Van Vogt Krypta bestii.txt

(651 KB) Pobierz
A. E. van Vogt

Krypta Bestii

(prze�o�y�a Ewa Kieruzalska-Gewartowska)
Spis tre�ci 
1. Potw�r z morza                                             5 The Sea Thing 
2. Krypta Bestii                                                 33 Yault of the 
Beast 
3. Nie tylko umarli                                            57 Not Only Dead 
Men 
4. Odtwarzanie przesz�o�ci                               78 The Search 
5. Daleki Centaur                                              108 Far Centaurus 
6. Obrona                                                          129 Defense 
7. Kooot!                                                           131  The 
Catiaa! .
8 Zmartwychwstanie                                         146 Resurrection 
9. Integracja                                                      163 
Fulfilment 
10. Precz z Ziemianami!                                   190 Humans, Go Home!
11. Duplikaty z kryszta�u                                  235 Reflected Men 
12. Namiastka nie�miertelno�ci                        289 Ersatz Eternal 
13. Tajemnica farmy                                         294 Footprint Farm  
POTW�R Z MORZA
Stw�r wygramoli� si� z wody i sta� przez chwil�, s�aniaj�c si� jak odurzony na 
ludzkich teraz nogach. Wszystko zdawa�o mu si� dziwnie niewyra�ne; za�miony 
umys� 
usi�owa� przystosowa� si� do nowej postaci i ch�odnego dotyku mokrego piasku pod 
stopami.
Z ty�u, od o�wietlonej ksi�ycem pla�y, dochodzi� szmer fal. A przed nim...
By�o mu dziwnie nieswojo, gdy tak patrzy� przed siebie, w mrok. Czu� niech��, 
bezmiern�, przygn�biaj�c� niech�� do wyj�cia poza lini� wody. Dr�cz�cy niepok�j 
targn�� 
jego rybie nerwy, gdy u�wiadomi� sobie, �e nadrz�dny cel nie pozostawia mu innej 
mo�liwo�ci, jak tylko i�� naprz�d. Nigdy dot�d strach nie mia� przyst�pu do jego 
ch�odnego 
rybiego umys�u, a teraz...
Zadr�a�, gdy powietrzem ponurej nocy wstrz�sn�� chrapliwy, rubaszny �miech. Ten 
przyniesiony przez �agodny ciep�y pasat, dziwacznie zniekszta�cony przez 
odleg�o��, 
bezcielesny �miech przeszy� p�mrok ksi�ycowej nocy z drugiej strony koralowej 
wyspy. To 
w�a�nie ten gard�owy, arogancki �miech wywo�a� chrapliwy odzew z gardzieli 
potwora. 
Lodowaty, bezlitosny, szyderczy grymas wykrzywi� jego twarz, tak �e przez kr�tk� 
straszliw� 
chwil� przypomina�a ona pysk rekina tygrysiego, jego twardy, dziki �eb, ledwie 
zachowuj�cy 
ludzki kszta�t. Stalowe z�by k�apn�y z metalicznym odg�osem jak szcz�ki rekina 
atakuj�cego 
ofiar�.
Dysz�c spazmatycznie potw�r nabra� powietrza w p�uca. Po tej kr�tkiej chwili 
cz�ciowego powrotu do pierwotnej, rybiej postaci powietrze wyda�o mu si� 
dziwnie 
nieprzyjemnie suche i gor�ce; dozna� przykrego uczucia d�awienia, kt�re wywo�a�o 
m�cz�cy 
atak kaszlu, krztuszenia si� oparami bia�ej piany. Wpi� si� silnymi - ludzkimi 
teraz - palcami 
w szyj� i sta� tak przez straszliw� chwil� walcz�c z ciemno�ci� ogarniaj�c� jego 
umys�.
Bra�a go dzika furia na t� ludzk� posta�, jak� przybra�. Nienawidzi� swego 
nowego 
wcielenia - tej bezradnej istoty wyposa�onej w r�ce i nogi,  w ma��, okr�g��, 
fatalnie 
sklepion� czaszk� i w �mijowat� szyj� przytwierdzon� nietrwale do niemal 
solidnej bry�y 
kruchego cia�a i szkieletu; w cia�o nie tylko nieprzydatne w wodzie, ale 
prawdopodobnie 
r�wnie� bezu�yteczne i w innych okoliczno�ciach.
My�l ta pierzch�a, kiedy z napi�ciem zacz�� si� wpatrywa� w niewyra�ne kontury 
wyspy. Nie opodal ciemno�� g�stnia�a fantastycznie w jeszcze g��bszy mrok - 
drzewa! Dalej 
by�y te� inne skupiska ciemno�ci, ale nie m�g� rozr�ni�, czy s� to drzewa, 
wzg�rza... czy 
budynki.
Jedno z nich z ca�� pewno�ci� by�o budynkiem. W otworze niskiego, roz�o�ystego 
baraku migota�o nik�e ��topomara�czowe �wiat�o. W�a�nie wtedy, gdy potw�r 
ogarnia� go 
pos�pnym wzrokiem, w otworze przesun�� si� jaki� cie�, przes�aniaj�c �wiat�o. 
Cie� 
cz�owieka!
Ci biali zdecydowanie przewy�szali aktywno�ci� ciemnosk�rych krajowc�w z 
okolicznych wysp. Jeszcze nie zapad� �wit, a oni ju� byli na nogach i szykowali 
si� do pracy.
Potw�r prychn�� z raptown� g�uch� z�o�ci� na sam� my�l o tej ich pracy; zapiek�o 
go 
to �ywym ogniem. Jego usta wykrzywi�y si� w odra�aj�cym grymasie niepohamowanego 
gniewu na te ludzkie istoty, co o�mielaj� si� polowa� na rekiny i zabija� je.
Lepiej niech si� trzymaj� l�du i �yj� tam, gdzie ich miejsce. Bezkresny �ywio� - 
morze 
- nie jest stworzony dla tego gatunku, a ze wszystkich stworze� morskich to 
w�a�nie rekiny - 
w�adcy - s� �wi�te, nietykalne. Nie wolno na nie ci�gle urz�dza� polowa�! 
Samoobrona to 
pierwsze prawo natury.
Warcz�c przez z�by z niewypowiedzian� furi� potw�r szed� wielkimi krokami wzd�u� 
ciemnoszarego brzegu, a potem skierowa� si� w g��b l�du, prosto w kierunku 
��tego �wiat�a 
migocz�cego blado w przed�wicie wczesnego poranka.
Nikn�cy opas�y ksi�yc �eglowa� na falach ku zachodowi, gdy Corliss d�wign�� swe 
zwaliste cielsko i wspi�� si� stromym urwiskiem z tego miejsca nad brzegiem 
morza, gdzie si� 
my�, w stron� kuchni. Id�cy przed nim Holender Progue przest�pi� pr�g chaty, a 
jego pot�na 
sylwetka przes�oni�a md�e ��te �wiat�o �ar�wki.
Corliss us�ysza� jego przenikliwy ryk:
- Co, �niadanie jeszcze nie gotowe?! Tylko by� spa� na okr�g�o, ty obiboku 
zasmarkany!
Corliss zakl�� w duchu. W�a�ciwie to nawet lubi� tego pot�nie  zbudowanego 
Holendra, jednak czasami by� on irytuj�cy wskutek poryw-czego, gro�nego 
usposobienia.
- Zamknij si�, Progue! - zawo�a� ostro. Progue odwr�ci� si� w drzwiach i 
burkn��:
- Jestem g�odny, szefie. Niech cholera we�mie tego londy�skiego cwaniaka za to, 
�e 
ka�e mi czeka�! Ja... - urwa�.
Corliss widzia�, jak tamten rozgl�da si� na boki. Oczy l�ni�y mu s�abym ��tym 
blaskiem, gdy patrzy� na blad�, bezkrwist� kul� ksi�yca.
- Powiedz mi, Corliss, jeste�my tu wszyscy, prawda? - W jego g�osie brzmia� 
dziwnie 
natarczywy ton. - Ca�a szesnastka? Tu, po tej stronie wyspy?
- Tak by�o jeszcze przed chwil� - odpowiedzia� Corliss ze zdziwieniem. - 
Widzia�em 
ca�� band�, jak si� gramolili z baraku i szli si� my�. A bo co?
- Popatrz na ksi�yc - rzuci� Progue nerwowo. - Mo�e zrobi to jeszcze raz.
Jego ogromne cia�o a� zesztywnia�o, tak intensywnie wpatrywa� si� w ksi�yc; 
Corliss 
na chwil� zdusi� wi�c w sobie wszelkie pytania. Pod��y� �ladem jego wzroku.
Sekunda wlok�a si� za sekund�; do duszy Corlissa wkrad�o si� pe�ne grozy uczucie 
niesamowito�ci. Widoczna na pierwszym planie wyspa jawi�a si� ciemnym kszta�tem 
z 
wyj�tkiem tego miejsca, gdzie pos�pna bia�a �cie�ka ksi�ycowa bieg�a w g�stym, 
mrocznym 
pokosie w g��b cichego, ciemnego l�du.
Za wysp� wida� by�o ciemny b�ysk w�d laguny, za ni� ciemniejszy jeszcze ocean, a 
w 
oddali, na bezkresnych wodach tajemniczy blask ksi�yca k�ad� �wietln� drog�.
By� to niesamowity widok - ta noc pod ciemnob��kitnym niebem Po�udnia. Plusk fal 
o 
nadbrze�ny piasek; daleki, st�umiony, pos�pny ryk fal, kt�re wali�y z niespo�yt� 
si�� o p�ytko 
zanurzone ska�y otaczaj�ce wysp� poszczerbionym pier�cieniem ochronnym. Fale 
za�, 
widoczne w ciemno�ci jako d�uga, rozpryskuj�ca si�, po�yskliwa biel, niczym 
pokruszone 
szk�o, k��bi�y si� i opada�y, p�ka�y i naciera�y, rycza�y i �omota�y, w 
odwiecznym zawzi�tym 
boju morza z l�dem.
A ponad nimi wisia�o nocne niebo; ksi�yc, tak jasny i blady, z wygl�du 
nasycony, 
opuszcza� si� leniwie za ocean, na zach�d.
Corliss z wysi�kiem oderwa� wzrok od morza, kiedy Progue odezwa� si� p�szeptem:
- M�g�bym przysi�c... przysi�gam, �e widzia�em sylwetk� m�czyzny w �wietle 
ksi�yca.
Corliss uwolni� si� spod uroku tego wczesnego poranka.
- Wariat - mrukn��. - Cz�owiek tutaj, na tym odludziu? Na Pacyfiku? Masz 
halucynacje.
- Mo�liwe - mrukn�� Holender. - Rzeczywi�cie, je�li tak rzecz uj��, wygl�da to 
na 
szale�stwo. - Odwr�ci� si� niech�tnie. Corliss poszed� za nim na �niadanie.
Potw�r zwolni� instynktownie, gdy ��topomara�czowe �wiat�o ze szpary pod 
drzwiami zala�o mu stopy. Wewn�trz s�ycha� by�o ludzkie g�osy; przyt�umiony 
szmer 
rozmowy. Dochodzi�y stamt�d tak�e inne d�wi�ki i s�aba wo� nieznanych potraw.
Zawaha� si� na chwil�, a potem wszed� prosto w kr�g bladego �wiat�a. Ca�y 
spi�ty, 
stan�� w otwartych drzwiach, wpatrzony swymi rybimi oczami w scen�, jaka si� 
przed nim 
rozpo�ciera�a.
Wok� olbrzymiego sto�u siedzia�o szesnastu m�czyzn obs�ugiwanych przez 
siedemnastego.
W�a�nie ten us�uguj�cy, ko�cisty chudzielec, odra�aj�ca karykatura cz�owieka w 
bia�ym zat�uszczonym fartuchu, spojrza� w g�r�, wprost w oczy wchodz�cego.
- A niech mnie! - wykrzykn�� - jaki� obcy! Sk�d si� tu, u diab�a, wzi��e�?
Szesna�cie g��w poderwa�o si� w g�r�. Szesna�cie par oczu mierzy�o przybysza 
ch�odnym, twardym wzrokiem, pe�nym zdziwienia i domys��w. Pod tymi badawczymi, 
czujnymi spojrzeniami potw�r odczu� nieokre�lony niepok�j, jakby cie� trwogi, 
lodowate 
przeczucie, �e tych m�czyzn nie b�dzie mo�na tak �atwo zamordowa�, jak mu si� 
to 
wydawa�o.
Mija�y sekundy. Potw�r odni�s� nagle niesamowite wra�enie, �e ma przed sob� nie 
kilkana�cie, ale milion par oczu, wodz�cych za nim, b�yszcz�cych - milion 
utkwionych w nim 
badawczych, podejrzliwych spojrze�. Zwalczy� w sobie to uczucie, a wtedy 
nast�pi�a 
pierwsza przykra reakcja na pytanie ma�ego londy�czyka. Ledwie to nieprzyjemne 
wra�enie 
dotar�o do jego �wiadomo�ci, ju� inny m�czyzna powt�rzy� pytanie:
- Sk�d si� tu wzi��e�?
Sk�d! Pytanie to utorowa�o ju� sobie �cie�k� w m�zgu potwora. No oczywi�cie, �e 
z 
morza. A sk�dby? Jak okiem si�gn��, tu, na tym dzikim,  mrocznym pustkowiu by�o 
tylko 
morze; jego fale wznosi�y si� i opada�y w nieprzerwanym rytmie, l�ni�ce w s�o�cu 
niczym 
szlifowane klejnoty za dnia, nabrzmia�e i pos�pne noc�. Odwieczne morze, co 
szemrze i 
faluje, skrywaj�c nieodgadnione tajemnice.
- No co - powiedzia� Progue ostro, zanim Corliss zd��y� si� odezwa� - nie masz 
j�zy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin