Van Vogt Slan.txt

(399 KB) Pobierz
A. E. van Vogt

Slan

(Prze�o�y� Stanis�aw Pleba�ski)
1
Zimna by�a d�o� matki, �ciskaj�ca kurczowo jego r�k�.
Szli po�piesznie ulic�, a jej przera�enie ko�ata�o do jego �wiadomo�ci w postaci 
bezg�o�nej po�piesznej pulsacji p�yn�cej wprost z jej m�zgu. Setki innych my�li 
bombardowa�y jego umys�, my�li nap�ywaj�cych od t�um�w, kt�re nadci�ga�y z obu 
stron i z 
wn�trz mijanych budynk�w. Ale tylko my�li matki by�y klarowne, sp�jne i... 
przepojone 
trwog�.
- Oni nas �ledz�, Jommy - przesy�a� jej m�zg. - Nie s� pewni, ale co� 
podejrzewaj�. 
Przyje�d�aj�c do stolicy zaryzykowali�my ju� zbyt wiele, a mia�am nadziej�, �e 
w�a�nie dzi� 
zdo�am ci pokaza� stare wej�cie slan�w do katakumb, w kt�rych ukryta jest 
tajemnica twego 
ojca. Gdyby zdarzy�o si� najgorsze, Jommy - wiesz, co masz robi�. �wiczyli�my to 
wystarczaj�co cz�sto. I nie b�j si�, Jommy, nie denerwuj. Masz tylko dziewi�� 
lat, ale 
inteligencj� dor�wnujesz ka�demu pi�tnastoletniemu cz�owiekowi.
Nie ba� si�. �atwo powiedzie�, pomy�la� Jommy i ukry� przed ni� t� my�l. B�dzie 
niezadowolona z tego ukrywania, z tej zak��caj�cej bariery pomi�dzy nimi. Ale 
tamte my�li 
koniecznie musia� zatai�. Ona nie mo�e wiedzie�, �e on te� si� boi.
A by�o to co� zarazem nowego i podniecaj�cego. Odczuwa� podniecenie za ka�dym 
razem, gdy z cichego przedmie�cia, gdzie mieszkali, przyje�d�a� do serca 
Centropolis. 
Olbrzymie parki, ci�gn�ce si� kilometrami wie�owce, zgie�k t�um�w - wszystko to 
zawsze 
wydawa�o si� jeszcze cudowniejsze ni� obrazy malowane w wyobra�ni - cho� 
przecie� po 
stolicy �wiata mo�na si� by�o spodziewa� rozmachu. Tu mie�ci�a si� siedziba 
rz�du; gdzie� tu 
mieszka� Kier Gray, absolutny dyktator ca�ej planety. Dawno temu - przed setkami 
lat - slani 
w�adali Centropolis podczas swego kr�tkotrwa�ego panowania.
- Czujesz ich wrogo��, Jommy? Potrafisz ju� wyczuwa� rzeczy na odleg�o��?
Wyt�y� si�. Jednostajna fala nieokre�lono�ci nadp�ywaj�ca od cisn�cych si� 
wsz�dzie 
wok� t�um�w uros�a do rozmiar�w wiru my�lowego jazgotu. Sk�d� dobieg�a oderwana 
smu�ka my�li:
- Podobno mimo wszystkich �rodk�w zapobiegawczych w tym mie�cie ci�gle s� �ywe 
slany. Obowi�zuje nakaz strzelania do nich bez ostrze�enia.
- Ale czy to nie ryzykowne? - nadbieg�a inna my�l, najwyra�niej zadane na g�os 
pytanie, z kt�rego Jommy przechwyci� tylko my�lowe wyobra�enie. - Chodzi mi o 
to, �e 
przez pomy�k� mo�e zgin�� zupe�nie niewinna osoba.
- W�a�nie dlatego rzadko strzelaj� bez ostrze�enia. Staraj� si� �apa� ich, a 
potem 
badaj�. Slany maj� inne ni� my narz�dy wewn�trzne, kapujesz, a na g�owach...
- Jommy, czy ty ich czujesz, mniej wi�cej o jedn� przecznic� za nami? W du�ym 
samochodzie. Czekaj� na posi�ki, kt�re maj� nam odci�� drog� z przodu. Dzia�aj� 
szybko. 
Potrafisz z�apa� ich my�li, Jommy?
Nie potrafi�! Nie potrafi�, mimo �e ze wszystkich si� si�ga� my�l� w przestrze�, 
napinaj�c si� i poc�c z wysi�ku. Na tym polu w pe�ni wykszta�cone umiej�tno�ci 
matki 
g�rowa�y nad jego nad wiek rozwini�tymi instynktami. Umia�a pokona� my�l� 
znaczn� 
odleg�o�� i wypl�ta� sp�jny obraz spomi�dzy odleg�ych wibracji.
Mia� ochot� odwr�ci� si� i spojrze�, ale si� nie odwa�y�. Przebiera� ma�ymi, 
cho� jak 
na jego wiek do�� d�ugimi n�kami, na po�y biegn�c, by dor�wna� jej po�piesznym 
krokom. 
Czu� si� okropnie - taki ma�y i bezradny, m�ody i niedo�wiadczony, kiedy �ycie 
wymaga�o od 
niego si�y i czujno�ci dojrza�ego slana.
My�li matki przebi�y si� przez jego refleksje:
- Kilku jest ju� przed nami, Jommy, a inni przechodz� przez ulic�. B�dziesz 
musia� ju� 
p�j��, kochanie. Nie zapomnij tego, co ci m�wi�am. Masz tylko jeden cel: 
umo�liwi� slanom 
normalne �ycie. My�l�, �e b�dzie trzeba zabi� naszego najwi�kszego wroga, Kiera 
Graya, 
nawet gdyby� musia� wej�� do Wielkiego Pa�acu, �eby go dosta�. Pami�taj - zaraz 
zaczn� si� 
tu krzyki i zamieszanie, ale zachowaj spok�j. Powodzenia, Jommy!
Dopiero gdy po kr�ciutkim u�cisku pu�ci�a jego d�o�, zda� sobie spraw�, �e tenor 
jej 
my�li si� zmieni�. Znikn�a trwoga. Z m�zgu matki pop�yn�� koj�cy spok�j, 
uciszaj�c wrzenie 
jego rozdygotanych nerw�w i spowolniaj�c bicie obu jego serc.
W�lizn�wszy si� za zas�on� stworzon� przez id�cych za nimi kobiet� i m�czyzn� 
Jommy ujrza� k�tem oka dw�ch m�czyzn zbli�aj�cych si� do wysokiej postaci 
matki, 
wygl�daj�cej bardzo zwyczajnie i bardzo ludzko w lu�nych d�insach, r�owej 
bluzce i ciasno 
zawi�zanej na w�osach chustce. Ubrani po cywilnemu m�czy�ni przechodzili przez 
ulic�; na 
ich twarzach malowa�a si� niech�� spowodowana konieczno�ci� wykonania 
nieprzyjemnego 
zadania. Owo bij�ce z ich my�li obrzydzenie, a zw�aszcza po��czona z nim 
nienawi��, zion�y 
z tak� si��, �e Jommy�ego a� to uderzy�o. Zdumia�o go to nawet w chwili, gdy 
skupia� si� na 
ucieczce. Dlaczego koniecznie musia� umrze�? On i jego cudowna, wra�liwa i 
inteligentna 
matka! To by�o okropnie niesprawiedliwe.
Samoch�d b�yszcz�cy w s�o�cu niczym d�ugi klejnot zahamowa� ostro przy 
kraw�niku. Ochryp�y m�ski g�os wrzasn�� za Jommym:
- Sta�! Dzieciak jest tam! Nie dajcie mu uciec! �apa� tego ch�opaka!
Ludzie przystawali i zaczynali si� rozgl�da�. Wyczu� w ich my�lach pewn� 
dezorientacj�. A potem skr�ci� za r�g i pop�dzi� Alej� Sto�eczn�. Od kraw�nika 
rusza� jaki� 
samoch�d. Stopy Jommy�ego zatupota�y z olbrzymi� szybko�ci�. Nadnaturalnie 
silnymi 
palcami chwyci� za tylny zderzak. Gdy samoch�d w�lizn�� si� w labirynt ruchu 
ulicznego i 
zacz�� nabiera� szybko�ci, ch�opiec podci�gn�� si� i zawis� przy baga�niku. 
Sk�d� z ty�u 
dobieg�a do niego my�l:
- Powodzenia, Jommy!
Od dziewi�ciu lat przygotowywa�a go na t� chwil�, ale gdy odpowiedzia�: - 
Powodzenia, mamo! - co� �cisn�o go za gard�o.
Samoch�d jecha� strasznie szybko, strasznie szybko po�yka� kilometry. Strasznie 
wielu 
ludzi zatrzymywa�o si� na ulicy i gapi�o na ma�ego ch�opca w osobliwy spos�b 
uczepionego 
b�yszcz�cego zderzaka. Jommy odczuwa� intensywno�� ich spojrze�, my�li, kt�re 
strzela�y im 
do g��w i uk�ada�y usta do przenikliwych okrzyk�w. Okrzyk�w do kierowcy, kt�ry 
nic nie 
s�ysza�.
Potem pod��y�y za nim chmary my�li ludzi wbiegaj�cych do budek telefonicznych i 
dzwoni�cych na policj�, by donie�� o ch�opcu uczepionym zderzaka...
Jommy skuli� si� i ju� przygotowywa� na widok wozu patrolowego, kt�ry zbli�y si� 
z ty�u i sygna�em naka�e kierowcy zatrzyma� auto. Zaniepokojony, dopiero teraz 
skoncentrowa� umys� na ludziach w samochodzie.
Z wn�trza pojazdu s�czy�y si� ku niemu wibracje dw�ch m�zg�w. Uchwyciwszy je 
Jommy zadr�a� i got�w pu�ci� zderzak osun�� si� bli�ej jezdni. Nawierzchnia 
ukaza�a si� mu 
jako przyprawiaj�ca o zawr�t g�owy nieostra smuga, rozmyta przez szybko�� 
pojazdu.
Pokonuj�c wstr�t jego umys� ponownie dogrzeba� si� kontaktu z m�zgami m�czyzn 
w samochodzie. Uwaga kierowcy skupia�a si� na prowadzeniu pojazdu. Tylko raz 
pomy�la� 
przelotnie o rewolwerze w kaburze pod pach�. Nazywa� si� Sam Enders; by� 
kierowc� i 
gorylem siedz�cego obok niego m�czyzny - Johna Petty�ego, szefa tajnej policji 
wszechw�adnego Kiera Graya.
To�samo�� szefa bezpieki porazi�a Jommy�ego niczym wstrz�s elektryczny. 
Powszechnie znany �owca slan�w siedzia� odpr�ony, oboj�tny na szybko�� 
samochodu, 
psychicznie nastawiony na leniwy, kontemplacyjny nastr�j.
Nadzwyczajny umys�! Nic nie da�o si� z niego wyczyta� opr�cz mgie�ki 
powierzchniowych pulsacji. Nie wygl�da�o na to, my�la� zdumiony Jommy, �eby John 
Petty 
m�g� �wiadomie broni� dost�pu do swej psychiki. A jednak istnia�a w niej bariera 
r�wnie 
skuteczna w ukrywaniu prawdziwych my�li, co ekran mentalny dowolnego slana. By�a 
wszak�e pewna r�nica. Na zewn�trz wydostawa�y si� pojedyncze wibracje 
�wiadcz�ce o 
okrucie�stwie charakteru i znakomicie wykszta�conym, b�yskotliwym m�zgu. Nagle 
pojawi� 
si� koniuszek my�li wyrzucony na powierzchni� spazmem w�ciek�o�ci, kt�ry zburzy� 
spok�j 
m�czyzny: - Musz� zabi� t� slank�, Kathleen Layton. To jedyna metoda os�abienia 
pozycji 
Kiera Graya.
Jommy rozpaczliwie pr�bowa� pod��y� za ow� my�l�, ale ta ju� znik�a w cieniach, 
poza jego zasi�giem. Tym niemniej sens pochwyci�: miano zabi� slank� nazwiskiem 
Kathleen 
Layton, by os�abi� pozycj� Kiera Graya.
- Szefie - nadlecia�a my�l Sama Endersa - mo�e pan przekr�ci� tamt� ga�k�? To 
czerwone �wiate�ko, co si� w��czy�o, to alarm og�lny.
Umys� Johna Petty�ego pozosta� oboj�tny.
- Niech sobie alarmuj�. To sprawy dla p�tak�w.
- Nie zaszkodzi sprawdzi�, co to jest - odpar� Enders.
Kiedy si�ga� w odleg�y koniec tablicy rozdzielczej, samoch�d minimalnie zwolni�, 
a 
Jommy, kt�ry przesun�� si� ryzykownie na koniec zderzaka, rozpaczliwie 
wyczekiwa� okazji 
do zeskoczenia na jezdni�. Zerkaj�c ponad zderzakiem do przodu widzia� tylko 
d�ug� 
nieprzyjemn� krech� betonowej nawierzchni, twardej i odpychaj�cej, i ani �ladu 
trawiastych 
pas�w zieleni. Skok teraz oznacza� zmia�d�enie o beton. Porzuciwszy wi�c ten 
zamiar 
przywar� mocniej do karoserii i w tym momencie dotar�a do niego burza my�li 
Endersa, gdy 
m�zg tego ostatniego odebra� tre�� komunikatu o alarmie og�lnym.
- ...wszystkie wozy na Sto�ecznej i w pobli�u: szuka� ch�opca, kt�ry mo�e by� 
slanem, 
synem Patrycji Cross, a nazywa si� Jommy Cross. Jego matka zosta�a dziesi�� 
minut temu 
zabita na rogu G��wnej i Sto�ecznej. Wed�ug zezna� �wiadk�w ch�opak wskoczy� na 
zderzak 
samochodu, kt�ry szybko odjecha�.
- Pan pos�ucha, szefie - powiedzia� Enders. - Jeste�my na Sto�ecznej. Lepiej 
zatrzymajmy si� i przy��czmy do poszukiwa�. Za slany daj� dziesi�� tysi�cy 
dolar�w 
nagrody.
Pisn�y hamulce. Samoch�d zwolni� z impetem, kt�ry brutalnie cisn�� Jommym o ty� 
karoserii. Wyt�ywszy si�y pokona� przeci��enie, odepchn�� si� od blachy i na 
moment przed 
zatrzymaniem samochodu zeskoczy� na jezdni�. Z miejsca ruszy� biegiem. Przemkn�� 
obok 
starej baby, kt�ra pr�bowa�a go zatrzyma�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin