Dalsze_losy_19.doc

(36 KB) Pobierz

Wybiegłam ze szpitala, gnając jak szalona i usilnie myśląc "Jacob, Jacob, Jacob!". Miałam nadzieję, że Edward usłyszy moje nieme wrzaski.
Otworzyłam jednym pchnięciem ciężkie drzwi i wyleciałam na zewnątrz.
-O Boże, Bello!-krzyknęłam. Wampirzyca klęczała koło zwijającego się Jacoba. Leżał na ziemi i drgał na całym ciele, rzucał się w konwulsjach.-Bello!-powtórzyłam i natychmiast do nich podbiegłam. Dotknęłam jego czoła. Niedobrze. Temperatura normalna dla człowieka. Dla wilkołaka - bardzo niska.
-Trzeba dać mu coś w zęby!-ryknęłam. Moja matka stała jak sparaliżowana. Zaraz ktoś tu wyjdzie spyta się co się stało i Jacob trawi do szpitala... drzwi otwarły się z hukiem i ktoś podbiegł do nas.
-Edward!-krzyknęłam.
-Renesmee!-odryknął.
-Nessie...-ktoś wychrypiał.
-Jacob!-już nie rzucał się po ziemi.-Do samochodu!-podnieśliśmy razem z Edwardem jego ciało i najdelikatniej jak się dało położyliśmy na tylnym siedzeniu. Wampir podszedł do Belli, wciąż roztrzęsionej. Zaczęli o czymś gadać przyciszonymi głosami. Przykucnęłam na zewnątrz volvo, przy drzwiach, tuż koło głowy Jacoba.
Odgarnęłam mu z mokrego czoła kilka kosmyków czarnych włosów.
-Nessie...-wychrypiał ponownie.
-Jake...-szepnęłam.-Co się z tobą dzieje?
-Nie wiem mała.-uśmiechnęłam się smutno pod nosem.
Słowo "mała" ciągle brzęczało mi w uszach, kiedy Bella powoli do mnie podeszła. Edward wciąż stał w znacznej odległości od nas.
-Skarbie-zaczęła.-Ja...przepraszam.
-Za co?-zdziwiłam się.
-No...za to, że mu nie pomogłam. Po prostu...nagle cały strach na jaki mogłam sobie pozwolić skumulował się we mnie i...nie mogłam nawet drgnąć.-wyszeptała. Jacob nagle chwycił mnie za rękę, którą wciąż gładziłam mu włosy.
-Bello...przecież...przecież każdemu to mogło się zdarzyć.-powiedział wciąż ochrypłym głosem. Nagle jęknął i zamknął oczy.
-Co się dzieje? Jake!-potrząsnęłam nim lekko, leciuteńko. Uchylił powieki i coś mruknął pod nosem. Ani się obejrzałam, a jego oddech się wyrównał. Spojrzałam pytająco na Bellę.
-Do domu.-wyszeptała, aby go nie zbudzić.-Chodź, pobiegniesz z Edwardem. Ja pojadę. I tym razem nie dam plamy.-uśmiechnęła się do mnie.
-Dzięki.-mruknęłam. Bella mnie rozumiała.-Ale Edward pojedzie z tobą.-i zanim zdążyła zaprotestować, odwróciłam się i pognałam przed siebie.
Cisza.
I moje myśli.
Tego mi było trzeba.
Och, no macie rację, zapomniałam o pewnym gościu, który ostatnio ciągle u mnie przesiaduje.
Uparty smutek.

Dotarłam do domu dużo wcześniej od Edwarda, Jacoba i Belli. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, a już na pewno nie chciałam spotkać się z Charliem. Początkowo rozważałam wskoczenie do pokoju przez okno, ale bałam się, że narobię hałasu. W końcu po przejściu dookoła domu z dziesięć razy, usiadłam na ganku i oparłam się o drzwi. Gdyby Charlie chciał wyjść miałabym problem. Ale jakoś mi to zwisało.
W końcu po nie wiadomo jak długim czasie srebrne volvo podjechało na podjazd. Z samochodu wyskoczył jak oparzony Edward i złapał mnie za ramiona.
-Jedziemy do Brazylii.-powiedział. Pokręciłam głową z niedowierzeniem.
-Przecież o tym rozmawialiśmy. Myślałam...
-Nie rozumiesz-wtrąciła Bella.-Musimy tam pojechać. Natychmiast.
-Ale przecież...
-Tu o niego chodzi.-wskazała palcem na Jacoba, ciągle leżącego w samochodzie. Zauważyłam, że wciąż śpi.
-Co z tą strzykawką?-spytałam instynktownie lekko ściszając głos.
Przyjrzałam się twarzom Edwarda i Belli. Mój ojciec odwrócił wzrok, a matka zagryzła wargę. Gdyby nie była wampirem, pewnie zagryzłaby ją do krwi.-No?-ponagliłam.-Co jest?
-Renesmee...-zaczął Edward.-Ta strzykawka... tutaj nie istnieje.
-Co?-zamrugałam kilkakrotnie.-O co ci chodzi, Edwardzie?-moi rodzice milczeli.-Ludzie!-krzyknęłam.-Co się dzieje?
-Nikt tutaj nigdy nie słyszał o Q800.-mruknął wampir.-Pewnie Carlisle dostał ją od NASA, albo coś...
-Carlisle ma kontakty z NASA?-zaniemówiłam.-Zaraz, zaraz... o czym wy w ogóle mówicie?-potrząsnęłam głową. Wszystko mi się mieszało.-Bello? Edwardzie? Nie rozumiem...-oparłam się o ścianę budynku, kładąc dłoń na skroni. Głowa uparcie mi pulsowała.
Odetchnęłam głęboko i powoli zaczęłam kojarzyć fakty. Trzeba to na chłodno ocenić.
-Czyli Q800 nie ma w Forks. I prawdopodobnie w żadnym szpitalu w tym kraju, tak? Bo to Carlisle przyniósł ją do domu. I był to wynalazek NASA?
-Nieopatentowany.-wtrąciła Bella. Świetnie.
Odetchnęłam ponownie.
-Więc co robimy?
-Z tego co wiem, ta strzykawka powinna ciągle być w naszym domu, w Brazylii.-odparł Edward, podchodząc do mnie. Chyba bał się, że zemdleję.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
Tu chodzi o Jacoba.
O życie mojego Jacoba.
Tak łatwo się nie poddam.
-A więc lecimy. Natychmiast.-powiedziałam, wchodząc do domu z rozmachem otwierając drzwi. Zobaczyłam Charliego, siedzącego w kuchni. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
-Dziadku...-zaczęłam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Wracam do Brazylii? Pomyśli, że go zostawiam. Nie, muszę to załatwić inaczej.-Dziadku...-pociągnęłam Edwarda za rękach kurtki (pamiętajcie, że trzeba zachowywać pozory).-Edward ci wszystko wyjaśni, prawda?-puściłam mu oko i szybko pognałam do pokoju. Bella była tuż za mną.
Wpadłyśmy do pokoju. Zamknęłam drzwi w momencie, kiedy usłyszałam jak Edward zaczyna coś mamrotać.
-Nie powinnaś obarczać Edwarda taką odpowiedzialnością.-powiedziała z sarkazmem Bella. Wywróciłam oczami.
-Jeszcze sobie nie poradzi.-mruknęłam pod nosem. Otworzyłam niewielką torbę i włożyłam do niej kilka ubrań na zmianę, notes i telefon po czym zamknęłam suwak.-Okay. Idziemy.
Wampirzyca kiwnęła głową i wróciłyśmy na dół.
-Dziadku.-powiedziałam, patrząc na Charliego. Chciałam się pożegnać, ale nie wiedziałam jak. Co powiedział mu Edward? Chciałam tu wrócić, ale nie wiedziałam czy kiedykolwiek będę miała na to ochotę. Przecież tyle wspomnień... bo gdyby Jacob... zacisnęłam zęby. "Nie myśl tak, Renesmee! Nawet o tym nie myśl!"-zganiłam się.-Dziadku...
-Do widzenia tato.-wybawiła mnie Bella, przytulając lekko Charliego.
-Do widzenia.-wymamrotał Edward, jakoś niemrawo.
-Do zobaczenia, dziadku.-mruknęłam i podeszłam do niego. Takich scen to ja nie lubiłam. Żadne z nas (miałam to chyba po Belli) nie lubiło wylewności i czułości. Więc tylko uścisnęliśmy się lekko i odeszłam prędko, poprawiając pasek od torby na ramieniu.
Teraz liczył się tylko Jacob.

Jechaliśmy na lotnisko w milczeniu. Jacob już się obudził i siedział razem ze mną na tylnym siedzeniu. Patrzył ciągle na mnie, a ja trzymałam go za drżącą rękę.
Tyle bym dała, aby ona nie drżała!
Winowajcą był Edward. Ale mu wybaczyłam. I wybaczę mu nawet jeśli Jacob... jeśli coś pójdzie nie tak. To mój ojciec. I wiem, że mnie kocha, że chce dla nie dobrze.
Ale tak jak wszyscy też popełnia błędy.
-Hej, Nessie?-odezwał się Jacob.
-Mhm?-odparłam mechanicznie.
-Chciałem tylko ci powiedzieć... że jeżeli umrę...
Gwałtownie wyszarpnęłam rękę z jego słabego uścisku.
-Nie umrzesz!-ryknęłam na całe gardło. Edward lekko zwolnił, a Bella z przerażeniem w oczach, spojrzała na mnie.-Nie umrzesz, rozumiesz? Nie pozwalam ci!-świat się zamglił. Wrzało we mnie, policzki mnie piekły. Po sekundzie poczułam ciepłe łzy na twarzy. Wytarłam się z wściekłością. Nie chciałam się rozryczeć jak małe dziecko. Czy to właśnie teraz, kiedy znalazłam prawdziwą miłość miałam ją stracić? Całe to poświęcenie miało puść na marne? Moja uczucie miało zostać odwzajemnione poprzez trupa?
-Nie.-powiedział nagle Edward.
Wszyscy poza mną spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
-A jeśli?-burknęłam, patrząc przez okno. Padało siarczyście.
-Ja po prostu to wiem.-odparł, przyspieszając. Nikt ani razu się nie odezwał dopóki nie dotarliśmy na lotnisko. Nie wzięliśmy parasola więc szliśmy w strugach deszczu.
Po załatwieniu wszystkich spraw (trwało to tak długo, że myślałam, że wybuchnę!) wreszcie usiedliśmy w białych fotelach samolotu. Siedziałam między Jacobem, a Bellą, obok której usadowił się Edward. Głos z głośnika przypomniał nam o pasach. Po starcie jakaś stewardessa spytała się mnie czy mam ochotę na coś do picia, ale ją zignorowałam. Byłam taka niespokojna... a Jacob drżał coś bardziej.
Chwyciłam jego dłoń.
-Przepraszam.-wymamrotałam.
-Cii...-uciszył mnie.-W porządku. Było, minęło. To nic takiego. Każdy mógł nie wytrzymać.-pokręciłam głową.
-Nie, ja naprawdę...
-Cicho, mała. Będzie tak jak powiedział Edward. Uda nam się. Razem.
Niemrawo przytknęłam. Za oknami było już zupełnie ciemno.
-A teraz idź spać. Musisz spać, co nie?-upewnił się z uśmiechem.
-Mhm. Ale teraz nie mam na to ochoty.
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo jesteś zmęczona, mała. Śpij, śpij.-wyszeptał, przyciągając mnie do siebie. Poczułam jak policzki mi się czerwienią. Wstrzymałam oddech, kiedy położył mnie na jego klatce piersiowej. Objął mnie ramionami. Wmawiałam sobie, że tylko próbuje mnie nieudolnie kołysać, że wcale się nie trzęsie.
I nie wiadomo jakim cudem, wkrótce potem zasnęłam w jego drżących ramionach.

__________________

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin