UG KRISHNAMURTI - ODWAGA BYCIA SAMEMU.doc

(447 KB) Pobierz
BEZ WYJŚCIA

UG KRISHNAMURTI - ODWAGA BYCIA SAMEMU

ODWAGA BYCIA SAMEMU

Rozmowy z Człowiekiem Zwanym U.G. KRISHNAMURTI

 

„Moje nauczanie, jeśli to słowo chcesz w tym przypadku użyć, nie ma praw autorskich”. Masz pełną swobodę w jego przetwarzaniu, rozpowszechnianiu, interpretacji, przeinaczaniu, zniekształcaniu, przekręcaniu, w robieniu z nim, co ci się żywnie podoba, włącznie z przyznaniem się do jego autorstwa, bez mojej zgody czy też pozwolenia kogokolwiek innego.” --- U.G.

 

   Ty nigdy nie kwestionujesz rozwiązań. Gdybyś naprawdę zakwestionował rozwiązania, musiałbyś zakwestionować tych, którzy ci je zaoferowali. Ale na drodze do odrzucenia nie tylko rozwiązań, ale i tych, tórzy zaoferowali je tobie, stoją sentymenty. westionowanie wymaga twojej gromnej odwagi. Możesz mieć odwagę, y wspiąć się na górę, przepłynąć przez eziora, wyruszyć tratwą na drugą stronę tlantyku lub Oceanu Spokojnego. To oże zrobić każdy głupek, ale odwaga ycia na własny rachunek, stania na łasnych, dwóch, solidnych nogach, jest zymś, czego nikt nie może ci dać. Nie ożesz uwolnić się od tego brzemienia, róbując rozwinąć w sobie tę odwagę. eżeli jesteś wolny od całego brzemienia ałej przeszłości ludzkości, wtedy to, co ozostaje, to odwaga. U.G.

         Kiedy usłyszałem od mojej przyjaciółki, Julie Thayer, że seria taśm dźwiękowych z 1982 roku, pod nazwą „PODDAJ SIĘ”, będzie wydana drukiem, byłem bardzo zadowolony i natychmiast zgodziłem się na tę propozycję. Zadzwoniła do mnie z Nowego Jorku i poprosiła o napisanie paru słów o tym, jak powstały te taśmy. Odpowiedziałem z życzliwością.

         Kiedy U.G. zaprosił mnie w lipcu 1978 roku do Bangalore, gdzie mieszkał w domu swoich przyjaciół i skąd, wtedy, organizował swoje indyjskie podróże, moja bezzwłoczna odpowiedź brzmiała, „Z przyjemnością, proszę Pana”. Jednocześnie przypomniałem mu o moim zeszłorocznym zaproszeniu do Amsterdamu. „Wielu ludzi stąd czeka na spotkanie z tobą, Szanowny Panie”. Po pięciu latach w 1982, U.G. w końcu zawitał w Amsterdamie, i mieszkał tu, ku swojemu zdziwieniu przez 21 dni, w pięknym domu zaoferowanym mu przez pewnych, byłych zwolennik ów Rajnisha. Mój własny dom nie był w tym czasie, ani odpowiednio duży, ani wygodny, z tego powodu, że Valentine („moja towarzyszka podróży” - jak ją nazywa U.G.) nadal towarzyszyła U.G. we wszystkich jego podróżach.

         U.G. zakochał się - jak większość zagranicznych gości . w Amsterdamie i jego pięknych kanałach i kwiatach. Miasto musiało wpłynąć na niego, co uwidoczniło się w jego przejrzystych i pełnych mocy rozmowach. Wielu gości przyszło porozmawiać z nim. Byli pośród nich psychologowie i wydawcy, duchowi dziennikarze i sannyasini, palący haszysz dziwacy i ludzie-kwiaty. Jednym z nich był znany poeta, który właśnie zdobył nagrodę za „mówienie bez przerwy przez 24 godziny”. (U.G. uciszył go jednym zdaniem!) Więc była tu niezła mieszanka. Jednak powiedziałbym, że byli to „zwykli ludzie.

         Te taśmy były esencją rozmów U.G. w Amsterdamie. Na szczęście mieliśmy pod ręką magnetofon i za pozwoleniem U.G., nagraliśmy prawie wszystkie jego rozmowy (jakieś 24 godziny materiału). Robiłem te nagrania z wielkim zapałem i przyjemnością. Po zakończeniu wizyty U.G., przyszło mi do głowy, że mógłbym łatwo wyprodukować taśmę z tego materiału, głównie do użytku przyjaciół. Ale materiału było tyle, że nie dało się go zmieścić na jednej kasecie. Więc sprawa skończyła się na serii trzech kaset, zatytułowanych „Poddaj Się”, razem cztery i pól godziny nagrań. Zredagowałem taśmy około września i października 1982 roku. Podczas redakcji taśm odczuwałem wielką wdzięczność. Od tego czasu wiele kopii tych taśm powędrowało w różne miejsca świata. Dzwonili do mnie ludzie z Niemiec, Francji, Austrii, Australii, Włoch itd. - razem, z ponad 14 krajów. Wiele kopii wykonano również w Indiach.

         I każdego roku po tym wszystkim, kiedykolwiek się nie spotykaliśmy, U.G. wtrącał uwagę. Wydaje się, że zrobiłeś coś niesamowitego: gdziekolwiek nie jestem, każdy wychwala twoje taśmy.

         W tej drukowanej wersji zmieniono tytuł serii na Odwaga Bycia Samemu. „Miło, że tu przyszliście, ale przyszliście w nieodpowiednie miejsce” ponieważ chcecie uzyskać odpowiedź i sądzicie, że moja odpowiedź będzie waszą odpowiedzią. Ale tak nie jest. Może ja znalazłem swoją odpowiedź, ale to nie jest wasza odpowiedź. Musicie odnaleźć sami dla siebie sposób, w jaki funkcjonujecie w tym świecie, i to będzie wasza odpowiedź. Stare Upaniszady scharakteryzowały mądrość następująco - neti neti : „Nie to, nie tamto”. Ty nie potrafisz jej scharakteryzować. Tak też jest w przypadku U.G. Krishnamurtiego: spróbuj porozmawiać o nim z kimś i zobacz, w jakie kłopoty się pakujesz.

Przyjaciel: Słyszałem, że wczoraj wieczorem odwiedziłeś U.G. Krishnamurtiego. Tak naprawdę nie wiem, kim on jest. Powiesz mi ?

Ja: (W chwili, gdy próbuję opowiedzieć o nim, zdaję sobie sprawę, że zabieram się za okropne zajęcie, jakim jest opisywanie go.) On jest antyguru. Hm, nie do końca. Człowiek całkowicie przeciwny nauczaniu.

Przyjaciel: Co on robi?

Ja: Hm, uczy. Nie, to nie to. Siedzi z ludźmi w ich domach.

Przyjaciel: A więc żyje z innych ludzi?

Ja: Nie. Jest niezależnie zamożny. Hm, nie zamożny. Po prostu niezależny.

Przyjaciel: A co robi, tak siedząc?

Ja: Rozmawia. O guru, i jak bardzo ich nienawidzi, jakimi oni wszyscy są oszustami, każdy z nich.

Przyjaciel: Kto go słucha?

Ja: Grupa ludzi. Wiem, o czym myślisz, ale nie, oni nie są jego uczniami. Są anty-uczniami. Śmieją się z niego, sprzeczają się z nim, obrażają go. Robią wszystko, za wyjątkiem traktowania go jak guru. A jeżeli zdarzy się im tak go potraktować (a niektórzy tego próbują), staje się nieprzyjemny, zły, pogardliwy. On autentycznie tego nie lubi.

Przyjaciel: Ale wydaje się, że jest kimś na wzór guru: podróżuje do krajów, gdzie ludzie słyszeli o nim i przychodzą do niego posłuchać co mówi. Głosi coś, czy raczej nie-głosi.

Ja: Masz rację. Wszystko, co robi, jest lustrzanym przeciwieństwem tego, co robią guru. On wszystko wywraca do góry nogami. Jest to częścią siły, która przyciąga do niego ludzi. Wspaniale jest go obserwować. Widziałem mojego własnego ojca, poszukującego guru przez ostatnie 60 lat, jak siedział zahipnotyzowany przed nim, z całej siły próbując się oprzeć uporowi, jaki stawiał U.G. przeciwko zrobieniu z siebie guru. Mój ojciec chciał, żeby on był jego guru, pragnął, żeby on był jego guru, ale paradoksalnie uwielbiał go .a la folie. dokładnie za to, że nie jest guru. Chociaż do tego stopnia, że U.G. jest jego guru.

         Podobnie jest w przypadku Julie, wspaniałej Julie. Ona do niego biegnie. On jej daje klapsa (mówiąc obrazowo - obraża ją). Julie leci do Bangalore, żeby być przy nim. „Odejdź ode mnie”, mówi jej, „dostaję mdłości od twojego oddania”. I dokładnie o to mu chodzi. Ona szuka w jego komentarzu koanu Zen. On chce, żeby przestała. Ona upiera się, że on ją uczy poprzez parabolę, paradoks. Instrukcja przez obrazę. Ale on ją również lubi, nie może się powstrzymać. Jak każdy. Ale ona nie odchodzi. Jest bogata, oferuje mu dom, mieszkanie, dochód. On ją lekceważy. Jest autentycznie oburzony, zły. On tego nie potrzebuje, a gdyby nawet, nie wziął by tego. A jednak ona wciąż wraca. A on ją ciągle zbywa. Ten sam taniec z tysiącem różnorakich „kroków” odbywa się z innymi „przyjaciółmi” (jedyny zwrot, jaki akceptuje). Jest zniewolony, nie ma wątpliwości. A ja? Gdzie ja się mieszczę w tym wszystkim? Lubię go, a kto by nie lubił. Jest śmieszny, całkowicie ludzki, jest wybornie nie duchowy. Jest bystry, szybki i czuły. Przyjaciel.

         Ale czemu, kiedy widzę się z tym przyjacielem, rozmowy schodzą na temat guru, antyguru, i całego tego zjawiska? Dlaczego on jest tym wszystkim tak zainteresowany? Powtarza się. Ja się powtarzam. Przyjeżdża do Kaliforni, idę go odwiedzić. Oboje rozmawiamy o tym, jak wielu jest naciągaczy w tym świecie guru. Czy to jest subtelny sposób powiedzenia, że on nie jest jednym z tych, naciągaczy?

         Nie, to autentyczna uwaga, obserwacja. Ale on to robi na tysiąc różnych sposobów, ciągle i ciągle, ad nauseam. A jednak to nigdy nie jest nudne. To jest nieskończenie fascynujące.

      Głównym powodem tej fascynacji jest osoba będąca naprzeciwko mnie, U.G. Krishnamurti we własnej osobie. Chociaż odżegnuje się od jakiegokolwiek atrybutu guru, mówi także o dziwnym życiu. Dziwne rzeczy mu się przytrafiły, takie, jakie nie zdarzają się zwykłym ludziom (ale są dziwnie zbliżone do mistycznych): przeszedł .katastrofę., która go omal nie zabiła. Opowiada o tym w mroczny sposób. Inni mistycy mówią o „iluminacji”. On z całą mocą jest anty-iluminacją. Wszystko czym on jest, jest jakby skrojone na modłę przeciwieństwa tradycyjnego guru, jeśli to tylko możliwe. A jednak, jeżeli nawet z przeciwnego powodu, on również nie ma pragnień, nie śpi, nie śni, nie je mięsa. Jest w nim jakaś zniewalająca czystość, jest w jakiś sposób emanacją pewnego rodzaju tęsknoty, którą wydaje się, że wszyscy żywimy za autentycznie mądrą ludzką istotą. Nie bałbym się scharakteryzować U.G. jako człowieka mądrego, nie takiego, jakiego opisano w Bhagavadgici ale nie całkowicie różnego. Paradoks, cud, wspaniałość, prawdziwa ludzka istota.

WPROWADZENIE

      Ellen Chrystal Zobaczmy, gdzie byłam, gdy U.G. prowadził te rozmowy w Amsterdamie w 1982 roku? Mieszkałam w Kalifornii, w .duchowej społeczności. Da Free Johna. Trzy lata później, w 1985 roku, odeszłam. Po 10 latach „praktyki” w tej społeczności, znalazłam się na bruku - bez pieniędzy, bez domu, bez związków z rodziną i przyjaciółmi - i z wieloma nieskończonymi sprawami, takimi, jak trójka dzieci, które opuściłam w celu „zrealizowania oświecenia”. Każdy, kto był zaangażowany w kult religijny, by później odejść, zrozumie.

      Chociaż próbowałam na wiele sposobów wypełnić duchową pustkę, którą wypełniały moje lata spędzone z Da Free Johnem, odczuwałam w tym czasie, że wszystkie te próby znalezienia religijnego i duchowego sensu w życiu, były w pewien sposób fałszywe - były nadbudową bardzo prostego faktu istnienia natury samej w sobie. Jednak poszukiwanie stało się takim przyzwyczajeniem, że nie mogłam przestać.

      W 1987 roku pojechałam na trzydniowe odosobnienie z Bernadettą Roberts (byłą Karmelitanką, twierdzi, że znajduje się w stanie bez ja”). Była dla mnie wiarygodna. Podczas odosobnienia poczułam się w pełni odświeżona mądrością, prostotą i dowcipem Bernadetty. Gdy mój pobyt zbliżał się ku końcowi, mój stara przyjaciółka (kolejna „rozwódka”      Da Free Johna, jak nazywa nas U.G.) dała Bernadecie książkę pod tytułem „Mistyka Oświecenia”. Była to książka U.G. Krishnamurtiego. Niejasno wydawało mi się, że widziałam już tę książkę.

         Bernadetta oddała ją mojej przyjaciółce, a ja szybko powiedziałam, „Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym ją przeczytać”. Z tą książką w ręku wycofałam się do swojego pomieszczenia. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, było komiczne zastrzeżenie U.G., widniejące na początku książki: „Ta książka nie ma praw autorskich”. (było to dość ekscytujące po spędzeniu 10 lat z człowiekiem, który nieustannie rościł prawo autorskie do każdego, wypowiedzianego przez siebie, słowa).

      Przez te ostatnie kilka godzin odosobnienia przeczytałam tę książkę od deski do deski. Czytałam coś, co czułam intuicyjnie, że jest prawdziwe, jednak nie byłam w stanie nic z tym zrobić. W rzeczywistości, był to początek końca robienia czegokolwiek w sprawie oświecenia. Książkę wydano w Indiach. Napisałam do wydawcy, pytając o miejsce pobytu U.G. i możliwość spotkania się z nim. Raczej po kilku tygodniach, niż miesiącach, otrzymałam list od człowieka o nazwisku Chandrasekhar. U.G. podróżuje. Mogę skontaktować się z Julie Thayer, która o dziwo mieszkała kilka blok ów ode mnie, na górnym Zachodzie Nowego Jorku. Zadzwoniłam do Julie.

         Natychmiast mnie zaprosiła ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin