WHITNEY rozdział 1.doc

(82 KB) Pobierz

  WHITNEY

STRACENI

 

 

I R I Y E

      OPOWIADANIE AUTORSKIE

      CZĘŚĆ 1, STRACENI

         CHOMIKUJ.PL

        WHITNEY

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Informacje

Śledztwo przeciwko Charlesowi Moore

Dotyczące podwójnego morderstwa

 

 

Dnia 6 lipca 2017 roku na jednej z ponurych ulic Malibu doszło do zabójstwa ze skutkiem śmiertelnym. 36-letni Andrew Warwick pragnął zapobiec próbie gwałtu na Claire Tomorrow (14l) przez Charlesa Moore, grożąc, że zadzwoni na policję. 41-letni mężczyzna był na środkach antydepresyjnych i posiadał dużą ilość promili alkoholu we krwi. Nielegalnie miał przy sobie również broń.

Córka ofiary - Whitney Warwick, była wtedy na miejscu zdarzenia. Wszystko widziała zza szyb samochodu. Zeznaje, że napastnik strzelił do jej ojca i nieletniej Claire Tomorrow, dokładnie upewniając się, że ta dwójka nie żyje. Gdy już tego dokonał, strzelił w oponę samochodu. Chybił, dając czas 15-letniej Whitney Warwick na ucieczkę. Ruszyła samochodem przed siebie, zatrzymując się ulicę dalej i wstrząśnięta, zadzwoniła na policję. Nie była w stanie podać szczegółowych danych, więc została w szybkim tempie namierzona.

 

Dnia 15 sierpnia 2017 roku po rozpoznanej sprawie w sądzie sprawca zostaje uniewinniony od zarzutów. Umiera w ten sam dzień później o godzinie 18:31.

 

Dnia 18 sierpnia 2017 roku amerykańska policja wykryła związek pomiędzy sędzią który wydał uniewinniający wyrok a oskarżonym Charlesem Moore.

 

19 sierpnia 2017 roku na światło dzienne wychodzi ważna informacja dotycząca śledztwa Charlesa Moore. Mężczyzna należał do gangu i posiadał rozmaite znajomości”(m.in. ojciec kilka lat temu oskarżony o liczne zabójstwa, kilkakrotne odsiadki za drobne przestępstwa). Za kilkanaście milionów dolarów sędzia został przekupiony. Nie bezpośrednio. Znał tylko dane osobowe oskarżonego, którego miał uniewinnić. Dowiadujemy się również o sfałszowanych dowodach i zatarciu śladów przez pomocników oskarżonego milionera. Przekupiony sędzia został również postawiony przed sądem, tak jak 28 innych osób, m.in. oszustów, drobnych krętaczy, złodziei i hakerów, którzy brali udział w zatajeniu prawdy.

 

20 sierpnia 2017 roku przekupiony sędzia wykrwawia się w areszcie. W identyczny sposób umiera również 28 innych osób biorących w tym udział. Ich morderstwa występują w dniach: 21 czerwca (11osób), 22 czerwca (10osób), 23 czerwca (7osób).

 

Ów przypadki śmierci zapieczętowały inne ataki. W końcu do śledztwa dotyczącego dziwnych wylewów krwi wkracza ogólnokrajowa policja i detektywi…

Rozdział 1

Wspomnienia

 

 

15 sierpnia, Whitney

 

Nie mogłam złapać oddechu. Krztusiłam się własną śliną i błagałam o śmierć. O chociaż jedną chwilę zapomnienia.

Nie potrafiłam tego znieść. Cierpienie rozrywało mnie od wewnątrz, czułam jak przebija mi serce i powoli wydostaje się na powierzchnię, otulając mnie również fizycznie. Po prostu czułam, jakby ktoś wbijał we mnie ostrze.

Ta dziewczyna… kim ona była? Dlaczego ona też zginęła? Mój ojciec… co mój tata wyrządził złego? Był bardzo uczuciowym mężczyzną, nie był obojętny na innych, a teraz to jego emocjonalność go zabiła.

Miałam ochotę skulić się w kącie. W jakiejś nieprzeniknionej ciemności i już więcej nie myśleć. Nie cierpieć. Schować się i tam pozostać, już na zawsze.

A jednak musiałam wykonać jakiś ruch. Bez względu na to, jaki. Nie mogłam tutaj zginać, bo przecież nie odjechałam na tyle daleko, by zabójca już nigdy mnie nie odnalazł… więc nie mogłam tutaj pozostać.

Wyjrzałam przez jedną z szyb samochodu, i nie zauważyłam żadnego czającego się zagrożenia. Gdy otwierałam drzwi, ręce trzęsły mi się ze strachu. Cudem schyliłam się i postawiłam stopę na twardym gruncie, tracąc przy tym równowagę. Gdy stałam już na równej powierzchni, dokładniej na skrawku jakiejś mokrej od deszczu ulicy, schyliłam się na tyle, by być niedostrzegalną zza pojazdu.

Trwała noc i nikogo nie było w pobliżu. Żaden przechodzeń nie obejrzał się za mną, ciekawy, dlaczego jestem taka spanikowana. Kątem oka dostrzegłam nazwę ulicy na jednej z bloków mieszkalnych. Wszystko było takie ciche…

Wyciągnęłam komórkę z lewej, przedniej kieszeni i wcisnęłam trzy, nieprzypadkowe klawisze. Gdy usłyszałam czyjś przyjemny, jednocześnie zmęczony głos, ponownie nie potrafiłam oddychać. Nie czułam powietrza, jakby zwyczajnie wyczerpał się mój limit. I wtedy pomyślałam, że to już koniec. Że zamknę oczy i podążę za moim ojcem. Że dzięki temu przynajmniej nie będę już nigdy musiała wracać do tej nocy, że nie będzie wspomnieniem, które prześladuje, lecz nicością, która nie istnieje. Bo wtedy i ja nie będę istnieć.

- Policja, słucham – dotarł cichy dźwięk do mojego ucha, jednak nie odpowiedziałam.

I pojawił się promyk nadziei.

Taki przygaszony, prawie niewidoczny.

Tlił się nade mną,

Ciężko było go nie dojrzeć,

Świecił światłem żywym, takim prawdziwym, padał wprost na mnie…

 

A wtedy się obudziłam. Zalana zimnym potem zwlekłam się z łóżka, patrząc w przestrzeń. Pustkę, nicość tworzącą się przede mną. I już nie potrafiłam się otrząsnąć. Kolejna bolesna noc z tym samym snem. Z tym jednym, wyjątkowym wspomnieniem. A myślałam, że to wreszcie się skończy.

Poczułam łzę na policzku. Była taka delikatna i maleńka, że nie chciałam, by mnie opuściła. Chwilę potem poczułam ich więcej, aż w końcu skryłam twarz w swoich dłoniach, czując krople łez spływające po brodzie, aż w końcu lądujące na podłodze. Przykucnęłam, tym razem obejmując dokładnie kolana. Miałam ochotę wrzeszczeć. Wrzeszczałam. A potem miałam ochotę zamilknąć.

- Whitney? – usłyszałam wpierw uchylające się drzwi, a potem czyjś szorstki szept. – Czy nic ci nie jest? Dlaczego nie śpisz, dlaczego krzyczałaś?

Nie byłam w stanie odpowiedzieć, mimo że darzyłam tę osobę wyjątkową sympatią.

- Whitney… - podeszła bliżej mnie, usiadła po lewej stronie i objęła mnie jednym ramieniem. Nic nie mówiła, nie wykonywała żadnych gestów. Po prostu mnie przytulała. Potrzebowałam tego, a ona doskonale  zdawała sobie z tego sprawę. I to mnie przytłaczało… nie mając pojęcia dlaczego.

- Ciociu – szepnęłam. – Minęło ponad miesiąc od jego śmierci. Jutro zapadnie wyrok… już jutro dowiem się, czy Bóg jest ze mną.

Wzmocniła uścisk.

- Rozumiem, dlaczego nie możesz spać. Jego śmierć wstrząsnęła mną równie mocno, co tobą. Kochałam mojego brata, tak jak kocham i ciebie. I niestety nie dam rady cię w tej kwestii pocieszyć; sama nie mogę zasnąć, myśląc o jutrzejszym dniu. W tej chwili zdolna jestem wyrzec się tylu rzeczy, byleby zapadł sprawiedliwy wyrok!

Milczałam. Wiedziałam, że właśnie błądzi gdzieś myślami, wspominając mojego ojca. I ten dzień, w którym się dowiedziała. A potem twarz Charlesa Moore. Charlesa. Tego, który zabił najważniejszą osobę w moim życiu. Imiennika wspaniałego pisarza francuskiego - Charlesa Beaudelaire. Nie zasługiwał na tak piękne imię… o nie.

Przez kilka dni zaraz po zabójstwie prześladowała mnie jego twarz. niefrasobliwy szaleniec opętany głupotą. I ten uśmiech od ucha do ucha.

- Whitney. Chyba pora do łóżka.

- Y, owszem – odszepnęłam, jednak nie wykonując żadnego ruchu. Chciałam wciąż czuć ciepło czyichś ramion.

- Chociaż… - zawahała się. – Mamy jeszcze czas, w końcu nie jesteś już dzieckiem, i możesz być trochę niewyspana, prawda?

Rozumiałyśmy się bez słów. Czułam się przy niej jak przy matce, której nigdy nie posiadałam. Tak, w rzeczy samej Judith była dla mnie jak mama, a nawet kimś więcej. W tej chwili była moją jedyną rodziną.

 

 

 

~~~~

 

 

 

Obudziłam się równo z nastaniem dziewiątej trzynaście. Nie zauważyłam, kiedy zasnęłam, i jakim cudem znalazłam się z powrotem w ponurym łóżku.

A może ta chwila czułości była tylko dalszym ciągiem snu? Może nic nie znaczyła? A może po prostu Judith również poczuła się senna i odłożyła mnie na swoje miejsce?

Nie wiem. Ja już nic nie wiem, poza tym, że jest po dziewiątej i dzisiaj jest rozprawa sądowa.

Na tę drugą rzecz serce zaczęło mi szybciej bić. A już było tak przyjemnie, gdy o tym nie myślałam. A jednak nie potrafiłam zapomnieć.

Zwlekłam się z łóżka i wyjęłam z szafy kilka przypadkowych ciuchów, kierując się już w stronę łazienki, by wziąć gorący prysznic.

- Whitney, schodź już na dół i zjedz śniadanie!

Mimo, że to usłyszałam, nie śpieszyło mi się. Wrzątek na moim zlęknionym ciele dodawał mi siły. Chciałam by ta wiara w siebie trwała już wieczność.

W końcu ubrałam się w przyszykowaną partię ubrań: wytarte jeansy i biały top. Nie przywiązywałam uwagi do tego, jak będę wyglądać podczas ponownego przesłuchiwania. Od dawna już mnie to nie obchodziło.

Włosy tylko rozczesałam, a twarz ponownie umyłam, i w parę minut byłam już ewidentnie gotowa.

Gdy zeszłam na dół po schodach, ujrzałam średniej wielkości salon a po prawej stronie kuchnię, a w niej życzliwą twarz uśmiechniętej Judith. A co mnie bardziej zdziwiło: podwójną porcję naleśników.

Zazwyczaj Judith nie ma czasu przygotowywać mi śniadania, nie dziwię jej się. Mimo, że mieszka ze mną sama, bo od roku jest w separacji i nie posiada dzieci, to pracuje długo i wnikliwie. Ma dwadzieścia dziewięć lat i jest prezenterką telewizyjną, po uszy zakochaną w dziennikarstwie. Posiada mahoniowe włosy sięgające jej do ramion, maluje się dokładnie, jednak nie za mocno, uwielbia czerwienie i burgundy. Jest po prostu wspaniała.

Powracając do kwestii śniadań, mam piętnaście lat. Wystarczająco dużo, by wiedzieć, jak robi się jajecznicę czy omlety, ewentualnie dzisiaj przygotowane naleśniki z owocami bądź serem. Judith traktuje mnie jak współlokatorkę, z którą może porozmawiać, a nie jak dziecko, które musi wychowywać, jednak na cztery najbliższe dni (i trzy zeszłe) wzięła sobie niepłatny urlop, byleby być w stanie zeznawać w sądzie. Dobitnie się do tego przygotowała… i bardzo to przeżywa.

Choć nie widać tego po niej. Zawsze jest wesoła, szczerzy swoje śnieżnobiałe zęby.

- Naleśniki z… niech zgadnę, jagodami?

- Strzał w dziesiątkę! Jesteś w tym dobra, wiesz? – powiedziała, z przesadnym udawaniem. Widać było jaka jest zestresowana. Ja zresztą też, lecz nie chciałam do tego powracać, nie chciałam żeby widziała, jak ten dzień jest dla mnie ważny.

Usiadłam przy stole zajmując swoje stale wyznaczone do tego miejsce. Czułam się jakby ten dzień był jakiś fałszywy. Obie wszystko wykonywałyśmy z udawanym szczęściem, jednocześnie się do tego nie przyznając. Sztucznie się uśmiechałyśmy i jadłyśmy, co jakiś czas zerkając na siebie. Chciałyśmy być jedną z tych amerykańskich, wesołych rodzin, w których wszyscy się o wszystkich troszczą i kochają. Przygotowują śniadania, jedzą wspólnie przy stole, rozmawiają o szkole, pracy, obowiązkach. Jak w tych wszystkich komediowych serialach, w których jest dużo humoru, aprobaty i śmiechu.

Chciałyśmy, jednak nie potrafiłyśmy. Udawałyśmy, że jest dobrze. Że to, co się wydarzyło, i to, co wydarzy się dzisiaj, owszem, jest znaczące, ale nie przesądza o naszym szczęściu. O naszych uczuciach i przyszłości. Niemniej jednak tak było, i nie podlegało to najmniejszej zmianie.

Dwa najważniejsze dni w naszym życiu które tak bardzo na nas wpływały. Dwa dni, które bezkonkurencyjnie należały do najgorszych, jakie kiedykolwiek pojawiły nam się przed oczami. Chociaż jeden z tych dni nastąpił dopiero dzisiaj i mógł należeć do cudowniejszych. I to właśnie ta myśl tak bardzo nami wstrząsała. Myśl, że od teraz wszystko może być dobrze, że przestępca zostanie skazany na dożywocie, nie bacząc na zbyt małą ilość dowodów, była rewelacyjna. Wryła nam się do głowy tak mocno, że nie potrafiłyśmy jej wyrzucić. Kiedy tyle się o tym myślało, w końcu się w to wierzyło. A marzyłyśmy strasznie mocno, żeby sprawiedliwość go wreszcie dopadła. Żeby w jakiś sposób zadośćuczynił tę dwójkę zmarłych. Mojego niespełna czterdziestoletniego ojca, wspaniałego mężczyznę który samotnie wychowywał córkę po tym, jak matka odeszła, i czternastoletnią dziewczynę, która znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.

- I pomyśleć, że już dzisiaj obie będziemy musiały ponownie do tego wracać – odezwałam się, wreszcie wchodząc w tak drażniący nas temat. – Judith, proszę, nie udawaj już że wszystko gra. Nie róbmy tutaj żałosnej sielanki, tworząc z nas idealną dwuosobową familię. Rzucona przez faceta dwudziestodziewięciolatka samotnie wychowująca osieroconą nastolatkę na skraju depresji nie stworzy „Wszyscy kochają Raymonda”*.

- Whitney… - wyszeptała moje imię, jednak nie dałam jej dojść do słowa.

- Błagam cię, nie powtarzaj w kółko mojego imienia, bo go nienawidzę. To naprawdę szalony pomysł z tymi naleśnikami, myślałaś że przez to będę uszczęśliwiona? Że naprawdę zapomnę o tym co wydarzyło się miesiąc temu? Że nie będę przejmowała się dzisiejszą rozprawą? Judith, to sprawa życia lub śmierci! To przesądza o wszystkim! O moim życiu i życiu Charlesa Moore. To przesądza o nas obojgu.

- Jak możesz tak mówić?! Przecież chcę dla ciebie jak najlepiej! Chociaż raz chciałam, byśmy usiadły wspólnie przy stole bez paskudnych obrazów przed oczami… - powiedziała z bólem w oczach, jakbym ją naprawdę uraziła.

 

 

__________________________

 

*”Wszyscy kochają Raymonda” – Popularny, amerykański serial familijny.

 

 

- Paskudnych obrazów? Przecież ty tego nawet nie widziałaś! Co ty sobie myślisz? Że wiesz coś o życiu? To nieprawda. Jesteś po prostu przyszłą rozwódką bez dzieci i planów na przyszłość, z nastoletnią desperatką pod dachem. I to nasza przyszłość, w której niczego więcej się nie nauczymy. Jak masz odwagę w ogóle

twierdzić, że tamten dzień cię prześladuje? W ciągu ów dwudziestu czterech godzin ani razu go nie widziałaś… nie widziałaś, jak cierpi, jak umiera, nie widziałaś jego twarzy, więc jakim prawem uważasz, że masz w tej kwestii coś do powiedzenia?

      - Powiedziała piętnastolatka – odpowiedziała mi z uśmiechem na twarzy.

Dalszą część śniadania przesiedziałyśmy w spokoju i ciszy, myśląc o finale tego dnia. W sądzie mamy się postawić za kilka godzin, więc najlepszą opcją będzie uspokojenie się i wyszykowanie do drogi.

Gdy zjadłam jednego naleśnika, wypiłam leżące nieopodal kakao i wstawiłam naczynia do zmywarki. Spojrzałam na bezczynną Judith, która bardzo wzięła do siebie to, co przedtem powiedziałam.

Wypowiedziałam cicho słowa przeprosin. Nie chciałam, by się o to gniewała. By przez to zachowywała się dalej tak sztucznie, jak dotychczas. Ta tylko kiwnęła głową, i również dopiła swoje lekko przesłodzone kakao.

Udałam się więc na górę, do swojego pokoju. Najbliższą godzinę spędziłam patrząc się na sufit. Co jakiś czas na białej powierzchni pojawiała się twarz mojego ojca bądź czternastoletniej Claire. Widziałam ją tylko raz, i niewiele o niej wiem.

Delikatnie czułam do niej złość, bo to właśnie przez nią zginął mój tata. W dniu morderstwa, wracaliśmy z kina, po kilkugodzinnym seansie filmowym. Nie mogło się oczywiście obyć bez domniemanych skrótów, w tym wypadku po bardzo bocznych ulicach Malibu. W pewnej chwili usłyszeliśmy krzyk jakiejś dziewczynki, a gdy wyjrzeliśmy przez szybę, widok był koszmarny. Dziewczyna była już bez spódnicy, w samych majtkach, a jej napastnik lizał ją po policzku, ściągając kolejne partie garderoby. Ojciec wyszedł z samochodu i postraszył go policją, jednak było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Charles, mężczyzna próbujący dokonać gwałtu na wtedy nieznanej mi dziewczynie, wyjął z kieszeni pistolet i strzelił w kierunku mojego taty.

Od tamtej chwili wszystko działo się jak przez mgłę. Serce waliło jak opętane, nie czułam powietrza, nie dopływało mi do płuc.

Dziewczyna nazywała się Claire Tommorow. Była ode mnie zaledwie rok młodsza, a napastnika wcześniej nigdy nie znała. Tłumioną złość usprawiedliwiałam moją miłością do ojca, ale nic nie było w stanie tego wytłumaczyć. To było chore, że posądzałam nieznaną mi dziewczynę jako powód mojego smutku, to nie była jej wina, tylko gwałciciela, który ją dopadł. Nie wymarzyła sobie przecież takiego końca, byleby na końcu zrujnować mi życie… przecież na jej miejscu mógł być ktokolwiek. Nawet ja, a wtedy również tak jak i ona chciałabym, żeby ktoś mi pomógł.

Zaczęłam wspominać spędzane chwile z ojcem. Matka opuściła nas, gdy miałam trzy lata. Nawet tego nie pamiętam, ale to dobrze. Cieszę się z tego faktu, że nawet nie zdążyła wryć mi się w pamięć, że nie znam jej na tyle, by tego żałować, bo żałowałabym. Na pewno. Matki alkoholiczki, która nigdy nie kochała swojego męża, a dziecka chętnie się wyrzekła.

Dostałam dreszczy na wspomnienie kilku przełomowych dni w moim życiu… dni które zmieniły tak wiele.

Miałam siódme urodziny. Do tego czasu mama zawsze składała mi telefonicznie życzenia. To był taki jeden, magiczny dzień, w którym wyczekiwałam od niej telefonu, bo nigdy indziej nie dzwoniła. Tłumaczyła się, że pracuje, i nie ma czasu, a ja naiwna w to wierzyłam. W końcu byłam jeszcze dzieckiem, potrzebowałam jej miłości i cieszyłam się z jej słów, które w rzeczywistości płynęły z niechęcią i niezainteresowaniem.

A więc w siódme urodziny do mnie nie zadzwoniła....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin