Adam Mickiewicz - Ballady I Romanse.doc

(261 KB) Pobierz
NR ID : b00112

NR ID   : b00112

Tytuł   : Ballady i romanse

Autor   : Adam Mickiewicz

 

 

 

Pierwiosnek

 

Z niebieskich najrańszą piosnek

        Ledwie zadzwonił skowronek,

Najrańszy kwiatek pierwiosnek

        Błysnął ze złotych obsłonek.

 

 

Ja

 

 

Za wcześnie, kwiatku, za wcześnie,

        Jeszcze północ mrozem dmucha,

Z gór białe nie zeszły pleśnie,

        Dąbrowa jeszcze nie sucha.

 

 

Przymruż złociste światełka,

        Ukryj się pod matki rąbek,

Nim cię zgubi śronu ząbek

        Lub chłodnej rosy perełka.

 

 

Kwiatek

 

 

Dni nasze jak dni motylka,

        Życiem wschód, śmiercią południe;

Lepsza w kwietniu jedna chwilka

        Niż w jesieni całe grudnie.

 

 

Czy dla bogów szukasz datku,

        Czy dla druha lub kochanki,

Upleć wianek z mego kwiatku,

        Wianek to będzie nad wianki.

 

 

Ja

 

 

W podłej trawce, w dzikim lasku

        Urosłeś, o kwiatku luby!

Mało wzrostu, mało blasku,

        Cóż ci daje tyle chluby?

 

 

Ni to kolory jutrzenki,

        Ni zawoje tulipana,

Ni liliowej sukienki,

        Ni róży pierś malowana.

 

 

Uplatam ciebie do wianka;

        Lecz skądże ufności tyle!

Przyjaciele i kochanka

        Czy cię powitają mile?

 

 

Kwiatek

 

 

Powitają przyjaciele

        Mnie, wiosny młodej aniołka;

Przyjaźń ma blasku niewiele

        I cień lubi jak me ziołka.

 

 

Czym kochanki godzien rączek?

        Powiedz, niebieska Marylko!

Za pierwszy młodości pączek

        Zyskam pierwszą... ach! łzę tylko.

 

 

[druga poł. 1820]

 

 

Romantyczność

 

Methinks, I see... where?

- In my mind's eyes.

S h a k e s p e a r e

 

 

Zdaje mi się, że widzę... gdzie?

Przed oczyma duszy mojej.

 

 

Słuchaj, dzieweczko!

- Ona nie słucha -

To dzień biały! to miasteczko!

Przy tobie nie ma żywego ducha.

Co tam wkoło siebie chwytasz?

Kogo wołasz, z kim się witasz?

- Ona nie słucha. -

To jak martwa opoka

Nie zwróci w stronę oka,

To strzela wkoło oczyma,

To się łzami zaleje;

Coś niby chwyta, coś niby trzyma;

Rozpłacze się i zaśmieje.

"Tyżeś to w nocy? - To ty, Jasieńku!

Ach! i po śmierci kocha!

Tutaj, tutaj, pomaleńku,

Czasem usłyszy macocha!

 

 

"Niech sobie słyszy, już nie ma ciebie!

Już po twoim pogrzebie!

Ty już umarłeś? Ach! ja się boję!

Czego się boję mego Jasieńka?

Ach, to on! lica twoje, oczki twoje!

Twoja biała sukienka!

 

 

"I sam ty biały jak chusta,

Zimny, jakie zimne dłonie!

Tutaj połóż, tu na łonie,

Przyciśnij mnie, do ust usta!

 

 

"Ach, jak tam zimno musi być; w grobie!

Umarłeś! tak, dwa lata!

Weź mię, ja umrę przy tobie,

Nie lubię świata.

 

 

"Źle mnie w złych ludzi tłumie,

Płaczę, a oni szydzą;

Mówię, nikt nie rozumie;

Widzę, oni nie widzą!

 

 

"Śród dnia przyjdź kiedy... To może we śnie?

Nie, nie... trzymam ciebie w ręku.

Gdzie znikasz, gdzie, mój Jasieńku?

Jeszcze wcześnie, jeszcze wcześnie!

 

 

"Mój Boże! kur się odzywa,

Zorza błyska w okienku.

Gdzie znikłeś? Ach! stój, Jasieńku!

Ja nieszczęśliwa".

 

 

Tak się dziewczyna z kochankiem pieści,

Bieży za nim, krzyczy, pada;

Na ten upadek, na głos boleści,

Skupia się ludzi gromada.

 

 

"Mówcie pacierze! - krzyczy prostota -

Tu jego dusza być musi.

Jasio być musi przy swej Karusi,

On ją kochał za żywota!"

 

 

I ja to słyszę, i ja tak wierzę,

Płaczę i mówię pacierze.

"Słuchaj, dzieweczko!" - krzyknie śród zgiełku

Starzec i na lud zawoła:

"Ufajcie memu oku i szkiełku,

Nic tu nie widzę dokoła.

 

 

"Duchy karczemnej tworem gawiedzi,

W głupstwa wywarzone kuźni.

Dziewczyna duby smalone bredzi,

A gmin rozumowi bluźni".

 

 

"Dziewczyna czuje - odpowiadam skromnie -

A gawiedź wierzy głęboko;

Czucie i wiara silniej mówi do mnie

Niż mędrca szkiełko i oko.

 

 

"Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,

Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce;

Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!

Miej serce i patrzaj w serce!"

 

 

[styczeń 1821]

 

 

Świteź

 

Do Michała Wereszczaki

 

 

        Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie,

Do Płużyn ciemnego boru

        Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,

Byś się przypatrzył jezioru.

 

 

Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona,

        W wielkiego kształcie obwodu,

Gęstą po bokach puszczą oczerniona,

        A gładka jak szyba lodu.

 

 

Jeżeli nocną przybliżysz się dobą

        I zwrócisz ku wodom lice,

Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą,

        I dwa obaczysz księżyce.

 

 

Niepewny, czyli szklanna spod twej stopy

        Pod niebo idzie równina,

Czyli też niebo swoje szklanne stropy

        Aż do nóg twoich ugina:

 

 

Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga,

        Dna nie odróżnia od szczytu,

Zdajesz się wisieć w środku niebokręga,

        W jakiejś otchłani błękitu.

 

 

Tak w noc, pogodna jeśli służy pora,

        Wzrok się przyjemnie ułudzi;

Lecz żeby w nocy jechać do jeziora,

        Trzeba być najśmielszym z ludzi.

 

 

Bo jakie szatan wyprawia tam harce!

        Jakie się larwy szamocą!

Drżę cały, kiedy bają o tym starce,

        I strach wspominać przed nocą.

 

 

Nieraz śród wody gwar jakoby w mieście,

        Ogień i dym bucha gęsty,

I zgiełk walczących, i wrzaski niewieście,

        I dzwonów gwałt, i zbrój chrzęsty.

 

 

Nagle dym spada, hałas się uśmierza,

        Na brzegach tylko szum jodły,

W wodach gadanie cichego pacierza

        I dziewic żałośne modły.

 

 

Co to ma znaczyć? - różni różnie plotą,

        Cóż, kiedy nie był nikt na dnie;

Biegają wieści pomiędzy prostotą,

        Lecz któż z nich prawdę odgadnie?

 

 

Pan na Płużynach, którego pradziady

        Były Świtezi dziedzice,

Z dawna przemyślał i zasięgał rady,

        Jak te zbadać tajemnice.

 

 

Kazał przybory w bliskim robić mieście

        I wielkie sypał wydatki;

Związano niewód głęboki stóp dwieście,

        Budują czółny i statki.

 

 

Ja ostrzegałem: że w tak wielkim dziele

        Dobrze, kto z Bogiem poczyna,

Dano więc na mszą w niejednym kościele

        I ksiądz przyjechał z Cyryna.

 

 

Stanął na brzegu, ubrał się w ornaty,

        Przeżegnał, pracę pokropił,

Pan daje hasło: odbijają baty,

        Niewód się z szumem zatopił.

 

 

Topi się, pławki na dół z sobą spycha,

        Tak przepaść wody głęboka.

Prężą się liny, niewód idzie z cicha,

        Pewnie nie złowią ni oka.

 

 

Na brzeg oboje wyjęto już skrzydło,

        Ciągną ostatek więcierzy;

Powiemże, jakie złowiono straszydło?

        Choć; powiem, nikt nie uwierzy.

 

 

Powiem jednakże: nie straszydło wcale,

        Żywa kobieta w niewodzie,

Twarz miała jasną, usta jak korale,

        Włos biały skąpany w wodzie.

 

 

Do brzegu dąży, a gdy jedni z trwogi

        Na miejscu stanęli głazem,

Drudzy zwracają ku ucieczce nogi,

        Łagodnym rzecze wyrazem:

 

 

"Młodzieńcy, wiecie, że tutaj bezkarnie

        Dotąd nikt statku nie spuści,

Każdego śmiałka jezioro zagarnie

        Do nieprzebrnionych czeluści.

 

 

I ty, zuchwały, i twoja gromada

        Wraz byście poszli w głębinie,

Lecz że to kraj był twojego pradziada,

        Że w tobie nasza krew płynie;

 

 

Choć godna kary jest ciekawość pusta,

        Lecz żeście z Bogiem poczęli,

Bóg wam przez moje opowiada usta

        Dzieje tej cudnej topieli.

 

 

Na miejscach, które dziś piaskiem zaniosło,

        Gdzie car i trzcina zarasta,

Po których teraz wasze biega wiosło,

        Stał okrąg pięknego miasta.

 

 

Świteź, i w sławne orężem ramiona,

        I w kraśne twarze bogata,

Niegdyś od książąt Tuhanów rządzona

        Kwitnęła przez długie lata.

 

 

Nie ćmił widoku ten ostęp ponury;

        Przez żyzne wskróś okolice

Widać stąd było nowogródzkie mury,

        Litwy naówczas stolicę.

 

 

Raz niespodzianie obległ tam Mendoga

        Potężnym wojskiem car z Rusi;

Na całą Litwę wielka padła trwoga,

        Że Mendog poddać się musi.

 

 

Nim ściągnął wojsko z odległej granicy,

        Do ojca mego napisze:

"Tuhanie! w tobie obrona stolicy,

        Spiesz, zwołaj twe towarzysze".

 

 

Skoro przeczytał Tuhan list książęcy

        I wydał rozkaz do wojny,

Stanęło zaraz mężów pięć tysięcy,

        A każdy konny i zbrojny.

 

 

Uderzą w trąby, rusza młódź, już w bramie

        Błyska Tuhana proporzec,

Lecz Tuhan stanie i ręce załamie,

        I znowu jedzie na dworzec.

 

 

I mówi do mnie: "Jaż własnych mieszkańców

        Dla obcej zgubię odsieczy?

Wszak wiesz, że Świteź nie ma innych szańców

        Prócz naszych piersi i mieczy.

 

 

Jeśli rozdzielę szczupłe wojsko moje,

        Krewnemu nie dam obrony;

A jeśli wszyscy pociągniem na boje,

        Jak będą córy i żony?"

 

 

Ojcze - odpowiem - lękasz się niewcześnie,

        Idź, kędy sława cię woła,

Bóg nas obroni: dziś nad miastem we śnie

        Widziałam jego anioła.

 

 

Okrążył Świteź miecza błyskawicą

        I nakrył złotymi pióry.

I rzekł mi: "Póki męże za granicą,

        Ja bronię żony i córy". -

 

 

Usłuchał Tuhan i za wojskiem goni,

        Lecz gdy noc spadła ponura,

Słychać gwar z dala, szczęk i tętent koni,

        I zewsząd straszny wrzask: ura!

 

 

Zagrzmią tarany, padły bram ostatki,

        Zewsząd pocisków grad leci,

Biegą na dworzec starce, nędzne matki,

        Dziewice i drobne dzieci.

 

 

Gwałtu! - wołają - zamykajcie bramę!

        Tuż, tuż za nami Ruś wali.

Ach! zgińmy lepiej, zabijmy się same,

        Śmierć nas od hańby ocali".

 

 

Natychmiast wściekłość bierze miejsce strachu;

        Miecą bogactwa na stosy,

Przynoszą żagwie i płomień do gmachu

        I krzyczą strasznymi głosy:

 

 

"Przeklęty będzie, kto się nie dobije!"

        Broniłam, lecz próżny opór,

Klęczą, na progach wyciągają szyje,

        A drugie przynoszą topór.

 

 

Gotowa zbrodnia: czyli wezwać hordy

        I podłe przyjąć kajdany,

Czy bezbożnymi wytępić się mordy;

        Panie! - zawołam - nad pany!

 

 

Jeśli nie możem ujść; nieprzyjaciela,

        0 śmierć; błagamy u ciebie,

Niechaj nas lepiej twój piorun wystrzela

        Lub żywych ziemia pogrzebie.

 

 

Wtem jakaś białość nagle mię otoczy,

        Dzień zda się spędzać noc ciemną,

Spuszczam ku ziemi przerażone oczy,

        Już ziemi nie ma pode mną.

 

 

Takeśmy uszły zhańbienia i rzezi;

        Widzisz to ziele dokoła,

To są małżonki i córki Świtezi,

        Które Bóg przemienił w zioła.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin