A za oknem....doc

(88 KB) Pobierz

BEZSZELESTNIE

chwilę pod księżycem stali

czas jak rumak galopował

szepty ciepłe z ust spijali

pod powieką dzień się schował

mały smutek się wychylił,

już w oddali brzmi rozmowa

rączy jeździec grzbiet pochylił

czuję dotyk, twarz zimowa

i kryształki w oku błyszczą

ocierałeś je pospiesznie

kiedyś nasze sny się ziszczą

kroczmy dalej bezszelestnie.

 

Samotność niczym ziarno gorczycy

W szczerym polu,

gdzie złotą chustą faluje wiatr,

samotnie, na jednej nodze

stoi STRACH.

Ręce szeroko rozpościera,

wiatr targa za połę płasza,

chcąc wyrwać mu serce,

którego nie miał.

/a może nie chciał?/

Ktoś w dziurkę od guzika,

wepchnął mu

zwiędłego storczyka.

W deszczu

bezimiennością ocieka,

smutna kreatura

samotnego człowieka,

ściśnięta w pasie

chyli sie ku ziemi.

I słucha....

o czym brzęczy

trzmiel, mucha.

On wie o czym trawa szeleści,

słucha ptaszyn pieśni

i nie odpowiada.

Samotnie stoi

nieopodal wypalonego ogniska,

z którego juz nie zapłonie iskra.

 

Słońce wypaliło oczodoły,

to nie boli

i dziurę w kieszeni,

nic już jego losu nie zmieni.

Rozsypały się

wszystkie zgiełki świata,

szkoda lata...

Wiatr jeszcze trąci

kapelusz na głowie,

zakryje twarz,

lecz on nic nie powie,

zna tylko smak

ziarenek gorczycy,

co uwiesiły się powiek.

 

Rzeźbiony wiatrem

Idę po klifie wiatrem rzeźbiony

rozdarty między dwoma lądami

jak z cierpliwością wiernej żony

stoi tęsknota pod źrenicami

Woła Cię w morza westchnieniu

błękitną wstęgą moich pragnień

jest każdym na wodzie kręgiem

który wypłynie z moich marzeń

Lśni w spienionej grzywie trwań

gdy sztorm po zwątpieniu miota

kiedy w moich oczach zalśni łza

tuli mnie wciąż wierna tęsknota

Maluje na zielonym liściu klonu

świt wyśniony w Twoich oczach

moją miłość układa po kryjomu

by odnaleźć ją w Twoich nocach

Wiatr ziarenkami piasku niesie

sny między słońcem i księżycem

główki portu mruczą codziennie

że Twa miłość jest moim życiem

Do oczu zajrzał już słońca blask

tęsknota żalem objęła mój dzień

falom już grzywy zaczesał wiatr

w moje rzęsy zaplótł kolejną łzę

 

Aborcja

Oczy MATKI zamyślone,

twarz zwrócona w ziemi stronę.

Nieprzytomny umysł błogi,

miękkie ręce, miękkie nogi...

Obolałe ciało, dusza,

do upadku wciąż ja zmusza.

Nawet walczyć nie próbuje

-sama życie swe rujnuje.

LEKARZOWI banknot wciska,

z bólu zęby swe zaciska.

Błaga BOGA o odwagę,

aby przerwać tę zniewagę.

Wciąż modlitwy słowa znane

szepczą łzami usta zlane.

Pomoc nadejść nie zdążyła,

choć tak bardzo się śpieszyła...

Już za późno jest na cud,

choć swą CÓRKĘ kocha BÓG.

Jedno słowo wystarczyło

-by już dziecko nie wróciło.

Zdanie raz wypowiedziane

-nałożyło wyrok na nie.

W dłoni zdjęcie pogniecione

-na nim DZIECKO uwiecznione.

Nie potrafi spojrzeć na nie

-czuje ból w swej serca ranie.

Wciąż nie wierzy co się stało

-koszmar przestał być już tylko marą.

 

Usta szepczą słowa znane,

łzy wciąż żłobią w sercu ranę.

Jeszcze wczoraj DZIECKO miała

-dziś je sama pogrzebała.

Jeszcze wczoraj MATKA była

-dziś w MORDERCE się zmieniła.

 

Na przekór wszystkiemu

Idziesz na przeciw szaremu miastu

Zgarbiony... utkwiłeś wzrok w ziemię

Czujesz się jak zwierzyna w potrzasku

Przestałeś już wierzyć w siebie

Kim byłeś?... kim jesteś teraz?...

Pytania wracają do Ciebie

Ja odpowiedzi udzielić nie mogę

Znajdziesz ją zaglądając w głąb siebie

Ja wiem...

Myślałeś, że trzymasz byka za rogi

Lecz była to tylko jałówka

Otrząśnij się z szoku i stań równo na nogi

Bo życie to trudna wędrówka

Pamiętaj!...

Kłopoty zmieniają człowieka

Tak samo jak czas leczy rany

Przebudź się jednak bo życie ucieka

Czas wdrożyć w życie swe plany

 

A MOŻE PÓJDZIEMY NA SZKOLNE BOISKO

A może pójdziemy na szkolne boisko

Kupimy po drodze czereśnie

Ty pewnie zanucisz tę naszą melodie

Od której zakręci się w głowach

Celowo nie wezmę ze sobą zegarka

By mówić, że jest jeszcze wcześnie

Jak zwykle ucieknie ostatni autobus

I noc nas przygarnie czerwcowa

A może zwyczajnie zgubimy się w lesie

Tak, aby nas nikt nie wyśledził

Ukryją nas drzewa soczystą zielenią

Wyniosłe stuletnie olbrzymy

Zupełnie jak dzieci bawiące się w Indian

Ruszymy tropami niedźwiedzi

I w pięknie przyrody na leśnych bezdrożach

Skazani na siebie zbłądzimy

 

 

Świąteczny klimat

Gdy mrok rozświetla choinki poświata

i pokój wypełnia się ciszą

najpiękniejsze kolędy świata

świąteczne uszka słyszą

 

Statystycznie

Pół człowieka umiera gdzieś z głodu,

jedna czwarta bezpowrotnie ginie,

jakiś procent kona z woli bogów,

a trzy setne zatoną w głębinie...

Sto tysięcy wyrównać w rachunku,

choć tam jeszcze stu trzech przecież było,

wielki pogrom ludzkiego gatunku

znowu zgrabnie się zaokrągliło...

W statystycznych bilansach przeżycia

gdzieś się gubią procenty, końcówki,

trochę danych wymaga ukrycia,

wartość człeka na końcu stalówki...

Statystykom za jedno wszak stanie

czy w rubryce wpiszą sztukę więcej,

tylko gdzieś ktoś samotny zostanie,

a grzesznicy umyją znów ręce...

 

kapryśna zima

Zima o nas zapomniała

sama nie przyszła

wiosnę nam przysłała...

Trawka się zieleni

krzewy pączki puszczają

słoneczko przyświeca

zamiast grudniem pachnie...majem:)

 

OSTATNIA DROGA ŁUKASZKA

Krwawią maki przydrożne

a z błękitu dzwoneczków

płynie requiem pobożne

w ostatniej drodze dziecku,

zanim mu ziemię otworzą..

Jęk w czerwcowych sadach..

Trawy wiatrem się płożą..

Róża bezsilnie opada...

Powoli tłumu szloch

zatrzymuje się w pasie

znieruchomiałych nagle olch..

Zamarły gardła ptasie.

Łu.. kasz.. Łu.. kasz.. Łu.. kasz..

pośród tej strasznej ciszy..

Łukasz.. Łukasz..

.. ale Łukasz nie słyszy..

To matka nad trumny wiekiem,

a rozpacz bije z niej taka,

że gdyby Bóg był człowiekiem

- też by nad nią zapłakał..

 

Nie czekajmy wieczora

Pustki w godzinach nie szukaj

Kiedy śnieg spadnie, czy wiśnia zakwitnie

Zapomnij w tej chwili o smutkach

Łap je radością, bo i ona zaraz minie

Ja tą chwilą Ciebie witam

Bielą śniegu włosy prószę

Tyś zdziwiona, lecz nie pytaj

Wiosną włosy Twe osuszę

A wiosennym kwiatem wiśni

Twój warkocz już dziś ozdobię

Tylko Ty, uśmiechem tryśnij

Jak za mało, to koronę też Ci nałożę

Zapachem bzu ją namaluję

Nadziejami jutra poprzetykam

A potem, potem wiosennie ucałuję

Powieki, które teraz zamykasz

By tę piękną wiosnę wymarzyć

Wyrwać parę kartek z kalendarza

Przypomnieć, jak wiosna może prażyć

I że, to nie tylko, w snach się zdarza

Pójdźmy więc naszą alejką jesieni

Bo wszak dziś, to dla nas pora

Z nadzieją wielu, wiosennych zieleni

Pójdźmy, nie czekajmy wieczora

Bo czekać, to nasze życie marnować

Zamykać oczy na piękne nasze jutra

Zaszłe wspomnienia też trzeba zakopać

Bo przeszłość od przyszłości, bardziej okrutna

 

Przeszłość wspomnieniem tylko umiera

Przyszłość nadzieją wciąż jeszcze żyje

Ona znów będzie w róży czerwieniach

Lecz podnieś się z kolan i łap jutra chwile

Bym mógł przyjść do Ciebie o świcie

W nadzieje jutra Twój uśmiech ubiorę

Zabiorę, gdzie szczęsne chwile wszystkie

I gdzie łzy, od tęsknot już nie mokre

 

A JAK BĘDZIESZ ODCHODZIĆ

A jak będziesz odchodzić, to z Tobą świat cały,

Kadry wspomnień, garść żalu i nocne koszmary,

Sprawy ważne, życiowe, dramatyczne gesty,

Gdy płaciłaś za szczęście, nie żądając reszty.

Stosy listów, pamiętnik pisany do kosza,

Wszystko z Tobą wędruje po niebiańskich szosach.

Łóżko, w którym leżałaś w ostatniej malignie,

Jeszcze czuje Twe ciepło – już powoli stygnie.

Twoje dzieci wyrzucą kochane Twe rzeczy:

Talerz dziadka, kubeczek, co usta kaleczył,

Trochę ciuchów niemodnych na pożarcie moli –

Lepiej wszystko usunąć, bo wtedy mniej boli.

Przyjaciel pożałuje, łzę obetrze skrycie,

Wróg pomyśli z radością o Twoim niebycie,

Inni nawet nie wspomną, bo tak jest najzdrowiej,

Świat płacze tylko wtedy, kiedy mrą królowie.

Na cóż teraz się zdały Twe walki, cierpienia

Ksiądz odmówi modlitwę, westchnie od niechcenia,

Przykryją kołdrą z piachu, ucichną lamenty

I będziesz miała wreszcie ... wieczny spokój święty.

 

Odległe kołysanie ...

1,2,3 …

to nie wyliczanka,

4,5,6 …

ani kołysanka,

7 i 8

nie wiesz co to?

Czytaj dalej proszę.

Te cyfry to zwykłe tykanie

Zegara co wisi na ścianie.

1,2,3 …

kolejne sekundy właśnie przeminęły,

zabrały pewnie kogoś,

znów nas ominęły

1,2,3 …

i znowu i znowu okrutnie mijają

i ciągle z tego świata kogoś zabierają

piszę tak teraz słysząc to tykanie

i przez to tykanie życia przemijanie

1,2,3 …

co było przed chwilą już się nie powtórzy

- można się zagubić, lecz prawda jest straszna,

bo nowego zegara nie można już kupić

każdy z nas ma jeden lecz tykania różne,

krótkie i długie, spełnione i próżne,

pamiętać zostało, że ten prędki czas,

zatrzyma Nasz Zegar – dopadając nas.

 

1,2,3 …

jednak wyliczanka,

4,5,6 …

życia kołysanka,

7 i 8

wiesz już co to?

Nie czytaj już proszę.

Te cyfry to zwykłe tykanie,

Zegara, co bez nas będzie tykał dalej.

Tyk – w sercach przyjaciół,

Tyk – we wspólnych wspomnieniach,

Tyk – w niezapomnianych spełnionych marzeniach,

Tyk – w cudownych chwilach przeżytych,

Tyk – w rozkoszach rumieńcem przykrytych,

Tyk – w pocieszeniach, w pomocy,

Tyk – w pożegnaniach zaraz po północy,

Tyk – w ich zmierzchu i świcie,

Tyk – w napisie na nagrobnej płycie,

Jeśli jednak nie wspomni Cię nikt –

Zostało Ci głuche tylko – tyk, tyk, tyk …

 

A jeśli

A jeśli mogło być inaczej?

A jeśli nasze drogi nie musiały

rozjeść się

A jeśli mogłam wypowiedzieć

słowa,które na nowo by

je skrzyżowały

A jeśli mogłam uczynić

gesty,które by Ciebie

wtedy zatrzymały

A gdybym wtedy posłuchała

serca a nie rozumu

może to by coś zmieniło

A co gdybym wtedy

nie poddała się

czy bylibyśmy

jeszcze razem?

 

* A NA TWARZY ZIMNA MASKA ... *

Okrutny mechanizm myślenia

z maską zdziwienia

na twarzy

ukryć się za murem milczenia

czekać

co się wydarzy

to tak prosto

i łatwo

odwrócić się plecami

. . . . .

nie wolno

w Teatrze Życia

bawić się lalkami

 

 

Wiatr

Ucichł ten Wiatr, co mi w żagle wiał

Pomagał mi morza i oceany przemierzać

Straszny mi nie był żaden sztorm ni szkwał

Jak...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin