JOYCE
PORTRET ARTYSTY Z CZASÓW MŁODOŚCI
Et ignotas animum dimittit in artes.
(I umysł zwrócił ku nieznanym sztukom.)
Owidiusz, Przemiany, VIII, 11
"Za dawnych dobrych czasów była sobie pewnego razu ryczykrówka, co chodziła po
ulicy. Więc ta ryczykrówka, co chodziła sobie po ulicy, spotkała raz cacanego
chłopczyka, a chłopczykowi temu było na imię Papudzidzi..."
Tę powiastkę opowiadał mu ojciec; ojciec przyglądał mu się przez szkiełko i miał
pełno włosów na twarzy.
Papudzidzi to był on sam. Tamta ryczykrówka chodziła sobie po ulicy, przy której
mieszkała Betty Byrne; Betty sprzedawała cytrynki w cukrze.
O, dzikiej róży kwiatuszki
Na trawniczku zielonym.
Taką wyśpiewywał piosenkę. Jego to była piosenka.
O, źjoay juzi, tjatuśti.
Gdy zmoczył się w łóżeczku, z początku było cieplutko, ale potem robiło się
zimno.' Matka rozłożyła na łóżeczku ceratkę. Ceratka miała jakiś dziwny zapach.
Matka pachniała przyjemniej niż ojciec. Grywała mu na fortepianie skoczne
żeglarskie melodie taneczne. On tańczył:
Tralala lala,
Tralala tralalili,
Tralala lala.
Wujek Charles i Dante klaskali w dłonie. Byli starsi od ojca i matki, ale wujek
Charles był starszy od Dante.
Dante miała dwie szczotki w ściennej szafie. Szczotka o aksamitnym kasztanowatym
grzbiecie była dla Michaela Davitta, a szczotka o aksamitnym zielonym grzbiecie
była dla Parnella.1 Dante dawała mu po miętowym cukierku za każdym razem, gdy
przyniósł jej kawałek bibułki.
Vance'owie mieszkali pod numerem siódmym. Mieli oni innego ojca i inną matkę. Ci
ludzie byli ojcem i matką Eileen. Gdy dorośnie, ożeni się z Eileen. Schował się
pod stół. Matka na to:
- O, Stefan się boczy. A Dante:
- A jeżeli nie przestanie, to orły przylecą i wydzióbią mu oczy.
Wydzióbią mu oczy,
Stefan się boczy,
Wydzióbią mu oczy.
Stefan się boczy.
1Michael Davitt (1846-1906) - patriota irlandzki, członek tajnej organizacji
rewolucyjnej. Przez wiele lat więziony przez Anglików.
Charles Stewart Parnell (1848-1891) - zwany "nie-koronowanym królem Irlandii",
walczył o autonomię swego kraju w ramach brytyjskiej wspólnoty narodów. Na
skutek intrygi, do której w dużej mierze przyczynił się i kler, był więziony i
choć proces zakończył się jego pełną rehabilitacją, nigdy nie odzyskał władzy.
Rozległe boiska roiły się od chłopców. Wszyscy chłopcy krzyczeli, a prefekci
zagrzewali ich ostrymi okrzykami. Wieczór był blady i chłodnawy, a po każdym
wypadzie i wykopie piłkarzy lepka skórzana kula przelatywała jak ociężały ptak
przez szary zmrok. Stefan trzymał się na skraju swej klasy, poza zasięgiem oczu
prefekta, poza zasięgiem brutalnych nóg, i od czasu do czasu udawał, że biega.
Własne ciało wydawało mu się drobne i mdłe w tej ciżbie graczy, a oczy miał
krótkowzroczne i łzawe. Rody Kickham jest całkiem inny: zostanie kapitanem
trzeciej klasy, tak utrzymują wszyscy chłopcy.
Rody Kickham jest miłym kolegą, ale Paskuda Roche to drań. Rody Kickham ma
resztki jedzenia w swojej szafce i kosz wiklinowy w refektarzu. Paskuda Roche ma
wielkie łapska. Piątkowy pudding nazywa "zawijanym pieskiem". A jednego dnia
zapytał Stefana:
- Jak się nazywasz? Stefan odpowiedział:
- Ecefan Dedalus.
Na to Paskuda Roche powiada:
- Cóż to za nazwisko?
Stefan nie potrafi wyjaśnić, więc Paskuda Roche pyta:
- Czym jest twój ojciec? Stefan odpowiada:
- Dżentelmenem.
Wtedy Paskuda Roche zapytuje:
- Czy sędzią pokoju?
Stefan włóczył się z miejsca na miejsce na skraju klasy, a chwilami puszczał się
w krótki bieg. Ręce pośmiały mu jednak od chłodu. Wsadził je więc do bocznych
kieszonek szarego ubranka iż paskiem. Był to pasek przebiegający od kieszonki do
kieszonki. A pasek jest także na to, żeby drugiemu dać pasem. Pewnego dnia jakiś
chłopiec powiada Cantwellowi:
- Czekaj tylko, czekaj, dam ci takie lanie pasem. A Cantwell odpowiada:
- Idź sobie, idź, bij się z takim, jakiś sam. Spróbuj dać pasem Cecilowi
Thunderowi. Chciałbym zobaczyć, jak to zrobisz. Dostaniesz od niego takiego
kopniaka w tyłek, że popamiętasz.
Nieładne to wyrażenie. Matka powiedziała mu, żeby nie rozmawiał w szkole z
ordynarnymi chłopcami. Śliczna jest matka! Pierwszego dnia, żegnając się w
westybulu zamkowym, podniosła woalkę, żaby go pocałować, a nos i oczy miała
czerwone. Lecz on udawał, że nie widzi, jak jej się zbiera na płacz. Śliczna
jest matka, lecz nie jest taka śliczna, gdy beczy. A ojciec dał mu dwie
pięcioszylingówki na drobne wydatki. I ojciec powiedział, żeby napisał do domu,
jeżeli będzie mu czegoś trzeba, i żeby nigdy, przenigdy nie skarżypycił na
kolegów. Potem przed bramą zamku rektor uścisnął ręce ojcu i matce, a sutanna
jego łopotała na wietrze, i linijka ruszyła uwożąc rodziców. Wołali doń jeszcze
i machali m'u na pożegnanie.
- Do widzenia, Stefku, do widzenia!
Dostał się w wir ciał stłoczonych koło piłki. Przestraszywszy się gorejących
oczu i 'zabłoconych butów schylił się i wyzierał spoza nóg. Chłopcy szamotali
się i stękali, ryli nogami, kopali i tupali. Naraz żółte buty Jacka Lawtona
wybiły piłkę, a reszta butów i nóg pobiegła za nią. Stefan też pobiegł za nimi
kawałek i zatrzymał się po chwili. Szkoda gnać. Wkrótce pojadą do domu na
święta. Po kolacji zmieni liczbę naklejoną wewnątrz jego ławki w sali wykładowej
z siedemdziesięciu siedmiu na siedemdziesiąt sześć.
Lepiej jest w sali wykładowej niż tu na dworze, w zimnie. Niebo jest blade i
chłodne, a na zamku się świeci. Zaciekawiło go, z którego okna Hamilton Rowan 1
rzucił kapelusz do rowu i czy były w owym
1Hamilton Bowan, patriota Irlandzki, schronił się raz przed oddziałem żołnierzy
angielskich w Castle Browne, zamku, w którym później mieściła się szkoła.
czasie grzędy kwietne pod oknami. Pewnego dnia, gdy wezwano go na .zamek,
braciszek pokazał mu ślady żołnierskich kuł w drewnianej bramie i dał mu kawałek
kruchego ciasta, które jadają zakonnicy. Miło robi się i ciepło na widok świateł
na zamku. Zupełnie jak z książki jest ten widok. Może Opactwo Leicesterskie tak
samo wygląda. A w Czytankach doktora Cornwella są takie piękne zdania, które
wyglądają na wiersze, choć są to tylko zdania do nauki ortografii.
Wolsey zmarł w Leicester Abbey,
Tam opaci go grzebali.
Rak chorobą jest roślinną,
Rak zwierzęta również toczy.
Dobrze byłoby leżeć na dywanie przed kominkiem, oprzeć głowę na dłoniach i
rozmyślać o tych krtaniach. Wzdrygnął się, jak gdyby w zetknięciu z zimną,
mulistą wodą. Brzydko ze strony Wellsa, że pchnął go do rowu za to, że nie
chciał zamienić się z nim tabakierką na specjalnie utwardzony kasztan, którym
Wells wygrał czterdzieści partii. Jakaż zimna i mulistą była ta woda! Jeden
chłopiec widział raz, jak wielki szczur skoczył do tego zielonego szlamu. Matka
siedzi z Dante przy ogniu i czeka, aż Brygid wniesie herbatę. Stopy oparła na
kracie kominka, a jej ciepłe paciorkowe pantofelki są takie gorące i mają taki
miły, ciepły zapach! Dante umie masę rzeczy. Od niej dowiedział się, gdzie leży
Kanał Mozambicki i Jaka jest najdłuższa rzeka w Ameryce, i jak nazywa się
najwyższa góra na Księżycu. Ojciec Arnall umie więcej niż Dante, bo jest
księdzem, ale zarówno ojciec, jak i wujek Charles powiadają, że Dante to mądra,
oczytana kobieta. A gdy Dante po obiedzie wydaje takii dźwięk i potem podnosi
dłoń do ust, to jest zgaga.
Ktoś krzyknął w oddali na boisku;
- Zbiórka, wracamy!
Rozległy się okrzyki chłopców z przygotowawczej i z trzeciej klasy.
- Zbiórka, wracamy! Zbiórka, wracamy! Gracze zeszli się ze wszystkich stron,
zgrzani i ubłoceni, a Stefan kroczył pośrodku, zadowolony, że już wracają. Rody
Kickham trzymał piłkę za zbrukany rzemień. Jeden z chłopców prosił go, żeby
strzelił ostatni raz jeszcze, lecz Rody nie zatrzymał się i nawet chłopcu nie
odpowiedział. Simon Mooalain poradził mu, żeby nie strzelał, bo prefekt patrzy.
Tamten chłopiec zwrócił się do Simona Moonana i rzekł:
- Wiemy wszyscy, dlaczego tak mówisz. Jesteś cycy McGlade'a.
"Cycy" to dziwne słowo. Ów chłopiec przezwał tak Simona Moonana, bo Simon Moonan
często zawiązywał prefektowi na plecach nakładane rękawy, a wówczas prefekt
udawał wielki gniew. Ale słowo to brzmiało szkaradnie. Raz Stefan mył ręce w
umywalni hotelu Wicklow i ojciec wyciągnął zatyczkę za łańcuszek, a brudna woda
zaczęła ściekać przez otwór w muszli. Gdy już wszystka woda powoli spłynęła,
otwór w muszli wydał odgłos: cycy. Tylko głośniejszy.
Na wspomnienie tego ii bieli umywalni odczuł zimno, a potem gorąco. Były tam dwa
kurki, które się kręciło, po czym wydobywała się woda: zimna i gorąca. Poczuł,
że robi mu się zimno, następnie cieplej, i prawie widział słowa wypisane na
kurkach. Bardzo to ciekawe uczucie.
Powietrze w korytarzu również przejmowało go dreszczem. Dziwne było jakieś i
wilgotnawe. Wkrótce jednak zapalą gaz, a gdy będzie płonął, wyda lekki szmer
podobny do nucenia. Stale jednakowe to nucenie, a gdy chłopcy przestają
rozmawiać w sali zabaw, dobrze je słychać.
Była lekcja rachunków. Ojciec Arnall wypisał na tablicy trudne zadanie i rzekł:
- No, kto zwycięży? Ruszaj, Yorku! Ruszaj, Lancastrze!
Stefan wysilał się, jak mógł, ale zadanie było zbyt trudne i w głowie zaczęło mu
się mącić. Mała jedwabna odznaka z białą różą, którą miał przypiętą na piersi,
zaczęła chwiać się szybko. Nie był tęgi w rachunkach, lecz wysilał się, jak
mógł, żeby York nie przegrał. Twarz ojca Arnalla wydawała się bardzo chmurna,
nie była jednak gniewna: uśmiechał się. Wtem Jack Lawton trzepnął palcami, a
ojciec Arnall zajrzał do jego zeszytu i rzekł:
- Dobrze. Brawo, Lancastrze! Czerwona róża górą. Nacieraj teraz, Yorku! Naprzód!
Jack Lawton zerkał w jego stronę. Mała jedwabna odznaka z czerwoną różą
wyglądała bardzo dekoracyjnie na Jacku, gdyż miał na sobie granatowe marynarskie
ubranko. Stefan poczuł, że czerwieni się jak tamta róża na myśl o wszystkich
zakładach, kto zdobędzie pierwsze miejsce w klasie elementarnej, Jack Lawton czy
on. Przez kilka tygodni Jack Lawton bywał prymusem, przez kilka zaś tygodni
Stefan. Jego biała jedwabna odznaka chwiała się bezustannie, gdy trudził się nad
następnym zadaniem słuchając głosu ojca Arnalla. Naraz cały jego zapał się
rozwiał. Poczuł, że ma zupełnie chłodną twarz. Pomyślał, że twarz mu zapewne
zbielała, skoro czuje na niej taki chłód. Nie potrafi rozwiązać zadania, lecz
nic mu na tym nie zależy. Białe i czerwone róże, przyjemnie rozmyślać o tak
pięknych barwach. A świadectwa za pierwsze, drugie i trzecie miejsce w klasie
też mają piękne barwy: różową, kremową i lawendową. Piękne jest rozmyślanie o
lawendowych, kremowych i różowych różach. Może dzika róża ma. takie barwy i
przypomniał sobie piosenkę o dzikiej róży kwiatuszkach na trawniczku zielonym.
Zielonych róż jednak nie ma. Ale może istnieją gdzieś na świecie.
Ozwał się dzwonek i klasy poczęły wysypywać się .szeregami z sal, idąc wzdłuż
korytarzy w stronę refektarza. Stefan usiadł i przyglądał się dwóm plasterkom
masła na talerzu przed sobą, lecz nie miał
ochoty na wilgotny chleb. Obrus był wilgotny i wiotki. Wypił gorącą słabą
herbatę, której nalał mu do filiżanki niezgrabny kuchcik opasany białym
fartuchem. Zaciekawiło go, czy fartuch kuchcika również jest wilgotny, czy
wszystko, co białe, jest zimne i wilgotne. Paskuda Roche i Saurin pili kakao,
które przysyłano im z domu w puszkach. Twierdzili, że nie potrafią pić tej
herbaty, że to pomyje. Ich ojcowie są sędziami pokoju, tak mówią koledzy.
Wszyscy chłopcy 'wydawali mu się bardzo dziwni. Wszyscy oni mają ojca i matkę, a
każdy ma inne ubranie i inny głos. Zapragnął być w domu i położyć głowę na
matczynych kolanach. Ale to niemożliwe, więc pragnął tylko, żeby skończyła się
gra i nauka, i modlitwy i żeby już być w łóżku.
Wypił jeszcze jedną filiżankę gorącej herbaty, a Fleming rzekł:
- Co ci się stało? Czy cię coś boli? Co z tobą?
- Nie wiem - odparł Stefan.
- Żołądek masz nie w porządku - stwierdził Flemiing - bo twarz ci zbielała. To
przejdzie.
- Przejdzie - rzekł Stefan.
Lecz nie żołądek go bolał. Zdawało mu się, że boli go serce, jeśli serce może
boleć. Bardzo to ładnie ze strony Fleminga, że go zapytał. Chciało mu się
płakać. Oparł łokcie o stół i począł zatykać i odtykać sobie uszy. Gdy odetkał
uszy, słychać było za każdym razem gwar w refektarzu. Przypominał łoskot pociągu
jadącego nocą. A gdy zatkał uszy, łoskot cichł, jak to bywa, gdy pociąg wjeżdża
do tunelu. Owej nocy w Dalkey pociąg tak samo łoskotał, a później, gdy wjechał
do tunelu, łoskot ustał. Przymknął oczy, a pociąg wciąż to łoskotał, to milkł;
znowu łoskotał i milkł. Przyjemnie słucha się, jak łoskocze i milknie, a później
wyjeżdża z łoskotem, z tunelu i znów cichnie.
Po chwili chłopcy z wyższych klas zaczęli nadchodzić chodnikiem biegnącym
środkiem refektarza:
Paddy Rath i Jimmy Magee, i Hiszpan, któremu
wolno palić cygara, i mały Portugalczyk, który nosi włóczkową czapkę. A potem
stołownicy z niższych klas i stołownicy z trzeciej klasy. A każdy chłopiec z
osobna porusza się w inny sposób.
Stefan siedział w kącie sali zabaw, niby to przyglądając się partii gry 'w
domino, i raz, i drugi udało mu się pochwycić przez chwilę cichą piosnkę gazu.
Prefekt stał z kilkoma chłopcami w drzwiach, a Simon Moonan wiązał mu rękawy.
Prefekt opowiadał im coś o Tullabegu.
Potem prefekt oddalił się od drzwi, a Wells podszedł do Stefana i rzekł:
- Słuchaj, Dedalus, czy całujesz matkę przed spaniem?
- Całuję.
Wells zwrócił się do innych chłopców.
- Hej, słuchajcie, tu jeden chłopak powiada, że całuje matkę co wieczór przed
spaniem.
Tamci przerwali grę i odwrócili się ku nim ze śmiechem. Stefan zarumienił się
pod ich spojrzeniem i oświadczył:
- Nie całuję. Wells na to:
- Hej, słuchajcie, tu jeden chłopak powiada, że nie całuje matki przed spaniem.
Wszyscy roześmieli się ponownie. Stefan starał się im wtórować. Natychmiast
poczuł gorączkę i zmieszanie. Jak trzeba było odpowiedzieć na to pytanie?
Odpowiedział w dwojaki sposób, a mimo to Wells się śmiał. Lecz Wells pewno wie,
jak trzeba było odpowiedzieć, bo jest w trzeciej klasie. Stefan chciał wyobrazić
sobie matkę Wellsa, ale nie miał odwagi spojrzeć na jego twarz. Nie lubił tej
twarzy. To Wells przecież pchnął go wczoraj do rowu, za to, że nie chciał
zamienić się z nim tabakierką na utwardzony kasztan, którym Wells wygrał
czterdzieści partii. Brzydko ze strony Wellsa, że tak postąpił; wszyscy chłopcy
to mówią. A jaka zimna i mulista była ta woda! Jeden chłopiec widział raz, jak
wielki
szczur skoczył z pluskiem do tego zielonego szlamu.
Całe ciało miał oblepione zimnym mułem, a gdy dzwonek zadźwięczał wzywając do
nauki i klasy zaczęły wychodzić z sali zabaw, odczuł chłód korytarza i schodów
na skórze pod ubraniem. Jeszcze teraz mozolił się w myślach, jak trzeba było
odpowiedzieć na tamto pytanie. Trzeba całować matkę czy nie trzeba? Co to znaczy
całować? Podnosi siłę twarz w ten sposób, by powiedzieć dobranoc, a potem matka
nachyla twarz. Tak się całuje. Matka przykłada usta do jego policzka; usta jej
są miękkie i zwilżają mu policzek; a przy tym wydają taki cichutki odgłos:
pocałunek. Dlaczego ludzie wyrabiają takie rzeczy twarzami?
Siedząc w sali wykładowej podniósł wieko ławki i zmienił naklejoną wewnątrz
liczbę z siedemdziesięciu siedmiu na siedemdziesiąt sześć. Do wakacji Bożego
Narodzenia bardzo jeszcze daleko, muszą jednak w końcu nadejść, bo Ziemia wciąż
się obraca.
Na pierwszej stronicy jego podręcznika geografii widniała rycina Ziemi: wielka
kula pośród obłoków. Fleming miał pudełko kolorowych ołówków i pewnego wieczoru,
gdy mieli wolne, zabarwił ziemię na zielono, a chmury na kasztanowato. Podobne
to było do obu szczotek w ściennej szafie Dante, do szczotki o zielonym
aksamitnym grzbiecie dla Parnella i do szczotki o kasztanowatym aksamitnym
grzbiecie dla Michaela Davitta. Ale Stefan nic nie mówił Flemingowi, żeby barwił
tymi kolorami. Fleming sam to zrobił.
Stefan otworzył geografię, by nauczyć się lekcji; nie potrafił jednak wyuczyć
się nazw tych amerykańskich miejscowości. A każda z nich jest przecież inna i
posiada inną nazwę. Każda z nich leży w innym kraju, a kraje leżą ma
kontynentach, a kontynenty leżą na świecie, a świat leży we wszechświecie.
Otworzył geografię na karcie przedtytułowej i odczytał to, co tam napisał:
siebie, swoje nazwisko i gdzie się znajduje.
Stefan Dedalus
Klasa Przygotowawcza
Gimnazjum w CIongowes Wood
Sallins
Hrabstwo Kildare
Irlandia
Europa
Świat
Wszechświat
To było napisane jego pismem, a Fleming dopisał dla żartu na przeciwległe j
stronie:
Imię moje Stefan Dedal,
A Irlandia to mój kraj.
W Clongowes patrzy mi się medal,
A po śmierci może Raj.
Przeczytał te wiersze na wspak, lecz nie była to
już poezja. Następnie odczytał kartę przedtytułową z dołu do góry, aż doszedł do
swego nazwiska. To on, i znowu zaczął odczytywać tę stronę z góry na dół. Co
następuje po wszechświecie? Nic. A czy jest naokoło wszechświata coś, co by
wskazywało, gdzie kończy się wszechświat, a gdzie rozpoczyna się to nic?
Niemożliwe, żeby to był mur; ale może być cieniuchna linijka, która otacza
wszystko. Bardzo to wielkie myślenie o •wszystkim i o wszędzie. Tylko Bóg
potrafi tak myśleć. Starał się wyobrazić sobie, jaka to musi być wielka myśl,
lecz potrafił myśleć tylko o Bogu. Bogu jest na imię Bóg, zupełnie ta'k samo jak
jemu jest na imię Stefan. Dieu znaczy Bóg po francusku i tak gamo jest imieniem
Boga, a gdy ktoś modli się do Boga i powie Dieu, to Bóg od razu wie, że modli
się Francuz. Ale chociaż Bóg inaczej się nazywa w każdym z tych różnych języków
na świecie i chociaż rozumie, co mówią w tych rozmaitych językach ludzie, którzy
się modlą, to mimo wszystko jest zawsze tym samym Bogiem i Bogu naprawdę jest na
imię Bóg.
Bardzo się zmęczył tym myśleniem. Zdawało mu się, że głowa mu puchnie. Odwrócił
kartę przedty-
tułową i tępo przyglądał się zielonej krągłości Ziemi
pośrodku kasztanowatych obłoków. Począł zastanawiać się nad tym, co jest
właściwsze, czy wybrać zieloną barwę, czy kasztanowatą, bo Dante pewnego dania
odpruła nożycami zielono-aksamitny grzbiet szczotki przeznaczonej dla Parnella i
powiedziała, że Parnell jest łajdakiem. Zaciekawiło go, czy sprzeczają się o to
w domu. Taka rzecz nazywa się polityką. Polityka ma dwie strony: Dante jest po
jednej stronie, a ojciec i pan Casey po drugiej, ale matka i wujek Charles nie
są ani po tej, ani po tamtej stronie. Codziennie piszą coś o tym w gazetach.
Dręczyło go, że nie wie dobrze, co to jest polityka, i że nie wie, gdzie kończy
się wszechświat. Czuł się malutki i słaby. Kiedyż on będzie taki jak ci chłopcy
z najwyższych klas? Ci mają gruby głos i wielkie buty i uczą się trygonometrii.
Do tego jeszcze daleko. Najpierw przyjdą ferie, potem następny trymestr, a -
później znów wakacje, potem znowu rok szkolny, a później znów wakacje. To tak
jak pociąg, co wjeżdża do tunelów i wyjeżdża z nich, i tak jak gwar chłopców
jedzących w refektarzu, gdy się odtyka i zatyka uszy. Rok szkolny, wakacje;
tunel, odetkać; łoskot, zatkać. Tak bardzo do tego daleko! Lepiej iść spać.
Tylko jeszcze pomodlić się w kaplicy, a potem do łóżka. Wstrząsnął się i
ziewnął. Pysznie będzie w łóżku, gdy tylko prześcieradła trochę się zagrzeją. Z
początku tak jest zimno, gdy się wejdzie pod koc. Wstrząsnął się na myśl, jak
zimno będzie z początku. Ale za chwilę pościel się 'zagrzeje i można będzie
spać. Pysznie jest, gdy się odczuwa znużenie. Znów ziewnął. Jeszcze modlitwa
wieczorna, a potem spać, wstrząsnął się i zebrało mu się na 'ziewnięcie. Pysznie
będące za kilka minut. Czuł, jak ciepła fala podnosi się z zimnych,
przejmujących dreszczem prześcieradeł, coraz cieplejsza, aż w końcu poczuł, że
wszędzie mu ciepło, ciepluchno, mimo to jednak wzdrygnął się odrobinę i jeszcze
chciało mu się ziewać.
Rozległ się dzwo...
umkc