Sumer -manipulacje.doc

(37 KB) Pobierz
Sumer - astronomia i manipulacje genetyczne

Sumer - astronomia i manipulacje genetyczne

 

Rozdział czwarty „Sumer i dwunaste ciało niebieskie" poświęcił Mostowicz wprost nieprawdopodobnej wiedzy astronomicznej, którą z tabliczek zapisanych pismem klinowym odczytał Zacharia Sitchin i opisał w swej książce „Dwunaste ciało niebieskie". Dodatkowo korzystał jeszcze z dwóch książek byłego pracownika NASA Maurice'a Chatelaina, zatytułowanych „Nasi przodkowie przybyli z kosmosu" oraz „Czas i przestrzeń". Istotnie, czytając ten rozdział, w gruncie rzeczy (choć pośrednio) oparty na tekstach pochodzących z cywilizacji sumeryjskiej, która rozwinęła się około 6000 lat temu, można dojść do przeświadczenia, że trochę zanadto w czasach naszej ery szczycimy się wieloma odkryciami, choćby tylko astronomicznymi, jako że wiedziano już o nich w czasach rozkwitu cywilizacji sumeryjskiej, czyli w przybliżeniu 6000 lat temu.

Rzecz oczywista, rodzi się pytanie, skąd przed tyloma tysiącami lat taka wiedza u Sumerów? Tak o tym pisze Mostowicz (str. 57):

„Otóż na pytania postawione przez dzisiejszych historyków czy archeologów Sumerowie udzielili odpowiedzi prawie sześćdziesiąt wieków temu. Istotne jest tylko, czy odpowiedź tę należy brać dosłownie i czy w ogóle należy jej wierzyć. Brzmi ona:

"Wszystko co mamy, zostało nam przekazane przez bogów».

Tak dosłownie brzmi odpowiedź, którą wyczytać można w rysunkach i tekstach pozostałych po Sumerach. Oczywiście, jest ona w tych tekstach i rysunkach odpowiednio rozwinięta i udokumentowana. Opowiadają więc autorzy tych tekstów, jak to owi bogowie wyuczyli ich, na przykład, tajników rolnictwa, względnie sztuki budowania wodociągów w miastach, różnych praw i sztuki sądzenia. Jak nauczyli ich sztuki pisania czy uprawiania muzyki. Mało? W jednym z tekstów znajdujących się na tabliczkach klinowych wymieniono nie mniej niż sto rodzajów dziedzin wiedzy i nauki, w których bogowie byli cierpliwymi nauczycielami Sumerów. Znajdują się w tym zestawie wszystkie elementy nadbudowy umysłowej, które są niezbędne, by powstało rozwinięte społeczeństwo".

Nie miejsce tu na szczegółowy opis ich wiedzy — zainteresowanych odsyłam do książki Mostowicza [66]. Wystarczy tu wspomnieć, że wiedzieli o tym, iż Ziemia ma kształt kuli i obraca się wokół Słońca. Znali nie tylko wszystkie planety naszego Układu Słonecznego, ale twierdzili, że istniała jeszcze jedna, dziesiąta planeta, którą nazwali Tiamat. Potem pojawiło się w Układzie Słonecznym nowe ciało niebieskie, które Sumerowie nazwali Nibiru, a Babilończycy Marduk. Doszło do zderzenia planety Tiamat z Mardukiem i Tiamat został rozbity, a Marduk wskutek zderzenia utracił prędkość, pozostał w Układzie Słonecznym i krąży wokół Słońca po bardzo wydłużonej orbicie — na pełne jego okrążenie potrzebuje 3600 lat. Podczas zbliżania się do Ziemi ma być on widoczny nawet w dzień. Z. Sitchin wydedukował na podstawie lektury tabliczek z pismem klinowym, że właśnie na owej planecie Marduk (Nibiru), a więc wewnątrz Układu Słonecznego powstała owa bardzo wysoko rozwinięta cywilizacja „bogów", którzy w okresie jej zbliżania się do Ziemi składali tu wizyty. Zdaniem Sitchina, pierwszy raz przybyli na Ziemię około 450 000 lat temu, ale nie było to ani lądowanie przymusowe z powodu np. awarii, czy też wyczerpania się zapasów, ani też zupełnie przypadkowe. Poszukiwali oni podobno metali ciężkich, a szczególnie złota, które z jakichś tam przyczyn było im absolutnie konieczne. Wydobywali je na terenie Afryki Południowej. Jak pisze Mostowicz, archeolodzy istotnie stwierdzili, że kopalnie złota w Afryce Południowej były eksploatowane już przed tysiącami lat i to kilkakrotnie (35 000, 41 000, 50 000, a nawet 100 000 lat temu).

Z wydobywaniem złota wiąże się następna, bardzo istotna sprawa. Z. Sitchin doczytał się z tabliczek znalezionych w Ni-niwie, że kosmici pracujący w kopalni złota zbuntowali się z powodu zbyt ciężkiej pracy i dlatego przystąpiono do wykreowania czegoś w rodzaju żywego robota, którego poziom inteligencji powinien być taki, żeby był zdolny do wykonania powierzonej mu pracy i nic więcej. W tym celu manipulacjom genetycznym poddano najpierw istoty humanoidalne, ale z tego zrezygnowano, a potem podjęto próby z gatunkiem małp człekokształtnych. Zastosowano metody znane współcześnie od niedawna. Mianowicie, jajo samicy małpy człekokształtnej zapłodnione przez boga-kosmitę Enki implantowano do macicy bogini-kosmitki Ninhursag.

Początkowo potomstwo było nieudane i niezupełnie nadawało się do życia. Potem jakoś udoskonalono postępowanie i przystąpiono do seryjnego „wytwarzania" ludzi o wymaganych cechach.

Można się w zupełności zgodzić ze stwierdzeniem samych Sumerów, że „Wszystko co mamy, zostało nam przekazane przez bogów". Pytanie tylko, kim byli owi „bogowie" — czy mieszkańcami planety Marduk, czy też rozbitkami szukającymi nowej, życiowej przystani po unicestwieniu imperium Atlantydy. Zasadnicze znaczenie w rozstrzygnięciu tego dylematu miałoby potwierdzenie, że Marduk istnieje rzeczywiście. Jak dotąd nic na ten temat nie wiadomo. Skoro mieszkańcy tej hipotetycznej planety posiedli możliwość kosmicznych podróży na Ziemię już dawno temu, to trudno jakoś pogodzić się z tym, że nie nauczyli się stosować fal elektromagnetycznych do łączności. Mimo hipotetycznej, wydłużonej orbity obiegu dookoła Słońca i trzech tysięcy sześciuset lat na pełny obrót — najbardziej oddalony od Ziemi punkt orbity na pewno nie leży tak daleko, żeby trzeba było jego odległość mierzyć w latach świetlnych. Jeśli rzeczywiście ta planeta istnieje i jej mieszkańcy nas odwiedzali, powinni chyba bez większych trudności nawiązać z nami łączność. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło.

Dalej, Sumerowie przyznali się, że „bogowie" uczyli ich m.in. także uprawy roli. Brzmi to trochę dziwnie, bo przecież metody produkcji rolnej na naszej planecie zależą od wielu czynników, takich jak: strefa klimatyczna, wysokość nad poziomem morza, rodzaj gleby i jej nawilgocenie, uprawiane gatunki roślin czy też gatunki hodowanych zwierząt itd. Skąd więc przybysze z obcej planety, nie bardzo wiadomo czym się żywiący, mogli wiedzieć, jakie w danym rejonie uprawiać rośliny czy też jakie zwierzęta hodować? W tym kontekście prawdopodobniejszy wydaje się fakt, że owymi „bogami" byli właśnie dawni obywatele Imperium Atlantydy. Jeśli do tego wziąć pod uwagę opis Platona, mówiący o wielkim zamiłowaniu Atlantydów do złotych posągów, to nic dziwnego, że na swych tabliczkach Sumerowie zapisali przekaz o poszukiwaniu i wydobywaniu tego metalu przez przybyłych niegdyś z nieba bogów-kosmitów.

Zrozumiałe wydają się także zapędy panów świata do „wytworzenia" jakiegoś prymitywnego podgatunku Homo sapiens. Przy słabo zaludnionych olbrzymich terenach Imperium, tubylcy zapędzani do niewolniczej pracy, nie rozumiejąc jej potrzeby ani sensu, korzystali zapewne z każdej nadarzającej się okazji, aby wyrwać się spod jarzma ciemięzców. Bardzo byłby więc im przydatny typ ludzi krzepkich fizycznie, ale na tyle otępiałych, żeby trzymać się miejsca, gdzie dają jeść, zapewniają spełnienie najprymitywniejszych instynktów, gdzie nic nie trzeba się martwić w zamian za wykonywanie narzuconych im obowiązków. Skoro zaś potrafili przeprowadzać na dużą skalę manipulacje genetyczne na zwierzętach, nic dziwnego, że w końcu udało im się takich ludzi „wyhodować". Skutkiem tego są być może niektóre spotykane po dziś dzień zaburzenia metaboliczne u noworodków, prowadzące do przedwczesnej śmierci lub upośledzenia umysłowego. Przytrafiają się czasem całym rodzinom napiętnowanym złowieszczo zmutowanym genem.

Na zakończenie uwag do relacji opartych na tekstach Sumerów warto jeszcze wspomnieć o dość szczególnych tabliczkach glinianych, bo okrągłego kształtu. Zainteresował się nimi Zacharia Sitchin i udało mu sieje odczytać. Był to opis trasy lotu pojazdu kosmicznego wśród planet Układu Słonecznego, co zinterpretował jako instrukcję lotu z Marduka na Ziemię. Wyniki dociekań Sitchina skomentowane zostały przez Maurice'a Chatelaina i ten komentarz przytacza Mostowicz (str. 81): „Mapa lotu (na płytce — A.M.) wskazuje kolejno etapy lądowania na Ziemi, a więc: wyższe strefy atmosfery, niższe jej strefy, włączanie rakiet hamujących, górę, nad którą trzeba przelecieć, następnie jakieś pagórki, miasto i wreszcie bazę lotów kosmicznych. Wszystkim tym wskazówkom towarzyszy mnóstwo liczb informujących prawdopodobnie, jakich wysokości i jakiej szybkości lotu należy przestrzegać".

No cóż, kapitan obiektu pływającego musi mieć locję, według której kieruje się, płynąc wzdłuż brzegu. Tym bardziej ówczesny kapitan pojazdu rakietowego dalekiego zasięgu musiał też mieć coś w rodzaju locji, która ułatwiała mu kierowanie pojazdem i bezpieczne dotarcie do celu. Za punkty odniesienia mogły służyć tylko charakterystyczne gwiazdozbiory i planety i być może z tego powodu znajdują się one na okrągłej płytce orbity planet. Na powierzchni Ziemi zaś, napotykane góry, miasta i odpowiednie dla danej pozycji prędkości i wysokości lotu.

Na sterowanie oparte na takiej mapie może sobie pozwolić jednak tylko ktoś, kto podróżuje z jednego końca Ziemi na drugi i tylko na krótko wpada w przestrzeń kosmiczną, i do tego jeszcze dobrze jest obeznany z trasą lotu. Statek kosmiczny nadlatujący z dalszej przestrzeni kosmicznej miałby chyba małe szansę na bezpieczne dotarcie na miejsce bez bardziej niezawodnych urządzeń nawigacyjnych, opartych np. na systemie radarowym.

Uzasadniony więc wydaje się wniosek, że trasa lotu przedstawiona na okrągłej płytce służyła dowódcy pojazdu rakietowego Atlantydów.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin