Buntowniczka.rtf

(756 KB) Pobierz

 

Catherine Coulter

 

 

 

Buntowniczka

 


Mojej cudownej siostrze Diane Coulter, dziecku po raz drugi. Mówimy wreszcie o sprawach istotnych, Więc powiem prosto. Twój ojciec mi przyrzekł Dać cię za żonę i wyznaczył posag. Czy chcesz czy nie chcesz, i tak cię poślubię. Mężem dla ciebie jestem wymarzonym, Bo – na to światło, w którym widzę twoją Piękność, budzącą taką miłość we mnie – Przysięgam, że cię nie oddam innemu.


Rozdział 1

 

Julien St. Clair, hrabia March, przesunął niedbale palcem po brzuchu kobiety, wyciągnął się na wielkim, przykrytym baldachimem łożu i spod przymkniętych powiek obserwował tańczące na przeciwległej ścianie sylwetki, wyczarowane przez płonący w kominku ogień. Odczuwał rodzaj leniwej satysfakcji, która na chwilę przerwała znudzenie.

– Czy sprawiłam ci przyjemność, milordzie? – Dziewczyna zanurzyła palce w jego jasnych włosach. Jej ciało po niedawnej rozkoszy było zupełnie bezwładne.

– Oczywiście – powiedział niezadowolony, że przerwała ciszę, której tak potrzebował.

W brązowych, sarnich oczach Yvette błysnęła złość. Doskonale wiedziała, że przed chwilą dala mu rozkosz, a mimo to Julien znów stał się daleki i nieobecny. Dzięki częstym kontaktom z arystokratami zdawała sobie jednak doskonale sprawę z tego, że wymówkami niczego nie osiągnie. Z łagodnym, zapraszającym wyrazem twarzy Yvette przytuliła się mocno do kochanka. Gdy leniwie wyciągnął ręce zza głowy, uśmiechnęła się z satysfakcją.

Ku swemu zaskoczeniu wkrótce poczuła rozkoszny dreszcz i wydała cichy jęk zadowolenia. Julien znalazł się nad nią. Dotykał jej ciała, drażnił je, pieścił, zachwycając się delikatnością skóry. Obserwował, jak pod wpływem pieszczot oczy Yvette zaczynają się rozszerzać.

Trzepotała rzęsami i rozchyliła usta. Wyglądała teraz bardzo prawdziwie, bardzo ludzko. Na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec, zaczęła drżeć. Chciała nareszcie poczuć Juliena w sobie i przesunęła się tak, aby mógł w nią wejść.

Ciało mężczyzny odpowiedziało rytmicznymi ruchami, choć Julien i tak przez cały czas czuł się dziwnie oddalony od miękkiej, szczodrej kobiety leżącej pod nim i nie potrafił dzielić jej namiętności. Gdy napięcie sięgnęło zenitu, usłyszał głośne westchnienie Yvette i sam znalazł się na szczycie rozkoszy. Przez długą chwilę pozostawał bez ruchu, aż głowa opadła mu miękko na poduszkę obok jej twarzy.

Yvette ucichła, odprężona. Tym razem była pewna, że udało się jej zaspokoić kochanka. Jej własna przyjemność była tu mniej ważna. Czekała aż hrabia powie coś miłego, ale on leżał cicho i tylko oddychał spokojnie. Nie poruszyła się, nie chcąc mu przeszkadzać.

– Yvette, która godzina? – Usłyszała głos tłumiony przez poduszkę.

– Za kilka minut będzie dziesiąta, milordzie – odpowiedziała cicho.

– A niech to! – Zsunął się z niej. Yvette obserwowała, jak wstaje i szybko rozprostowuje wysoką, muskularną sylwetkę. Jak zwykle, nie mogła patrzeć na niego bez podziwu. Od miesięcy nazywała go swoim złotym bogiem. Ale teraz, pomyślała gorzko, Julien okazał się bogiem niestałym, który opuszczał ją ledwie to zauważając.

Na próżno usiłowała odnaleźć w myślach jakieś czułe słowa, które mogłyby przykuć uwagę kochanka. Westchnęła z rezygnacją, poprawiła się na poduszce i podciągnęła kołdrę. Julien włożył śnieżnobiałą koszulę i spojrzał na dziewczynę.

– Muszę już iść. Mam się spotkać z Blairstockiem u White’a i już jestem spóźniony. – Kiedy cię znów zobaczę, milordzie? – spytała słodkim głosem.

Powstrzymał ją niecierpliwym gestem. – Trudno powiedzieć – odparł obojętnie. – Wybieram się z przyjaciółmi na wieś, na polowanie, i nie będzie mnie przez pewien czas w Londynie. Ostrożnie wstrzymała oddech. Wcześniej Julien nawet nie wspominał o wyjeździe z Londynu.

Włożył obcisły surdut z niezwykle delikatnego, błękitnego materiału, doskonale leżący na jego szerokich ramionach i podszedł do Yvette.

– Ufam, że podczas mojej nieobecności znajdziesz sobie odpowiednie rozrywki – powiedział z ostrzegawczą nutką w głosie. – Proszę tylko, abyś nie była zbyt nierozważna, skoro pozostajesz na moim utrzymaniu. – Jego przystojna twarz przybrała lekko sardoniczny wyraz, szare oczy stały się zimne i poważne.

– Nie wiem, o czym mówisz – odparła, blednąc.

– Och, doprawdy Yvette? To bardzo dziwne. Sądziłem, że zrozumiemy się doskonale. W każdym razie – dodał obojętnie – będziemy musieli dokończyć tę rozmowę po moim powrocie.

Wziął laskę, otulił się peleryną i ruszył w stronę drzwi.

– Cokolwiek zrobisz, nigdy nie pomniejszaj swojej wartości, moja droga. Jesteś doskonalą lokatą dla każdego mężczyzny – rzucił na odchodnym, cicho zamykając za sobą drzwi. A potem Yvette usłyszała tylko oddalające się na schodach kroki.

– A niech cię diabli! – wykrzyknęła w stronę zamkniętych drzwi sypialni, żałując, że nie ma pod ręką niczego, czym mogłaby w nie cisnąć. – Wszyscy ci lordowie są aroganccy i napuszeni jak pawie.

Gdy minął jej gniew, na jasnym czole pojawiła się zmarszczka i dziewczyna zacisnęła usta, zła na siebie za własną nieostrożność. Uległa próżnemu lordowi Rivertonowi, który chwalił się tym zwycięstwem bez umiaru. Powinna to była przewidzieć. Popełniła błąd, głupstwo, idiotyczną pomyłkę, przez którą – musiała to przyznać – straciła bardzo hojnego protektora.

Odrzuciła kołdrę i wstała powoli, obolała po niedawnych miłosnych wyczynach. Usiadła przy toaletce i zaczęła rozczesywać splątane włosy. Przerwała na chwilę, aby przyjrzeć się swojej niezaprzeczalnie ponętnej twarzy i to poprawiło jej humor. Lord Riverton był bogaty i zdawał się cenić jej sepleniącą angielszczyznę oraz poglądy na życie w Anglii na równi z atrakcjami oferowanymi przez ponętne ciało.

Westchnęła i znów posmutniała. Julien bardzo się jej podobał, a poza tym był niezwykle bogatym hrabią. Przyglądała się uważnie swojemu elegancko umeblowanemu pokojowi. Czuła, że będzie jej brakowało uroczego mieszkanka i bardzo zręcznego w miłosnej grze mężczyzny. Julien jedynie niewielką część swoich umiejętności zawdzięczał Yvette. Kiedy przyszła do niego po raz pierwszy, był już mistrzem rozkoszy – potrafił ją dawać i brać. Wciąż zaskakiwał Yvette. Przy nim się zatracała i zapominała o własnych pragnieniach, by sprawiać przyjemność kochankowi.

Wstała, zdmuchnęła świece i wróciła do łóżka. Równie praktyczna co namiętna, doszła do wniosku, że wyjazd Juliena na wieś ma również swoje dobre strony. Dawał jej czas na zbadanie zamiarów lorda Rivertona. Obmyślenie planu nie zajęło wiele czasu, toteż Yvette zasnęła pewna, że zdoła uszczknąć trochę grosza z sakiewki Rivertona.

Gdy tylko opuścił dom z czerwonej cegły przy Curzon Street, zatrzymał dorożkę i kazał wieźć się jak najszybciej do White’a. Rozparł się na podniszczonych poduszkach i rozprostował długie nogi. Stara, drewniana buda kołysała się niepewnie w rytm końskich kroków na nierównym bruku i aby nie stracić równowagi.

Julien musiał się przytrzymywać wystrzępionego, skórzanego uchwytu. Irytacja faktem, że dzielił Yvette z innym mężczyzną, podczas gdy przecież to on był jej protektorem, z wolna malała. W głębi duszy wiedział jednak, że przez ostatnich kilka miesięcy poświęcał kochance niewiele uwagi, a jego rzadkie wizyty miały tylko jeden cel. Używał jej ciała, aby uciec na chwilę od rosnącego niepokoju.

Wybór Juliena padł na Yvette tuż po zakończeniu romansu z uroczą lady Sarah, przy której czuł się coraz bardziej niezdolny do wypowiadania szczerze wszystkich tych słów miłości i czułości, jakich wymagał taki związek. Przy Yvette mógł zachowywać się dokładnie tak, jak chciał, ponieważ to do niej należało sprawianie mu przyjemności. Zdrada Yvette mocno go rozbawiła. Nie miał wątpliwości, że kochanka będzie potrafiła o siebie zadbać – była jak kot, miękka, mrucząca i spadająca zawsze na cztery łapy. Westchnął i przymknął oczy.

Życzył Yvette szczęścia w polowaniu na Rivertona.

Gdy dorożka zajechała przed dom White’a na St. James Street, zeskoczył szybko ze stopnia, zapłacił stangretowi i nie poświęcił Yvette już ani jednej myśli.

– Dobry wieczór, milordzie – powitał go w drzwiach jeden ze znakomitych służących White’a. Lokaj skłonił się nisko, wyprostował i zręcznie uwolnił Juliena od laski i płaszcza.

– Henryku, czy jest tu sir Percy? – spytał Julien.

– Tak, w rzeczy samej, milordzie. Sądzę, że zastanie go pan w pokoju karcianym.

Julien przeszedł przez ciemną, wykładaną drewnem bibliotekę; graby dywan tłumił jego kroki. Mnóstwo oprawionych w welinowy papier i bardzo rzadko otwieranych książek zapełniało półki na ścianach, a na masywnych mahoniowych stołach leżały starannie poukładane stosy londyńskich gazet. Zatrzymał się na chwilę, kartkując „Gazette”. Jego uwagę przykuły najnowsze wiadomości o pobycie Napoleona na Elbie, wyspie, którą ten mały drań rządził obecnie tak jak niegdyś Francją. Na szczęście był teraz tylko skarlałym bożkiem, a jego potęga należała do przeszłości.

– To szokujące, nieprawdaż lordzie, że ten pompatyczny Korsykanin tak długo trzymał w garści całą Europę – zagaił diuk.

– Istotnie – odparł Julien, oddając lekki ukłon artretycznemu diukowi Moreland. Diuk spojrzał na gazetę i mówił dalej charakterystycznym zbolałym tonem. – To dla mnie niezrozumiałe, jak ten parweniusz, ta mała ropucha, mogła zdobyć taką władzę. – Wzruszył ramionami i na jego twarzy pojawił się grymas bólu. – Ale Francuzi zawsze cierpieli z powodu politycznego niedbalstwa. Tak, oni zawsze byli niestałym narodem.

– Wydarzenia te staną się jednak bardziej zrozumiałe, jeśli przypomnimy sobie straszliwą sytuację narodu francuskiego po rozpoczęciu rewolucji – zauważył łagodnie Julien.

– Mam nadzieję, że nie został pan republikaninem, mój chłopcze. Pański świętej pamięci ojciec, człowiek surowy i aż nadto zasadniczy, z pewnością byłby tym przerażony.

– Tak, wasza miłość. W Anglii sprawiedliwość przysługuje wszystkim ludziom. Komentując głupotę i krzykliwą chciwość byłych władców Francji, nie muszę ani trochę czuć się republikaninem. Lud z pewnością nie ukarał ich jedynie za niedbalstwo.

– Dobrze powiedziane, mój chłopcze, dobrze powiedziane. – Zapomniawszy o wcześniejszej krytyce, jego wysokość wyraźnie się rozpromienił.

– Jeśli wasza książęca mość pozwoli... – Julien skłonił głowę i ujął dłoń starego diuka.

– Niech pan idzie, lordzie. I proszę nie zapomnieć przekazać ode mnie ukłonów pańskiej drogiej matce. Mam nadzieję, że jej delikatne zdrowie nie pogorszyło się – mruknął diuk bardziej do siebie niż do Juliena. – Trudno jest ostatnio utrzymywać kontakt z przyjaciółmi. Tylu z nich umarło albo po prostu wycofało się z życia.

– Mama się ucieszy, wasza wysokość. – Julien uśmiechnął się ciepło do diuka i skierował w stronę pokoju karcianego. Przechodząc przez bibliotekę, pozdrawiał pozostałych znajomych we właściwy sobie, swobodny sposób. Nie zatrzymywał się jednak, czując, że biedny Percy może być na niego zły z powodu tak bardzo opóźnionej kolacji.

Lokaj otworzył ciężkie dębowe drzwi do pokoju karcianego i szybko zamknął je za Julienem, aby nie przeszkadzać pozostałym, stateczniejszym członkom klubu w bibliotece. Pokój karciany był jasno oświetlony, czym wyróżnia! się spośród innych, spokojniejszych pokoi klubowych. Bawiło tu roziskrzone towarzystwo, głośne i szumne. Służący zdawał się być wszędzie, dreptał od grupy do grupy, roznosząc srebrne tace pełne drinków, które następnego dnia miały się stać przyczyną niejednego bólu głowy.

Julien rozglądał się po pokoju, po różnych stolach, dopóki nie zobaczył Percy’ego, który siedział niedbale na kutym, obitym satyną krześle i kołysał elegancko obutą nogą.

Stal przez chwilę cicho za Percym, patrząc na ustawiony przed nim niewielki stos gwinei. Gdy Percy przesunął większość z nich w stronę banku, Julien delikatnie położył mu dłoń na ramieniu.

– Widzę, że szczęście ci dzisiaj nie sprzyja – powiedział i usiadł na wolnym krześle obok przyjaciela.

Sir Percy Blairstock zwrócił na Juliena jasnobłękitne oczy i odchrząknął.

– Cóż, Mienie, co innego mi pozostaje, jak tylko przegrywać moją fortunę? Przypuszczam, że wracasz wprost z objęć jednej z twoich dam i niemal zapomniałeś o naszej dzisiejszej kolacji – rzeki z wyrzutem.

Julien uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd równych, białych zębów.

– Nie mylisz się, mój drogi, ale jak widzisz, nie zapomniałem. Zresztą, nie spóźniłem się wcale tak bardzo. Jestem do usług.

– Nie przypominam sobie zupełnie, byś komukolwiek służył, ty zarozumialcze. Niech to licho, spłukałem się prawie do cna. – Percy odsunął krzesło i schował do kieszeni płaszcza parę pozostałych gwinei.

– Zdaje się, że ocaliłem cię przed kompletną ruiną. Zasłużyłem na podziękowanie. – Julien zaśmiał się głośno.

Gdy służący podsunął mu tacę z brandy, pokręcił przecząco głową.

– Nie grasz dzisiaj, March? – spytał go nagle znajomy głos. Julien odwrócił się od służącego i spokojnie spojrzał na rozpustną twarz lorda Devalneya, który wydawał się w swoim żywiole. Julien nigdy nie lubi! Devalneya, ale był to przyjaciel ojca, toteż zasługiwał przynajmniej na uprzejme traktowanie.

– Jak pan widzi, sir, jestem tu z Blairstockiem – powiedział spokojnie.

– A ja umieram z głodu – wtrącił Percy. – Chodź, Julienie, spróbujmy doskonalej ryby.

Julien wzruszył ramionami i ukłonił się lordowi Devalney.

– Proszę mi wybaczyć, sir, ale muszę towarzyszyć Blairstockowi. Pozostaję do usług.

Lord Devalney skinął szczupłą, poprzecinaną ciemnymi żyłkami dłonią i wróci! do gry.

– Co za arogancki stary głupiec. Nigdy za nim nie przepadałem – mruknął Percy, ale Julien pociągnął go za rękaw i obaj przyjaciele opuścili pokój.

– Tolerancja, Percy, tolerancja...

– Ale ta peruka... Poza tym on jeszcze ciągle maluje twarz. Czy zwróciłeś uwagę na te śmieszne usta? Wyglądają jak doklejone.

– To relikt, Percy, po prostu relikt, który wciąż porusza się i oddycha. Wyobraź sobie, jak on musi postrzegać nas, z naszymi wymuskanymi krawatami i artystycznie potarganymi włosami.

– Mój ojciec twierdził, że w perukach gnieżdżą się wszy – ciągnął Percy z uporem godnym lepszej sprawy.

– Jeśli będziesz dalej się nad tym rozwodził, to obawiam się, że możesz stracić apetyt – odparł ze śmiechem Julien.

Julien i Percy opuścili klub dopiero po północy. Pełnia księżyca i łagodna aura pomogły Julienowi namówić przyjaciela na spacer do Grosvenor Square, do londyńskiego mieszkania St. Claira. Błogą ciszę mąciło jedynie stukanie ich lasek o bruk.

– Wiesz, Percy, czuję się już trochę zmęczony tą małą Yvette. Ufam jednak, że Riverton uwolni mnie od tego problemu – odezwał się w zamyśleniu Julien.

Percy odwrócił głowę, w czym przeszkadzał mu wysoki, sztywny kołnierz koszuli i spojrzał na przyjaciela.

– Ona jest łakomym kąskiem – powiedział, próbując jednocześnie wyczuć nastrój Juliena. Ten jednak uparcie milczał. – Dobry Boże! Przecież ona była twoją kochanką chyba pięć czy sześć miesięcy – ciągnął z oburzeniem Percy.

– Więc czemu ty się nią teraz nie zajmiesz? Yvette z pewnością wolałaby ciebie od starego Rivertona.

– Przecież wiesz, że to przewyższa moje możliwości, March. Mój ojciec trzyma finanse żelazną ręką.

– Zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że gdybyś nie był lak rozrzutnym graczem, mógłbyś sobie pozwolić na utrzymywanie uroczej Yvette.

– Łatwo ci mówić. Od osiemnastego roku życia masz całkowitą kontrolę nad swoim majątkiem, którego nie powstydziłby się król Midas. Mój Boże, aż kolacja podchodzi mi do gardła na tę myśl – odparł Percy z goryczą.

– Jak chcesz, ale jeśli zmienisz zdanie, musisz działać szybko, bo zamierzam z nią zerwać zaraz po powrocie do Londynu.

– Miło, że o tym pomyślałeś, ale na razie ja i mój portfel musimy zadowolić się mniej kosztownymi rozrywkami.

Znów zapadło milczenie, a myśli Juliena zaczęły krążyć wokół lat, które spędził na zgłębianiu tajników zarządzania wielkim majątkiem. Edukację rozpoczął wcześnie, po niespodziewanej śmierci ojca w wypadku podczas polowania. Sytuacji nie ułatwiała mu, rzecz jasna, wiecznie narzekająca matka. Gdy umieścił ją jednak, tak jak sobie życzyła, w zacisznym domu przy Brook Street, gdzie mogła spędzać dni i wieczory w komfortowych warunkach i otoczeniu innych bogatych wdów, odczuł wielką ulgę.

A i ona niczego innego nie pragnęła.

– Pytałem kiedy jedziesz do St. Clair – powtórzył Percy.

– Myślę, że jutro. Będę oczekiwał ciebie i Hugha pod koniec tygodnia. – Julien z trudem oderwał się od wspomnień.

– Jakie proponujesz sporty poza polowaniem i łowieniem ryb? – spytał Percy. Na jego twarzy malowało się oczekiwanie.

– Świeże wiejskie powietrze, nic więcej. Ale owo powietrze jest naprawdę nadzwyczaj świeże – odparł miękko Julien.

– To niedobrze, March. Z pewnością wiesz, że świeże powietrze szkodzi na płuca.

– Oczywiście dla utrzymania dobrej formy będziemy się delektować wspaniałą kuchnią Francoisa. – Julien wycelował główkę swojej laski w wystający brzuch przyjaciela.

– To mi się podoba. Czy mógłbym dostać od niego przepis na dorsza z kaparami w czarnym maśle? Mój kucharz nie potrafi dobrze przyrządzić tej potrawy.

– Z pewnością możesz spróbować, ale bądź przygotowany na jak najbardziej zrozumiale, galijskie przekleństwo. Dorsze w jego wykonaniu są naprawdę wyborne, może nawet lepsze niż niektóre francuskie specjały. – Julien zaśmiał się głośno, wyobrażając sobie spór pomiędzy Percym a jego wrażliwym kucharzem o artystycznej duszy. – Lepiej tego nie rób.

Poczciwy Francois może zacząć wymachiwać swoim rzeźnickim nożem. Pamiętam biedną pomywaczkę, która skrzywiła się nieopatrznie, jedząc jedną z jego babeczek. Musiała potem uciekać z krzykiem i błagać o darowanie życia – dodał, myśląc o dawnych tyradach Francoisa.

Percy przypomniał sobie ciągłe narzekanie ojca na niebezpieczną skłonność Francuzów do nagłych zmian nastroju. Zdecydował, że najlepiej będzie zrezygnować z wszelkich ulepszeń dorsza i zmienić temat.

– Mam nadzieję, że będziemy grali w karty. Zamierzam stracić u ciebie majątek – powiedział.

– Wciąż ci powtarzam, Percy, bądź ostrożniejszy w grze. Zbyt wiele ryzykujesz. Musisz używać rozumu, a nie tego iluzorycznego doradcy, którego nazywasz intuicją. Percy zignorował radę. Słyszał ją już niezliczoną liczbę razy.

– Cóż, Hugh jest najlepszym graczem, jakiego znam. Zobaczymy, jak skorzystasz z własnej wskazówki – powiedział z nieskrywaną satysfakcją.

– Masz rację, zobaczymy. – Julien uśmiechnął się z niezmąconym spokojem. – Nie pozwolę się pochłonąć karcianym rozrywkom. Nic nie rozproszy mojej uwagi w St. Clair.

Percy nie przyznał, że został pokonany, i powrócił myślami do epikurejskich przyjemności, które go czekały w posiadłości Juliena.


Rozdział 2

 

Podróż do St. Clair zajęła Julienowi ponad dwa dni. Dobrym tempem podążał na północ, mając za jedynego towarzysza podróży lokaja Bladena. Juliena dręczył od pewnego czasu dziwny niepokój, którego nie mogła złagodzić nawet perspektywa wspaniałych polowań i przyjemnych wieczorów spędzanych z przyjaciółmi. Jedyną widoczną oznakę strapienia stanowiła jednak delikatna zmarszczka na czole hrabiego March. Gdyby Bladen przyjrzał się twarzy swojego pana, pomyślałby zapewne, że Julien jest niezadowolony z nowego psa albo przegranej w kartach. Ale sługa nie miał okazji do takich dywagacji, ponieważ hrabia przez cały czas patrzył przed siebie, na drogę.

Podczas gdy Bladen uiszczał opłaty na kolejnych postojach, wdając się w jałowe pogaduszki z celnikami, Julien pogrążony był nieprzerwanie w swoich myślach. Nie gościł w St. Clair od kilku miesięcy, a jego przyjazd nie został podyktowany troską o majątek, lecz raczej chęcią odnalezienia spokoju. Chciał wyzwolić się od niezwykle wygodnych więzów, które trzymały go w kręgu coraz bardziej nużących przyjemności. Gdy tylko nieco zwalniał szaleńcze tempo życia, nadchodziło uczucie rosnącej pustki.

Być może, myślał, trzaskając z bata nad końskim łbem, nadarzy mi się okazja, by porozmawiać z Hughiem. W przeciwieństwie do Percy’ego, Hugh Drakemore, lord Launston, był dojrzałym, statecznym człowiekiem, który wiedział, czego chce. Na kaprysy Juliena reagował zawsze życzliwym spokojem. Ale co właściwie mógł powiedzieć Hughowi? Z pewnością nie wypadało mu narzekać na zmęczenie bogactwem i tytułami. Nie potrafił określić powodu swojej frustracji.

Poprzedniego wieczoru mimowolnie przyglądał się uważnie Percy’emu. W oczach przyjaciela pojawił się wyraz znużenia, a jego niegdyś muskularne ciało obrosło w tłuszcz. I choć Percy często kpił z przynależności Juliena do klubu bokserskiego „Gentleman Jackson”, zajęcia pozwalały utrzymywać mu należytą kondycję.

Ale ze mnie hipokryta, pomyślał nagle. Krytykuję znajomych, a czym się właściwie różnię od innych poszukiwaczy przyjemności? Sam wszak z lubością rzucał się wieczorami w wir uciech, a po wypiciu litrów brandy odczuwał te same co jego towarzysze, poranne bóle głowy.

Wizyta w St. Clair mogła okazać się jednak tym, czego potrzebował. To pobożne życzenie wywołało ironiczny grymas na jego twarzy. Julien wciąż bowiem postrzegał St. Clair jako oazę szczęścia i niewinnych przygód chłopięcych lat, ze smokami do pokonania i pięknymi dziewicami, które należałoby ratować, choć gwoli prawdy, brakowało tam w ogóle dziewic, pięknych lub nie.

Popędził konie, a czystej krwi rumaki, wiedzione jego pewnymi ruchami, skoczyły naprzód, zmuszając go, by skupił się na powożeniu, gdyż droga była wąska i niebezpieczna.

Wątły Bladen trzymał się mocno poręczy, trzęsąc głową. Jego pan zawsze ostro powoził, ale sługa jeszcze nigdy nie widział, aby Julien przyspieszał na tak krętej i niewygodnej drodze. Lokajowi przemknęło przez myśl, że jadą, jakby goniły ich demony. Przerażony, obejrzał się szybko, lecz nie zobaczył niczego prócz tumanu kurzu unoszącego się znad kół. Wzruszył ramionami i zaczął się zastanawiać, czy demony nie są aby niewidzialne. Tej kwestii nie potrafił jednak rozstrzygnąć, toteż skoncentrował całą uwagę na drodze, zadowolony bardziej niż kiedykolwiek przedtem, że jego pan tak doskonale radzi sobie z powożeniem.

Trzy dni po opuszczeniu Londynu, późnym popołudniem, Julien dotarł do wsi Daplemoor, położonej zaledwie kilka mil od zachodniej granicy St. Clair. Miejscowość wydawała się opustoszała, tylko kilka kaczek pływało leniwie w małym stawie pośród zieleni.

– Wszyscy są w domach i jedzą kolację, milordzie – powiedział Bladen, przyglądając się cichej okolicy.

– Ty też już wkrótce zasiądziesz do kolacji – odparł Julien. – Niedługo będziemy w St. Clair. Lokaj przytaknął ochoczo, myśląc z przyjemnością o czekającym go posiłku.

Jeszcze raz przytrzymał się mocniej poręczy, gdy jego pan – minąwszy ostatnie domostwa – znów popędził konie. Julien ożywił się, gdy wjechali do parku St. Clair. Gałęzie olbrzymich dębów rosnących wzdłuż drogi tworzyły soczyste, zielone sklepienie nad ich głowami.

Tylko niewielkie promyki słońca przedostawały się przez gęstwinę. Rozmyślał o tym, że te wielkie drzewa pozostaną na swoich miejscach nawet wówczas, gdy St. Clair będzie już dawno martwe i zapomniane.

Na końcu alei kola zazgrzytały na żwirowym podjeździe przed domem i Julien zatrzymał pojazd u stóp kamiennych schodów. Ostatnie złote błyski ślizgały się po grubych murach, rozciągniętych pomiędzy czterema okrągłymi, gotyckimi wieżami. Julien odniósł wrażenie, że cofnął się w czasie i znalazł daleko od nowoczesnego londyńskiego towarzystwa. Gdy przypatrywał się swemu domowi, mógł jedynie odczuwać szacunek dla niezłomnych przodków, dzięki którym on sam stał się tym, kim jest. St. Clair pustoszono dwukrotnie, ostatnio półtora wieku temu, podczas niekończących się walk pomiędzy oddziałami rojalistów Karola I i Okrągłowych Cromwella, [Okrągłowi – tą nazwą określano w połowie XVII w. zwolenników Cromwella – parlamentarzystów, purytańskich przeciwników króla (przyp. tłum).] ale hrabiowie March oczyścili zaczernione od dymu mury i odbudowali wnętrze. Julien nie miał żadnych wątpliwości, że gdyby Anglię znów dotknęła wojna, postąpiłby tak samo jak jego protoplaści. Nie dopuściłby do ruiny St. Clair.

Gdy tylko wysiadł z powozu, rozwarły się przed nim wielkie wrota i Mannering – służący w St. Clair od ponad trzydziestu lat – zszedł po wiekowych schodach na dziedziniec, aby powitać swojego pana. Oczy Juliena rozpromieniły się radością na ten widok. Doskonale wiedział, że St. Clair funkcjonuje tak dobrze głównie dzięki staraniom niezawodnego Manneringa.

Pani Cradshaw – gospodyni St. Clair – podążała za nim krok w krok, a jej pulchna, szczera twarz jaśniała szczęściem.

– Witamy w domu, milordzie – zagrzmiał Mannering pełnym, głębokim głosem, gnąc się w ukłonach.

– Dobrze być w domu. Mam nadzieję, że pani Mannering miewa się dobrze?

– Tak dobrze, jak to tylko możliwe w jej wieku, milordzie. Mannering uśmiechał się promiennie do młodego hrabiego, zadowolony, że jego lordowska mość docenia starania służby. Przed laty pani Mannering ukryła młodego panicza, kiedy wypuścił psy myśliwskie ojca do reprezentacyjnych ogrodów St. Clair. Julien był jej do dziś za to wdzięczny, a sługa wciąż pamiętał histeryczne krzyki hrabiny.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin