1.docx

(38 KB) Pobierz

Tytuł oryginału: Pains and contradictions

Autor: atypicalsnowman

Pairing: HP/SS

Ostrzeżenie: Slash, sceny przemocy, wulgaryzmy

Tłumaczenie za zgodą autorki.


Cierpienie i sprzeczności


Rozdział 1. To coś — mrok

"Bóg naucza serce nie przez idee, lecz poprzez cierpienie i sprzeczności" — De Caussade

Z każdym kolejnym wieczorem, Harry'emu zdawało się, że to coś nadchodzi coraz szybciej. Wszystko zaczęło się we wrześniu. Teraz był czerwiec i było z dnia na dzień gorzej.

Potter nigdy nie śpieszył się z pójściem do łóżka. Zdawało mu się, że dzień jest za krótki na naukę, grę w eksplodującego durnia czy partię szachów z Ronem. Jego oceny nigdy wcześniej nie były tak dobre. Każdego wieczoru starał się odwlec to co nieuniknione, jak tylko mógł najdłużej, aż do chwili, gdy Hermiona odkładała książki, a Ron rzucał mu milczące spojrzenie pod tytułem "nie jesteś jeszcze zmęczony?".

I w taki oto sposób nadchodziło nieubłagane. Uśmiechał się wtedy do rudzielca i proponował iść już spać, żeby nie musiał tego robić jego przyjaciel. Zielonooki czarodziej nie był pewien, czy młody Weasley zdawał sobie sprawę, że tak właściwie to trwał przy nim, a nie z nim. Lub też, czy był świadom, że robiąc tak przez cały ostatni rok, pomagał mu utrzymać to coś — cokolwiek to było — z daleka. Ron był pomocny, niezależnie od tego czy o tym wiedział, czy nie i Harry był mu za to dozgonnie wdzięczny.

Każdej nocy ruszał dobrze znaną mu drogą w kierunku swojego ciepłego, wygodnego posłania, które stało się równocześnie jego więzieniem i jedynym miejscem, gdzie czuł pozory jakiejkolwiek normalności. Tym razem ból uderzył w niego, gdy zaczął opuszczać story wokół swojego łóżka z baldachimem.

Zapoczątkowała to śmierć Syriusza. Po tym, jak przyjaciele trafili do skrzydła szpitalnego, zamęt ucichł, a jego umysł zdołał pojąć treść nieuniknionej przepowiedni.

Ilu jeszcze ludziom przeznaczenie zaplanowało życie z góry? Nie przez rodziców czy jakąś siłę wyższą, czy nawet przez własne złe wybory, które podjęli, ale przez los? Niezależnie od tego, co Dumbledore mówił o tym, że to Voldemort naznaczył Harry'ego, chłopak czuł, jak zimna dłoń czegoś nieuniknionego zaciska mu się wokół szyi.

Kiedy ta prawda do niego dotarła, Gryfon zdał sobie sprawę, że to, co stało się w Departamencie Tajemnic, było jego winą. Gdyby chociaż pamiętał o tym przeklętym lusterku, gdyby nie uwierzył tak łatwo Stworkowi, gdyby nauczył się, jak poprawnie ochraniać swój umysł, gdyby pamiętał o tym, że w Hogwarcie jest jeszcze jeden członek Zakonu…

Gdyby tylko… gdyby… gdyby…

Chociaż na samym początku obwiniał o wszystko Snape'a, to była to wyłącznie jego wina. Zdał sobie sprawę, że powinien zacząć ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. Zrzucanie jej na innych było dziecinne i krótkowzroczne, a tym samym mogło się przyczynić do śmierci następnych osób. Harry wiedział, że Snape zachowywał się niczym skończony drań od pierwszej chwili, gdy przekroczył próg sali do eliksirów. Chłopak widział, jak od miesięcy dokuczał Syriuszowi z powodu jego uwięzienia i z pewnością nie żywił jakichkolwiek ciepłych uczuć względem nich obu.

Powinien przewidzieć, że Black od razu ruszy w jego obronie. Że niezależnie od rozkazów, Łapa skoczy do walki z wyciągniętą różdżką, rzucając zaklęcia, jeszcze zanim na dobre przekroczy próg sali. Że to on będzie pierwszym, który przyjdzie mu na ratunek.

Te wszystkie myśli uderzyły w niego jednocześnie, gdy zasuwał kotary łóżka, bez ustanku wbijając mu prawdę do głowy niczym młotem.

To twoja wina, że on nie żyje…

Jakże mógł temu zaprzeczyć, kiedy te wszystkie oczywiste dowody, co noc uderzały go prosto w twarz?

Zastanawiał się nad użyciem zaklęcia uciszającego. Na początku robił to na wszelki wypadek. Lecz teraz, na szczęście czy też nieszczęście, nie był już w stanie płakać. Czasami w nocy jego ciało drżało, jakby szlochało na znak utraconej naiwności. Prawdę mówiąc, to nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy tak naprawdę płakał.

Leżąc w łóżku, pozwolił obrazom napływać. Pozwolił wydostać się temu, co skrywał w sobie cały dzień, wbijając martwe, zielone spojrzenie w materiał wiszący nad łóżkiem.

Zawsze tak samo. W jakiś sposób, nadal go to przerażało. Jak można być zaskoczonym czymś, co spotyka cię każdej nocy? Najpierw widzi Syriusza wpadającego za zasłonę i siebie, bezradnego, powstrzymywanego przez Remusa. Potem słyszy szalone rechotanie Bellatrix Lestrange. Wtedy zalewa go fala poczucia winy, bólu i pieprzonego żalu. Żal, który ogarnia go w tych pierwszych chwilach, jest na tyle silny, że pozbawia go głosu. Ściska piersi tak mocno, że pozbawia tchu, uniemożliwiając płucom funkcjonowanie.

Oddychanie nie powinno wymagać tyle wysiłku.

Czasami wydaje mu się, że jest zbyt młody, żeby czuć tak ogromne rozgoryczenie. Tego rodzaju żal jest przeznaczony dla starych, zmęczonych życiem ludzi, którzy uczynili wiele złych rzeczy. Rozpacz była dla kogoś takiego jak Voldemort, pod warunkiem, że był jeszcze człowiekiem i odczuwał jakiekolwiek inne ludzkie emocje poza złością i nienawiścią.

Wtedy znów odzywał się jego rozsądek. Był odpowiedzialny za śmierć Syriusza. Wiedział też, że nie jest bez winy, jeżeli chodzi o śmierć Cedrika Diggory'ego. Był taki młody i miał już tyle grzechów na sumieniu. To błędne koło myśli nawiedzało go każdej nocy, skutkiem czego nie był w stanie wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi na swoje pytania.

Harry stał się mistrzem ukrywania wszystkiego głęboko w sobie. Zachował tylko ten jeden conocny rytuał. Gdyby nie postarał się choć w ten sposób uzewnętrznić swych prawdziwych uczuć, postradałby rozum. Nie było innego wyjścia. Jeśli dowiedzieliby się jego przyjaciele, uznaliby, że zwariował. A nie ufał na tyle Dumbledore'owi, by z nim porozmawiać. Nie po tym, co przeszedł w ubiegłym roku — relacje z dyrektorem nie były już takie jak kiedyś. Pomysł, żeby zaufać starcowi nie wchodził w tej chwili w rachubę.

Jedyną osobą, która mogła mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, przez co przechodził Harry, był Snape. Chłopak czuł śledzące go czarne oczy, które ostatnimi czasy wydawały się jakby bardziej dociekliwe niż złośliwe, choć dostrzeżenie tego zajęło mu kilka miesięcy. Może się to wydawać zbyt długim okresem czasu, aby spostrzec, że jest się obserwowanym, lecz Potter był pod ostrzałem spojrzeń Mistrza Eliksirów od lat.

Zaczęło się to wczesną jesienią, kiedy z początku co jakiś czas, a z biegiem czasu coraz częściej, dostrzegał analizujący go wzrok. Snape rzucał mu ukradkowe spojrzenia w Wielkiej Sali, czuł je też, gdy wędrował korytarzem w lochach. W pierwszej chwili obawiał się, że mężczyzna zobaczy w nim coś dziwnego — nigdy nie nauczył się, jak poprawnie zablokować przed nim swój umysł. Był przekonany, że profesor widział smutek, który skrywał głęboko w sobie i wkrótce dla własnego dobra zostanie odesłany do dyrektora. Ale, jak do tej pory, nic nie wynikło z ciekawości Snape'a. A teraz, kiedy zbliżał się koniec roku, chłopak stwierdził, że ten stary, złośliwy drań miał po prostu za nic to, co w nim dojrzał. Jednak było mu to bardzo na rękę. Naprawdę nie potrzebował nadzoru.

Rozważania o Snapie dały mu chwilę wytchnienia. Zamknął oczy i próbował zasnąć. Doskonale wiedział, że jak tylko ogarnie go sen, czekają go majaki. W rzeczywistości, sposób w jaki funkcjonował przypominał mu koszmary na jawie.

Och, Merlinie! Co się z nim stanie, gdy jutro wróci do Dursleyów? Będzie skazany na samotność w dzień i w nocy. Przeraźliwy strach opanował wszystkie jego zmysły. Nic nie mógł na to poradzić. Nie było takiej możliwości, by Dumbledore pozwolił mu zostać w Hogwarcie i Harry wiedział, że musi zamieszkać z krewnymi przynajmniej na miesiąc. Voldemort zachowywał się wyjątkowo spokojnie w tym roku i zarówno Potter jak i dyrektor przeczuwali, że szykuje coś wielkiego. Nie mógł sobie pozwolić na opuszczenie ochronnej bariery domu wujostwa. Musiał jakoś przez to przebrnąć. To w końcu zaledwie kilka tygodni, a potem będzie mógł spędzić resztę wakacji w Norze z Ronem. Jego przyjaciel będzie grał z nim w quidditcha, czuwał przy nim i, tak jak teraz, rzeczywistość na powrót stanie się znośna. Przetrzyma.

Co noc przypominano mu, że wynik tej wojny leży w jego rękach. Powinien więc wytrzymać, jeżeli nie dla siebie, to dla dobra swoich przyjaciół.

Gryfon może i nie opanował Oklumencji, ale nauczył się, jak nie pokazywać na twarzy wszystkich emocji. Musiał być w tym dobry, bo Ron i Hermiona zachowywali się tak, jakby nie działo się nic złego. To dobrze, myślał Harry. Za żadne skarby nie mógłby obciążyć ich takim brzemieniem.

Myśląc o przyjaciołach, chłopak wreszcie zasnął.

Światło dnia otrzeźwiało jego myśli. Rozsunięcie kotar każdego ranka i wpuszczenie promieni słonecznych do wnętrza łóżka przynosiło wielką ulgę. Był w stanie zmierzyć się z kolejnym dniem. Był w stanie stawić czoła ludziom. Wszystko pozostałe było… czymś innym.

Dzisiaj odbywała się uczta pożegnalna. Nigdy zbytnio nie wyczekiwał końca roku, lecz tym razem było inaczej. Dziś upływał rok, od kiedy Voldemort zostawił go w spokoju. Żadnych ataków na jego sny, żadnych prób naruszenia jego umysłu. Jedynym objawem aktywności ze strony czarnoksiężnika było zniknięcie Luciusza Malfoya z Azkabanu w październiku. Jak donosił Snape, jedynym złowieszczym wydarzeniem, w jakim brał za ten czas udział, było uczestnictwo Malfoya w zebraniach śmierciożerców. Panowała niezwykła cisza.

Udał się na ucztę razem z przyjaciółmi. Denerwował się. Nie, to było złe określenie. Nerwowość nie mogła opisać tej góry kamieni, jaka formowała się w jego żołądku. Wszedł do Wielkiej Sali i usiadł z Ronem i Hermioną przy stole Gryffindoru. Spóźnili się i Dean Thomas poinformował ich, że to Ravenclaw zdobył w tym roku Puchar Domów. Harry kompletnie zapomniał o corocznej rywalizacji o to trofeum. Rzeczy takie jak punkty, nie miały teraz dla niego większego sensu.

W przeciwieństwie do ubiegłego roku, Harry świetnie radził sobie z nieokazywaniem emocji — ostatnio miał mnóstwo okazji do ćwiczenia miny pod tytułem „wszystko w porządku". Niechętnie przyznał, że znów myśli o Snapie. Przypomniał sobie, jak mężczyzna powiedział podczas jednej z nieszczęsnych lekcji Oklumencji, że tylko głupcy obnoszą się ze swymi uczuciami. Z wahaniem zerknął w stronę profesora. Czarne oczy znów były skupione na nim, jak wiele razy w ciągu minionych miesięcy. Chłopak zaryzykował i rzucił dłuższe spojrzenie nauczycielowi, po czym ponownie opuścił wzrok na swój talerz. Nie miał najmniejszego zamiaru wdawać się w pojedynek na spojrzenia z jednym z najbardziej odrażających profesorów w szkole.

Umysł młodego czarodzieja wrócił do spraw, które ostatnio zajmowały go najbardziej. Był czerwiec i wszyscy udawali się na wakacje. Ich pociąg wyjeżdżał za kilka godzin, zaś ze strony Voldemorta nie doszedł ich nawet szept. To było takie nienaturalne. Czarnoksiężnik rujnował każdy koniec szkolnego roku Harry'ego, odkąd przybył do Hogwartu. Potter wiedział, że coś się szykuje. Czuł to i nieważne, jak bardzo wyśmiewali go przyjaciele, miał zamiar być bardzo ostrożny. Nieustanna czujność, uśmiechnął się do siebie w głębi duszy na myśl o Szalonookim Moodym.

— Hej, Harry! Masz zamiar dziś coś zjeść? — zapytał Ron, przeżuwając kawałek udka z kurczaka.

— Proszę cię, Ron, nie mów z pełnymi ustami. Doprawdy, masz maniery bezdomnego psa — upomniała go Hermiona. Ich wzajemna wymiana złośliwości wydawała się złagodnieć w ciągu zeszłego półrocza, ale nadal nie trzeba było wiele, by sprowokować dziewczynę do dokuczania Ronowi. Po raz kolejny Harry zaczął się zastanawiać, kiedy ta dwójka wreszcie się zejdzie.

— Po prostu martwię się o Harry'ego — odpowiedział rudzielec, przełykając duży kęs i popijając go sokiem z dyni. — Zaiste, kumplu, prawie nic nie zjadłeś. Chyba nie martwisz się znowu zbyt długim milczeniem Sam-Wiesz-Kogo?

— Voldemorta i nie, nie martwię się. Wszystko w porządku. Najwidoczniej nie umieram z głodu, tak jak ty — powiedziawszy to, uśmiechnął się do przyjaciela, nałożył na talerz kawałek zapiekanki i zatopił w niej widelec. Nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać po raz kolejny gadania Hermiony o tym, że ataki Voldemorta na zakończenie roku nie muszą stanowić reguły i nie muszą im zagrażać tego lata. Może rzeczywiście był to zbieg okoliczności i przygoda na trzecim roku z udziałem Pettigrew nie powinna się liczyć? O nie! Miał już tego powyżej uszu! Bardzo dziękuję! Przyjaciółka rzuciła mu pytające spojrzenie, lecz nie dostrzegłszy w wyrazie twarzy niczego, co zdradzałoby jego prawdziwe myśli, wróciła do swoich warzyw.

Harry spojrzał w stronę stołu nauczycielskiego. Wcześniej rozmawiał z Dumbledore'em o braku aktywności ze strony Lorda Voldemorta. Dyrektor przyznał mu rację, że jest to niepokojące, lecz starał się go przekonać, że wcale nie musi to zapowiadać katastrofy. Starzec próbował go pocieszyć, a nawet zdradził w tajemnicy, że profesor Snape nie meldował o niczym, co mogłoby go zaniepokoić jako szpiega. Nad czymkolwiek czarnoksiężnik obecnie pracował, nie miało zagrażać im w najbliższym czasie i starzec chciał, aby Harry po prostu cieszył się z nadchodzących wakacji. Stary czarodziej radośnie rozglądał się po jadalni, popijając jednocześnie zupę. Zatrzymał chwilę wzrok na Gryfonie i mrugnął do niego porozumiewawczo. Chłopak domyślał się, że mężczyzna zechce z nim wkrótce porozmawiać. Lekko skinął głową w odpowiedzi i wrócił do swojego posiłku.

Dyrektor podniósł się, szepnął coś szybko do profesor McGonagall i ruszył ku wyjściu, mijając Severusa Snape'a.

— Severusie — zwrócił się do niego — czy mogę prosić cię na słowo, jak tylko skończysz posiłek?

Zrozumiawszy ukryty rozkaz, Snape odpowiedział:

— Oczywiście, dyrektorze. — Zawoalowane polecenie, czy też nie, Mistrz Eliksirów nie zamierzał odrzucać zaproszenia Dumbledore'a. Nie tylko Pottera doprowadzała do szału cisza w obozie Voldemorta. Zmusił się do przełknięcia jeszcze kilku kęsów. Nie chciał, aby jego spotkanie z Albusem było tak dobrze widoczne dla innych. Jeden rzut oka na podopiecznych Ślizgonów wystarczył, żeby przypomnieć mu o cienkiej linii po jakiej ostatnio stąpał.

Dzieci znajomych śmierciożerców siedziały przed nim, jedząc i pijąc, jakby nie obchodziło ich nic innego na świecie, lecz Snape nie dał się temu zwieść. Coś miało się wkrótce wydarzyć. To nie było w stylu Czarnego Pana, by milczeć przez tak długi czas. Opiekun Slytherinu martwił się, że nie był tak blisko wewnętrznego kręgu Lorda, jak mu się zdawało. Skierował swoją uwagę w kierunku Draco Malfoya, który ostatnimi czasy nie odrywał od niego wzroku. Wydawało się, że młody Ślizgon zadurzył się w Mistrzu Eliksirów i popisywał przed nim na wszystkie możliwe sposoby. Snape parsknął w duchu, gdy zarozumiały arystokrata puścił do niego oczko i w odpowiedzi ledwo dostrzegalnie skinął mu głową.

Draco Malfoy był osobą, przy której Severus musiał zachować największą ostrożność. Już dawno temu Lucjusz dał do zrozumienia całemu wewnętrznemu kręgowi, że nie ufa Snape'owi. Wciąż podważał wszelkie informacje, które dostarczał szpieg i to przez niego taniec, który był zmuszony wykonywać przed Czarnym Panem, stawał się coraz bardziej karkołomny. Malfoy odkąd uciekł z Azkabanu znacznie zbliżył się do Voldemorta i doskonale wykorzystywał ten fakt, by podszeptywać mu o rzekomej nielojalności Mistrza Eliksirów. Severus wiedział, że młody Malfoy, siedzący tu, w Wielkiej Sali, miał za zadanie trzymać go na oku. Na dodatek chłopak czuł w stosunku do niego jakieś młodzieńcze zadurzenie, co czyniło sprawy tylko bardziej skomplikowanymi. Ale to normalne. Nie powinien być tym zaskoczony.

Czarodziej otarł usta chusteczką, po czym wstał od stołu i, powiewając szatą, udał się do wyjścia dla nauczycieli, kierując swe kroki wprost do biura Dumbledore'a. Wchodząc po schodach, w myślach katalogował sprawy, których mogło dotyczyć to spotkanie. W ubiegłym tygodniu wyjawił dyrektorowi swoje obawy o atak na Expres z Hogwartu. Od tego czasu okazało się, że Czarny Pan nie zamierza go do siebie wezwać. Wtedy Albus usiadł na swym fotelu i, przygładzając palcami swoją długą, siwą brodę, przyznał mu rację, mówiąc, że poczyni odpowiednie przygotowania.

Snape podszedł do chimery strzegącej wejścia. Przewracając oczami, podał hasło „kwachy", po czym ruszył do drzwi gabinetu. Sędziwy mężczyzna siedział za biurkiem, pogrążony w czymś, co jak domyślał się Snape, było mieszaniną spraw dotyczących Zakonu i szkoły. Młodszy czarodziej dostrzegł zawsze obecną szachownicę, której pionki prawie nigdy się nie poruszały. Zauważył mniej więcej rok temu, że zbity został król. Nie chciał myśleć o tym, którym z pionków był on sam. Kątem oka spostrzegł również Fawkesa, który resztkami sił trzymał się życia — niewątpliwie zbliżał się dzień spalenia.

— Wejdź, Severusie. Herbaty? Cytrynowego dropsa? — zaproponował starzec, chociaż doskonale wiedział, że Snape właśnie skończył posiłek i wypił herbatę w Wielkiej Sali. Mistrz Eliksirów usiadł naprzeciw swojego przełożonego.

— Nie, dziękuję, dyrektorze. Dopiero co zjadłem. Może moglibyśmy zaprzestać tego przekomarzania się, które zawsze rozpoczyna nasze spotkania? Czy jest to cud, o jaki nie powinienem prosić?

Dumbledore zachichotał i odpowiedział:

— Och, Severusie, zupełnie nie wiem o czym mówisz. Pogawędki z tobą sprawiają mi zawsze tyle radości. Co powiesz na czekoladowego herbatnika?

Snape zamknął oczy i policzył do dziesięciu.

Po łacinie.

Wspak.

— Nie, dyrektorze, dziękuję. Zakładam, że wezwał mnie pan tutaj z jakiegoś konkretnego powodu, a nie po to, by mnie wykończyć, wprowadzając w stan śpiączki cukrzycowej.

— Tak, chodzi mi o uczniów, mój drogi chłopcze — odparł Dumbledore, którego sarkastyczna wypowiedź podopiecznego, nie zdołała wytrącić z równowagi. — Martwi mnie, że Voldemort jest taki spokojny w tym roku. Nie widzę powodu, dla którego nie powinniśmy zadbać o bezpieczeństwo naszych uczniów wracających pociągiem do domów. Jednego z nich w szczególności. Chciałbym, byś odbył tę podróż z nim.

Snape uniósł pytająco brew, równocześnie uśmiechając się szyderczo.

— Z całą pewnością znajdzie się ktoś inny, kto zechce pilnować chłopaka. Nie zgłaszałem się na jego ochroniarza i nie będę jego służącym.

— Severusie, dobrze wiesz, że to wcale nie tak. Mimo wszystko, on potrzebuje ochrony, żeby dostać się bezpiecznie do domu wujostwa w Surrey. Więzy krwi ochronią go, kiedy będzie na miejscu, ale SĄ nieskuteczne w czasie podróży. Nie prosiłbym cię o to, mój chłopcze, gdyby nie było zagrożenia.

A więc chłopak miał wrócić do tego piekielnego miejsca, pomyślał Snape. Informacje, które uzyskał dzięki lekcjom Oklumencji w zeszłym roku, powiedziały mu wszystko, co musiał wiedzieć, o tym jak traktowano go w tym domu. Dodając do tego to, co nauczyciel dostrzegł w Złotym Dziecku w ciągu tego roku, z pewnością nie wyjdzie mu na dobre, gdy będzie musiał stawić ponownie czoła krewnym.

— Dyrektorze, doprawdy nie wiem, w jaki sposób miałby być bezpieczny w tamtym domostwie. Obaj wiemy, jakimi ludźmi są ci mugole, a ponieważ za miesiąc chłopak będzie pełnoletni, nie widzę powodu, dla którego miałby tam wracać.

Nie miałem pojęcia, że troszczysz się o dobro Harry'ego. Cóż za szczęśliwy obrót sprawy — uśmiechnął się Dumbledore a w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. Twarz Snape'a wykrzywił kolejny szyderczy uśmieszek.

Zapewniam cię, że moja nienawiść do Pottera nadal nie zna granic. Ten chłopak jest tak samo leniwy jak tępy. Jestem pewien, że gdyby się trochę postarał, mógłby godzinami myśleć tylko o błachostkach.

Och, Severusie, wiesz dobrze, że jego oceny uległy znaczącej poprawie w tym roku. Zaś śmierć Syriusza…

W końcu dotarliśmy do sedna sprawy, pomyślał Snape.

— A tak, śmierć tego wściekłego kundla, jakim był jego ojciec chrzestny, uderzyła w niego szczególnie mocno. Jednakże, gdybyś zapytał mnie o zdanie — czego nie zrobiłeś — Potter nie jest sobą, odkąd dwa lata temu wywlókł ciało Cedrica Diggory'ego z labiryntu. Nie ma sensu dawać chłopakowi ochrony, tylko po to, by wtrącić go do więzienia, w którym jest molestowany w ten czy inny sposób — Mistrz Eliksirów przerwał dla podkreślenia, że jest to zbyteczne. — Tak naprawdę, powinniśmy zatroszczyć się o jego zdrowie psychiczne, Albusie. Zachowuje się zbyt zdrowo, jak na kogoś, kto tyle przeszedł w tak młodym wieku.

Dumbledore bardzo się starał powstrzymać uśmiech wpełzający mu na twarz. Jego stoicki Mistrz Eliksirów w końcu okazał odrobinę współczucia względem ucznia, którego tak bardzo nienawidził.

— To cudownie, że tak się troszczysz o Harry'ego, ale zapewniam cię, że rozmawiałem już z nim i wydawał się być w dobrym nastroju. Może jest nieco nerwowy, jednakże to zupełnie zrozumiałe, biorąc pod uwagę czasy, w których żyjemy.

Snape zamrugał. Jakim sposobem, jeden z największych czarodziejów wszechczasów, a równocześnie tak wyśmienity Legilimenta, nie dostrzegał przed swoim nosem tego, co było tak oczywiste? To, co sam zaobserwował w chłopaku, nie mogło przejść niedostrzeżone. Dla każdego, kto choć trochę przyglądał się Potterowi, było naturalne, że zmienił się ogromnie w ciągu tego roku. Zniknęło aroganckie, beztroskie dziecko, jakie Snape widywał wcześniej na co dzień. Ostatnimi czasy, Gryfon zachowywał się, jakby przygniatał go ciężar całego świata. Musiał jakoś uświadomić dyrektora o tej znaczącej zmianie, jaka zaszła w jego Złotym Chłopcu.

— Zrozum, Albusie. Jestem szpiegiem. Jestem twoim szpiegiem. Moje wywiadowcze zdolności nie ograniczają się tylko i wyłącznie do sali tronowej Czarnego Pana. Dostrzegam różne rzeczy. Chłopak nie czuje się dobrze. Najbliższa mu osoba, jaką kiedykolwiek miał, nie żyje, a on obwinia o to siebie. Jeżeli nie zrobisz czegoś, aby mu pomóc, twoja pięknie naostrzona broń, załamie się wkrótce w samym środku bitwy. Potter nie czuje się nawet w połowie tak dobrze, jak się wydaje.

Dumbledore zamarł słysząc ostatnie zdanie. Ufał Severusowi bezgranicznie w wielu rzeczach. Mężczyzna rzadko się mylił w swoich obserwacjach. Być może należało nieco bardziej wnikliwie porozmawiać z Harrym? Na pewno nie zaszkodzi, a on przecież bardzo lubił rozmawiać z tym chłopcem. Urocze dziecko, oto kim był. Jeszcze raz przypomniano mu, ile zainwestował w młodzieńca. Przepowiednia mówiła o broni, którą posiadał, a której nie znał Voldemort. Starzec był przekonany, że chodzi o miłość. Harry miał w sobie tyle miłości.

— Porozmawiam z nim, Severusie. Możliwe, że coś mi umknęło, podczas naszych wszystkich wspólnych spotkań.

— Och, tak. Lalkarzowi bardzo trudno nawiązać kontakt ze swoją lalką. W końcu, sznurki mogą się tak łatwo poplątać — odpowiedział zgryźliwie Ślizgon.

— Severusie, to było nie na miejscu!

— Masz rację, co nie znaczy, że to kłamstwo. Zabiorę twojego Złotego Chłopca do pociągu i odprowadzę do tego więzienia, które ty nazywasz domem. Jednak to nie dowód na to, że się z tego cieszę czy popieram twój pomysł.

— Masz do tego prawo, mój drogi. Cieszę się, że wziąłeś pod uwagę dobro Harry'ego.

Snape raz jeszcze przeklął wszystkich Gryfonów i ich upraszczanie skomplikowanych spraw.

— Nie jestem głupcem, Albusie. Nie jestem też tak bardzo zaślepiony nienawiścią, żeby nie dostrzegać prawdy. Przeznaczenie tego chłopaka jest bezpośrednio związane z moim. Tak było od… zawsze. Nie będę kwestionował moralności faktu, że wychowujesz Pottera tylko z jednego powodu. Ale chciałbym wiedzieć, co stanie się z twoją bronią, kiedy już ją wykorzystasz?

— Harry nie jest bronią, Severusie. Jest młodzieńcem, który musi dorosnąć, by wypełnić swoje przeznaczenie, a potem korzystać z życia w taki sposób, w jaki będzie miał na to ochotę. Doprawdy, Severusie, to takie niepodobne do ciebie. Skąd ci to przyszło do głowy?

— To zabrzmi jak frazes, ale jest zbyt spokojnie, Albusie. Coś się wydarzy i to wkrótce. Po prostu chciałbym, żebyśmy wszyscy byli na to przygotowani, a w szczególności twoje Złote Dziecko, w którym pokładasz tyle nadziei.

Dumbledore rozważył słowa Snape'a.

— Doceniam to, Severusie. Tak samo doceniam twoją troskę o to, co dzieje się w domu Harry'ego. Zapewniam cię jednak, że nadużycie, którego chłopiec jest ofiarą, ma charakter zaniedbania. Nie jest molestowany.

— Och, więc teraz zaniedbanie nie jest uważane za formę molestowania. Jaka szkoda, musiałem coś przeoczyć. Możesz okłamywać siebie, ile tylko chcesz, jeżeli chodzi o tego chłopaka, Albusie. Merlin jeden wie, że brak mi doświadczenia w podejmowaniu decyzji, które mają wpływ na życie innych osób — powiedział z szyderczym uśmiechem Snape. — Ale nie okłamuj mnie. Po tym wszystkim, co przeszliśmy, zasługuję na nieco więcej niż takie traktowanie. — Po tych słowach Ślizgon wstał i skierował się ku wyjściu, zostawiając Dumbledore'a bez słów.

Dyrektor złożył dłonie i oparł na nich podbródek. Gdyby zaczął myśleć o wszystkim, co dotąd doświadczył Harry, musiałby zacząć kwestionować każdą decyzję dotyczącą jego życia, jaką podjął. Nie podobało mu się, że wysyłał go do Dursleyów. Wiedział, co go tam czeka, ale nie miał wyjścia. Ochrona, jaką dawała mu krew… Tak, właśnie ta ochrona. W żaden sposób nie mógł zostać zraniony, kiedy przebywał w domu, w którym nadal żyła krew jego matki. Dlatego musiał tam pozostać, powtarzał sobie starzec, tak jak niezliczoną ilość razy wcześniej, odkąd Harry przybył do Hogwartu. Nieświadomie wzrok Dumbledore'a spoczął na szachownicy. W dniu, w którym Harry Potter przybył do Hogwartu, dyrektor zamienił swoją pozycję. Już nie był królem, którego strzegły wszystkie pozostałe pionki. To mu w zupełności odpowiadało.

Jego rozmyślania przerwało stukanie do drzwi. Do gabinetu wmaszerował Harry Potter.

— Profesor McGonagall powiedziała, że chciał się pan ze mną widzieć, panie dyrektorze.

— Tak, Harry. Proszę, wejdź. Herbaty? Cytrynowego dropsa?

— Nie, dziękuję. Czy coś się stało, proszę pana? — Chłopak powłócząc nogami, podszedł do miejsca zajmowanego uprzednio przez Snape'a i usiadł naprzeciw mężczyzny. — Czy Snape'owi udało się dowiedzieć czegoś o Voldemorcie?

— Profesorowi Snape'owi, Harry, i nie. Niestety nie otrzymaliśmy żadnych wiadomości, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. Poprosiłem o spotkanie z tobą, żeby ci powiedzieć, iż podjęliśmy nadzwyczajne środki ostrożności względem uczniów wracających pociągiem do domów. Profesor Snape osobiście odeskortuje cię do Hogsmeade i będzie ci towarzyszył w drodze do domu twoich krewnych.

Na te słowa, twarz Gryfona zamarła.

— Profesor Snape? — Fala przerażenia zalał młodego czarodzieja. — Czy to na pewno rozsądne, proszę pana, biorąc pod uwagę, że nie bardzo potrafimy się dogadać?

— Tak było w przeszłości, Harry. Jednak w mrocznych czasach, jakie nastały, nadeszła pora, by nawiązać rozejm. Jakie jest to stare porzekadło o wojnie, która z wrogów czyni kochanków… eee… chyba nie o to mi chodziło. W każdym razie, myślę, że jeżeli się postarasz i zawrzesz pokój z profesorem Snape'em, sprawy pomiędzy wami potoczą się lepiej. Miej wiarę, Harry.

— Wiara nie ma tu nic do rzeczy, proszę pana. On mnie nienawidzi. Najpierw nienawidził mnie za bycie synem Jamesa Pottera, a potem za ten incydent w ubiegłym roku… a teraz nienawidzi mnie, bo jestem sobą.

— Zaufaj mi, Harry. Postaraj się pogodzić z profesorem, a wszystko się jakoś ułoży. To by było na tyle. A teraz, powiedz mi, proszę, jak się czujesz?

Pytanie starca zbiło Pottera na chwilę z tropu, lecz po chwili odpowiedział jak zwykle:

— W porządku, dyrektorze. Dziękuję. A co u pana?

— Och, czuję się doskonale, mój chłopcze, ale jestem ciekaw, jak NAPRAWDĘ się czujesz? Wiem, że ostatnio przeżyłeś wiele stresu, co w połączeniu z wydarzeniami z ostatniego roku…

Młodzieniec wiedział już do czego zmierza Dumbledore. Chciał się upewnić czy nie załamie się pod naciskiem. Jak to miło z jego strony, że wreszcie o to zapytał. Właśnie teraz, gdy miał wsiąść do pociągu i zniknąć stąd na dwa miesiące.

— Naprawdę, panie dyrektorze, radzę sobie świetnie. W tym roku było mi dość ciężko z… wszystkim, ale sądzę, że już się z tym uporałem. Poprawiłem oceny i myślę, że poradzę sobie z OWTM-ami, więc…

— Cudownie, mój chłopcze. Jak miło słyszeć, że dobrze ci idzie.

Wystarczyło rzucić kilka uspokajających zapewnień, by zadowolić dyrektora. Nie powiedziałby, że skacze pod sufit z radości. Czyż nie powinno być trudniej okłamać największego czarodzieja stulecia?[i] No cóż, jeżeli nie interesowało go usłyszenie prawdy, to nie jest to kłamstwo,[/i] powiedział sobie chłopak. I gdy tylko o tym pomyślał, od razu w to uwierzył. Harry wstał, podziękował i wyszedł. Miał ograniczoną ilość czasu, żeby pozbierać swoje rzeczy i udać się do bramy, gdzie miał się spotkać ze Snape'em.

— Potter, przestań się guzdrać, nie mamy na to całego dnia! — wrzasnął Mistrz Eliksirów z powozu, który zajął uprzednio dla siebie, Złotego Chłopca i oczywiście dwójki jego przyjaciół. Harry, Ron i Hermiona, wystraszeni krzykami profesora, pospieszyli do powozu zaprzężonego w testrale.

— Wsiadajcie. Nie będę tolerował żadnego bzdurnego gadania, jakim zastępujecie normalne konwersacje podczas jazdy, więc jeżeli nie chcecie zostać przeklęci, radzę wam trzymać języki za zębami podczas tej krótkiej podróży — wyrzucił z siebie Severus, gdy tylko weszli do powozu.

— Tak, panie profesorze — wymamrotała cała trójka. Ron rzucił Harry'emu znaczące spojrzenie pełne paniki, po czym przewrócił oczyma. To było bardzo głupie z jego strony.

— Masz coś do powiedzenia, Panie Weasley? Powiedz mi, proszę, czy masz zamiar zachować swe największe mądrości do czasu aż opuścisz szkołę, czy wykorzystasz je jeszcze tutaj? Jeżeli tak, to proszę oświeć mnie, bo też chciałbym się nieco rozerwać.

— Nie, proszę pana. Przepraszam, panie profesorze — odpowiedział rudzielec tonem, który wskazywał na to, że wcale nie było mu przykro. Hermiona wbiła mu łokieć w bok i obrzuciła wściekłym spojrzeniem. Na szczęście ich nauczyciel nie mógł już odejmować im punktów czy dawać szlabanów, jednak Ronowi nie śpieszyło się, by znaleźć się na końcu różdżki rozwścieczonego Mistrza Eliksirów.

— To dobrze — stwierdził Snape, kiedy powóz ruszył. Kiedy ponownie do nich przemówił, ściszył głos.

— Jest jeszcze jeden powód, dla którego chcę, byście pozostali cicho podczas podróży, pomijając moją osobistą niechęć do wysłuchiwania jakiegoś bezczelnego bachora i jego głupiego przyjaciela i panny wiem-to-wszystko. — Trójka Gryfonów skrzywiła się, słysząc tak złośliwy opis, jednak żadne z nich nie powiedziało słowa. — Powodem, dla którego eskortuję Pottera do domu, jest fakt, iż obaj, dyrektor i ja, wierzymy, że Czarny Pan może planować atak na pociąg. Chcę, żebyście trzymali język za zębami, a oczy szeroko otwarte. Jeżeli usłyszenie trzasku aportacji może nas jakoś ostrzec, musimy zyskać ten moment przewagi. Miejcie różdżki w pogotowiu, a zaklęcia na końcu języka. Wyrażam się jasno? — Uczucie nienawiści, jakie jeszcze przed kilkoma minutami trójka przyjaciół odczuwała w stosunku do swojego profesora, zniknęło na dobre, gdy razem skinęli głowami i odpowiedzieli zgodnie:

— Tak, profesorze.

Więź, jaka między nimi panowała, przyjęła do wiadomości, że Snape nie był już ich znienawidzonym nauczycielem. Teraz był członkiem Zakonu, który wydawał im rozkazy dotyczące tego, co miało nadejść. Wydarzenia ostatniego roku pomogły im wydorośleć i zdać sobie sprawę, że nie mogli tak po prostu odejść, by zgrywać bohaterów. Czas zabawy się skończył i przyszła pora, by potraktować serio to, co działo się wokół.

Harry odczuwał to najsilniej z nich wszystkich. Choć nigdy by się do tego nie przyznał, cieszył się, że to właśnie Snape ich eskortował. Szybki rzut oka na okolicę nieco wcześniej, pokazał mu, że Moody, Tonks i kilkoro innych członków Zakonu krążyło wśród uczniów, ale chłopak był zadowolony z towarzystwa najlepszego eksperta od Czarnej Magii w Hogwarcie. Ubiegły rok nauczył go, że musi zaufać Snape'owi, inaczej zginą następni ludzie. Mógł nienawidzić tego wstrętnego łajdaka, ale był on lojalnym, wstrętnym łajdakiem, który pragnął zobaczyć Voldemorta martwego równie mocno, co on sam.

Odbyli podróż w milczeniu, jak rozkazał Snape. Wysiadając na stacji w Hogsmeade, zobaczyli Hagrida zajętego odprowadzaniem pierwszoroczniaków do pociągu. Młodsze roczniki znajdowały się zaraz za nimi, a Harry, Ron oraz Hermiona zdawali się stać na końcu tej kolejki. Mistrz Eliksirów wysiadł ostatni i natychmiast obrzucił okolicę bacznym spojrzeniem, nie poruszając głową.

— Miejcie oczy szeroko otwarte. Potter, trzymaj się blisko mnie. Musimy wsiąść tak szybko, jak tylko się da.

Harry zamarł słysząc te słowa. Czy to nie narażało pozostałych uczniów na niebezpieczeństwo? Już miał otworzyć usta, po raz pierwszy odkąd weszli do powozu, kiedy doszedł ich dźwięk aportacji. Snape natychmiast zatrzymał się przed Potterem i zlustrował teren. Chłopak usłyszał, jak Ron mówi do Hermiony, by schowała się za jego plecami, podczas gdy dziewczyna wołała do pół-olbrzyma, aby natychmiast ładował pierwszoklasistów do ekspresu. Szalonooki i pozostali członkowie Zakonu stali, podobnie jak Snape, z różdżkami w dłoniach, rozglądając się po stacji.

Wtedy kilka rzeczy zdarzyło się równocześnie. Rozległo się więcej odgłosów aportacji — wystarczająco dużo, by zaalarmować Hagrida i pozostałych uczniów, którzy rozpoznali dochodzące ich dźwięki. Uczniowie, którzy tworzyli niegdyś Armię Dumbledora, w mig pojęli, co się dzieje.

Nagle rozległ się śmiech, który nawiedzał Harry'ego w snach, paraliżując jego zmysły. Przeraźliwy chichot Bellatrix Lestrange zdawał się wypełniać ciszę, jaka zapanowała na stacji Hogsmeade. Hagrid wrzasnął, popędzając uczniów, by wsiadali do wagonów. Użył własnego ciała jako tarczy, by młodsi mogli bezpiecznie dostać się do środka, lecz nie było takiej potrzeby. Nikt nie rzucił nawet jednego uroku. Potter ich nie widział, lecz wyraźnie słyszał JĄ. Musiał jak najszybciej uspokoić furię, jaką odczuł, gdy doszedł go jej śmiech. Rozluźnił nadgarstek i zdecydowanie uścisnął różdżkę. Wiedział, że jeżeli nie zap...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin