Baronowa Orczy Szkar�atny Kwiat Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 Przedruk z Wydawnictwa "Akapit", Katowice 1992 Pisa�a G. Cagara Korekty dokonali St. Makowski i E. Chmielewska Wst�p Znana autorka mi�dzywojenna Baronowa Orczy tym razem prowadzi Czytelnika w burzliwy czas Rewolucji Francuskiej, kiedy to wskutek szalej�cej nienawi�ci i pragnienia zemsty paryskiego t�umu padaj� codziennie g�owyarystokrat�w. Gilotyna nie wybiera ofiar. Szkar�atny kwiat - tytu�owa posta� ksi��ki - pozostanie do ko�ca wielk� tajemnic�. Wszyscy jednak wiedz�, �e pod tym pseudonimem kryje si� m�ody Anglik, ratuj�cy w przemy�lny spos�b niewinne ofiary terroru. Inn� postaci�, wok� kt�rej rozwija si� akcja, jest pi�kna Lady Blakeney - Ma�gorzata - ozdoba eleganckich przyj��. Jak� rol� odgrywa ta niezwyk�a kobieta: przyjaciela Francji czy wroga? O tym Czytelnicy dowiedz� si� z kart tej ksi��ki. I. Pary� we wrze�niu 1792 roku Rozdzia� I Pary� we wrze�niu 1792 roku Zapada� zmierzch. Ko�o bramy zachodniej, tam gdzie dumny w�adca wzni�s� potem nie�miertelny pomnik narodowej s�awie i w�asnej pr�no�ci, kipia� wzburzony i ha�a�liwy t�um. By�a to dzicz potworna o rozbudzonych najni�szych instynktach, dysz�ca nienawi�ci� i pragnieniem zemsty. Przez ca�y niemal dzie� gilotyna wykonywa�a ohydn� funkcj�. Wszystko, co w minionych wiekach stanowi�o chlub� Francji, jej stare rody i b��kitna krew, pada�o ofiar� ��dzy "wolno�ci i braterstwa". Rze� zako�czy�a si� dopiero z zapadaj�cym zmrokiem, a inne, ciekawsze jeszcze widowisko czeka�o na mot�och przed ostatecznym zamkni�ciem miasta. Dlatego t�um opu�ci� Place de la Gr~eve i uda� si� ku rozlicznym bramom, gdzie codziennie wabi�a go ciekawo��. Bo te� co to za szalone g�owy ci arystokraci! Wszyscy co do jednego byli oczywi�cie zdrajcami ludu: m�czy�ni, kobiety, dzieci i synowie wielkich rod�w, kt�re od czasu wojen krzy�owych okrywa�y chwa�� Francj�. Ich poprzednicy uciskali lud, deptali go czerwonymi obcasami wytwornych trzewiczk�w o z�otych klamrach, a teraz lud sta� si� w�adc� Francji i mia�d�y� dawnych pan�w nie obcasami wprawdzie - bo chodzi� przewa�nie boso - ale skuteczniejszym jeszcze ci�arem - no�em gilotyny. I codziennie nienasycone i ohydne narz�dzie tortury dopomina�o si� o nowe ofiary: starc�w, m�ode kobiety, w�t�e dzieci, nim nadszed� dzie�, gdy gilotyna zawo�a�a o g�ow� kr�la i pi�knej kr�lowej. Ale tak musia�o by�! Czy� lud nie sta� si� panem Francji, a arystokraci zdrajcami, jak ich ojcowie? Dwie�cie lat lud w pocie czo�a pracowa� i g�odowa�, aby utrzyma� rozrzutny dw�r, a teraz potomkowie tych, kt�rzy przyczyniali si� do jego �wietno�ci, musieli si� ukrywa� albo uchodzi� z kraju, chc�c unikn�� sp�nionej zemsty. Pr�by ich ucieczek dawa�y mot�ochowi najpocieszniejsze widowiska. Ka�dego wieczoru przed zamkni�ciem bram miasta, gdy liczne wozy targowe wyje�d�a�y z Pary�a, niekt�rzy arystokraci pr�bowali umkn�� ze szpon�w komitetu bezpiecze�stwa publicznego. W rozmaitych przebraniach, pod r�nymi pozorami podkradali si� do bram tak dobrze strze�onych przez �o�nierzy republika�skich. M�czy�ni w sukniach kobiecych, kobiety w m�skim przebraniu, dzieci w �achmanach �ebrak�w, hrabiowie, markizowie, ksi���ta usi�owali przedosta� si� z Francji do Anglii lub innego przekl�tego kraju, aby tam zwr�ci� obce narody przeciw walecznej republice, utworzy� armi� i oswobodzi� nikczemnych wi�ni�w z Temple, kt�rzy nazywali si� niegdy� w�adcami Francji. Ale prawie zawsze ich zatrzymywano. Zw�aszcza u bramy zachodniej sier�ant Bibot okazywa� niezwyk�� czujno�� i demaskowa� ka�dego arystokrat�. Wtedy rozpoczyna�a si� zabawa. Bibot patrza� na zdobycz jak kot na z�apan� mysz, bawi� si� ni� niekiedy d�u�ej ni� kwadrans, udawa�, �e wprowadzi�y go w b��d peruka lub inne sztuczki tego lub owego markiza albo hrabiego. Bibot mia� rzeczywi�cie wiele sprytu i by�o na co patrze�, gdy �apa� zbiega w ostatniej chwili. Czasem przepuszcza� faktycznie sw� ofiar� przez bram�, aby przez chwil� mia�a z�udzenie, i� usz�a ca�o z Pary�a, ale gdy biedak oddali� si� na odleg�o�� dziesi�ciu metr�w, Bibot posy�a� za ni� dw�ch ludzi, kt�rzy zawr�ciwszy go zdzierali z niego przebranie. Jak�e si� �miano serdecznie, gdy okaza�o si�, �e zbieg by� niewiast�, dumn� markiz�! A jak �miesznie wygl�da�a w szponach Bibota, wiedz�c, �e nazajutrz czeka j� s�d, a potem czu�y u�cisk "Madame la Guillotine"! Nic wi�c dziwnego, �e w ten pi�kny wrze�niowy wiecz�r t�um skupiony przy bramie Bibota dysza� ciekawo�ci� i podnieceniem. ��dza krwi zwi�ksza si� z jej widokiem i nie zna przesytu. Widziano dzisiaj setk� spadaj�cych g��w, chciano si� upewni�, czy mo�na liczy� jutro na sto nowych. Bibot siedzia� na przewr�conej beczce tu� przy bramie, maj�c przy boku oddzia� �o�nierzy. Praca by�a ci�ka. Ci przekl�ci arystokraci, porwani panicznym strachem, czynili co mogli, aby wydosta� si� z Pary�a. Jednak codziennie Bibotowi udawa�o si� zdemaskowa� kilku monarchist�w i pos�a� ich pod s�d komitetu bezpiecze�stwa publicznego, kt�rego przewodnicz�cym by� �w dobry patriota, towarzysz Fouquier Tinville. Robespierre i Danton wynagrodzili Bibota za gorliwo��, a on pyszni� si�, i� jego wy��czn� zas�ug� by�a �mier� pi��dziesi�ciu arystokrat�w. Ale dzisiaj wszyscy sier�anci na stra�y mieli wyj�tkowe polecenia. W ubieg�ych dniach wielu arystokratom uda�o si� uciec i dosta� do Anglii. Dziwne wie�ci kr��y�y o tych ucieczkach, kt�re stawa�y si� teraz do�� cz�ste i dziwnie zuchwa�e. Wszystkie umys�y by�y nimi poruszone. Wys�ano na szafot sier�anta Grospierre'a za to, �e pod jego nosem ca�a rodzina wymkn�a si� przez p�nocn� bram�. Przekonano si�, �e te wyprawy organizowane by�y przez kilku Anglik�w, kt�rzy z bezprzyk�adnym zuchwalstwem, mieszaj�c si� w nieswoje sprawy, ratowali ofiary przeznaczone dla "Madame la Guillotine". Wie�ci te przybiera�y niezwyk�e rozmiary. Bez w�tpienia banda Anglik�w istnia�a, a wodzem jej by� cz�owiek o wprost bajecznej odwadze i zuchwalstwie. Opowiadano, �e on i arystokraci, kt�rych ratowa�, stawali si� niewidzialni, gdy zbli�ali si� do bram i wychodzili z miasta przy pomocy si� nadprzyrodzonych. Nikt nie widzia� tych tajemniczych Anglik�w, a co do ich wodza, to nie m�wiono o nim inaczej, jak z zabobonnym l�kiem. Tu towarzysz Fauquier Tinville otrzymywa� pismo pochodz�ce z niewiadomego �r�d�a, czasem znajdowa� je w kieszeni swego p�aszcza, tam zn�w podawano mu list w t�umie, gdy szed� na posiedzenie komitetu bezpiecze�stwa publicznego. Papier zawiera� zawsze kr�tk� wzmiank�, �e banda intrygant�w dzia�a, a w rogu widnia� ma�y szkar�atny kwiatek w formie gwiazdki. W kilka godzin po otrzymaniu tej bezczelnej przesy�ki towarzysze komitetu bezpiecze�stwa publicznego dowiadywali si�, �e pewna ilo�� monarchist�w umkn�a z Pary�a i by�a w drodze do Anglii. Stra� przy bramach zosta�a zdwojona, sier�antom zagro�ono �mierci�, a r�wnocze�nie obiecano ogromne nagrody za schwycenie tych Anglik�w. Za pojmanie ich tajemniczego, nieuchwytnego przyw�dcy, ukrywaj�cego si� pod nazw� "Szkar�atnego Kwiatu", ofiarowano pi�� tysi�cy frank�w nagrody. Przypuszczano og�lnie, �e Bibot b�dzie owym szcz�liwcem, kt�remu si� to uda, i dlatego dzie� po dniu ludzie gromadzili si� przy bramie zachodniej, aby widzie� na w�asne oczy, gdy po�o�y r�k� na zbiegu, uchodz�cym pod opiek� tajemniczego Anglika. - Towarzysz Grospierre musia� by� g�upcem! - rzek� Bibot do swego wiernego kaprala - szkoda, �e mnie nie by�o zesz�ego tygodnia przy bramie p�nocnej. I splun�� na ziemi�, aby okaza� pogard� dla naiwno�ci kolegi. - Jak to by�o, towarzyszu? - spyta� kapral. - Grospierre sta� na stra�y przy bramie - zacz�� z namaszczeniem Bibot, a t�um zbli�a� si�, aby s�ysze� jego opowiadanie. - Wszyscy s�yszeli o tym intrygancie, tym przekl�tym "Szkar�atnym Kwiecie", ale przez moj� bram� on nie przejdzie. Do licha! chyba, �e jest diab�em wcielonym - chwali� si� Grospierre. Ale Grospierre by� g�upcem. Wozy, powracaj�ce z jarmarku, wyje�d�a�y powoli z miasta, jeden by� na�adowany beczkami, a na ko�le siedzia� stary wo�nica i ch�opiec ko�o niego. Grospierre by� troch� podpity, ale uwa�a� si� za m�drego. Zajrza� do niekt�rych beczek, by�y puste, wi�c pozwoli� staremu przejecha� przez bram�. Szmer oburzenia przeszed� po t�umie obdartych n�dzarzy, otaczaj�cych towarzysza Bibota. - W niespe�na p� godziny - ci�gn�� dalej sier�ant - nadje�d�a kapitan gwardii z oddzia�em kilkunastu �o�nierzy. "Czy przejecha� t�dy w�z z beczkami?" - pyta bez tchu Grospierre'a. "Tak, przejecha� p� godziny temu", odrzek� Grospierre. "I pozwoli�e� mu uciec?" - krzykn�� ze z�o�ci� kapitan. "P�jdziesz za to na szafot, towarzyszu sier�ancie! W wozie by� ukryty ksi��� de Chalis i ca�a jego rodzina." "To nie mo�e by�!" - zawo�a� przera�ony Grospierre. "Jak to nie! A furmanem by� nie kto inny, tylko ten przekl�ty Anglik, "Szkar�atny Kwiat". T�um zawy� ze zgrozy. - Towarzysz Grospierre odpokutowa� sw� pomy�k� na gilotynie, ale doprawdy, �eby by� takim g�upcem! Bibot �mia� si� tak bardzo z w�asnego opowiadania, �e nie m�g� przyj�� do siebie. Gdy si� troch� uspokoi�, ci�gn�� dalej: - "A teraz, moi ludzie" - zawo�a� po chwili kapitan - "my�lcie o nagrodzie, gdy� zbiegi nie mog� by� daleko!" i pomkn�� przez bram�, otoczony �o�nierzami. - Ale ju� by�o za p�no! - zawo�a� t�um. - Ju� ich nie z�apano! - Dobrze zrobiono Grospierre'owi, czemu by� taki g�upi! - Czemu nie obejrza� dok�adnie wszy...
ZuzkaPOGRZEBACZ