Święty zdrajca - rozdział 11.pdf

(82 KB) Pobierz
Rozdział XI
ROZDZIAŁ XI
- To jeszcze dzieciak, nie mogę wziąć go do grupy. Jest za młody i co
najważniejsze nie ma zielonego pojęcia o tym zawodzie! Moi
podopieczni od dwóch miesięcy tyrają dniami i nocami, robiąc
minimalne postępy! Do tego jeszcze zwykłe zajęcia teoretyczne i
praktyczne, których ten chłopak też nie ukończył! – mówił mężczyzna
siedzący za biurkiem.
Pomieszczenie, w którym się znajdował było urządzone najskromniej
jak się dało. Dwa regały – jeden zapełniony książkami, drugi aktami i
raportami – stały pod ścianą za mężczyzną. Jegomość siedział na
prostym krześle. Z drugiej strony zwyczajnego biurka były dwa takie
same meble przeznaczone dla osób przychodzących do posiadacza
gabinetu. Pokój oświetlała samotna żarówka zwisająca żałośnie z
sufitu. Na białych ścianach nie było obrazów, brakowało tam również
okien.
Mężczyzna wstał. Krótkie ciemnoblond włosy pozostawały w
nieładzie a jasnozielone oczy w tej chwili kryły gniew tej osoby.
- W twojej grupie są też osoby w wieku zbliżonym do jego, z resztą
dobrze wiesz, że nie obchodzi mnie twoje zdanie, Kevin. Chłopak ma
ukończone dziewiętnaście lat. Dla porównania ty miałeś lat
dwanaście, gdy zacząłeś treningi. Trzy lata później zdałeś egzaminy z
maksymalną ilością punktów, po czym przyjęliśmy cię. Jeszcze w tym
samym wieku zacząłeś specjalizację na egzorcystę. Po miesiącu
uczestniczyłeś w pierwszym egzorcyzmie a pół roku później sam
wykonywałeś zlecenia. W dniu osiemnastych urodzin ukończyłeś
szkolenia, by w tym roku, po trzech latach starań zostać głównym
egzorcystą i uczyć nowych ludzi w tym fachu – odpowiedział mu
niewiele starszy od niego mężczyzna w garniturze. – Pojutrze będą
mieli egzaminy. Następnego dnia chłopak odbierze swoją maskę…
- Jak?! – krzyknął Kevin patrząc na rozmówcę – Jakim cudem byle
rekrut może dostać maskę zaraz po zostaniu inkwizytorem?
Wytłumacz mi to Chris.
- Zasada jest banalnie prosta. Własnoręcznie zabił wampirzycę
podczas masakry na lotnisku.
- Takich ludzi potrzebują w grupach uderzeniowych, nie u nas.
- Milcz i nie kwestionuj naszych decyzji! – warknął Chris wychodząc z
cienia. Mężczyzna miał niemal dwa metry wzrostu i ponad sto
kilogramów rozjuszonego ciała – Mam dość twoich wiecznych
marudzeń. Złóż rezygnację na moje biurko i wynoś się stąd, jeśli ci się
nie podobają z góry narzucone decyzje. Do jutra.
- Tak jest, panie O’ Conner – Kevin ukłonił się wychodzącemu
mężczyźnie – Do jutra – odezwał się ponownie, gdy zasiadł za
biurkiem.
Trzy dni później Renato siedział na swoim łóżku. Zegar na ścianie jego
celi wskazywał pięć minut po godzinie szóstej rano. Poprzedniego
wieczoru dowiedział się o pozytywnym, choć nie najlepszym wyniku
egzaminów oraz o mianowaniu go na łowcę. Rozejrzał się nerwowo
po niedużym pomieszczeniu, w którym prócz łóżka była jeszcze
niewielka szafa.
Odzyskał przytomność na dwa dni przed testami a do tej pory wciąż
nie wiedział gdzie dokładnie jest, ani kiedy tu przybył. Ostatnim
wspomnieniem była twarz wampirzycy. Chłopak odgonił od siebie tą
myśl rozpoczynając poranne ćwiczenia. Godzinę później Renato stał
ciężko oddychając po zakończonej gimnastyce. Chwycił ręcznik oraz
kosmetyki, by wyjść z celi.
Ciemny, ciasny korytarz pełen drzwi do osobnych celi mieszkańców
tego miejsca był całkowicie pusty. Sto metrów dalej Jones wszedł do
pomieszczenia wypełnionego czterema rzędami pryszniców
podzielonych cienkimi ściankami działowymi. Przemierzył całą
powierzchnię wypełnioną białymi kafelkami, po czym staną pod
słuchawką będącą najdalej od wejścia. Po dokładnym obmyciu ciała
Renato stał w ciasnej przestrzeni między betonową ścianą a będącą
niemal pół metra dalej tekturą. Drzwi, którymi wcześniej wszedł,
cicho zamknęły się.
Ciemnoskóry chłopak stał ubrany w dresowe spodnie nasłuchując, czy
nikt się nie zbliża. Do jego uszu doszły kroki dwóch osób oraz cichy
płacz.
- Nie rycz mała. Uklękniesz i zrobisz mi dobrze. Słyszałem, że
wszystkie tutaj jesteście dobre w „te” klocki – Renato natychmiast
rozpoznał głos jednego z kamratów bogatego rekruta – Rogera Flinta.
Gnojek o IQ krewetki – pomyślał chłopak skradając się w kierunku
głosów. Dziewczyna płakała coraz głośniej.
- Oni cię za to zabiją – odpowiedziała mu dziewczyna między
szlochami. Renato nie widział jej. Dostrzegał tylko tył łysej głowy
Flinta.
- Tak a świnie latają – padła riposta podkreślona głupkowatym
śmiechem – Skoro nie chcesz po dobroci, to weźmiesz siłą.
Nastąpiła cisza, którą po chwili przerwał głośny dźwięk towarzyszący
uderzeniu otwartą dłonią. Renato stanął trzy metry za chłopakiem.
Był lepiej zbudowany od Rogera, którego ciało nie świadczyło o pracy
nad nim. Flint kolejny raz zamachnął się. Jones pewnym ruchem
chwycił go za nadgarstek, maksymalnie wykręcając rękę białego
młodzieńca. Następnie kopniakiem powalił go na kolana.
- Szybka opcja. Albo ją przeprosisz albo łamię ci rękę – Renato mówił
spokojnym, opanowanym głosem mimo szalejącego w środku
gniewu. Nigdy nie szanował osób podnoszących rękę na kobietę –
Czekam!
- Przepraszam – wymamrotał Roger z marnym skutkiem próbując się
uwolnić. Jego ramię było już na skraju uszkodzenia – Przepraszam! –
jęknął.
Przyszły inkwizytor puścił jego rękę, by szarpnąć go za tył koszulki.
Patrzył na chłopaka z niekrytym obrzydzeniem.
- Jeśli dotkniesz obojętnie którą dziewczynę bez jej zgody a ja się o
tym dowiem, to nikt ci już nie zrobi dobrze. Uwierz, że ja dotrzymuję
słowa. Goń się stąd.
Flint skulił się podczas ucieczki. Trzymał się za prawą rękę, której
omal mu nie złamano. Przy wejściu mruknął kilka gróźb, po czym
wybiegł. Huk zatrzaskujących się drzwi oraz głośne kroki Rogera
niosły się po korytarzach części przeznaczonej dla nowicjuszy.
Jones po raz pierwszy spojrzał na dziewczynę skuloną w kącie.
Ciemnowłosa nieznajoma nie mogła być od niego starsza. Na jej
opalonej twarzy widniał ślad po uderzeniu. Miała na obie krótkie
spodenki oraz rozdartą szarą koszulkę. Renato spiął się. Zamierzał
odnaleźć Rogera i należycie go ukarać. Od planu odciągnął go kobiecy
płacz. Jego oczy ponownie zatrzymały się na dziewczynie. Ukucnął
przy niej dotykając niewielkiego rozcięcia na policzku. Nieznajoma
cofnęła się, jakby próbowała wcisnąć się w ścianę. Jej płacz przycichł
a wreszcie ustał.
- Chodź ze mną, dam ci coś do zakrycia… - chłopak starał się nie
patrzeć na nagie ciało ukryte pod rozdartą koszulką. Starał się mówić
cichym, spokojnym tonem. Wydawał się być teraz inną osobą niż
przed chwilą. Wstał wyciągając ku niej swoją rękę – Zaufaj mi.
Nastała długa cisza pełna napięcia. Renato cierpliwie czekał na
decyzję dziewczyny. Ta niedługo potem niepewnie zacisnęła swoje
palce na jego dłoni a chłopak bez problemu pomógł jej wstać. Omiótł
jej postać krótkim spojrzeniem, by na końcu ich spojrzenia spotkały
się. Przez kilka sekund mógł podziwiać ciemną zieleń jej tęczówek.
- Poczekaj, pójdę po swoje rzeczy – powiedział puszczając jej dłoń.
Szybkim krokiem poszedł po ręcznik i kosmetyki a minutę później
ponownie stał przy nieznajomej – Chodźmy stąd.
Renato wraz z towarzyszką udali się do jego lokum. Chłopak wpuścił
ją pierwszą, po czym wskazał, żeby usiadła na łóżku. On sam podszedł
do niewielkiej szafy, z której wyciągnął białą koszulkę. Zbliżył się do
dziewczyny i położył na jej kolanach część swojej garderoby. Sam
wciąż miał na sobie jedynie spodnie.
- Nazywam się Renato Jones – przedstawił się próbując nawiązać
kontakt z dziewczyną. Przyglądał się jej z ciekawością. W Watykanie i
Rzymie ograniczano ich kontakty z ludźmi z zewnątrz, przez co czuł się
skrępowany tą sytuacją. Nie pamiętał nawet jak wyglądał tatuażysta,
do którego wymykał się po nowe dzieła na swoim ciele. Uziemiono go
zanim zdążył umieścić tusz pod skórą na lewej piersi – ostatnim
wolnym miejscu na swoim torsie.
- Ashanti - odpowiedziała niemal szeptem dziewczyna – Ja… dziękuję
za to co zrobiłeś. Nie każdy by pomógł.
Renato zamarł. Nikt nigdy za nic mu nie dziękował. Zagubione patrzył
na swoje bose stopu, jakby widział w nich coś ciekawego. Nie odzywał
się ani słowem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin