Valerio Massimo Manfredi - Aleksander Wielki - I - Potomek Boskiego Węża.pdf

(1467 KB) Pobierz
Potomek Boskiego Węża
73611258.001.png 73611258.002.png
Prolog
Czterej magowie wspinali się wolnym krokiem ścieżkami wiodącymi na szczyt Góry
Światła: przybywali z czterech krańców świata, a każdy niósł sakwę z wonnym drewnem
przeznaczonym na rytuał ognia.
Mag jutrzenki odziany był w płaszcz z różowego jedwabiu poprzecinanego smugami błękitu,
stopy zaś miał obute w sandały z jeleniej skóry. Mag zmierzchu ubrany był w karmazynową
szatę ze złotymi odblaskami, a z ramion spływała mu długa batystowa stuła, wyszywana tymi
samymi kolorami. Mag południa nosił purpurową tunikę, poprzetykaną złotymi kłosami, na
nogach zaś miał ciżemki z wężowej skóry. Ostatni z nich, mag nocy, odziany był w czarną
wełnę, utkaną z sierści nienarodzonych jagniąt, usianą srebrnymi gwiazdami.
Postępowali naprzód tak, jakby rytm ich marszu odmierzała muzyka, którą tylko oni mogli
słyszeć, i zbliżali się do świątyni równym krokiem, pokonując taką samą odległość, choć jeden
wspinał się urwistą ścieżką, drugi wędrował równinną dróżką, a dwaj pozostali szli piaszczystym
korytem wyschniętych rzek.
Znaleźli się przy czterech wejściach do kamiennej wieży dokładnie w tym samym momencie,
w chwili, kiedy świt spływał perłowym światłem na ogromny pusty obszar płaskowyżu.
Skłonili się, patrząc na siebie poprzez cztery łukowe otwory, po czym podeszli do ołtarza.
Rytuał rozpoczął mag jutrzenki, układając w kwadrat gałęzie drzewa sandałowego; mag południa
dołożył podłużne wiązki suchych gałązek akacji. Mag zmierzchu umieścił na tej podstawie odarte
z kory drzewo cedrowe, zebrane w lesie porastającym górę Liban. Ostatni, mag nocy, położył
oczyszczone i suche gałęzie kaukaskiego dębu, drewno uderzone piorunem, wysuszone
promieniami górskiego słońca. Następnie wszyscy czterej wyciągnęli z toreb święte krzemienie
i wykrzesali jednocześnie błękitne iskry u podstawy małej piramidy, aż pojawił się płomień,
najpierw słaby, nieśmiały, a potem coraz silniejszy i pewny. Szkarłatne języki stawały się
niebieskie, a w końcu zupełnie białe, podobne we wszystkim do Ognia niebiańskiego, do
oddechu Ahura Mazdy, boga prawdy i chwały, pana czasu i życia.
Jedynie czysty głos ognia szeptał swoją tajemną poezję wewnątrz wielkiej kamiennej wieży,
nie słychać było najlżejszego oddechu czterech mężczyzn stojących nieruchomo w samym
centrum ich niezmierzonej ojczyzny.
W uniesieniu wpatrywali się, jak święty płomień nabiera kształtu z prostej architektury gałęzi
ułożonych zmyślnie na kamiennym ołtarzu, wbijali wzrok w owo przeczyste światło, w ów
cudowny świetlny taniec, wznosząc modlitwę za lud i króla. Wielkiego Króla,! Króla Królów,
który zasiadał daleko, w rozświetlonej komnacie swojego dworu, nieśmiertelnego Persepolis,
pośród lasu kolumn pomalowanych na purpurowo i złoto, pilnowanych przez skrzydlate byki
i wsparte na tylnych łapach lwy.
Powietrze, o tej porze poranka, w owym magicznym i odludnym miejscu, było zupełnie
nieruchome i takie miało pozostać, dopóki niebiański ogień nie przybierze kształtów i ruchów
swojej boskiej natury, która wciąż popycha go ku górze, aby połączył się z Empireum, swoim
pierwotnym źródłem.
Aż tu nagle jakaś potężna siła dmuchnęła na płomienie i zgasiła je. Pod zdumionym
wzrokiem magów również żar przemienił się w jednej chwili w czarny węgiel.
Nie pojawił się żaden inny znak, nie dał się słyszeć żaden dźwięk i poza dalekim krzykiem
sokoła przecinającym puste niebo nie padły żadne słowa. Czterej mężczyźni trwali w osłupieniu
przy ołtarzu, tknięci smutnym przeczuciem, roniąc w milczeniu łzy.
W tej samej chwili, w odległym kraju na Zachodzie młode dziewczę zbliżało się, drżąc, do
dębów starego sanktuarium, aby poprosić o błogosławieństwo dla dziecka, którego ruchy po raz
pierwszy poczuła w swym łonie. Dziewczyna nosiła imię Olimpias. Imię dziecka wyjawił
porywisty wiatr, wiejący pośród tysiącletnich gałęzi i poruszający martwe liście u podnóża
gigantycznych pni.
1.
Olimpias postanowiła udać się do świątyni w Dodonie, natchniona jakimś dziwnym
przeczuciem, które nawiedziło ją, gdy spała u boku swego męża, Filipa, króla Macedończyków,
nasyconego winem i jadłem.
Śnił się jej wąż pełznący powoli wzdłuż korytarza, a następnie wślizgujący się cicho do
sypialni. Widziała go, ale nie mogła się poruszyć, nie mogła krzyknąć ani uciec. Sploty wielkiego
płaza ślizgały się po kamiennej posadzce, a jego łuski mieniły się miedzianymi i brązowymi
refleksami w świetle wpadających przez okno promieni księżyca.
Przez chwilę zapragnęła, żeby Filip się obudził i wziął ją w ramiona, ogrzał swoim
muskularnym i silnym ciałem, pieścił wielkimi dłońmi wojownika, jednak wprędce jej wzrok
padł znów na owo niesamowite zwierzę poruszające się niczym widmo, niczym jakieś magiczne
stworzenie, jedno z tych, które bogowie wywołują dla własnej przyjemności z wnętrza ziemi.
Teraz, o dziwo, nie wzbudzał już w niej strachu ani odrazy, przeciwnie, wężowe ruchy, owa
pełna wdzięku, milcząca moc coraz bardziej ją pociągała, prawie fascynowała.
Wąż wsunął się pod prześcieradła, prześlizgnął między jej nogami i piersiami, a ona poczuła,
że posiadł ją, lekki i chłodny, nie sprawiając żadnego bólu, bez gwałtowności.
Śniła, że jego nasienie zmieszało się z tym, które mąż wepchnął w nią wcześniej, zanim padł
zmorzony snem i winem.
Nazajutrz król przywdział zbroję, w towarzystwie swoich generałów pożywił się mięsem
dzika i serem, po czym wyruszył na wojnę. Wojnę przeciwko ludowi jeszcze bardziej
barbarzyńskiemu od jego Macedończyków: Triballom, którzy nosili niedźwiedzie skóry i lisie
czapy, a żyli nad brzegami Istru, największej rzeki Europy.
Na odjezdnym powiedział tylko:
– Pamiętaj, aby składać bogom ofiary podczas mojej nieobecności i noś w sobie syna,
następcę, który będzie do mnie podobny.
Potem, dosiadłszy swego gniadosza, ruszył galopem u boku swoich generałów, aż cały
dziedziniec zadrżał pod kopytami rumaków, a echo szczęku zbroi jeszcze długo niosło się
w powietrzu.
Po jego wyjeździe Olimpias wzięła gorącą kąpiel i kiedy służebnice masowały jej plecy
gąbkami nasączonymi jaśminowymi i różanymi olejkami z Pierii, posłała po Artemizję, swoją
piastunkę. Była to stara, pochodząca z dobrej rodziny kobieta, o ogromnych piersiach i wąskich
biodrach, którą przywiozła ze sobą z Epiru, kiedy przybyła poślubić Filipa.
Opowiedziała jej swój sen i zapytała:
– Moja dobra Artemizjo, co to oznacza? Piastunka pomogła jej wyjść z kąpieli i zaczęła ją
wycierać prześcieradłami z egipskiego lnu.
– Moje dziecko, sny są zawsze przekazami od boga, ale mało kto potrafi je interpretować.
Myślę, że powinnaś udać się do najstarszej z naszych świątyń i poprosić o radę wyrocznię
w Dodonie, w naszej ojczyźnie, Epirze. Tam od niepamiętnych czasów kapłani przekazują sobie,
jak odczytywać głos wielkiego Zeusa, ojca bogów i ludzi, który objawia się, kiedy wiatr porusza
gałęziami tysiącletnich dębów otaczających świątynię, kiedy ich liście szumią wiosną lub latem
albo suche szeleszczą pod pniami jesienią i zimą.
Kilka dni później Olimpias wyruszyła w drogę w kierunku sanktuarium stojącego
w niezwykłym miejscu – w zielonej dolinie otoczonej zalesionymi wzgórzami.
O świątyni tej mówiono, że jest najstarsza na świecie: dwie gołębice zerwały się do lotu
z dłoni Zeusa, gdy tylko zdobył władzę, wypędzając swego ojca Kronosa. Jedna z nich usiadła na
dębie w Dodonie, druga na palmie w oazie Siwa pośród gorących piasków Libii. I właśnie w tych
dwóch miejscach można było od tamtej pory usłyszeć głos ojca bogów.
– Co oznacza sen, który mi się przyśnił? – zapytała Olimpias kapłanów ze świątyni.
Siedzieli oni w kręgu na kamiennych siedziskach, pośrodku zielonej łąki ukwieconej
złocieniami i jaskrami, wsłuchując się w wiatr poruszający dębowymi liśćmi. Twarze ich
wyrażały uniesienie.
W końcu jeden z nich przemówił:
– To oznacza, że syn, którego urodzisz, będzie potomkiem Zeusa i śmiertelnika. W twoim
łonie krew boga zmieszała się z krwią człowieka. Syn, którego wydasz na świat, promienieć
będzie cudowną energią, ale podobnie jak płomienie buchające zbyt silnym światłem spalają
ścianki lampy i szybciej zużywają podsycającą je oliwę, również jego dusza mogłaby spalić
pierś, w której zamieszkuje.
Przypomnij sobie, królowo, historię Achillesa, przodka twojej sławnej rodziny: pozwolono
mu wybrać między życiem krótkim, lecz chwalebnym, a długim, ale spędzonym w cieniu.
Wybrał to pierwsze: poświęcił życie w zamian za chwilę oślepiającej sławy.
– Czy taki czeka go los? – spytała drżącym głosem Olimpias.
– Taki los jest możliwy – odparł inny kapłan. – Wiele jest dróg, jakie może przemierzyć
człowiek, jednak niektórzy ludzie rodzą się obdarzeni szczególną mową, która pochodzi od
bogów i do bogów stara się powrócić. Zachowaj ten sekret w sercu, dopóki nie nadejdzie chwila,
kiedy natura twojego syna w pełni się ujawni. Wtedy bądź gotowa na wszystko, nawet że go
stracisz, cokolwiek bowiem zrobisz, nie zdołasz przeszkodzić, aby dokonało się jego
przeznaczenie, aby jego sława sięgnęła aż po granice świata.
Nie skończył jeszcze mówić, kiedy lekka bryza, poruszająca listowiem dębów, zamieniła się
w porywisty i gorący południowy wiatr: w krótkim czasie osiągnął on taką siłę, że zginał
wierzchołki drzew, a kapłani musieli naciągnąć na głowy płaszcze.
Wiatr przyniósł ze sobą gęstą czerwonawą mgłę, która snuła się teraz nad doliną. Również
Zgłoś jeśli naruszono regulamin