Ludlum Robert - Trylogia 3 - Ultimatum Bourne'a.doc

(3313 KB) Pobierz
ROBERT LUDLUM

ROBERT LUDLUM

ULTIMATUM BOURNE'A

PRZEKŁAD: ARKADIUSZ NAKONIECZNIK

Spis treści

Spis treści              2

Prolog              4

Rozdział 1              6

Rozdział 2              12

Rozdział 3              22

Rozdział 4              39

Rozdział 5              57

Rozdział 6              71

Rozdział 7              87

Rozdział 8              101

Rozdział 9              117

Rozdział 10              132

Rozdział 11              146

Rozdział 12              160

Rozdział 13              172

Rozdział 14              186

Rozdział 15              202

Rozdział 16              216

Rozdział 17              231

Rozdział 18              254

Rozdział 19              273

Rozdział 20              290

Rozdział 21              304

Rozdział 22              319

Rozdział 23              332

Rozdział 24              347

Rozdział 25              365

Rozdział 26              387

Rozdział 27              403

Rozdział 28              422

Rozdział 29              436

Rozdział 30              456

Rozdział 31              472

Rozdział 32              486

Rozdział 33              499

Rozdział 34              509

Rozdział 35              529

Rozdział 36              545

Rozdział 37              558

Rozdział 38              571

Rozdział 39              587

Rozdział 40              602

Rozdział 41              618

Rozdział 42              642

Epilog              658

Prolog

Ciemność spłynęła na Manassas w stanie Wirginia. Bourne skradał się przez rozbrzmiewający nocnymi odgłosami las, który otaczał posiadłość generała Normana Swayne'a. Wystraszone ptaki uciekały z furkotem skrzydeł ze swoich pogrążonych w mroku kryjówek; wrony budziły się na gałęziach drzew i krakały na alarm, lecz zaraz cichły, jakby również wciągnięte do spisku.

Manassas! Właśnie tutaj należało szukać klucza do ukrytych drzwi, przez które można było dotrzeć do Carlosa, mordercy opętanego pragnieniem zniszczenia Davida Webba i jego rodziny. Webb... Odejdź ode mnie, Davidzie! - krzyknął rozpaczliwie Jason Bourne w ciszy swego umysłu. - Pozwól mi stać się zabójcą, którym ty nigdy nie mógłbyś być!

Wraz z każdym kolejnym cięciem nożyc prujących grubą drucianą siatkę ogrodzenia kapiący mu z czoła pot i coraz cięższy oddech potwierdzały to, czemu nie sposób było zapobiec: miał już pięćdziesiąt lat i chociaż bardzo starał się utrzymać swoje ciało w przyzwoitej kondycji, nie był w stanie działać z taką łatwością, jak przed trzynastu laty w Paryżu, kiedy udało mu się osaczyć Szakala. Należało liczyć się z tym faktem, ale niekoniecznie bez końca roztrząsać. Teraz chodziło o Marie i dzieci - o żonę i dzieci Davida - i nie istniało nic, czego nie mógłby osiągnąć, gdyby naprawdę tego chciał. David Webb znikał bez śladu z jego psychiki, ustępując przed Jasonem Bourne'em, drapieżcą.

Udało się! Przepełznął przez ogrodzenie i zerwał się na nogi, instynktownie sprawdzając dotknięciem obu dłoni swoje wyposażenie: dwa pistole- ty, maszynowy i pneumatyczny, lornetkę Zeiss- Ikon, nóż myśliwski o zakrzywionym ostrzu. Było to wszystko, czego drapieżca potrzebował na terytorium nieprzyjaciela, który miał go ostatecznie zaprowadzić do Carlosa.

"Meduza". Działający w Wietnamie, nie figurujący w żadnych oficjalnych wykazach batalion złożony z wyrzutków, degeneratów i morderców, podlegający bezpośrednio Dowództwu Sajgonu i dostarczający mu więcej informacji na temat wroga niż wszystkie wywiadowcze jednostki razem wzięte. Jason Bourne opuścił "Meduzę", prawie nie pamiętając Davida Webba - uczonego, który miał kiedyś inną żonę i inne dzieci; wszystkich bestialsko zamordowano.

Generał Norman Swayne sprawował ważną funkcję w Dowództwie Sajgonu, będąc jednocześnie głównym zaopatrzeniowcem dawnej "Meduzy". Teraz pojawiła się nowa "Meduza" - zupełnie inna, potężna, uosobienie zła przebrane w strój budzący dziś szacunek, niszcząca wybrane fragmenty światowej gospodarki po to tylko, by nielicznym wybrańcom przysporzyć ogromnych korzyści finansowych. Taką działalność umożliwiały nigdzie nie zarejestrowane, niemożliwe do oszacowania profity pozostałe po batalionie zabójców. Nowa "Meduza" stanowiła jednocześnie pomost wiodący do Carlosa. Morderca z pewnością przyjmie od jej członków ofertę współpracy, równie mocno jak oni pragnąc śmierci Jasona Bourne'a. Musi się tak stać! Ale żeby tak się stało, Bourne musi poznać wszystkie tajemnice ukryte na terenie posiadłości generała Swayne'a, urzędnika odpowiedzialnego za dostawy dla Pentagonu, ogarniętego paniką człowieka z niewielkim tatuażem na wewnętrznej stronie przedramienia. Członka "Meduzy".

W całkowitej ciszy, bez żadnego ostrzeżenia, zza zasłony liści wypadł rozpędzony czarny doberman i rzucił się na intruza, mierząc wyszczerzonymi, ociekającymi śliną kłami w jego brzuch. Jason wyszarpnął z nylonowej kabury pneumatyczny pistolet i strzelił, starając się trafić w łeb. Zawarty w pocisku silny narkotyk zaczął działać niemal natychmiast. Bourne położył ostrożnie na ziemi ciało nieprzytomnego zwierzęcia,

Poderżnij mu gardło! - ryknął w ciszy Jason Bourne.

Nie - zaprotestował David Webb. - Trzeba ukarać tresera, nie psa.

Odejdź, Davidzie!

Rozdział 1

W zatłoczonym wesołym miasteczku, położonym na przedmieściach Baltimore, panował nieopisany harmider. Letni wieczór był bardzo ciepły, twarze i karki ludzi błyszczały od potu. Wyjątkiem byli tu ci spośród gości, którzy akurat wrzeszczeli przeraźliwie, wpadając z ogromną prędkością w kolejne zakręty kolejki górskiej lub zsuwając się w przypominających torpedy saniach z krętych, kipiących od wzburzonej wody pochylni Wściekłemu migotaniu okalających główny pasaż różnokolorowych świateł towarzyszyły ogłuszające dźwięki muzyki wydobywającej się z niezliczonych głośników - organy presto marsze prestissimo. Ponad zgiełk wybijały się nosowe, monotonne głosy zachwalających swoje towary sprzedawców, a ciemne niebo rozświetlały nieregularne eksplozje sztucznych ogni, rozkwitających oślepiającymi pióropuszami i spadających następnie kaskadami do niewielkiego czarnego jeziorka.

Przy mierzących siłę uderzenia maszynach tłoczyli się mężczyźni o zawziętych twarzach i nabrzmiałych karkach, starając się z zapałem, choć często nieskutecznie, dowieść swej męskości; posyłane w górę ciosami ogromnych drewnianych młotów czerwone piłeczki z reguły nie docierały do będących celem dzwonków. Po drugiej stronie alejki dawali głośnymi wrzaskami upust swemu agresywnemu entuzjazmowi ci, co uderzając kierowanymi przez siebie samochodzikami w inne, krążące po parkiecie, czuli się przez chwilę niczym bohaterscy gwiazdorzy, pokonujący wszelkie piętrzące się ma ich drodze przeciwności. Pojedynek rewolwerowców o 9.27 wieczorem wywołany byle pretekstem.

Nieco dalej wznosiło się mauzoleum gwałtownej śmierci - strzelnica nie przypominająca w niczym poczciwych przybytków, jakich mnóstwo można spotkać podczas wszelkiego rodzaju zabaw i festynów. Był to miniaturowy

wszechświat wypełniony najbardziej śmiercionośną bronią, jaka znajdowała się we współczesnych arsenałach. Jedna obok drugiej leżały dokładne kopie pistoletów maszynowych MAC- 10 i uzi, wyrzutni przeciwpancernych pocisków, a także budząca grozę replika miotacza płomieni, wyrzucająca snopy jaskrawego światła i kłęby ciemnego dymu. Również i tutaj roiło się od spoconych twarzy; krople potu ściekały koło błyszczących szaleństwem oczu, docierając aż do wyprężonych karków. Mężowie, żony i dzieci tłoczyli się obok siebie, wszyscy ze szkaradnie wykrzywionymi twarzami, jakby każde ż nich rozkoszowało się zabijaniem swoich największych wrogów - właśnie mężów, żon, rodziców i dzieci - wszyscy uczestniczący w nie mającej końca ani znaczenia wojnie. W wesołym miasteczku, którego główną atrakcję stanowiła przemoc, była 9.29 wieczorem. Bez żadnych ograniczeń, ale i bez gwarancji, każdy mógł stanąć tu twarzą w twarz ze swymi nieprzyjaciółmi, z których najgroźniejsze były, rzecz jasna, gnębiące go lęki.

Szczupły mężczyzna z laską w prawej ręce przekuśtykał obok budki, w której podekscytowani klienci rzucali ostrymi strzałkami do balonów z wizerunkami powszechnie znanych osobistości. Każda eksplozja gumowej twarzy była pretekstem do głośnej dyskusji na temat zalet i wad postaci, która służyła za pierwowzór, a także celności oka i ręki egzekutora. Utykający mężczyzna szedł alejką, rozglądając się w tłumie spacerowiczów, jakby szukał jakiegoś konkretnego miejsca w zatłoczonej, nie znanej dzielnicy miasta. Miał na sobie skromną, lecz schludną marynarkę i sportową koszulę; można było odnieść wrażenie, iż upał zupełnie mu nie dokucza, a marynarka jest nieodłącznym elementem jego stroju. Na przyjemnej twarzy starzejącego się już człowieka widniały głębokie zmarszczki, lecz zarówno one, jak i podkrążone oczy były bardziej rezultatem trybu życia niż liczby przeżytych lat. Mężczyzna ów nazywał się Aleksander Conklin i był emerytowanym, wysokim rangą funkcjonariuszem Centralnej Agencji Wywiadowczej, zajmującym się w swoim czasie najbardziej tajnymi z przeprowadzanych przez nią operacji. Akurat w tej chwili przepełniały go obawy i podejrzenia. Nie odpowiadało mu miejsce, w którym się znalazł, a zwłaszcza pora, a co gorsza, nie potrafił sobie wyobrazić rozmiarów katastrofy jaka musiała się wydarzyć skoro jednak został do tego zmuszony.

Zbliżywszy się do piekła panującego wokół strzelnicy, zamarł nagle w bezruchu i utkwił spojrzenie w wysokim, łysiejącym mężczyźnie mniej więcej w swoim wieku, z przewieszoną przez ramię prążkowaną marynarką. Morris Panov zbliżał się z drugiej strony do ciasno zbitego tłumu! Dlaczego? Co się stało? Conklin błyskawicznie obrzucił spojrzeniem przesuwające się dookoła ciała i twarze, czując podświadomie, że zarówno on, jak i psychiatra Są obserwowani. Było już za późno na to, żeby powstrzymać Panova przed wejściem na teren wyznaczony jako miejsce spotkania, ale może jeszcze nie za późno, żeby natychmiast wraz z nim zniknąć! Emerytowany oficer wywiadu zacisnął dłoń na rękojeści tkwiącej pod połą jego marynarki małej, automatycznej beretty, z którą prawie nigdy się nie rozstawał, i wymachując zamaszyście laską, ruszył szybko naprzód, waląc na oślep po kolanach, żołądkach i nerkach. Rozległy się zaniepokojone, wściekłe okrzyki, będące zapowiedzią rodzącego się zamieszania. W chwilę potem wpadł z rozpędu na zdezorientowanego lekarza i wrzasnął mu w twarz, przekrzykując ryk tłumu:

- Co tu robisz, do diabła?

- Przypuszczam, że to samo co ty. To David, a może powinienem powiedzieć: Jason? Tak było napisane w telegramie,

- To pułapka!

Ponad otaczający ich harmider wzbił się samotny, przeraźliwy krzyk. Zarówno Conklin, jak i Panov spojrzeli w kierunku odległej o zaledwie kilka metrów strzelnicy. Tłusta kobieta o twarzy zamarłej w grymasie przerażenia została trafiona pociskiem w gardło. W tłumie wybuchła panika. Conklin usiłował ustalić miejsce, z którego padł strzał, ale nie był w stanie dostrzec nic oprócz uciekających we wszystkie strony ludzi. Chwyciwszy Panova za ramię, przeciągnął go na drugą stronę alejki, a potem dalej, przez gęstwinę nieświadomych jeszcze tragedii spacerowiczów, aż do wejścia na ogromną kolejkę górską. Nie zważając na ogłuszający hałas, tłoczyli się tu podnieceni perspektywą przejażdżki klienci.

- Boże! - wykrzyknął Panov. - Czy to było przeznaczone dla któregoś z nas?

- Może tak, a może nie - odparł były oficer wywiadu. W oddali rozległo się wycie syren i świergot policyjnych gwizdków.

- Powiedziałeś, że to pułapka!

- Bo obaj dostaliśmy od Davida bezsensowny telegram podpisany nazwiskiem, którego nie używa od pięciu lat- Jason Bourne! Jeżeli się nie mylę, to w twoim również była wzmianka o tym, żeby pod żadnym pozorem do niego nie dzwonić?

- Zgadza się.

- W takim razie to na pewno pułapka... Tobie łatwiej poruszać się niż mnie, więc puść w ruch te swoje długie nogi. Spieprzaj stąd najszybciej jak potrafisz, i znajdź jakiś telefon, taki w budce, żeby nie można było od razu sprawdzić numeru.

- Co takiego?

- Zadzwoń do niego i powiedz, żeby natychmiast pakował Marie i dzieci i zwiewał, gdzie pieprz rośnie.

- Dlaczego?

- Ktoś nas znalazł, doktorku! Ktoś, kto od wielu łat szuka Jasona Bourne'a i nie spocznie, dopóki nie podejdzie do niego na odległość skutecznego strzału... Ty zajmowałeś się galimatiasem w głowie Davida, a ja ciągnąłem za wszystkie przegniłe sznurki w Waszyngtonie, żeby tylko wydostać jego i Marie żywych z Hongkongu. Ktoś nie dotrzymał umowy i zostaliśmy odnalezieni, Mo, ty i ja, jedyni ludzie, o których oficjalnie wiadomo, że stykali się z Jasonem Bourne'em, obecny zawód i miejsce pobytu nieznane!

- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz, Aleks?

- I to jeszcze jak! To sprawka Carlosa. Znikaj stąd, doktorku, skontaktuj się ze swoim byłym pacjentem i powiedz mu, żeby zrobił to samo.

- W jaki sposób?

- Nie mam zbyt wielu przyjaciół, a już na pewno żadnych, którym mógłbym zaufać, ale ty na pewno znajdziesz kogoś takiego. Podaj Davidowi jego nazwisko i każ mu tam zadzwonić, jak tylko znajdzie się w bezpiecznym miejscu; Wymyślcie jakiś kryptonim.

- Kryptonim?

- Boże, Mo, rusz tą swoją głową! Jakieś fałszywe nazwisko, Jones albo Smith...

- To chyba zbyt proste...

- Więc Schickelgrubber albo Moskowitz, jakie tylko chcesz! Powiedz mu tylko, żeby koniecznie dał nam znać, gdzie jest.

- Rozumiem.

- A teraz uciekaj stąd, ale broń Boże, nie wracaj do domu! Wynajmij pokój w hotelu Brookshire w Baltimore na nazwisko.. .Morris, Phillip Morris. Znajdę cię tam później.

- A co teraz będziesz robił?

- Coś, czego nienawidzę. Schowam laskę i kupię bilet na tę cholerną kolejkę. Nikomu nie przyjdzie do głowy szukać tutaj kulawego faceta. Nie znoszę tego wariactwa, ale to najlepsze rozwiązanie, nawet gdybym miał jeździć całą noc... A teraz znikaj, szybko!

Samochód pędził na południe gruntową drogą prowadzącą przez wzgórza New Hampshire w kierunku granicy Massachusetts. Za kierownicą z zaciśniętymi kurczowo szczękami siedział wysoki mężczyzna o skupionej, wyrazistej twarzy i błękitnych oczach miotających wściekłe błyski. Sąsiedni fotel zajmowała jego nadzwyczaj atrakcyjna żona; rudawy odcień jej włosów podkreślał docierający aż tam blask lampek oświetlających przyrządy. W ramionach trzymała ośmiomiesięczne niemowlę, dziewczynkę, a na tylnym siedzeniu spał przykryty kocem pięcioletni jasnowłosy chłopiec, zabezpieczony przed upadkiem zamontowaną w poprzek samochodu siatką. Ich ojcem był David Webb, obecnie wykładowca orientalistyki, lecz wcześniej członek otoczonej nimbem tajemnicy "Meduzy", a potem dwukrotnie Jason Bourne, legendarny zabójca.

- Obydwoje wiedzieliśmy, że coś takiego musi się kiedyś stać - powiedziała Marie St. Jacques Webb, Kanadyjka z urodzenia, ekonomistka z zawodu, przypadkowo osoba, która uratowała życie Davida Webba. - To była wyłącznie kwestia czasu.

- Szaleństwo! - szepnął David, starając się nie obudzić dzieci; ładunek emocjonalny, jaki był zawarty w tym słowie, nie uległ przez to wcale zmniejszeniu. - Wszystko głęboko zakopane, najwyższy stopień utajnienia akt i cała reszta tych bzdur! Jakim cudem komuś udało się odnaleźć Aleksa i Mo?

- Tego nie wiemy, lecz Aleks natychmiast zacznie szukać. Sam mówiłeś, że nie ma nikogo lepszego niż on...

- Teraz wzięli go na cel, więc właściwie już jest martwy - przerwał ponuro Webb.

- Przesadzasz, Davidzie. "On jest najlepszy", to twoje własne słowa.

- Już raz się nie sprawdziły, trzynaście lat temu w Paryżu.

- Tylko dlatego, że ty byłeś lepszy.

- Nie! Dlatego, że nie wiedziałem, kim jestem, a on działał, opierając się na danych, o których ja nie miałem najmniejszego pojęcia! Przyjął założenie, że ma do czynienia ze mną ale ja nie znałem samego siebie, więc nie mogłem działać zgodnie z jego przewidywaniami... On w dalszym ciągu jest najlepszy. W Hongkongu uratował nam obojgu życie.

- Zdaje się, że mówisz to samo, co ja przed chwilą, prawda? Znajduje my się w dobrych rękach.

- Go do Aleksa, zgoda, ale nie Mo! Ten wspaniały człowiek jest już trupem! Zgarną go i wszystko ż niego wyciągną.

- Prędzej umrze, niż piśnie komukolwiek choćby słowo na nasz temat. - Nie będzie miał wyboru. Wstrzykną mu taką dawkę, że opowie ze szczegółami o całym swoim życiu, a potem zabiją goi przyjdą po mnie... a właściwie po nas. Właśnie dlatego lecisz z dziećmi na południe, na Karaiby. - Dzieci polecą same, kochanie. Ja zostaję.

- Przestań! Przecież ustaliliśmy szczegóły, kiedy urodził się Jamie! Właśnie po to tam wszystko przygotowaliśmy, po to niemal kupiliśmy duszę twojego brata, żeby zechciał się wszystkim zająć. Nawiasem mówiąc, poradził sobie zaskakująco dobrze. Obecnie jesteśmy współwłaścicielami świetnie prosperującego pensjonatu na wyspie, o której nikt nie wiedział, dopóki pewnego dnia nie wylądował tam hydroplanem ten kanadyjski zabijaka.

- Johnny zawsze przejawiał agresywne cechy charakteru. Tata powie dział kiedyś, że potrafiłby sprzedać zdychającą jałówkę jako rozpłodowego

buhaja i nikomu nie przyszłaby nawet myśl, aby sprawdzić, czy wszystko jest: na swoim miejscu.

- Najważniejsze, że tak bardzo kocha ciebie i dzieci. Liczę też na jego...

Zresztą, nieważne. Po prostu mu ufam i już.

- Nawet jeżeli pokładasz tak wielką ufność w moim młodszym bracie, to radziłabym ci, żebyś odnosił się z nieco większym krytycyzmem do swojej orientacji w terenie. Właśnie minąłeś skręt do chaty.

- Niech to licho! - syknął Webb, hamując gwałtownie i kręcąc kierownicą. - Jutro ty, Jamie i Alison odlatujecie z Logan na wyspę.

- Jeszcze o tym porozmawiamy.

- Nie mamy o czym rozmawiać - odparł David oddychając głęboko i zmuszając się do zachowania nienaturalnego spokoju. - Byłem już tutaj - dodał cicho.

Marie spojrzała na nieruchomą, oświetloną blaskiem zegarów twarz swego męża. To, co zobaczyła, przeraziło ją znacznie bardziej niż widmo Szakala. Obok niej nie siedział już David Webb, spokojny, łagodny naukowiec, lecz człowiek, który, jak myśleli obydwoje, na zawsze zniknął z ich życia.

Rozdział 2

Aleksander Conklin ścisnął mocniej laskę i utykając, wszedł do sali konferencyjnej w kwaterze głównej Centralnej Agencji Wywiadowczej w Langley. Ujrzał przed sobą długi, imponująco duży stół, przy którym mogło się jednocześnie pomieścić co najmniej trzydzieści osób, lecz teraz siedziały tylko trzy, wśród nich siwowłosy dyrektor CIA. Ani on, ani towarzyszący mu dwaj najwyżsi rangą zastępcy nie wydawali się zadowoleni ze spotkania z Conklinem, Po ograniczonym do niezbędnego minimum powitaniu Conklin nie zajął przeznaczonego najwyraźniej dla niego miejsca przy zastępcy siedzącym po lewej stronie dyrektora, lecz usiadł na krześle przy drugim końcu stołu i z donośnym stuknięciem oparł laskę o drewnianą krawędź mebla.

- Skoro już się przywitaliśmy, panowie, proponuję, żeby nie tracić czasu na głupoty - powiedział.

- Nie jest to ani uprzejmy, ani przyjazny sposób zaczynania rozmowy, panie Conklin - zauważył dyrektor CIA.

- Bo nie mam teraz głowy do takich rzeczy, sir W tej chwili interesuje mnie wyłącznie to, dlaczego zignorowano tak absolutnie jednoznaczne ustalenia i dopuszczono do powstania przecieku, w wyniku którego życie kilku ludzi, w tym także moje, znalazło się w bardzo poważnym niebezpieczeństwie!

- To nieprawdopodobne, Aleks! - wybuchnął jeden z zastępców.

- Całkowicie niemożliwe! - zawtórował mu drugi. - Nic takiego nie mogło się zdarzyć i ty doskonale wiesz o tym.

- Wiem tylko tyle, że jednak się zdarzyło, i zaraz wam dokładnie opowiem co - odparł z gniewem Conklin. - Człowiek, wobec którego zarówno ten kraj, jak i większa część świata mają dług wdzięczności, musi ukrywać się wraz z żoną i dziećmi, przerażony, że on i jego rodzina znowu stanowią dla kogoś cel. Wszyscy tutaj obecni dali mu kiedyś słowo, że nawet najdrobniejszy fragment oficjalnej dokumentacji na jego temat nie ujrzy światła dziennego dopóty, dopóki nie zostanie stwierdzone ponad wszelką wątpliwość, że Iljicz Ramirez Sanchez, znany także jako Carlos lub Szakal, nie żyje... Zgadza się, docierały do mnie te same plotki co do was, prawdopodobnie z tych samych lub jeszcze lepszych źródeł, jakoby Szakal zginął albo został zlikwidowany tu lub tam, ale nikt - powtarzam, nikt - nie przedstawił na to niezbitego dowodu. Mimo to ujawniono bardzo ważną część informacji, czym jestem szczególnie zbulwersowany z tego powodu, iż znajduje się tam również moje nazwisko, a także doktora Morrisa Panova, psychiatry związanego bezpośrednio ze sprawą. My dwaj jesteśmy jedynymi ludźmi, o których wiadomo, że z całą pewnością wielokrotnie kontaktowali się z tajemniczym osobnikiem nazwiskiem Jason Bourne, przeciwnikiem Carlosa w prowadzonej na terenie wielu krajów morderczej grze. Informacja ta była ukryta tutaj, w podziemiach Langley, W jaki sposób wydostała się na zewnątrz? Zgodnie z przyjętymi regułami każdy, kto chce uzyskać do niej dostęp - począwszy od Białego Domu, poprzez Departament Stanu, na świętym Kolegium Szefów Sztabów skończywszy - musi przejść przez gabinety dyrektora i jego głównego analityka, przedstawiając im punkt po punkcie przyczyny swego zainteresowania* Nawet jeśli oni dwaj wyrażą zgodę, pozostaje jeszcze ostatni stopień: ja. Przed wydaniem ostatecznego zezwolenia trzeba skontaktować się ze mną, a gdybym był nieosiągalny, z doktorem Panovem. Każdy z nas ma prawo bez podania żadnych przyczyn odmówić wyrażenia zgody... Tak się właśnie przedstawiają sprawy, panowie. Nikt nie zna tych reguł lepiej ode mnie, ponieważ to ja je ustaliłem, nie gdzie indziej jak tu, w Langley, bo to miejsce znałem najlepiej. Po dwudziestu ośmiu latach pieprzonej służby było to moje ostatnie zadanie, potwierdzone autorytetem prezydenta Stanów Zjednoczonych i zgodą komisji wywiadu zarówno Izby Reprezentantów, jak i Senatu.

- Strzela pan z dział wielkiego kalibru, pa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin