Pankiewicz F Schubert idzie do czubków.txt

(362 KB) Pobierz
Jacek Pankiewicz

Franciszek Szubert idzie do czubk�w

Klaustrofobia
nie wiem, co robi�, cho� wszystkie - prawie wszystkie - wymachy ramion, kroki, 
zwroty
by�y mi widoczne. D�ugo b�d� pami�ta� jego kab��kowato przechylaj�cy si� ch�d - 
nie
ch�d, lecz przeznaczenie. Wszystko w nim by�o. Te wyrzuty ramion, robocze, ni to 
marszowe?
by�y pos�uszne, ulega�y jego przywi�zaniu do tego miejsca, na kt�rym jeszcze 
kursowa�
- tak, tylko na tym odcinku. Nie ograniczonym przez nic, tym bardziej przez 
przyrod�.
To on tu postanawia�.
Bardziej by� czynny wszerz, od wydmy ku morzu, kt�rego falom wygra�a� tym 
zapami�ta�ym
gestem ramion. Ale wzd�u�, przy ca�ej przestrzeni, jak� przed sob� mia�, nie 
potrzebowa�
ani pi�dzi ziemi wi�cej - ni� sam zajmowa�.
Ta dysproporcja mo�liwo�ci, rzucaj�ca si� w oczy, nie musia�a by� jednak b��dem 
ustawienia.
By�a b��dem warunk�w raczej ni� jego pozycji. Znakiem wierno�ci i przetrwania.
A nie by� m�ody. W swej ciemnozielonej koszulce zbli�a� si� do ka�dej 
nadchodz�cej fali
jak wahad�o; i oddala�. Posiwia�ymi ju� mocno w�osami upodobniony by� do niej - 
i z ni�
zapewne tak r�wnolegle szumia�. Niby z owej r�wnoleg�o�ci po��da�, a mo�e 
domniemania,
kt�re swobodnie powzi��: on - chwilowy poeta? A mo�e zawiedziony biegiem zdarze�
dialektyk?
I mia� przy tym ruchy ju� jednostajnie wieczne, co przy ca�ej jego z daleka 
widocznej
kulturystyce czyni�o go biegunem osobliwo�ci. Ograniczony w sytuacji - naprzeciw 
wielkich
mo�liwo�ci. Kontrast jak�e jaskrawy w rozleg�o�ci tej przestrzeni!
Mog�em z jego sylwetki i ruchu jedynie si� domy�la� tre�ci �wi�tych z�orzecze�, 
jakie
rzuca�. Zar�wno cz�ci, kt�r� na p�noc s�a� falom Ba�tyku, jak i tej, kt�r� bez 
podania kierunku
zostawia� w sobie, a mo�e roztapia� j� na powr�t w rozpogodzonej monotonii ruchu
cz�onk�w. Czarnoroboczy zdecydowany krok przywodzi mi na my�l to, co mog� 
pami�ta�
z sylwetki D�bika - cho� mego starszego brata nie widz� ju� w pami�ci jasno. Ale 
w�a�nie
on m�g�by mie� tak rzeczowy stosunek do swoich i nie swoich zobowi�za�.
�ycie mu zaj�y. Wi�kszo�� z nich nie jest mi oczywi�cie znana. Ale wiem z tego, 
co si�
m�wi�o potem w domu, �e zaj�y mu �ycie, jak wszystkim, kt�rzy gdziekolwiek i 
kiedykolwiek
tak si� uwzi�li, �eby by�, naprawd� by� - a zostali poza mn�, poza nami, ich 
tajemnica
jakby nikomu niedost�pna.
Nie mia� przyjaci� - ani nawet takich, co to si� potem, gdy nadejdzie �askawy 
czas, zechc�
ochoczo podj��, no, odkrywczej i chwalebnej roli �wiadka. Nawet roli Jedynego
�wiadka. Bo te� i D�bik, �wi�ty prawdziwy, bo anonimowy, nie dysponowa� bogat� 
skal�
towarzyskich odruch�w, od kt�rych nawi�zuj� si� nici kole�e�stwa, ani takich, 
kt�re by i
dla obcych co� znaczy�y, by wreszcie jako ukszta�cony system zachowania odbi�y 
si� jak
stempelki w duszach entuzjast�w. Wtedy ju� s� nie do zatarcia!
Praktykiem by�, cho� w abstrakcji jeszcze, in potentia, i by�o tak zbyt d�ugo, 
wi�c trudno
si� spodziewa�, aby kto� taki, maj�cy cho�by i najpowa�niejsze pierwsze, drugie 
i trzecie
podej�cie do w�asnego tematu - a wi�c maj�cy tak�e i sw�j temat! - m�g� nie 
doj�� do pre-
cyzji lub zdecydowania. A te prowadz� ku praktyce. Cho� w odruchach - tej cz�sto 
niew�asnej
na pocz�tku, wi�c jakby anonimowej osnowie naszych uczynk�w - m�g� by� i do
ko�ca nieczytelny. Gdyby wi�c z zachowania tylko chcie� ocenia�, z kr�tkiej 
perspektywy
kogo� takiego jak on - musieliby�my z g�ry uzna� to �ycie za absolutn� klap�!
Wszystko jest wprost niewiarygodne, ale �eby zacz�� �a�cuch poszukiwa�, 
wystarcz�
wymachy r�k obcego cz�owieka. To my z nim wtedy odwracamy si� do fal, by one 
jedynie,
tak naturalnie i niezale�nie od nikogo maszeruj�ce, mog�y po�wiadczy�, �e 
istniejemy.
Ranek by� pi�kny. W tym nie doj�ciu do upa�u i niemal�e rytmicznym 
przemieszczaniu
si� granic �ywio��w, nieba, powietrza i wody, w ich nawet i przemieszaniu - 
dojrzewa� w
mojej pami�ci obraz daleki dot�d i ukryty.
Mo�e stawa� si� przed okiem ma�o widz�cego jeszcze �wiadka tych stan�w 
po�rednich?
Jak ma�o znacz�ca musia�a by� i Jego pozycja, mi�dzy �yciem prawdziwym a nie 
spe�nionym!
Niejaki chodzi� wci�� ze sw� monotonn�, nieodst�pn� rozterk�. Wciska�em si� 
kolanami
i �okciami w piasek, podziwiaj�c wiruj�cy pod horyzontem �ywio�, mrozi�a mnie 
jego
si�a i oboj�tno��. Pami�ta�em o sile i oboj�tno�ci tu na pla�y. Istotnie, 
spotka�em ju� podobnych
do Niejakiego, zdawa�o si�, pragn�cych mi co� powiedzie�, ale zawsze to by�o 
niczym
wobec domniemanej si�y w t�umie. Banalne sytuacje, w kt�rych pragn��em 
uczestniczy�,
obiecywa�y mi �wi�to. Teraz, odrzucony na spor� odleg�o�� od wysmarowanych
olejkami, �wi�to widz�, kt�re mo�e si� spe�ni�. W przeciwstawieniu si� cho�by i 
�ywio�owi.
�lady
P�jd� ulic�, tunelem, parkiem. Przez podw�rza, kt�re trzeba dobrze zna�. Pusty 
mur.
Stan� przed murem, przed murem kiedy� tyle si� wszystkiego dzia�o. Cie� obraz�w, 
rzeczy,
przyjaci� i nieznajomych. Tam jest. Tam jeszcze pozosta� my�l�. Wiedzia�em 
wczoraj
i czu�em to, gdy jeszcze przed biurem, spiesz�c si� przed biurem, usiad�em na 
chwil� przy
skwerku. Skwer nie by� pusty! Ale spieszy�em si� dalej.
Tak, wczoraj tam by�em, siedzia�em na jego �awce. Przebieg�em ca�� t� drog�. Ale 
spieszy�em
si�. I dzi�, gdy pragn� tam wr�ci� - nic nie ma.
Wczoraj umia�em do niego doj��. Brakowa�o tylko usi��� i zapisywa� - potem mo�e
zrozumiem to, co razem z innymi w�tkami, wa�ne i niewa�ne si� pl�cze i odszed�em 
do takich
samych jak ja, fachowc�w od badania, bezsilnych.
Wyszed�em dzi� znowu, jak aplikant, kt�ry urwa� si� z dy�uru, bo szef ma randk� 
w biurze,
szef ma zaj�te mieszkanie, i nie boj� si� ju� nawet, �e tam przyjdzie klient, 
zniecierpliwiony
zrobi awantur� - ja tu siedz�. Siedz�, by dowiedzie� si� tego na nowo, co 
wczoraj
prawie �e mia�em w gar�ci. Przyszed�em i l�k mnie w opa�y bierze, przechodnie 
jakby coraz
cz�ciej si� ogl�daj� - tak, to na pewno nasze fizyczne podobie�stwo jest t� 
przyczyn�,
kt�ra �ci�ga na mnie ich spojrzenia, niekt�rzy a� zatrzymuj� si� nie opodal, 
staj� i komentuj�,
raptem ��czy ich, oboj�tnych mi�dzy sob�, taka niby ot, ciekawostka. ("Przyszed� 
i
ulega naszemu napatrzeniu.")
Przecie� mo�e ci, z pocz�tku my�l�, kt�rzy teraz wymownie na mnie patrz�, w i e 
d z �
znacznie wi�cej ode mnie w sprawie. T� ich niespodziewan� obco�� - oceniaj� 
mnie, podejrzewaj�!
- czuj� w ka�dym spojrzeniu, usi�uj� zbagatelizowa�, mo�e to jednak ja pozyskam
ich w ko�cu i b�d� mia� �wiadk�w dla tego, co wczoraj sam spotka�em w tym 
miejscu;
mo�e powiedz� wi�cej, a ja nie mog� ju� wsta� ani do nich podej��, ani odej�� od 
�awki,
na kt�rej przysiad�em tylko tak niedawno, nie jestem dzi� pewien, czy to ta 
sama, i czemu
zreszt� nie mia�aby ona sta� tu po kim� innym, kto p�niej usiad� albo 
wcze�niej.
D�bik patrzy� kiedy� z tej strony na mur, to wiem, bo pami�tam, a �awk� musz� 
nied�ugo
i ja opu�ci�, bo j� t a m c i w � a � n i e chc� zaj��.
Czemu si� obawiam tych ludzi? Ze jestem dla nich nikim? Tak, teraz zrozumia�em 
to
wreszcie i pobiegn� dalej, i si� pospiesz�, jak tylko spieszy� si� mo�e ten, co 
ucieczki swej
stara si� nie pokaza�, odchodz� wi�c biegiem do�� powolnym i nawet nie wiem, 
czemu l�kam
si� o t � w � a s n � d r o g � . Czemu nie zaczepiam ludzi i nie pytam tych 
�wiadk�w o
D�bika, przecie� niejeden by mnie rozpozna�! Ale widz�, jak nierealne mia�em 
dzisiaj pragnienie;
bo o wiele jest dalej r�wnie� i st�d cho�by do zdobycia cienia fakt�w, ni� 
przypuszcza�em.
Wi�c jest tak, jakby mnie i tu nie by�o. Zn�w goni� setki kilometr�w - tam, 
gdzie si�
pojawi� Niejaki. Czego jednak si� obawia�em, czemu unikn��em kontaktu z lud�mi 
przy
murze? Wyrzucam sobie, �e do nich nie podszed�em, skoro tylko od nich mog�em 
czego�
si� dowiedzie� o D�biku. Czemu tego nie zrobi�em? Czy za ma�o - jak uwa�am - mam
wci�� si� w sobie, �eby - z jakimkolwiek wynikiem - stawi� tamtym czo�a? Mia�em 
przecie�
pierwszy konkret w sprawie, fizyczne podobie�stwo do D�bika, o to by si� 
zaczepi�o.
Czy te� to, co we mnie tam gada, musia�o by� wa�niejsze?
Jednak podbuduj� wpierw siebie, cho� troch�, od �rodka. Bior� wiatr na �wiadka, 
�e
umiem stawia� op�r. I dalekie pag�rki we mgle, �e by� z nimi najsilniej pragn�. 
A tu mam
pod nosem morze! Zawsze wyr�wnywa�o mi stare wyboiny. Wyd�u�a�o i �agodzi�o 
pami��,
bo przesz�o�� jest rozleg�a tylko w nas Samych. A przysz�o�� si� zaczyna 
dok�adnie dzi�
rano. Ot, cho�by w tej �agodno�ci. Przysz�o�� idzie i w drug� stron� - przez 
nasz� niech��
do zapominania wybiera z przesz�o�ci co� na kszta�t idea�u, czym rozczaruj� si� 
w�a�nie
jutro. Tym bardziej wzmacniajmy ducha i cia�o, �e nam grozi bankructwo!
Szybki marsz brzegiem, jaki teraz czuj� w nogach, nie tylko uspokaja. Jego 
jednostajny,
lecz ostry rytm i wiernie id�ce obok oddalenie, a� do samozniszczalnego 
horyzontu - oto s�
teraz moi towarzysze, kt�rych nie trzeba nawet oswaja�.
I raptem jakbym to ja by� taki na pocz�tku, od wielu dni, przesta�em my�le� o 
przesz�o�ci
z akt, dzie� zaczyna mi si� nie�le zapowiada�. Mog� i��, stan��, le�e� i o 
wszystkim
zapomnie�, mo�liwo�ci te przede mn� migoc� jak horyzont, kt�ry r�wnocze�nie 
ro�nie i
zbli�a si�, to oddala. Mo�e i wszystko mo�e si� jeszcze sta�, bo tak naprawd� to 
nic przeciwko
temu nie wiadomo?
Wczoraj jeszcze patrzy�em tylko sponad zapisanych akt i sto�ka, co przed nimi na 
baczno��
stoi, razem z przydawk�, moj� w�asn�, kt�ra na nim siedzi. Bo prawnik pisze 
cudze
losy cudzych spraw, ma�o kiedy zaczyna w�asne. A dzi� podr�ny czy spacerowicz, 
chocia�
i g�owa go boli od przezi�bienia czy grypy - siada pod w�asnym drzewem, bo tu 
akurat
usta�, czy przed domem, w kt�rym zosta� na jedn� noc. Siedz� teraz pod klonem 
szerokim,
pomnikowym, resztka dziko�ci jeszcze mi potrzebna niby ma�y desancik puszczy. 
Jak ona
korci i kusi, �eby do niej wraca�!
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin