Maciej �erdzi�ski Pancerniki siedz�ce w granatowej wodzie Tak naprawd� to nie widzia�em ju� za wiele. Zawsze na jesieni zdrowie mi si� pogarsza�o; raz by�y wrzody, innym razem �ylaki, jeszcze innym p�cherz moczowy, ale teraz �ci�o mnie na dobre. Nie potrafi�em nawet nastawi� oczu, cho�by na tyle, �eby zobaczy�, kto wchodzi do baru. �lep�em. - Co tak mru�ysz te ga�y, Vit? Chcesz pod�apa� jaki� towar, he? - Nalej mi lepiej piwa - odburkn��em. Stary Casy z�apa� za kufel i zacz�� szuka� kranu. Te� mu to nie bardzo sz�o. Sapa�, sycza� i co chwila przygryza� j�zyk jakby robi� jak�� cholernie skomplikowan� robot�. - Masz racj� - st�kn�� do mnie po chwili. - Nic tu po nas. Ani po mnie, ani po tobie. Co tam m�wisz? - Nic nie m�wi�. - Pieprzysz, pieprzysz... Wyra�nie s�ysza�em. Zbli�y� si� do mnie jeszcze bardziej, ale jego chud�, wyn�dznia�� twarz zna�em akurat na pami��. Zawsze kiedy tak patrzy�em w te ci�kie powieki, przypomina�y mi si� lepsze dni i widzia�em "Bram� 403" pe�n� go�ci, muzyki i dziwek. - Kiedy tak patrz� na ciebie, Vit - mrukn�� w ko�cu. - To widz� te lepsze dni. Nie brakowa�o nam wtedy go�ci, muzyki ani dziwek. Za�mia�em si� bezg�o�nie. - A przecie� nic si� nie zmieni�o, Casy. Ty stoisz za barem, a ja myj� sracze. I drzewo wci�� ro�nie za oknem. - I Florence wszystkim daje dupy. - Ale nikt ju� jej nie chce. To by� inny g�os, gdzie� na lewo ode mnie. - I tak to w�a�nie jest, ch�opaki. Tak sobie tu wi�dniemy. Ted, zwany przez nas Dupawcem, zawsze mia� jakie� wyt�umaczenie. Ten si� nigdy nie poddawa�. Ten zawsze by� szefem. - Tobie nic nie dolega? - zapyta�em cicho. - S�yszysz, widzisz, chodzisz? - Tak. Ja si� jeszcze trzymam - musia� chyba kiwa� rud� g�ow�, bo widzia�em jakie� rozmazane smugi. - "Brama" z�apie form�. M�wi� wam. Barman splun�� pod nogi i zakl�� siarczy�cie: - G�wno. Nigdzie nie p�jd�. Jest dopiero trzecia. - Widzisz, Ted. On nawet nie wie, o czym m�wisz. Co� uderzy�o w szyby, ale nie by� to wiatr ani deszcz, tylko brudne, stare gazety; z tych, co to przylatuj� czasem z Down-Town dwa dni p�niej ni� trzeba i chocia� wci�� s� na nich zdj�cia polityk�w, to ich u�miechy nie s� ju� takie czyste. - Bo tylko �mieci odwiedzaj� "Bram� 403", Ted. I ty przecie� wiesz, kto jest winny... - Zamknij si�, Vitalik. Mo�e to nie jego wina. Zmru�y�em oczy i kiedy on zamoczy� usta w piwie, pomy�la�em, �e chyba jednak nie warto o tym m�wi�. - A co z drzewem? - zapyta�em - Trudno mi go dostrzec. - Wszystko O.K., Vit. Ma ju� pi�kne, z�ote li�cie. Cholernie z�ote. Jak nigdy dot�d. I chocia� to, co m�wi� Dupawiec, nie by�o prawd�, odpowiedzia�em: - Fajnie. Ja wiedzia�em, �e drzewo zdycha. Rze�by nie przypomina�y ani ludzi, ani zwierz�t. By�y przera�liwie bia�e i czyste, co jeszcze bardziej podkre�la� b��kit popo�udniowego nieba. Tak samo bia�y by� dom. Tak samo jak garnitur kanciastego faceta, kt�ry otworzy� mi bram�. - Jest pan sp�niony - rzuci� kr�tko. Przyjrza�em mu si� uwa�niej. - Prawd� m�wi�c, rozczarowa� mnie pan. Pa�ski g�os nie pasuje do tego miejsca i do tych rze�b. Powinien pan milcze�. Zmru�y� tylko oczy i wyci�gn�� do mnie d�o�. - Masz pan tu pe�no odcisk�w - powiedzia�em. - To z poprzedniej roboty? - Nie. Pa�skie kluczyki. Ale ja ju� postanowi�em, �e nie odpuszcz� mu tak �atwo. - Nie mam �adnych kluczyk�w. Przyjecha�em tu taryf�. - W takim razie prosz� ju� i��. Sir Farrell czeka. Si�gn��em do kieszeni i wyj��em piersi�wk�. - Jestem alkoholikiem - powiedzia�em cicho. - Ale to nie dlatego nie mam samochodu, skurwielu. To dlatego, �e nie lubi� prowadzi�. Bia�y pochyli� nieco g�ow�. Nie wygl�da� na rozz�oszczonego. - Nie chcesz si� denerwowa�, czy jak? Problemy z wie�c�wk�? - pr�bowa�em dalej. - Sir Farrell czeka. - Ta. Poci�gn��em alkohol, a on odwr�ci� twarz. Z regu�y bez trudu dra�ni�em takich wielkich facet�w. Ten by� inny. - Mo�e si� uda w drodze powrotnej - sykn��em pod nosem i poszed�em w kierunku bia�ego domu. Czu�em, �e za mn� patrzy. Faktycznie by�em sp�niony. Prawd� m�wi�c, ca�e moje �ycie by�o sp�nione. Urodzi�em si� w czterdziestym �smym tygodniu ci��y, a moja mama od razu ze mnie zrezygnowa�a, bo nie do��, �e o ma�o co jej nie zabi�em, jeszcze tam w macicy, to w dodatku mia�em garba. I trudno si� jej dziwi�. - Lata lec�, a tak niewiele si� zmieni�o - westchn��em. - Garb zosta�, sp�niam si� dalej... Ech. Poci�gn��em jeszcze troch� i ostro�nie wszed�em na schody. Tu by�o najwi�cej tych bia�ych figur i chyba ju� wiedzia�em, do czego s�u�� Farrellowi. Mia�y przyt�acza�. Ka�dy kto wchodzi� po tych schodach, czu� si� kiepski i ma�y jak jaki� pieprzony robak, a wszystko, o czym marz� pieprzone robaki, to uciec w bardziej paskudne miejsce. W cie�. - Dzie� dobry, panie Farrell - powiedzia�em. - Naprawd� nie trzeba a� takich �rodk�w, a�eby mnie wprawi� w zak�opotanie. I bez tego czuj� si� podle. Farrell u�miechn�� si�. Nie wygl�da� na drania, ale kt� z nich na takiego wygl�da? Plastyka twarzy to nie byle co. - Prosz� wej�� - powiedzia�. - Niech pan si�dzie, od�o�y t� p�ask� butelczyn� i zacznie my�le� o interesach, panie Bossy. Podoba�o mi si� to, �e nie wprowadza mnie kamerdyner i �e pok�j, w kt�rym mieli�my rozmawia�, jest na dole. Farrell zamkn�� drzwi. - Wola�bym wiedzie�, o jakich interesach mam my�le�. Pa�ski list by� raczej enigmatyczny - u�miechn��em si� i ostro�nie usiad�em na oparciu fotela. Farrell skin�� g�ow�. Wygl�da� na coraz bardziej ponurego, a mo�e tylko tak mi si� wydawa�o, bo nie by�o tu za wiele �wiat�a. Czu�em zapach jego kosmetyk�w i zapach ten przypomnia� mi, �e pieni�dze to jednak wa�na sprawa. Postanowi�em bardziej si� stara�. Prawd� m�wi�c, pierwszy raz rozmawia�em z kim� takim jak Abraham Farrell. - Tak wi�c? - zapyta�em. - Czy zechce mi pan to wyja�ni�? - Wie pan, czym si� zajmuj�? Nie znosi�em, kiedy kto� odpowiada� mi pytaniem. - A pan wie, czym ja si� zajmuj�? - Tak. To akurat jest bardzo proste. Pan nigdy jeszcze nie pracowa�. Nawet na zlecenie. Na co dzie� szwenda si� pan po mie�cie, a pa�ski talent krasom�wcy zjedna� panu opini� cz�owieka nad�tego. Nie ma pan rodziny ani przyjaci�. Nie ma pan �adnych oszcz�dno�ci. Nie ma pan k�opot�w z policj�. Pan nie ma w og�le nic. Kiedy pan tu wchodzi�, nie dostrzeg�em nawet pa�skiego cienia. - Co� jednak mam. - Co? - odchyli� nieco zas�on� i widzia�em, �e jego twarz nie jest ju� taka mi�a. Czarne w�osy opad�y mu na czo�o, a wargi wygi�y si� w d�, zdecydowanie za nisko, �eby powiedzie�, �e jest zadowolony. - Co pan ma? - powt�rzy�. - Mam garba. - Nie o tym m�wimy, panie Bossy. Garba pan nie naby�. Teraz ja skin��em g�ow�. - Prawda. Jest to prezent. Wykrzywi�em smutno twarz i pomy�la�em, �e Abraham Farrell nie wezwa� mnie tu z byle powodu. Zbyt si� denerwowa�. - Ale to chyba nie to chcia� pan mi powiedzie�. W sumie jako� si� przyzwyczai�em. Da si� �y�. - Sk�d. Nie przyzwyczai� si� pan. Ani troch�. Ale to faktycznie nie jest wa�ne. To, co panu powiedzia�em, te� nie. Mam pieni�dze i swoje �r�d�a informacji. Powtarzam tylko rzeczy oczywiste dla wszystkich. Farrell przyg�adzi� w�osy i jeszcze jedna zmarszczka przeci�a jego twarz. Przesta�o mi si� to podoba�. Ten cz�owiek potrzebowa�... - No, Bossy. Widz�, �e si� pan domy�la... Tak. Ja wiem. - To niemo�liwe - odpowiedzia�em powoli. - Tego nie wie nikt. Zbli�y�em si� do Farrella i jednym szarpni�ciem podnios�em �aluzje. U�miecha� si�. - Nie - z�apa�em go za klapy marynarki. - Prosz� ci�. Nie s� na sprzeda�. Ja nie chc�, �eby oni te� je znali. Te twoje filmy s� troch� inne, zupe�nie inne... Ja... Ale on nie drgn�� nawet. Sta� przed oknem i patrzy� na jedn� z tych bia�ych rze�b, a mnie zacz�o si� wydawa�, �e ta rze�ba patrzy na mnie, i wtedy zauwa�y�em te�, �e u�miech Farrella jest u�miechem smutnym. - Panie Bossy. Ja nie chc� �adnej z pa�skich ksi��ek. Prosz� mi wierzy�. To, co pan napisa�, zupe�nie mnie nie interesuje. Garb znowu zacz�� mnie sw�dzie�, bo nagle zrozumia�em, �e gdyby chcia� wej�� do mojego mieszkania i zabra� mi moj� maszyn�, nie potrafi�bym go powstrzyma�. By�em niczym. Wr�ci�em na swoje oparcie, ale i st�d widzia�em t� przekl�t� rze�b�. Farrell wybra� dobre miejsce na rozmow�. - Czego pan chce? - Wie pan, co przynosi mi najwi�kszy szmal? Zacisn��em z�by. - Nie. Nie znam si� na tym ca�ym g�wnie. Odwr�ci� do mnie twarz i teraz patrzyli ju� razem. Zawsze kiedy kto� na mnie patrzy�, garbi�em si� jeszcze bardziej. - Jest taka jedna rzecz. Nazywa si� "Brama 403". Tak naprawd�, tylko to trzyma Wydawnictwa Farrella przy �yciu, drogi panie Bossy. Ale jak to w �yciu i u mnie pojawiaj� si� problemy. Zapali pan? - Nie. Chwil� wydmuchiwa� niebieskie stru�ki, a potem podszed� do mnie, tak blisko, �e przys�oni� ca�e okno. Odetchn��em. - Poprzedni autor odm�wi� wsp�pracy. Po czterdziestu latach. Ale to wci�� nie jest najwi�kszy problem. Czy znasz Adriana Slypera? - Mo�e znam, a mo�e nie. I wci�� pana nie rozumiem. - Ale� tak. Ten skurwysyn za�yczy� sobie, �eby� to ty pisa� dalej "Bram� 403". On ci� zna. Wie, �e piszesz. Farrell znowu si� odsun��, ale tym razem nie zd��y�em zobaczy� tej rze�by. Zwymiotowa�em na dywan. Czasem, kiedy jest mi szczeg�lnie �le, lubi� sobie rzygn��. Nic si� nie poprawi�o. M�awka zamieni�a si� w deszcz, wiatr w wicher, a m�j wrz�d w wiele r�nych chor�b. Siedzia�em w swoim pokoju. Pali�em. My�la�em. Dwa stare Gitany, to by�o wszystko, co uda�o mi si� odnale�� w po�ach hotelowego uniformu. Jednego z nich wzi�a Florence. - Wiesz - powiedzia�em. - Teraz, kiedy tak s�abo widz� i ciebie, i wszystko dooko�a, dopiero teraz zauwa�am, jak ma�o zapami�ta�em. Chcia�bym co� wspomnina�, ale jedyne, co ...
ZuzkaPOGRZEBACZ