliskimi zajmują się przedsiębiorstwa pogrzebowe a starych ludzi umieszcza się w przytułkach i domach spokojnej starości tak aby oddech zbliżającej się do nich śmierci, nie zakłócił naszego życia. Mało kto umiera, tak jak dawniej, w domu, otoczony przez bliskich, którzy w tym najważniejszym momencie życia, trzymaliby umierającego za rękę. Wielu z ludzi, identyfikując się ze chrześcijaństwem zapomina, że przecież naczelnym jego przesłaniem jest wiara w Zmartwychwstanie. Dlatego może warto przyjrzeć się postawie ludzi, którzy nie bojąc się śmierci, zaglądają jej prosto w oczy, uczestnicząc w opisanych powyżej rytuałach albo po prostu czerpiąc z bogactwa własnej tradycji, uznać śmierć za część wielkiego spektaklu życia i pogodzić się z nią już za życia, traktując to jako inspirację do lepszego wykorzystania czasu, który został nam dany w ograniczonej ilości.

Na bydgoskim cmentarzu poewangelickim, na ulicy Zaświat, znajduje się stary, porośnięty mchem grób, na którym dawno temu, z woli tych, którzy pozostali, umieszczono napis: "Do zobaczenia"...

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin