Korwin Mikke - Vademecum ojca.doc

(1280 KB) Pobierz

KORWIN-MIKKE

Vademecum ojca

 

Projekt okładki Grażyna Lange

Zdjęcia na okładkę Robert Król

Ilustracje Szymon Kobyliński

Redaktor techniczny Elżbieta Kacprzak

Korektor Teresa Twardziak

ISBN 83-225-0345-9

Printed in Poland

© Copyright by Janusz Korwin-Mikke 1991

 

Wielkiemu Janowi Gąbin książkę tę poświęcam

 

Aby zrobić z tej książki możliwie najlepszy użytek, należy przeczytać tekst poniższy.

 

Droga Kandydatko na Czytelniczkę!

Jeśli wykradła Pani podstępem tę książkę z zamiarem jej przeczytania to radzę poniechać tego zamiaru. Nic to Pani nie da, gdyż są to rady dla mężczyzny. Co więcej, znajomość tych rad może Pani zaszkodzić w dokładnie taki sam sposób, w jaki świadomość, że je jajka szarańczy, szkodzi człowiekowi, który jeszcze przed chwilą oblizywał się po zjedzeniu tego przysmaku.

O pewnych rzeczach lepiej nie wiedzieć. Musi mieć Pani zaufanie do siebie! Oddała się Pani wybranemu przez Siebie mężczyźnie i na pewno uczyniła Pani dobry wybór!Musi więc Pani mieć też zaufanie do Niego: On działa dla Pani dobra! (Jeśli uważa Pani, że jest inaczej to nie należy czytać tej książki, lecz czym prędzej odejść odeń i zwiać na drugą półkulę!).

Jeśli mimo ostrzeżeń, książkę tę Pani przeczyta, to proszę pamiętać, że ja za skutki nie odpowiadam. Nie uznam też pozwów cywilnych: o stracony czas, o obrazę itp.; podsłuchujący cudzą rozmowę sam jest sobie winien a ja rozmawiam z Pani mężem.

Mam nadzieję, że powstrzymałem Panią od popełnienia tego głupstwa! Jest dużo pożytecznych książek o wychowywaniu dzieci pisanych przez panie dla pań i gorąco je polecam.

Życzliwy, acz zniechęcający

Autor

 

Szanowny Panie!

Spodziewa się Pan zostać ojcem mężem kochankiem narzeczonym i stwierdził Pan, że na ten temat nie ma odpowiednich podręczników. I bardzo dobrze, że ich nie ma! Twórczość polega właśnie na samodzielnym rozwiązywaniu problemów. Gdyby posługiwał się Pan radami z podręcznika, stałby się Pan odtwórcą i zmniejszyłaby się w społeczeństwie jakże pożądana różnorodność (vide RÓŻNORODNOŚĆ).

Zaglądanie do podręcznika to specjalność kobieca. Kobiety wolą bezpieczną przeciętność niż twórcze ryzyko. Pan jednak chce zapewne wychować Swoje dzieci tak, by były one najlepszymi dziećmi a „najlepsze", to takie, które Pan uważa za najlepsze. I żaden autor nie będzie tu wtryniał swego nosa. Gdyby ta książka podawała idealne recepty na wszystko, to należałoby ją zniszczyć, by nie ujednoliciła urychoteania. Ale może Pan być spokojny: nie podaje. „Obiektywnie najlepsze wychowanie" nie istnieje.

Książkę tę radzę dobrze ukryć przed żoną (może to nie jest żona, lecz kochanka metresa konkubina, ale będę używał tego krótkiego określenia).

Ona zresztą nie przeczyta jej do końca, tego co przeczyta, nie zrozumie właściwie, a co zrozumie, to źle. Kobieta np. powinna traktować swe dziecko jak pępek świata, i porady, by dziecka tak nie traktowała, mogłyby jej zaszkodzić. To jest książka dla kogoś, kto rozumuje na zimno i bez uprzedzeń. Uczucia i emocje może Pan i powinien mieć, ale ich istnienie nie powinno przeszkadzać w chłodnym rozumowaniu. U kobiet te sfery nie są rozdzielone.

Książka ta nie zawiera poza kilkoma wyjątkami bezpośrednich rad praktycznych, np. do jakiej temperatury podgrzewać mleko i gdzie kupić „Bebiko 2R". Od tego są inni specjaliści. Ja pragnę tylko skłonić Pana do nieco odmiennego spojrzenia na pewne sprawy związane z posiadaniem dziecka. Z szerszej perspektywy łatwiej podjąć właściwą decyzję, choć sam proces jej podejmowania może być bardziej skomplikowany. Jest to książka dla ludzi myślących, a nie dla poszukiwaczy gotowych receptur! Myślenie mimo wszystko bardzo się jak sadzę opłaca.

Wychowanie dzieci nie powinno być „racjonalne" gdyż to słowo oznacza dziś „zgodne z pewnym pseudonaukowym wzorcem". Powinno być za to wewnętrznie spójne. Też bez przesady, ale nie ma obawy gdyby nawet przeczytał Pan tę książkę sto razy, to i tak nie zdoła Pan zredukować zupełnie spontaniczności/ Wychowywanie dzieci natomiast cierpi dziś na niedomiar konsekwencji, co spowodowane jest zanikiem roli ojca. Gdy mówi się o zwiększeniu roli mężczyzny w rodzinie, to rozumie się przez to na ogół zwiększenie jego udziału w gotowaniu zupek i zupełne odsunięcie od podstawowego zadania ojca: nadawania ogólnego kierunku i zasad (vide ZASADY) wychowywaniu.

Gdy przed wielu laty zaczynałem pisać tę książeczkę, miałem trzech synów. Obecnie swój stan posiadania mniej więcej podwoiłem, zwiększając różnorodność płci (piszę: mniej więcej, gdyż przy znanym okresie produkcji książek mogę dorobić się jeszcze tuzina, zanim Pan ją przeczyta!). Wówczas nie zdecydowałem się na podanie swoich uwag do publicznej wiadomości.

I dobrze uczyniłem, gdyż wiele z napisanych wtedy haseł trochę przerobiłem pod wpływem późniejszych doświadczeń. Z góry piszę: są to często doświadczenia negatywne. Często po niewczasie dopiero dowiadywałem się, jak powinienem był postąpić i ta książka ma dać Panu szansę nauki na moich błędach. Więcej, uważam, że jestem ojcem gorszym niż przeciętny. Jednak doświadczenia ojca-ideału mogą być mniej pouczające. Zresztą ojciec-ideał książki takiej nie napisze, gdyż pieniądze łatwiej zarabia się inaczej, a polepszenie wychowania przyszłych konkurentów jego dzieci nie leży w interesie ojca-ideału.

Gdy zabierałem się za tę książkę, za punkt wyjścia wziąć chciałem „Emila" Jana Jakuba Rousseau. Mało kto dziś o tej książce słyszał, prawie nikt (ze studentami pedagogiki włącznie) nie czytał. A szkoda! Co prawda pewne jej zasady były wówczas słusznie uznane za wywrotowe dziś nie polecam wychowywania dziecka według wskazań Emila (co byłoby zresztą zbyt kosztowne w naszej ubogiej, w porównaniu z XVIII wiekiem, epoce), ale sposób podejścia do zagadnienia wydaje się być interesujący. W każdym razie dedykuję tę książkę zupełnie komu innemu, choć też Francuzowi...

Niech Pan pamięta, że Pan również nie uniknie popełnienia błędów wychowawczych (vide BŁĄD) i nie zawsze wiadomo, co jest błędem, gdyż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło (poza zaszłościami nieodwracalnymi, rzecz prosta). Jednak koszty błędnych decyzji wychowawczych są ogromne, tak wielkie, że jeśli jest nawet 1/100 szansy uniknięcia jednego błędu i tak warto kupić tę książeczkę. Na którym to rozumowaniu i ja, i Wydawnictwo bezczelnie żerujemy.

To tyle. Teraz technikalia. Nie warto tej książczyny czytać na raz. Raczej: tu hasełko potem przenieść się do innego, do którego prowadzi odnośnik zamieszczony w tekście. Hasła ułożone są alfabetycznie. Ich tytuły są dość oryginalnie powiązane z treścią. Proszę zauważyć, że ta książeczka w ogóle nie ma paginacji!

Życząc Panu przyjemnej i pożytecznej lektury (pożyteczna jest lektura, przy której wykrzyknie Pan: „Nie zgadzam się z tym facetem!" i przemyśli problem sam!) oraz otrząśnięcia się z plątaniny pojęć, którymi oplatać nas od lat próbuje kobiece lobby.

Pozostaję do usług

Janusz Korwin-Mikke

 

adaptacja

Z kim przestajesz, takim się stajesz — głosi znane przysłowie. Stąd mężczyźni, by zachować swą spójność wewnętrzną, starają się nie przebywać zbyt długo z kobietami i z dziećmi.

Kobieta, oczywiście, nie może zazwyczaj tego uniknąć. Wyjątkiem była arystokracja. Wykształcenie kobiety z arystokracji kosztowało tyle, że społeczeństwa nie było stać, by osoba, znająca pięć języków, savoir-vivre na najwyższym poziomie i — co najważniejsze — sztukę absolutnego panowania nad sobą, traciła czas na zajmowanie się dziećmi. Stąd zajmowały się nimi mamki, bony, opiekunki i nauczycielki, a matki odrywano od potomstwa i kazano przebywać na salonach. Noblesse oblige...

Kobieta współczesna przebywając z bobasami, wysłuchując ich gaworzenia — musi schodzić na poziom rozumowań dziecięcych. Jednak Natura pomyślała to znacznie lepiej!

Pamiętam swoje zdumienie, kiedy w pewnym momencie moja znajoma, z którą toczyło się długie dyskusje o filozofii, matematyce itp. w tonie całkowicie zimnym i suchym, nagle przechodząc koło wózeczka z dzieckiem schyliła się i powiedziała: „Jakie toto ma śliczne milutkie łapeczki, ti-ti-ti-ti...".

Obecny przy tym jej mąż omal nie usiadł na ziemi! Po miesiącu sprawa się wyjaśniła: była w ciąży...

Jest rzeczą oczywistą, że normalny inteligentny człowiek oszalałby prowadząc dyskusje na poziomie dziecinnym. Natura więc zadbała, by poziom umysłowy kobiety jeszcze przed urodzeniem dziecka dopasował się do niego. Kobieta potrafi (mężczyzna zresztą też!) przystosować swój poziom mowy tak, by zawsze o parę tygodni wyprzedzał on gaworzenie (tzn. z dzieckiem trzymiesięcznym „rozmawia" ona słownictwem dziecka czteromiesięcznego). Skąd ona to wie, skoro być może nigdy nie słyszała trzymiesięcznego niemowlaka?

Ale sama nim kiedyś była! A kobiety mają — jak o tym kilka razy w tej książce napomykam — fenomenalną pamięć.

Nie należy się z tego wyśmiewać — trzeba podziwiać! To, co nam zajmuje pół dnia nauki — kobieta po prostu wie.

Często też zdarza się fenomen: po klimakterium, gdy hormony kobiece przestają działać, słodka Idiotka i Mamuśka wyrasta nagle na zupełnie poprawnie — choć może nie błyskotliwie — rozumującą matronę. Braku wiedzy nic już nie wyrówna — ale poza tym... Innocenty M. Bocheński OP. w swych Stu Zabobonach uważa nawet, że Matrona stoi umysłowo powyżej przeciętnego mężczyzny.

Być może. Ojciec Bocheński popiera to autorytetem swoich dziewięćdziesięciu lat...

Natura działa jeszcze bardziej przewidująco. Jeszcze nie wiadomo, czy z dziewczynki będzie kobieta, a z chłopca — mężczyzna, gdy już działają pewne instynkty. Chłopcy angażują się w gry i zabawy wymagające siły, zręczności, orientacji i szybkiego refleksu, a dziewczynki rozwijają raczej wyobraźnię i harmonię ruchów (proszę zresztą zajrzeć do hasła ZABAWA).

Otóż, widać wyraźnie, że spokojne zabawy dziewczynek mają na celu nie wyrobienie w nich żywości, inteligencji itp., które to cechy w przyszłości mogłyby narazić je na konflikt rodzinny (bo matka inteligentna gorzej znosi dziecko!). Te zabawy, np. przewijanie przez godzinę lalki, w gruncie rzeczy otępiają. I tak to, niestety, powinno być... Próby ingerencji w naturalny mechanizm doprowadzą do tego, że będzie Pan miał inteligentną córkę, ale nie będzie Pan miał wnuków.

Najogólniej można wyróżnić trzy podejścia. Skrajna lewica stwierdza, że chłopcy i dziewczynki mają bawić się tym samym i np. amerykańskie ministerstwo edukacji wydało okólnik nakazujący nauczycielom zabierającym dzieci na mecz, by proporcja dziewczynek była taka sama jak w klasie i by obydwie grupy klaskały jednakowo entuzjastycznie (ciekawe, jak nauczyciele osiągali to np. na pokazach mody — bo chłopców trudno zmusić do oklaskiwania czegoś, co ich nudzi...). Skrajna prawica przekazuje surowo, by żadnej dziewczynce nie wolno było grać w futbol, a żadnemu chłopcu bawić się lalką. Człowiek rozsądny natomiast pozwala działać Naturze; i tak 85% będzie bawiło się, jak chce prawicowiec, a — dzięki niełamaniu owych wyjątkowych 15% — selekcja cech płci będzie lepsza (bo będą odpadać...). Tak! Baba--chłop za mąż nie wyjdzie — i spokój, a przymuszona do lalek znajdzie męża (oszukanego męża, dodam) i będzie, niestety, miała córkę...

 

agresja

Bardzo częstym obrazkiem jest dziś matka krzycząca na dziecko, szarpiąca je, bijąca. To widok wysoce nieestetyczny i zachowanie takie bywa bardzo szkodliwe dla rozwoju dziecka, które w matce winno widzieć osobę kochającą zawsze i wszędzie, pomimo wszelkich grzeszków.

Odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponoszą, rzecz jasna, mężczyźni. Jedną z niewątpliwie ważnych przyczyn jest wyprowadzenie kobiet do pracy poza domem — gdzie się brutalizują, ale -przede wszystkim po prostu nie mają czasu dla dzieci. Za to nie ponosimy odpowiedzialności ani ja, ani Pan, lecz ci, co w imię dogmatów lub zwykłej wygody (by mieć pod ręką obiekty seksualne) do tego doprowadzili. Jednak inna przyczyna leży w nas i przed dalszym czytaniem proponuję wysłuchanie pani Danuty Rinn w piosence: Gdzie ci mężczyźni... ?

Otóż: kobiety są agresywne, gdyż my jesteśmy zbyt mało agresywni!

Proponuję — jeśli już ma Pan dzieci — by zrobił Pan (oczywiście nie specjalnie, ale przy nadarzającej się okazji) pewien eksperyment. Niech Pan spróbuje za jakieś przewinienie skarcić dziecko ostrzej niż zwykle. Zobaczy Pan wtedy, jak żona, która zazwyczaj narzekała, że dzieci są rozpuszczone, natychmiast przybierze postawę odwrotną: przy najbliższej okazji (a jeśli nie jest nauczona panować nad sobą, to bezpośrednio!) weźmie dziecko w obronę.

Pewna surowość wobec dzieci jest Pana obowiązkiem! Nic w przyrodzie nie ginie (vide HOMEOSTAZA) i jeśli Pan nie będzie agresywny, to agresywna stanie się żona oraz dzieci w stosunkach między sobą. Dlatego że Panu nie chce się być brutalem — zbrutalizuje Pan całe życie rodzinne. Chce Pan być kochany, a będzie Pan pogardzanym safandułą.

Dzieci powinny się Pana trochę bać i — dzieci chcą się Pana trochę bać. Przyczynę jasno wyłożył genialny Cyryl N. Parkinson: „Dzieci potrzebują opieki. Potrzebują ojca, który w razie czego by je obronił. Obronić je może tylko taki ojciec, którego ludzie się boją. A czy ludzie będą bać się kogoś, kogo nie boi się jego własne dziecko??".

Musi Pan pamiętać, że poza bakteriami nasz gatunek nie ma na Ziemi przeciwników. Posiadanie przeciwnika zaś jest koniecznym warunkiem rozwoju. Ludzie tworzą więc surogaty przeciwników, by w ogóle istniało współzawodnictwo. Najważniejszym jest wojna, ale wojna to współzawodnictwo jednostronne, a poza tym nie można nieustannie żyć w stanie wojny. Zamiast tego część selekcji odbywa się poprzez „walkę płci". Ta wojna nigdy nie ustaje.

Mężczyźni więc uwodzą kobiety — ale te, które dają się uwieść, traktują z należnym brakiem szacunku. Twierdzą, że cenią w kobietach inteligencję i nie zwracają uwagi na urodę, ale w pogardzie mając te, które wpadną w pułapkę, żenią się z ładnymi idiotkami. Podobnie kobiety usilnie twierdzą, że poszukują u mężczyzn zrozumienia, dobroci i łagodności, a przy pierwszej okazji odchodzą z partnerem agresywnym.

Jest to prosty efekt doboru naturalnego. Mężczyzna agresywny, choć ogranicza swobodę ekspresji kobiety, zapewnia jej potomstwu lepsze warunki życia — dlatego kobiet lubiących mężczyzn agresywnych nigdy nie zabraknie (vide PŁCI ROLE), a kobiety lubiące mężczyzn cichych i spokojnych pozostaną w mniejszości. Inna sprawa, że zawsze się znajdą. Natura dba, by nie zaginęła różnorodność — i nawet śmiercionośne geny przechowywane są w naszej populacji „na wszelki wypadek". Biada genetykom, a raczej biada nam, jeśli genetycy wezmą się za polepszanie ludzkości.

Niedawno zdarzyło mi się polemizować z dość zabawną tezą, którą przytaczam dla uprzytomnienia Panu, jakie błędy popełniają osoby (niekoniecznie płci żeńskiej) z tytułami profesorskimi, jeśli zamiast myśleć — wierzą w dogmaty. Otóż, osoba ta skonstatowała, że im wyżej w hierarchii znajdują się dzieci, tym bardziej są agresywne. Miałoby to świadczyć, że wysoka pozycja wyzwala agresję. Natomiast znacznie prostsze wyjaśnienie, że wysoką pozycję w hierarchii ojciec zawdzięcza swojej agresywności — a dziecko tę agresywność po prostu odziedziczyło — jakoś nie przyszło Autorce do głowy.

Skłonność do agresji dziedziczy się prosto — i czysto fizjologicznie. Określenie agresywnego mężczyzny przez „chłop z jajami" jest wyjątkowo celne, gdyż testosteron produkują jądra. Jest więc związany z chromosomem Y — co dodatkowo potwierdza fakt, że „supermężczyźni", tj. XYY, są prawie zawsze bardzo agresywni, najczęściej przekraczając barierę dzielącą agresję od przestępstwa. Tak więc, jeśli jest Pan agresywny, to nie musi się Pan wstydzić, wręcz przeciwnie! Sztuka polega na tym, by ten dar Boży zużywać na korzyść swoją, rodziny i społeczności — a nie przeciwko innym... i sobie. Nie zawsze jest to łatwe, gdyż reakcją na nieludzkość obu wielkich wojen jest obecny lęk przed agresją, sformalizowany nawet w przepisach prawnych. Jednak możliwe. Możliwe jest też okazywanie agresji — pod warunkiem niewchodzenia w kolizję z Kodeksem i dobrymi obyczajami. Proszę przy tym pamiętać, że szachista może wykonywać bardzo agresywne posunięcia z całkowitym spokojem i łagodnym ruchem. Agresja nie polega na miotaniu się i krzyku! Wrzeszczeć znakomicie potrafią kobiety, wcale przecież jąder nie posiadające!!

Agresja jest motorem postępu. Był agresorem Galileusz ogłaszając: „A jednak się porusza!". Jest agresorem spekulant giełdowy i — bokser na ringu. Zanik agresji — to zanik postępu. Z tym że agresorów nie może być zbyt wielu. Próba egalitaryzacji agresji doprowadziłaby do stanu niesłychanego napięcia. Toteż prawdziwe jest powiedzenie, że świat istnieje dzięki potulności kobiet. One odbierają nadmiar naszej agresji i mężczyzna będący panem w swoim domu nie musi wyżywać się na interesantach. To już sprawa kobiety, by ta agresja wyładowywała się w przyjemny dla niej sposób, ale i mężczyzna musi nad swoją agresją panować.

Widomym wskaźnikiem, że obecny stan rzeczy to nasza wina, jest stanowisko kobiet wobec małżeństwa. Małżeństwo przed stu laty było „okowami nakładanymi na kobiety", było „niewolą" — obecnie natomiast prawo i nasza słabość dają kobiecie niezłą pozycję. Efekt: wtedy praktycznie wszystkie chciały wychodzić za mąż

— obecnie demonstrują niezadowolenie i nie chcą. Wyraźnie widać, że współczesne małżeństwo — a raczej pseudomałżeństwo

— właśnie im (a nie nam) nie odpowiada! vide ROZWÓD (TEORIA). Gdy wprowadzono rozwody, wszyscy myśleli, że grozi masowe porzucanie żon. Obecnie w wielu krajach występuje masowe porzucanie mężów przez żony, rozczarowane do — właśnie — pseudomałżeństwa.

Panowie! Pamiętajcie, że kobieta czego innego chce — a co innego deklaruje jako swoją chęć! I — oczywiście — ma pretensje, że stosujemy się do oznajmianych przez nią życzeń. I ma rację!

 

 

autorytet

Istnieją w tym względzie trzy różne szkoły (vide TEORIE WYCHOWAWCZE).

— Pierwsza — tradycyjna, przyznaje rodzicom rację a priori i wymaga od dzieci posłuszeństwa. Metoda ta jest znakomita z jednym wyjątkiem: kiedyś Pan pomyli się i — cały autorytet diabli wezmą. Może po drugim błędzie. Albo trzecim.

— Druga — nowoczesna, „wolnoamerykańska" (choć głoszono ją zarówno podczas oświecenia, jak i za Cesarstwa Rzymskiego) nie grozi taką katastrofą. Dziecko ma wychowywać się bez autorytetów i dopiero budować je sobie samodzielnie w odpowiednim wieku. Wbrew pozorom ryzyko pójścia fałszywą drogą nie jest tu wielkie; hippisi, narkomani itp. są w końcu niewielkim marginesem. Ale stwarza to trudne problemy wychowawcze, jako że nie można użyć argumentu: „Nie rób tego, bo ja ci to mówię", nieodzownego, by odwieść dziecko od czynu, którego konsekwencji nie może sobie ono nawet wyobrazić. W gruncie rzeczy jest to metoda dobra dla rodziców dość bogatych, by ścierpieć np. podpalenie przez dziecko mieszkania czy samochodu.

— Trzecia — pragmatyczna, polega na budowaniu kapitału zaufania i ostrożnym korzystaniu zeń. Autorytet u dziecka mamy niejako z natury, umiejąc robić rzeczy dlań niemożliwe. Polecenia oparte o ten autorytet radzę Panu jednak wydawać rzadko i — tu paradoks — najlepiej wtedy, gdy dziecko nie posłucha. Łatwo można przepowiedzieć, że sparzy się próbując Pana naśladować w zapaleniu zapałki. Trzeba przedtem spokojnie powiedzieć: „Nie rób tego, bo się sparzysz" — i spokojnie czekać w pogotowiu, aby upuszczoną z wrzaskiem zapałkę zgasić, nim zapali się dywan (ojciec ze szkoły tradycyjnej zabroni zapalania, z nowoczesnej — nie powie nic).

Cała sztuka polega w gruncie rzeczy na częstszym dokładaniu do kapitału niż korzystaniu zeń, tzn. więcej razy winno dziecko przekonywać się, że Pan miał rację, niż słuchać autorytetu na wiarę.

Nie ma zazwyczaj mowy, by do takiej dyscypliny skłonić kobietę. Nie złoszcząc się musi Pan wziąć pod uwagę, że polecenia wydawane są przez matkę przy jednoczesnej pracy na kilku stanowiskach (sama coś sprząta, w kuchni buzuje, pralka warczy). Stąd w miarę dorastania dziecka trzeba mu tłumaczyć, że kobiety mają prawo do fantazji, humorów itp. co — nie umniejszając miłości dziecka — wyjaśni nieuniknione niekonsekwencje w wydawanych przez matkę poleceniach.

Rzecz prosta — argumentu z drugiego piętra abstrakcji: „Muszą mnie słuchać, bo ja mam autorytet" używać nie wolno.

 

bakterie

Zacznijmy od bojowego stwierdzenia: Bakterii nie ma! Nie ma i już! Nie istnieją!

Przez setki lat ludzkość zupełnie nie dbała o higienę i efekty były nie najlepsze. Odkąd Ludwik Pasteur odkrył bakterie, sytuacja zaczęła się odwracać i obecnie nasza cywilizacja cierpi raczej na nadmiar higieny.

Tymczasem pewne choroby — zwłaszcza dziecinne — są nam niezbędne. Mam tu na myśli świnkę, odrę, ospę wietrzną i szkarlatynę. Nie są one szkodliwe, przebieg ich w dzieciństwie jest lekki. Najprawdopodobniej uodparnia nas na jakieś inne choroby, w przeciwnym przypadku w wyniku ewolucji nasz gatunek uodporniłby się na nie. Skoro „opłaca" nam się przechodzić szkarlatynę, to widocznie ma to w przyszłości jakieś korzystne skutki.

Uniknięcie w dzieciństwie tych chorób jest natomiast poważnym zagrożeniem przyszłości Pańskiego dziecka. Najlepiej znany jest przypadek bardzo bolesnego półpaśca — będącego po prostu ospą wietrzną, której udało się uniknąć w dzieciństwie. Przejście ospy wietrznej praktycznie uodparnia na tę chorobę.

Kto wie, czy AIDS nie jest rezultatem zlikwidowania jakiejś choroby, która przez tysiąclecia gnębiła ludzkość? Jak słusznie pisał Stanisław Lem: „Kto wie, przed jakimi chorobami chroni nas zwykły katar?" Pojawienie się AIDS dziwnie zbiega się w czasie z tryumfalnym obwieszczeniem przez WHO, że zlikwidowano już malarię...

Bakterie współżyją z nami od dziesiątków tysięcy lat. Nie są zabójcze, bo gdyby były, to same by wymarły z nami. W zasadzie więc widząc, że synek sąsiadów choruje na odrę, powinien Pan, jako człowiek rozsądny, złożyć mu wizytę ze swymi dziećmi. Jednakże wyobrażam sobie furię Pańskiej Żony! Poza tym raz na dziesięć tysięcy trafiają się powikłania i wówczas miałby Pan wyrzuty sumienia oraz wyrzuty żony przez lat parę.

Dlatego bakterie należy ignorować. Dokładnie tak, jak gdyby ich nie było. Sam Pasteur miał kiedyś wykład o bakteriach. Rozwodził się o tym, ile ich jest w kropli wody — którą to wodę demonstrował w szklance. Następnie rysował na tablicy, przemawiał, aż wreszcie rozgrzany wykładem... wypił tę szklankę (ku przerażeniu słuchaczy). Oczywiście, nic mu się nie stało, bo niby dlaczego miałoby się stać?

Bakterie są naszymi symbiontami, organizmami, z którymi współżyjemy. Ich zwalczanie kończy się na ogół nie najlepiej, jak każde zniszczenie środowiska naturalnego. Protestowałby Pan przeciwko wybiciu żubra? Tak? A przecież wybicie bakterii odry jest znacznie większym zakłóceniem środowiska naturalnego!!!

Przypadek odry jest szczególnie kłopotliwy. Odrę dobrze byłoby przejść. Jednakże byłe Ministerstwo Zdrowia wprowadziło obowiązkowe szczepienia przeciw tej chorobie. Było to jawne wtargnięcie w prerogatywy rodziców — którzy zaczęli to zarządzenie bojkotować (oczywiście, gdyby Ministerstwo zaczęło załatwiać takie szczepienia ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin