Leslie Lynn - Odwagi, kochanie!.pdf

(637 KB) Pobierz
465059896 UNPDF
Lynn Leslie
Odwagi, kochanie!
1
Wycie syreny wdarło się w ciszę parku. Bradford Kingsley odczuł to jak
uderzenie w splot słoneczny. W uszach słyszał dudnienie własnego serca, o wiele
głośniejsze niż zazwyczaj w czasie biegu. Zatrzymał się nagle. Miał wrażenie, że
jego serce boleśnie tłucze się o żebra.
Rozległ się kolejny dźwięk syreny, tym razem słabszy, a wibracje od strony
jeziora zabrzmiały jak echo...
To wspomnienie przeniosło go z cichej ścieżki w parku, po której Pamela
jeździła na swoim pierwszym dwukołowym rowerze, na zabłoconą ulicę, gdzie
wyły syreny, a niebieskie i czerwone światła błyskały we mgle.
Zamknął oczy, chcąc przerwać ten koszmar. Chociaż minął już rok,
wspomnienia wciąż jeszcze były bardzo silne. Zacisnął zęby i próbował przestać o
tym myśleć.
Dźwięk syreny był już ledwie słyszalny. Bradford poczuł na twarzy ciepło
słonecznych promieni. Kilkakrotnie głęboko odetchnął, napięte mięśnie zaczęły się
rozluźniać. Z determinacją zepchnął nie chciane wspomnienie w najdalszy zakątek
swojego umysłu. Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Poczuł się o wiele lepiej.
Słońce odbijało się w spokojnych wodach jeziora Michigan. Lekki wietrzyk
chłodził rozpaloną skórę i nieśmiało przypominał o nadchodzącej jesieni. Ktoś palił
liście, nielegalnie, rzecz jasna, był to jednak jeden z ulubionych zapachów
Bradforda. Niedługo już nadejdą przymrozki. Niedługo zrobi się zbyt zimno, by
Pam mogła jeździć na rowerze... Pam! Gdzie też ona się podziała?
Znów zaczął biec, przyśpieszając kroku, aby jak najszybciej ujrzeć córkę.
Prawdopodobnie wyprzedziła go, kiedy tak stał pogrążony we wspomnieniach. Był
już na granicy wytrzymałości, gdy minął kępę brzóz i wybiegł na olbrzymią pustą
plażę w Evanston, na północ od Chicago.
Otarł pot z czoła, po czym popatrzył na piaszczysty brzeg i wiodącą wzdłuż
niego ścieżkę dla rowerzystów. Gdzie ona jest?
W pobliżu nie było żywej duszy. Nawet ładna rudowłosa dziewczyna, która
zazwyczaj siadała na ławeczce niedaleko domku plażowego, nie zjawiła się tego
piątkowego popołudnia. Bradford ruszył w stronę budynku. Może Pam ukryła się
tutaj, może zaraz wyskoczy i zrobi mu niespodziankę?
Najpierw zauważył błysk słońca na czerwonym metalu, a w chwilę później
smukłą figurę nieznajomej. Miedziane loki zasłaniały jej twarz, gdy pochylała się
nad czymś leżącym w trawie...
– Pam! – Podbiegł bliżej i runął na kolana tuż przy swojej córce. Jej okrągła
twarzyczka była teraz śmiertelnie blada. – Pam, czy wszystko w porządku?
Głos uwiązł mu w gardle. Jego ręka drżała, gdy odgarniał ciemny wilgotny lok
z policzka dziewczynki.
– Tatusiu, boli mnie szyja – załkała cicho i zamknęła oczy. Spod zaciśniętych
powiek wypłynęły łzy.
– Pokaż, zobaczę – powiedział.
– Nie! Niech pan nie dotyka.
Smukłe palce zacisnęły się na jego ramieniu. Strząsnął je niecierpliwie i
podniósł wzrok. Patrzył teraz na twarz młodej kobiety, która zawsze siedziała w
parku, kiedy on biegał.
– Nie wolno panu jej ruszać! To może być coś z kręgosłupem, lepiej nie
dotykać – dodała stanowczo. Zdenerwowanie sprawiło, że jej miękki głos wydawał
się głębszy i ostrzejszy. – Zadzwonię po karetkę.
Wstała ostrożnie i podeszła do ławki. Na litość boską, dlaczego się nie
śpieszyła? Czy rzeczywiście poruszała się aż tak wolno, czy tylko mu się
wydawało?
Z niebieskiej torby wyjęła telefon komórkowy i zaczęła wybierać numer.
– Czy ta pani jest lekarzem? – wyszeptała Pam. Popatrzył na swoją ośmioletnią
córkę, która wpatrywała się w niego ogromnymi, przerażonymi oczami.
Potrząsnął przecząco głową i przysunął się bliżej, aby pocałować gładkie czoło
dziewczynki, na którym już pojawił się duży, brzydki guz.
– Nie, ale ta pani sprowadzi lekarza. Postaraj się nie ruszać, kochanie. – Tak
bardzo bał się o nią, że jego strach był niemal namacalny.
Nieznajoma powróciła z telefonem w dłoni i uklękła obok dziecka. Popatrzyła
na Bradforda.
– Już jadą – powiedziała, po czym zwróciła się do dziewczynki. – Nazywam się
Diane Maxwell, Pam. Znam mnóstwo lekarzy w Park Hospital i oni na pewno ci
pomogą, wiesz?
Szeroki uśmiech kobiety sprawił, że Pam uśmiechnęła się w odpowiedzi,
pokazując dziurę po wyrwanym przednim mleczaku. Bradford poczuł, że jego
strach się zmniejsza, nagle docenił obecność nieznajomej. W panującą wokół ciszę
wdarł się kolejny ryk syreny. Tym razem jednak to jego córka leżała w trawie, taka
bezbronna i krucha. Tym razem było słoneczne południe, a nie deszczowy wieczór.
Dzisiejszy dzień miał być pełen szczęścia, a nie strachu. Bradford ujął dłoń Pam
w swoje wielkie ręce. Nie mógł zrobić nic więcej. Był tak samo sparaliżowany
strachem jak wtedy, tamtej nocy, ponad rok temu.
Karetka zatrzymała się na parkingu po drugiej stronie łąki. Ubrany na biało
sanitariusz wyciągnął nosze i cała grupka podeszła do nich.
Brad pochylił się nad córką. Jego wzrok napotkał spojrzenie Diane. Coś
zamigotało w jej zielonych oczach, zanim wstała, by powitać sanitariuszy.
– To może być uszkodzenie szyi – stwierdziła spokojnym, rzeczowym tonem. –
Uderzyła mocno w drzewo, kiedy kot wyskoczył jej przed rower.
Sanitariusz ukląkł po drugiej stronie dziewczynki.
– Kochanie, wszystko będzie w porządku. Leż spokojnie. – Popatrzył na
Bradforda. – Pan jest jej ojcem?
Brad pokiwał głową. Przyglądał się, jak mężczyzna nakłada dziecku metalowy
kołnierz na szyję.
– Niech się pan odsunie. Musimy położyć ją na noszach.
Kingsley nawet nie drgnął. Nie był w stanie się poruszyć, tylko trzymał córkę
za rękę i wpatrywał się w nią.
– Tatusiu, połamiesz mi palce. – Okolona ciemnymi lokami twarz Pam
wydawała się dziwnie mała nad białym kołnierzem.
Natychmiast puścił rękę dziecka i zmusił się do uśmiechu, po czym wstał
powoli.
– Przepraszam, kochanie – powiedział.
– Nie bój się, Pam. Tatuś cię nie zostawi – usłyszał za sobą głos Diane. –
Pojedzie z tobą karetką.
Boże, przecież ona jest wszystkim co mam, pomyślał. Gdyby coś...
Najwyższym wysiłkiem woli opanował strach.
– Tak, będę z tobą – potwierdził. Nawet nie przypuszczał, że jego głos zabrzmi
tak chrapliwie.
W kilka chwil później sanitariusze ułożyli Pam na noszach i przenieśli ją do
karetki, przy której ustawiła się grupka ciekawskich gapiów. Brad i Diane szli tuż
za noszami. W karetce kobieta wyciągnęła rękę i pogłaskała ramię dziewczynki.
– Zobaczymy się wkrótce, dobrze? – spytała.
– Dobrze – odrzekła Pamela.
Brad ponownie spojrzał w zielone oczy Diane i ponownie ujrzał w nich błysk
zrozumienia. Nagle przestał udawać.
– Wiem, że pan się boi – powiedziała łagodnie Diane. – Ale pana córka
wyzdrowieje.
– To dzięki pani – stwierdził. – Gdyby nie pani, popełniłbym błąd.
Podniósłbym ją.
Jej niemal przezroczysta skóra nabrała delikatnego różowego odcienia.
– Cieszę się, że mogłam pomóc. Czy jest ktoś... ktoś, do kogo mogłabym
zadzwonić, żeby przyjechał do szpitala? Pana żona?
– Nie, jesteśmy rozwiedzeni. Nawet nie wiem, gdzie mieszka. Ona...
– Tatusiu, mój nowy rower!
Przeraźliwy wrzask dziewczynki sprawił, że na twarzy sanitariusza pojawił się
uśmiech. Pomachał w kierunku Bradforda.
– Pańska mała już czuje się lepiej – powiedział. – Ruszamy. Niech pan
wskakuje.
Brad popatrzył z niechęcią na rower leżący obok drzewa. Już nigdy nie pozwoli
jej wsiąść na niego!
– Będzie na nim jeździła, czy to się panu podoba, czy nie.
Zaskoczony, spojrzał na delikatną twarz kobiety. W jaki sposób udało jej się
odgadnąć jego myśli?
Diane uśmiechnęła się ciepło i popchnęła go leciutko w kierunku karetki.
– Niech pan wsiada. Zapakuję jakoś rower do samochodu i pojadę za wami do
szpitala.
Nie było czasu na protesty, zresztą wcale nie miał na to ochoty. Sanitariusz
zatrzasnął drzwi karetki. Przez małe okienko widział, jak Diane macha ręką na
pożegnanie. Wiatr od jeziora burzył jej gęste włosy, gdy patrzyła, jak karetka
odjeżdża.
Diane odsunęła kosmyki włosów z oczu i spojrzała na rower. Bardzo łatwo jest
oszukać wszystkich dookoła, ale bardzo niebezpiecznie jest oszukiwać siebie,
pomyślała. Zastanawiała się ponuro, jak zdoła dotrzymać obietnicy i odwieźć
rower do szpitala.
Karetka zniknęła za rogiem. Policjant, którego wcześniej nie zauważyła,
wyłonił się z tłumu i podszedł do niej.
– Czy już wszystko w porządku, proszę pani? – Był wysoki i wyglądał na
silnego, ale nie był tak muskularny, jak wydał się jej ojciec Pam w swoim
sportowym stroju.
– Tak, oczywiście. Byłabym tylko bardzo wdzięczna, gdyby włożył pan ten
rower do bagażnika. Mój samochód jest tutaj.
Policjant dotarł do drzewa i zawrócił, zanim Diane pokonała połowę drogi do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin